Rozdział 22

~Jace~

Staliśmy tak i patrzyliśmy. Nie wiedzieliśmy jak się zachować. Kiedy Jonathan zniknął Michael i Jocelyn uciekli. Czułem się fatalnie. Cały czas miałem przed oczami widok Clary.

-Mogłem się tego spodziewać-mruknął Valentine.

-Nic się nie zmieniłeś-oznajmiła moja matka.

-Zakładam, że chciałbyś odzyskać władzę nad kręgiem oraz odbudować posiadłość-powiedziała pani konsul.

-Odbudową posiadłością zajmie się moja córka. A co do spraw kręgu wolałbym z tym jeszcze poczekać. Najpierw muszę odbudować to co tak perfidnie zniszczyliście-rzekł.

-To nie tak jak myślisz-zaczął mój ojciec.

-Powinniście już iść-zwrócił się w naszym kierunku Valentine.

Razem z Alec'iem i Isabell wyszliśmy. Skierowaliśmy się w stronę pokoju mojego przyjaciela. Usiedliśmy na jego łóżku. Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć.

-Masz przechlapane-prychnął Alec spoglądając na mnie.

-Myślicie, że ją jeszcze kiedyś zobaczę?-spytałem kompletnie ignorując to co powiedział.

-Nie wiem ale jej brata to bym na pewno chciała zobaczyć-oznajmiła radośnie Izzy.

Spojrzałem na nią i się zaśmiałem. Widziała go dopiero 2 razy a już się zakochała.

-W sumie jakby się tak nad tym zastanowić. To Clary mówiła, że pasujecie do siebie. Może was zechce zeswatać-zaśmiał się Alec.

-Alec to genialne-krzyknąłem i szybko wstałem.

-Ale co?-spytał zdezorientowany.

-Jeśli bym przekonał do siebie Jonathana to może odzyskałbym Clary. Tylko jak go tu ściągnąć?-mruknąłem.

-Widziałeś go? On ci nie daruje tego, że płakała. Powinieneś poprosić swojego ojca o pomoc. Zna Valentine'a i będzie w stanie coś zrobić. Ja i Isabell też ci pomożemy-powiedział wstając.

Uśmiechnąłem się i wyszedłem z jego pokoju. Musiałem to wszystko przemyśleć. Skierowałem się do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko. Ciągle przed oczami miałem twarz Clary. Znam ją tak krótko ale to wystarczyło abym stracił dla niej głowę. Nigdy nie zapomnę widoku jej oczu. Pełnych bólu i cierpienia. Czy zdoła mi kiedyś wybaczyć?

~Valentine~

Siedziałem na honorowym miejscu. Patrzyłem na nich i nie do końca wiedziałem jak zareagować.

-Może zacznijny od wyjaśnienie wszystkiego. Dlaczego złamaliście moje sojusze?-spytałem.

-Valentinie, nie mieliśmy wyjścia-zaczęła Maryse.

-Maryse, doskonale wiem jak traktowałaś moją córkę. Zastanawiam się właśnie, skoro tak bardzo jesteście przekonani co do swoich racji to może jednak powinienem zniknąć. Przez lata nie zrobiliście NIC aby naprawić relacje między wami wszystkimi-prychnąłem.

-Przesadzasz-rzekł Luke.

-Gdyby tu nie chodziło o moje dzieci NIGDY bym nie wrócił. Kiedyś wasz los był dla mnie ważniejszy nawet od własnego życia ale teraz? Mam dzieci i nie pozwolę aby stała i się jakakolwiek krzywda. Radzę wam się zastanowić nad tym czego tak naprawdę chcecie. Dokończymy tę rozmowę jutro-warknąłem.

Wstałem i jak najszybciej przeszedłem przez portal. Wylądowałem w naszym salonie. Może mnie poniosło ale nie potrafiłem inaczej. Zasłużyli sobie na takie traktowanie. Poszedłem do pokoju Clary. Byłem pewny, że tam ich znajdę. Powoli otworzyłem drzwi i zajrzałe do środka. Zobaczyłem Jonathana jak siedział przy śpiącej Clary. Kiedy mnie zobaczył wstał i wyszedł z pokoju. Razem skierowaliśmy się do salonu.

-Co się stało?-spytałem zmartwiony.

-Jest naprawdę źle. Clary się zakochała. Nawet runa na złamane serce nie działa. A temu całemu Jace'owi chodziło tylko o to aby ją zaliczyć-powiedział.

-Zajmę się nim.

-Ale tato nie taka była umowa-mruknął.

-Jonathanie, Clary będzie cię potrzebować bardziej niż mnie.

-Zgoda. Właściwie to cud, że ją uspokoiłem. Tato nie mogę patrzeć jak ona płacze. Zgodzę się nawet żeby ten krętyn się z nią pogodził. Zrobię wszystko aby więcej nie płakała-oznajmił z powagą.

-Wiem. A więc, który z nas gotuje kolację?-spytałem.

Zaśmiał się pod nosem i szybko wyszedł z salonu. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zrobić kolację.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top