Rozdział 4




Min-jae postawił przed Sophie kubek z gorącą herbatą. Siedziała wciśnięta w kąt kanapy. Wciąż pociągała nosem, oczy miała zapuchnięte od ciągle napływających do nich łez. Sam usiadł na podłodze, po drugiej stronie ławy. Usta zacisnął w wąską linię, a w oczach malowało się zmartwienie i niepewność.

Kobieta miała czas przyjrzeć mu się uważnie, kiedy robił dla nich wywar. Nie należał do najwyższych ludzi, jakich spotkała na swojej drodze. Na pewno też nie grzeszył prawidłową wagą – niemal pisnęła, kiedy zdjął bluzę, a jej oczom ukazały się wychudzone, kościste ręce. Bardziej przypominały dwa patyki niż rzeczywiste kończyny. Modnie obcięte włosy opadały mu niesfornymi kosmykami na oczy, przez co cały czas zaczesywał je do tyłu. Przynajmniej miała pewność, że nie był dorosłym mężczyzną; mimo że po twarzy nie była w stanie tego określić, budowa jego ciała nie pozostawała żadnych wątpliwości.

W milczeniu zaprowadził ją do mieszkania, ignorując pytające spojrzenia sąsiadów w drodze z hallu głównego na jej piętro. Pomógł rozpiąć kurtkę i zdjąć buty. Odłożył jej torebkę w to samo miejsce, w którym ona ją kładła, jakby doskonale wiedział, że tam jest jej miejsce. Bez słowa poszedł do kuchni i nastawił wodę. Odwrócił się tylko raz, by zapytać, czy w ogóle ma herbatę. Zachowywał się tak, jakby dokładnie wiedział, co robi.

– Dziękuję – szepnęła, zakładając kosmyk ciemnych włosów za ucho.

– On mówił, że nic pani nie zrobił. Trochę nie wierzyć.

– Trochę mu nie wierzę – poprawiła go machinalnie. Min-jae posłał jej przepraszający uśmiech. – Nic mi nie zrobił. To moja wina.

Na twarzy chłopaka pojawiła się dezorientacja. Obserwował ją, jakby szukał w niej mimice odpowiedzi.

– Nie rozumiem – przyznał w końcu.

Sophie przygryzła dolną wargę. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Podniosła się i podeszła do szafy, by wyciągnąć z kurtki swój telefon. Wróciła z urządzeniem w ręku, odblokowała ekran, szybko wystukała na nim ciąg znaków, po czym podała chłopakowi.

– Je jalmotieyeo – odczytał na głos wiadomość. – Ach!

– Mógłbyś powtórzyć? – zapytała nieśmiało. Wykonał jej prośbę ponadto, czego oczekiwała. Powoli, sylaba po sylabie, powtórzył zdanie, akcentując je odpowiednio.

– Je jal-mo-ti-eyeo – dukała nieporadnie. – To moja wina.

Na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech pełen dumy.

– Dobrze.

Zapadła między nimi cisza. Jednak nie ta nieprzyjemna, która osiadała jak ciężki dym na ramionach i przygniatała do podłoża. Sophie czuła, że mogłaby tak milczeć całe godziny przy tym człowieku i ani razu nie spojrzałby na nią oceniająco albo z niezadowoleniem wymalowanym na gładkiej buzi. Było w nim coś spokojnego, osobliwego, jakby roztaczał wokół siebie specyficzną aurę, ochronną kopułę, w której można było się skryć.

– Jesteś chora, pani – stwierdził z niespotykaną nutą pewności w głosie. Sophie zacisnęła usta. Usiadła z powrotem na kanapie i wzięła kubek do rąk. Chciała ukryć ich drżenie.

Powinna mu przyznać rację. Bała się nawet własnego cienia. Próbowała od tego uciekać, jednak dotarło do niej, że jej strach stał się widoczny gołym okiem. Organizm już wcześniej dawał jej znać, że coś jest nie tak. Zamierała, kiedy ktoś w sklepie otarł się o nią przez przypadek. Serce przyspieszało, gdy jej spojrzenie spotkało się z innym i nie miało to żadnego znaczenia, czy była to kobieta, czy mężczyzna. Zrezygnowała z zamawiania jedzenia przez aplikację, bo bała się, że dostawca wtargnie do jej mieszkania i zrobi jej krzywdę. Na samą myśl, że musiała się z kimś minąć w korytarzu, włosy na karku stawały dęba.

Strach. Zawładnął nią całą i przejmował kontrolę. Coraz trudniej było jej wyjść z własnego mieszkania. Jeszcze gorzej się czuła, gdy musiała zrobić zakupy. Jej życie sprowadziło się do komfortu przed komputerem i panicznego obawiania się świata zewnętrznego.

Tak nie mogło być. To nie była ona. Wiedziała, że nie uda jej się w jednej chwili tego zmienić, ale musiała to przezwyciężyć. W końcu po to wyjechała z Australii, by przestać się bać. Nie mogła dłużej udawać, że jest dobrze. Dzisiejsza sytuacja była tego świetnym przykładem. Wciąż miała spięte wszystkie mięśnie, klatka piersiowa kłuła przy każdym głębszym wdechu. Całkowicie opadła z sił.

Pokręciła głową. Musiała z tym skończyć.

– Tak – odparła. Czuła, że to słowo ledwo przeszło jej przez gardło.

– Panika... ataki paniki. – Min-jae mówił powoli, zastanawiał się nad każdym słowem.

– Tak... – Kiwnęła głową.

– Widzę cię czasem, jak wychodzić na zakupy. Dla ciebie to trudne.

– Bardzo trudne – westchnęła. – Chciałabym przestać się bać. Przez to nie mogę chodzić na lekcję języka koreańskiego. Ani zwiedzić Pusan. Nic nie mogę, Min-jae.

Poczuła, jak z jej klatki piersiowej spada ogromny kamień. Jakby wypowiedzenie tych słów na głos sprawiło, że zrzuciła z siebie gigantyczny ciężar. Bez problemu mogła odetchnąć, nic nie owijało wokół jej serca szponiastych palców, nie dusiło nadmiernie.

– Znam to – powiedział szeptem, po czym spojrzał na swoje dłonie. Zacisnął je w pięści, jego mięśnie napięły się nieznacznie, a twarz wykrzywił bolesny grymas. Jakby wracał myślami do trudnych wspomnień. – Czasem wciąż tak mam.

Sophie spojrzała na niego ze współczuciem. Wydawał się taki młody, czysty, pozbawiony wszelkich problemów. Ona również widywała go często, nigdy nie powiedziałaby, że majakiekolwiek problemy. Czasem, kiedy stawała na swoim niewielkim balkonie, widziała go pod jedną z kawiarni tuż przy ich bloku. Przesiadywał wraz ze znajomymi nad ogromnym talerzem jedzenia, niestraszne im było zimno i nadchodząca wielkimi krokami zima. Śmiał się w głos jak każdy nastolatek.

Wiedziała, że nie ma na świecie ludzi bez problemów i że lata liceum bywają najtrudniejszym czasem w życiu. Jednak w głębi duszy liczyła, że chociaż tego chłopca ominęły te najcięższe, z którymi sama się poniekąd borykała.

– Min-jae. – Pochyliła się nad stolikiem. Chłopak podniósł na nią wzrok, wydawał się dużo bardziej zmęczony i dojrzalszy, niż wcześniej. – Bardzo dziękuję ci za pomoc.

– Nie ma za co. Obca ma trudniej. – Uśmiechnął się. – Dobrze po angielsku.

– Przeniosłam się tu z Sydney. Od dziecka mówię po angielsku.

– Może pomóc, pani? Chciałbym umieć lepiej.

– Ja miałabym nauczyć cię angielskiego? – Brwi Sophie uniosły w zaskoczeniu.

– Mówić. Mój nauczyciel dobry, ale nie uczy dużo mówić. Mów ze mną, proszę.

– Rozmawiaj ze mną.

– Rozmawiaj ze mną – powtórzył, naśladując jej akcent. Uśmiechnęła się i przymknęła powieki. Z całych swoich sił próbowała nie parsknąć wesoło, by chłopak się nie zawstydził. Może nie była najbardziej towarzyską osobą na świecie, ale sama doskonale wiedziała, jak demotywująco taki ruch mógłby na niego zadziałać.

Wahała się. Nie była pewna, czy była gotowa zaprosić kogoś do swojego życia, w dodatku kogoś zdecydowanie młodszego od niej. Bo ile Park Min-jae mógł mieć lat? Siedemnaście? Osiemnaście? Czy tak wypadało w ogóle? Co na to jego rodzice? Znajomi?

Nie odczuła spektakularnie mocno tego, że nie pochodzi z Korei. Wszyscy byli bardzo uprzejmi i życzliwi, lecz na tyle, ile się orientowała, to było dla Koreańczyków stanem domyślnym. Mieli wciskane te dwa atrybuty do swojej głowy od niemowlęcia, więc nie wiedziała, czy spędzanie czasu dorosłej kobiety z nastolatkiem nie spotka się ze społecznym ostracyzmem. Nawet jeżeli chodziło tylko o lekcje języka angielskiego.

– Przemyślę to – powiedziała w końcu. Naprawdę zamierzała się nad tym zastanowić, lecz nie w tamtym momencie. Czuła, że z każdą minutą rozluźnia się coraz bardziej, niedawny atak paniki tracił na sile. Do jej organizmu wkradało się natomiast zmęczenie. Piasek pod powiekami zaczynał szczypać nieśmiało, sugerując, że powinna się położyć i odpocząć po tym trudnym wydarzeniu.

– Będę wdzięczny. – Chłopak skinął głową, niemal dotknął nią kawowego stolika. Podniósł się z podłogi, wziął swój kubek do ręki, po czym odniósł go i wstawił do zlewu. Zebrał swoje rzeczy, przewieszone przez oparcie hokera i odwrócił się w jej stronę. – Proszę się nie martwić, pani Sophie Bennett. Gwenchanayo.

– Dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęła się.

Min-jae skłonił się po raz kolejny tego wieczoru, po czym ruszył ku wyjściu. Sophie odprowadziła go wzrokiem. Dźwięk zatrzaskujących się za chłopakiem drzwi dudnił w jej uszach jeszcze długo po tym, jak położyła się do łóżka.


Statystyki dla freaków

1244 słowa

8231 ZZS

4 strony A4

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top