Rozdział 23

Tydzień później

~Jonathan~

Z Clary było coraz gorzej. Cały czas leżała w swoim pokoju i płakała. Zawsze mimo, że wyglądała na twardą tak naprawdę była bardzo wrażliwa. Nie chce jeść ani nawet wstać. Jest kompletnie załamana przez tego kretyna. Serce mi pęka jak widzę ją w tym stanie. Coraz bardziej zaczynam żałować, że jej nie upilnowałem. Niepotrzebnie odpuszczałem. Mogłem go sprawdzić. Zrobić cokolwiek aby nie cierpiała.

Wyszedłem ze swojego pokoju i skierowałem się do jej. Bez pukania wszedłem i zobaczyłem ją. Siedziała na łóżku owinięta kocem. Patrzyła w wyświetlacz telefonu. Jej oczy były czerwone od płaczu. Zdziwił mnie wyraz jej twarzy. Malował się na niej szok i niedowierzanie. Podszedłem i usiadłem obok niej. Nic nie mówiła i cały czas patrzyła w ten są punkt.

-Spójrz-wyszeptała.

Wziąłem jej telefon i zacząłem go sprawdzać. BYŁEM W SZOKU. 80 nie odebranych połączeń i 112 nie przeczytanych SMS-ów. Na dodatek wszystkie od niego.

-Kiedy ostatni raz sprawdzałaś telefon?

-Nie wyciągałam go od tygodnia-wybełkotała i wtuliła się we mnie.

Co jak co ale tego się nie spodziewałem. Teraz to mam mętlik w głowie. Chyba pora abym z nim pogadał.

-Odpocznij a przede wszystkim zjedz coś.

Pocałowałem jej czoło i wyszedłem z jej pokoju. Poszedłem do gabinetu ojca. Przez ten tydzień wiele się zmieniło. Wszyscy byli zdziwieni powrotem mojego ojca. Ma teraz pełne ręce roboty. Wszyscy nagle zaczęli prosić go o wybaczenie. Tylko ci co byli sprzymierzeńcami Michaela i mojej matki zniknęli. Wszedłem do gabinetu i zobaczyłem jego dziwną minę.

-Coś się stało?-spytałem.

-Mam tego dość. Te wszystkie dokumenty, zebrania, wyjaśnienia. Już zapomniałem jakie to potrafi być męczące.

-W to nie wątpię. Nie po to tu jednak przyszedłem. Chciałem cie tylko powiadomić, że idę z nim pogadać-oznajmiłem.

-No dobrze. Myślałem, że rozmowa ze Stephenem pomoże ale widocznie się pomyliłem. Zrób co konieczne aby przestała cierpieć. Jeśli będzie trzeba sprowadź go tu. Rozkaż mu także aby narysował sobie rune na złamane serce. Musimy mieć pewność-oznajmił.

Widziałem, że jest zmęczony. Od kilku dni nie może spać. Zupełnie tak jak ja.

Pokiwałem tylko głową. Wyszedłem z gabinetu i poszedłem się przebrać. Założyłem czarny T-Shirt, czarne spodnie i skórzaną kurtkę. Założyłem także pas z bronią. Wziąłem kilkanaście sztyletów, ulubione ostrze i miecz Morgensternów. Niezbyt potrzebna mi jest broń ale nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć. Nie ukrywam także, że bardzo chciałbym jej na nim użyć. Z szuflady wziąłem pierścień dzięki któremu bez problemu w szybkim tempie znajdę się w instytucie. Założyłem pierścień i zamknąłem oczy. Po chwili stałem przed drzwiami instytutu. Zastanawiałem się jakie wejście będzie najbardziej odpowiednie. W końcu jednak postanowiłem je WYWAŻYĆ. Jednym szybkim ruchem wyważyłem drzwi. Hałas był naprawdę okropny ale nie za bardzo mi to przeszkadzało. W końcu najważniejsze jest wielkie wejście. Spokojnym krokiem wszedłem do środka. Po zrobieniu kilku kroków usłyszałem jak ktoś zbiega po schodach. Jak się okazało była to Isabell, czarno włosa piękność. Uśmiechnąłem się na jej widok. Kiedy mnie zobaczyła stanęła w bez ruchu. Pewnym krokiem podszedłem do niej i ucałowałem jej dłoń. Ocknęła się i zarumieniła.

-J-jak ty to?-wyjąkała patrząc na miejsce gdzie jeszcze nie dawno znajdowały się masywne drzwi.

-Wybacz mi. Musiałem mieć wielkie wejście-uśmiechnąłem się szarmancko.

-J-jak? Te drzwi były zabezpieczone runami i czarami.

-Jestem Morgensternem. My potrafimy takie rzeczy. Nie przedstawiłem się. Jonathan-wyciągnąłem w jej kierunku dłoń którą delikatnie ujęła.

-Isabell. Co cię do nas sprowadza?

-Clary jest w strasznym stanie. Chyba pora abym z nim porozmawiał-oznajmiłem na co się spięła.

-Zaprowadzę cie.

Była wyraźnie zmartwiona. Pewnie obawiała się, że zrobię mu krzywdę. Co może być prawdą jeśli mnie sprowokuje. Po kilku minutach znaleźliśmy się w kuchni. Kiedy stanąłem w drzwiach wszystkie spojrzenia zwróciły się w moją stronę. Uśmiechnąłem się zadziornie.

-Jonathan? Coś się stało?-spytała niepewnie pani Lightwood.

-Przepraszam za nie zapowiedziane przybycie ale także za drzwi. Mam pilną sprawę do Herondalea-mruknąłem.

Spojrzał na mnie i wstał. Widziałem na jego twarzy niepokój. Wyszedł z kuchni a ja poszedłem za nim. Po chwili znajdowaliśmy się w bibliotece.

-Czego ode mnie chcesz?-warknął.

-Może grzeczniej. Naprawdę pytasz czego chce? To, że ją skrzywdziłeś to jedna sprawa a to, że ją nękasz to druga sprawa. Pytanie tylko PO CO? Chcesz wygrać zakład?-prychnąłem.

-Kocham ją i chcę ją odzyskać.

-Gdybyś ją kochał to być nie zrobił takiego świństwa. Nie zasłużyłeś na nią. Jednakże nie mogę patrzeć na to jak cierpi. Dlatego tutaj jestem-rzekłem.

-Więc czego ode mnie oczekujesz?

-Narysuj sobie rune na złamane serce.

-Co?-krzyknął niedowierzając.

-No dalej. Od tego zależy czy ją jeszcze zobaczysz. Twój wybór.

Widziałem, że się zastanawia. Wyciągnął stelę i podwinął koszulkę. Zaczął rysować runę. Kiedy już skończył byłem niemalże pewny, że nic się nie wydarzy. Jednak po kilku sekundach runa zbladła i zniknęła całkowicie. Nie mogłem uwierzyć ON JĄ NAPRAWDĘ KOCHA.

-Zniknęła? Czy to dobrze?-spytał.

Kompletnie zapomniałem, że on może nie wiedzieć co to oznacza.

-Ty ją naprawdę kochasz. A już myślałem, że użyję na tobie broni. No trudno następnym razem. Idź się przebrać.

-Po co?

-Chcesz ją zobaczyć czy nie?-spytałem na co zesztywniał.

Nie spodziewał się tego. Szybko wyszedł. Po 15 minutach wrócił na dodatek z bukietem róż. Wolę nie wnikać skąd on je tak szybko wziął. Położyłem dłoń na jego ramieniu, zamknąłem oczy a kiedy je otworzyłem znajdowaliśmy się w naszym salonie. Zaprowadziłem go do jej pokoju.

-Tylko nie rób nic głupiego bo żywy stąd nie wyjdziesz-warknąłem.

Niepewnie wyszedł a ja wróciłem do salonu. Siedział tam mój ojciec.

-Mam nadzieję, że to się uda-mruknąłem siadając na fotelu.


Przepraszam za Polsat ale nie mogłam się powstrzymać. 

Jak myślicie czy Clary mu wybaczy?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top