Rozdział 9
Han Ji-hoon: Spóźnia się pani, panno Bennett.
Mężczyzna wpatrywał się w ekran telefonu jeszcze kilka minut po tym, jak wysłał wiadomość. Próbował się dodzwonić do kobiety już od kwadransa, jednak każda próba kończyła się niepowodzeniem. Oparł się o zagłówek obrotowego krzesła, jego palce zabębniły o blat biurka. Wydął usta w niezadowoleniu.
Do tej pory Sophie Bennett nie opuściła ani jednej lekcji. Pracowała ciężko, ciężej nawet niż sam przypuszczał, zadawał jej zatrważające ilości prac domowych. Chciał sprawdzić, jak dużo jest w stanie zrobić z lekcji na lekcję. Była piekielnie pojętna i zdeterminowana.
Zaczynał ją lubić. Denerwowała go jej upartość, przyklejony do twarzy uśmiech i cięte riposty, jednak mimo wszystko nie był w stanie nie przyznać, że narodziło się w nim coś na kształt sympatii. Wpadli w pewien rytm pracy, który pasował każdej ze stron. Dopasowali się do siebie i mimo początkowych zgrzytów, udało się dojść do cichego porozumienia.
Han zacisnął usta i ponownie wybrał numer Sophie. Przyłożył telefon do ucha i czekał. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Czekał, aż usłyszał dźwięk włączającej się poczty głosowej. Rozłączył się i przetarł twarz dłonią. Czuł, że mogło wydarzyć się coś złego, co uniemożliwiło kobiecie pojawienie się przed ekranem laptopa.
Ji-hoon mimochodem starał się wyciągnąć ze swojego ucznia jak najwięcej informacji na temat Sophii Bennett. Nie był zbyt chętny do dzielenia się szczegółami, jednak Han miał świadomość, że sam może nie wiedzieć zbyt wiele. W końcu była między nimi spora różnica wieku i znali się stosunkowo krótko, dlatego ostrożnie podchodził do zadawania Min-jae pytań. Wiedział najważniejsze – Sophie Bennett miała PTSD.
To wystarczyło, by Han Ji-hoon zdał sobie sprawę, że pod maską wesołości i olśniewającego uśmiechu ukrywała się przerażona, skrzywdzona przez życie sarenka, której psychika mogła roztrzaskać się jak delikatna chińska porcelana przy jednym, silniejszym podmuchu wiatru.
Doskonale pamiętał pierwszy atak paniki Parka Min-jae. Pierwszy, którego doświadczył podczas zajęć lekcyjnych. To, jak ukrywał przed całym światem swoje problemy i moment, w którym całkowicie przestał sobie radzić. Próbę dodzwonienia się do jego matki i wizytę w szpitalu, której Han wcale nie chciał. Jednak był jego uczniem i czuł się zobowiązany, by mu pomóc najlepiej, jak potrafił. Przeszli trudną drogę, by chłopiec stanął na nogi i zapewne musieli przejść drugie tyle, by wyzdrowiał całkowicie lub przynajmniej w takim stopniu, który nie będzie przeszkadzał mu w codziennym funkcjonowaniu.
Ji-hoon ścisnął nasadę nosa i westchnął przeciągle. Nie było sensu wisieć przed komputerem. Podniósł się z miejsca, zamknął zeszyt z notatkami, po czym zebrał swoje rzeczy i ruszył ku wyjściu. Czekało go dzisiaj jeszcze jedno spotkanie.
***
Mroźne grudniowe powietrze uderzyło go w twarz. Spojrzał w ciemne niebo. Wszystkie stacje radiowe grzmiały o tym, że tej nocy ma spaść śnieg. Han Ji-hoon okrył się szczelniej szalikiem. Ruszył w stronę parkingu. Chodnik oświetlony był świątecznymi lampkami, przygotowania do tych dwóch dni zaczęły się już w listopadzie. Han nie zamierzał jednak w tym roku świętować, więc wszechobecna radość i magia, która krzyczała z każdego sklepowego okna, jedynie przyprawiała go o ból głowy i irytację.
Sięgnął do kieszeni płaszcza po klucze, po czym wsiadł do samochodu. Ruch na drogach o tej porze był trochę mniejszy, niż zazwyczaj, więc liczył na to, że dojedzie do szpitala bez większych komplikacji.
Zatrzymał się w tym samym miejscu co zawsze. Odpiął pas, po czym sięgnął po swoją aktówkę. Wyciągnął z niej telefon, by sprawdzić, czy Sophie Bennett odpowiedziała na jego wiadomość, jednak ekran informował o tym, że nikt nie próbował się z nim w tym czasie skontaktować.
Ruszył w stronę przesuwnych drzwi. Minął ochroniarza, przywitał się z nim skinięciem głowy, tak samo, jak z pielęgniarkami siedzącymi przy recepcji. Wszyscy już doskonale go znali, nikt go nie zatrzymywał, nie pytał, do kogo przyszedł ani w jakim celu. Bywał w tym miejscu tak często, że wiedzieli, gdzie skieruje swoje kroki.
Stanął przy windzie i nacisnął guzik przywołujący. Dźwig sunął powoli z najwyższego piętra budynku. Kątem oka dostrzegł ruch po prawej stronie, więc spojrzał na szpitalne łóżko, stojące na korytarzu, z braku lepszego zajęcia podczas oczekiwania.
Zmarszczył brwi. Miał wrażenie, że zna osobę, na którą patrzył, jednak nie mógł przypomnieć sobie skąd. Długie czarne włosy miała w nieładzie, na czole widniał prostokątny opatrunek. Poranione usta były lekko rozchylone. Drżały. Duże, okrągłe oczy wpatrywały się przerażone w lekarza, który coś mówił, lecz treść tych słów nie docierała do Ji-hoona. Wiedział natomiast jedno – kobieta go kompletnie nie rozumiała.
Han zignorował dźwięk oznajmiający przyjazd winy i ruszył w tamtą stronę. Kobieta zwróciła na niego uwagę, a jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, o ile w ogóle to było możliwe. Zamrugała zdezorientowana, jakby sama zastanawiała się, kim jest mężczyzna, który kroczy w jej stronę. Widział, jak przełyka ślinę, kiedy zdaje sobie z tego sprawę, a jej ręce zaciskają się kurczowo na materiale bluzy.
– Panna Bennett. – Bardziej stwierdził, niż zapytał. Lekarz odwrócił się do niego.
– Zna ją pan?
– Tak. Jest moją uczennicą – odpowiedział Han po koreańsku. Znał tego lekarza, przyjmował jego siostrę, kiedy po raz pierwszy trafiła do szpitala.
– Proszę jej powiedzieć, że chcemy zrobić tomograf, by wykluczyć wstrząs mózgu. Z tego powodu musi podpisać dokumenty. Albo jest w szoku, albo w ogóle mnie nie rozumie.
– Podejrzewam, że oba. – Han spojrzał na kobietę. Zamarła w tej samej pozycji, w której była, kiedy podchodził. Zwrócił się do niej w jej ojczystym języku: – Panno Bennett, musi pani podpisać dokumenty, które zezwolą na badania.
Sophie nawet nie drgnęła. Jej oczy zaszkliły się od napływających łez, twarz pobladła jeszcze bardziej, a oddech zaczynał się rwać. Ji-hoon odłożył aktówkę w nogach łóżka, w którym leżała, po czym podszedł do niej. Wahał się tylko przez chwilę, czy położyć rękę na jej ramieniu. Spięła się, kiedy to zrobił, jednak udało mu się zwrócić jej uwagę tym gestem.
Przyglądała mu się z bliżej nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zastanawiał się, co takiego się stało, że wylądowała w szpitalu, ale przyszedł tu w zupełnie innym celu i nie chciał przeciągać tego niespodziewanego spotkania.
– Panno Bennett, słyszy mnie pani? – zapytał, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Czyżby była w aż tak dużym szoku? Przełknął ślinę, zalegającą w przełyku i postanowił spróbować raz jeszcze. – Sophie, słyszysz mnie?
Kobieta zamrugała. Miał wrażenie, że jej spojrzenie stało się bardziej przytomne, jakby dopiero teraz tak naprawdę nawiązali kontakt wzrokowy.
– H-han – zająknęła się. Kiwnął głową. Zdusił w sobie dziwne uczucie ulgi, które mimowolnie go opanowało, kiedy usłyszał swoje nazwisko, wydobywające się nieśmiało z jej ust.
– Lekarz prosi, byś podpisała dokumenty. Chcą sprawdzić, czy nie masz wstrząśnienia mózgu.
– Dobrze.
Ji-hoon przywołał lekarza skinieniem głowy. Mężczyzna podał Sophie papiery, złożyła na nich krótki podpis i oddała z powrotem. Zwrócił się do Hana, czy w razie kolejnych problemów z dogadaniem się będzie mógł poprosić go o pomoc.
Han wodził spojrzeniem od lekarza do Bennett. Właściwie to nie chciał angażować się bardziej, niż wymagały okoliczności. Z drugiej strony jego wewnętrzny głos podpowiadał, że jeśli się nie zgodzi, to wyniknie z tego więcej kłopotów i w końcu dotknie go to osobiście. Jeśli Sophie zostanie dłużej w szpitalu przez problemy komunikacyjne, przestanie uczęszczać na lekcje, a on straci na jakiś czas dodatkowe źródło całkiem niezłego dochodu.
Kiedy lekarz udał się do swoich zajęć, Ji-hoon znów zwrócił się ku Sophie. Przyjrzał się jej dokładnie. Jego uwadze nie uszły drżące ręce kobiety i to, jak walczy z atakiem paniki od kilku minut.
– Jest tu ktoś z tobą? – zapytał. Wiedział, że w Pusan nie ma nikogo oprócz jego ucznia, do kogo mogłaby się zwrócić. Sophie pokręciła głową. – Dzwoniłaś do Min-jae?
– Nie.
– Co się stało?
Sophie spojrzała na niego niepewnie. Przygryzła dolną wargę i syknęła z bólu, kiedy dotarło do niej, że ma na ustach świeże pękniecie. Zastanawiała się nad doborem odpowiednich słów. Nie chciała przedłużać tej rozmowy bardziej, niż to było konieczne.
– Spanikowałam i wbiegłam przez nieuwagę na ulicę. Potrącił mnie samochód.
Han Ji-hoon wyprostował się na krześle. Oblał go zimny pot. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, jak niewiele dzieliło tę dziewczynę od śmierci. To cud, że wypadek skończył się jedynie kilkoma otarciami i raną na czole, mogło być znacznie gorzej. Przeczucia go nie myliły, gdy po raz kolejny próbował się z nią skontaktować.
– Chryste... Sophie – udało mu się jedynie wydusić. Kobieta zacisnęła usta, pojawiło się na nich coś na kształt uśmiechu pełnego wstydu i rozgoryczenia.
– Proszę się nie martwić, zapłacę za lekcję. Zmarnował pan dzisiaj swój czas. – Usłyszał w jej głosie nutę uszczypliwości.
Uderzył go lodowaty ton, z jakim wypowiedziała te słowa. Domyślał się, że tym samym chciała zakończyć rozmowę i że doskonale pamiętała tę pierwszą, którą odbyli na początku ich współpracy. Wyrzuty sumienia zaczęły pełzać po jego kręgosłupie, a skóra mrowić nieprzyjemnie. Nie mógł się dłużej oszukiwać; przelał wtedy na nią swoją frustrację i robił to za każdym razem, kiedy nadchodziło ich spotkanie.
Była łatwym celem, dalekim i nieznanym. Dzielnie zniosła wszystkie uszczypliwości, aż w końcu zaczęła je ignorować i zachowywać całkiem swobodnie, zdarzało jej się nawet zażartować. Jednak co działo się, kiedy lekcja dobiegała końca i witała ją czerń monitora? Han mógł się jedynie domyślać.
Podniósł się ze swojego miejsca, po czym sięgnął po aktówkę. Postanowił zignorować jawny przytyk w jego stronę. Był jej to winien.
– Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz po badaniach. Odwiozę cię do domu – oznajmił. Sophie przechyliła głowę w bok, jakby nie rozumiała sensu słów, które do niej kierował.
Nie dodał nic więcej. Ruszył ponownie w stronę wind. Nie był do końca pewny, czy zrobi to, o co prosił, zależało jej przecież na tym, by się nie spotkali, a już na pewno nie w takich okolicznościach.
Przeklął sam siebie w myślach. Nie powinien jej czegoś takiego proponować. W ogóle nie powinien jej pomagać, miał wystarczająco dużo problemów na głowie i nie potrzebował następnego. To tylko uczennica. Kolejna, w morzu innych uczniów, których widywał codziennie. Może nie była rozchwianym emocjonalnie nastolatkiem, ale równie mocno doprowadzała go do szewskiej pasji, kiedy uśmiechała się współczująco, gdy po raz kolejny próbował być złośliwy podczas ich lekcji.
Ostatni raz – przyrzekł sam sobie, zanim drzwi do widny się za nim zamknęły.
Statystyki dla freaków:
1628 słów
10 723 ZZS
5 stron A4
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top