Rozdział 3




Stała przed drzwiami od dobrych czterdziestu minut. Co chwilę wycierała spocone ręce w spodnie. Wpatrywała się w klamkę, jakby liczyła na to, że poruszy się od samego jej spojrzenia.

Przełknęła zalegającą w przełyku gulę. Sądziła, że jeśli opuści Sydney, łatwiej jej będzie funkcjonować. W końcu była tysiące kilometrów od domu, od miejsca, w którym na każdym rogu czaiły się demony. Nie musiała naciągać kaptura na oczy, zaciskać kurczowo palców na puszcze gazu pieprzowego. Nie musiała drgać za każdym razem, kiedy coś niespodziewanie poruszyło się w ciemnej uliczce.

Miała odetchnąć, zacząć wszystko od nowa z czystą kartą i umysłem. Jednak wciąż był zasnuty cieniem minionych wydarzeń. Niemal w każdej nieznajomej twarzy doszukiwała się Davida. Mózg podpowiadał jej, że poleciał za nią i czekał tylko, aż straci czujność i znów zaatakuje.

Musiała wyjść. Potrzebowała świeżego powietrza, nie mogła po raz kolejny odkładać zrobienia zakupów w nieskończoność. Bała się zamawiać posiłki przez aplikację, więc była zmuszona wyjść na korytarz, zjechać windą na dół i pójść do supermarketu. Potrzebowała tego, by ekspedientka znów poprawiła ją z życzliwym uśmiechem na ustach, kiedy nieśmiało próbowała powiedzieć „dziękuję" po koreańsku.

Kiedy dopinała sprawy związane z bankowością i nowym numerem telefonu, było zdecydowanie łatwiej. Emma dodawała jej odwagi swoim pogodnym usposobieniem, pomagała w porozumiewaniu się z urzędnikami. Poszła z nią do szkoły nauki języka i wsparła przy dopełnianiu formalności związanych z zapisem, jednak Sophie nie mogła prosić jej o przysługi w nieskończoność.

Starała się z całych sił, by nie opuszczać zajęć, ale droga prowadziła przez park, a ona wracała z lekcji stosunkowo późno. Wielokrotnie przegrywała walkę ze swoim strachem i ostatecznie decydowała się zostać w mieszkaniu. Karciła się za to. Jednak była zbyt słaba, by nie ponieść kolejnej porażki.

Wzięła głęboki wdech i przymknęła powieki. Sięgnęła do klamki i nacisnęła ją pospiesznie. Wyskoczyła na korytarz niczym poparzona. Przemknęła szybko do windy, nawet się nie rozglądając. Wbiła wzrok w podłogę, echo jej kroków sprawiało, że coś w środku kłuło ją boleśnie. Nacisnęła guzik przywołujący, jej noga podrygiwała nerwowo, kiedy oczekiwała na dźwig osobowy.

Miała wrażenie, że zielona strzałka, która wskazywała lokalizację windy, porusza się w zwolnionym tempie. Czuła, jak pot spływa jej po kręgosłupie. Zaczęła oddychać przez nos, atak paniki zbliżał się wielkimi krokami. Krew zaszumiała w jej uszach, puls przyspieszył i stał się nierówny. Ślina zbierała się w ustach, a mimo to wyczuwała niekomfortową suchość na języku.

Niemal wpadła do windy, kiedy ciche piknięcie zasygnalizowało jej przybycie, a drzwi rozsunęły się wystarczająco, by mogła się przez nie przecisnąć. Oparła dłonie o chłodną metalową ścianę. Wypuściła powietrze z płuc z nieukrywaną ulgą. Odwróciła się do niej plecami i zamarła.

Tuż obok stał chłopak. Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. W ręku trzymał słuchawkę, zamarła w połowie drogi do ucha. Sophie kojarzyła go już, mieszkał piętro wyżej, czasem mijali się w hallu głównym, kiedy wracał z pracy lub szkoły. Trudno jej było oszacować jego wiek, w Pusan wszyscy wyglądali tak młodo.

Sąsiad wyprostował się i poprawił czapkę z daszkiem, którą miał na głowie. Czarna grzywka opadała lekko na ciemne oczy w kształcie migdałów. Na jednym ramieniu przewieszony miał plecak, który zjeżdżał co chwilę z grubej, zimowej kurtki. Chłopak poprawiał go mechanicznie, nie zwracając nawet uwagi na ten gest. Nagle się zreflektował i ukłonił głęboko.

Gwenchanayo? – zapytał, a przynajmniej tak się jej wydawało, sądząc po intonacji. Sophie kiwnęła głową niepewnie i posłała mu sztuczny uśmiech. Wolałaby, gdyby nikt się do niej nie odzywał, przynajmniej, dopóki nie rozumiała większości słów. Towarzysz chyba jednak wyczuł, że go nie rozumiała i niemal natychmiast się poprawił. – Yyy... Dobrze?

– Tak, w porządku – odparła. Poczuła ulgę, słysząc ojczysty język.

Chłopak uśmiechnął się słabo. Zaległa między nimi niekomfortowa cisza. Sophie przygryzła wnętrze policzka. W normalnych okolicznościach pociągnęłaby rozmowę, jednak w jej mniemaniu okoliczności wcale nie były normalne.

Winda powoli sunęła w dół, dźwięk przesuwającej się po kole linowym żelaznej liny pozwalał jej skupić się na czymś innym niż jej własne myśli. Kotłowały się pod sklepieniem jej czaszki niczym chmury burzowe, z których w każdej chwili mógł lunąć deszcz.

– Park Min-jae – odezwał się ponownie. Sophie spojrzała na niego kątem oka i jeszcze bardziej wcisnęła ręce w kieszenie kurtki. Zacisnęła usta w wąską linię, błagała w myślach, by nie zapytał, jak ona się nazywa, choć doskonale wiedziała, że brak odpowiedzi byłby w bardzo złym guście w każdym zakątku świata.

– Sophie Bennett – wydukała.

– Obca. – Zmarszczyła brwi. Jego akcent był tak niewyraźny, że na początku nie zrozumiała, co do niej mówił. Zreflektowała się po chwili, kiedy mózg podsunął odpowiednie słowo i kiwnęła głową. – Nie powiedziałbym.

Uniosła brew i spojrzała na niego.

– Nie rozumiem – przyznała szczerze.

Min-jae wzniósł oczy ku górze, jakby się nad czymś zastanawiał. Nie dane mu było jednak rozwinąć swojej wypowiedzi. Winda zasygnalizowała, że dotarła do parteru. Sophie zrobiła krok naprzód.

– Miło było poznać – powiedziała, po czym nie czekając na odpowiedź, ruszyła szybkim krokiem ku drzwiom wyjściowym. Naciągnęła kaptur bluzy na głowę jeszcze bardziej. Strach ściskał jej klatkę piersiową, nerwy wysysały z niej resztę energii. Pomimo nieprzyjemnych uczuć, jakie targały jej ciałem, w głowie błysnęła niewielka iskra nadziei, że może jednak uda się jej przetrwać kolejny dzień.

To było miłe. Mało zgrabne, trochę nieporadne, jednak mimo wszystko uważała, że usłyszenie głosu drugiego człowieka sprawiło, że zrobiło jej się lepiej. Jasne, rozmawiała często z Olivią, mamą i kontrahentami, jednak to było zupełnie coś innego. Cudownie było znów usłyszeć dźwięk, który w żaden sposób nie był modulowany przez mikrofon. Być może nie miało to zbyt wiele wspólnego z angielskim, do którego była przyzwyczajona, lecz mimo to na jej twarz mimowolnie wpełzł nieśmiały uśmiech.

***

Sophie wyprostowała się na krześle i założyła ręce za głowę. Przymknęła powieki. Mimo okularów na nosie oczy piekły ją od wpatrywania się w ścianę tekstu, wyzierającą z ekranu laptopa. Niemal całe popołudnie spędziła nad tym artykułem i już miała dość. Jednak wiedziała, że nie może odpuścić i zająć się tym później; data odesłana pliku zbliżała się wielkimi krokami. To była ważna współpraca i wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik w pierwszych terminach. Od tego zależało, czy dostanie od tej firmy kolejne zlecenie.

Wzięła telefon do ręki, by sprawdzić godzinę. Dochodziła siedemnasta trzydzieści. Powinna zacząć zbierać się na lekcję, lecz odkładała to tak długo, jak tylko mogła. Nie chciała po raz kolejny informować o swojej nieobecności. Opuściła trzy poprzednie spotkania. Jeszcze jedno i usuną ją z listy słuchaczy i była niemal pewna, że nie zapisze się do innej szkoły ani nie nauczy się języka sama.

Naniosła ostatnie poprawki, wstała od biurka, po czym rozprostowała kości. Spojrzała w okno swojej sypialni. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, malując prawie całe niebo w żywe, pomarańczowo-złote barwy. Podobał jej się ten widok. Całkiem niedaleko znajdował się port rybacki, gdyby tylko się odważyła, poszłaby tam któregoś dnia. Jednak wciąż nie zdołała się przemóc i wyjść tak daleko poza teren swojego bloku. Samo uczęszczanie na lekcje języka było dla niej dużym wyzwaniem, dlatego jedyne, na co w tamtej chwili mogła sobie pozwolić, to niewyraźny skrzek mew i rybitw, docierający do jej mieszkania razem z porywistym wiatrem.

Zdjęła okulary i przetarła twarz dłońmi. Z jej płuc uciekło zrezygnowane westchnięcie. Raz jeszcze spojrzała na telefon. Walczyła sama ze sobą, miotała się, a nawet pogodziła z kolejną porażką, kiedy nagle wróciła wspomnieniami do spotkania w windzie.

Przygryzła dolną wargę. Przecież gdyby tylko się przełamała, ta rozmowa mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Być może zyskałaby kolejnego znajomego.

Dotarło do niej, że zaczynała czuć się bardzo samotna. Nie widziała tego w ciągu dnia – była zbyt pochłonięta pracą, by cisza stała się za głośna. Jednak wieczorami i nocą przytłaczała ją, przygniatała swoim ciężarem. Czasem, gdy rozmawiała długie godziny z Olivią, udawała, że wszystko jest w porządku i radzi sobie świetnie. Opowiadała przyjaciółce o różnych miejscach, lecz zatajała fakt, że znajdowały się na tyle blisko jej mieszkania, że nie musiała pokonywać swoich demonów. Przynajmniej nie tych największych. Idealny uśmiech opanowała do perfekcji. Kiedy musiała, przypominała sobie swoje najszczęśliwsze chwile w życiu i grała tak, jakby nic złego jej w nim nie spotkało. .

Bez zastanowienia chwyciła za telefon, wyszła z sypialni i ruszyła ku szafie przy wyjściu. Ubrała się pospiesznie, wrzuciła urządzenie do kieszeni, po czym zebrała z wyspy kuchennej zeszyt i przybory do pisania. Wsadziła je do torebki, wsunęła buty na nogi. Zatrzymała się krok od drzwi. Tylko wyciągnięcie ręki do przodu dzieliło ją od tego, by przezwyciężyła kolejnego demona.

Siedział na jej ramieniu i szeptał. Mówił, że sobie nie poradzi, że znowu zawali. Podsuwał  wizje z ostatniego spotkania z Davidem. Nóż, który trzymał w ręku, błyskał przed oczami Sophie tak wyraźnie, jakby znów znalazła się w zaułku obok swojego mieszkania w Sydney. Zimna mżawka cięła ją po twarzy, ramiona trzęsły się pod wpływem chłodnego wiatru, przeszywającego ją aż do kości. Chichotał, kiedy opowiadał o tym, że David stoi tuż za drzwiami wyjściowymi z jej nowego lokum, ukrywa się w cieniu i tylko czeka, aż Sophie przestanie oglądać się przez ramię.

Żołądek podjechał jej do gardła. Próbowała przełknąć żółć zalegającą w przełyku. Odpędziła od siebie cichy głosik, próbowała go zagłuszyć, licząc głośno od dziesięciu w dół. Sięgnęła do klamki, zacisnęła na niej mocno palce i pchnęła do przodu. Wyszła na korytarz. Puściła się biegiem do windy, zanim cokolwiek w jej głowie zdążyłoby jej wmówić, że jej starania są bez sensu. Niemal krzyknęła z radości, kiedy drzwi dźwigu otworzyły się natychmiast. Wskoczyła do metalowej klity i nacisnęła guzik oznaczony poziomem jeden.

Wyszła na hall główny. Część świateł zgaszono, więc był skąpany w półmroku. Nagle wszystkie siły ją opuściły, a złośliwy demon znów podsunął niepożądane obrazy przed jej oczy. Postanowiła go zignorować. Ruszyła niepewnym krokiem ku wyjściu. Nogi drżały jej w kolanach, ale nie zamierzała się poddać. Przed samymi drzwiami wypięła dumnie pierś i pchnęła je z pełną mocą.

Chłodne, zimowe powietrze uderzyło w jej twarz. Z ust uleciał obłoczek pary. W pierwszym odruchu chciała się odwrócić na pięcie i wrócić do mieszkania, ale nie mogła. Przecież zaszła już tak daleko!

Potrząsnęła głową, poprawiła torebkę, przewieszoną przez ramię i ruszyła do przodu. Jeden krok, drugi, trzeci. Widziała krawędź schodów, po których musiała zejść, by stanąć na chodniku. Po prawej stronie zaczynał majaczyć neon marketu, gdzie robiła zakupy. Poczuła, jak rośnie w niej nowa nadzieja, że uda jej się przezwyciężyć ten strach.

Niespodziewanie odbiła się od czegoś i się zachwiała. Powietrze uleciało z jej płuc, silne ramię objęło ją w pasie, chcąc uchronić przed upadkiem. Odwróciła głowę. Spotkała się twarzą w twarz z nieznajomym mężczyzną. Miała wrażenie, że krew zakrzepła w jej żyłach, a serce przestało bić. Lawina ciężkich, niechcianych wspomnień przebiła chwiejny mur, który budowała w drodze z mieszkania na sam dół bloku i zalała jej umysł z podwójną mocą.

Odepchnęła nieznajomego i zaczęła się cofać. Szła, dopóki nie poczuła tynku zabudowania na plecach. Mężczyzna wyciągnął ku niej ręce, jego usta poruszały się, ale nie słyszała żadnych słów. Osunęła się powoli na ziemię, po czym schowała głowę między ramionami. Miała wrażenie, że na jej klatkę zostało założone imadło. Zaciskało się powoli, odcinając dostęp powietrza. Świat zaczął wirować, a płuca piekły boleśnie coraz bardziej. Szum krwi w uszach zagłuszył wszystkie dźwięki, jakie ją otaczały.

Czuła, że spada powoli w otchłań. Obraz przed oczami tracił na ostrości, stawał się coraz ciemniejszy. Zaczynała godzić się z tym, że umiera. Stała na skraju świadomości, chwiała się, gotowa w każdej chwili skoczyć w ciemność. To było takie proste, banalne. Mogłaby odpocząć, dać sobie spokój z przezwyciężaniem swoich lęków. I tak nie dawała sobie rady.

Niespodziewanie poczuła na policzkach chłód. Zatrzymała się, coś ciągnęło ją z powrotem na powierzchnię. Obraz stał się wyraźniejszy, rozmazane kontury zatańczyły przed jej oczami, by po chwili zmienić się w wyraźną, znajomą twarz, przepełnioną strachem i zmartwieniem. Min-jae kucnął tuż obok niej. Uniósł jej głowę do góry, dopiero po chwili zorientowała się, że jej ręce leżą bezwiednie po bokach ciała.

– Proszę pani, wszystko dobrze? – zapytał, kalecząc jej ojczysty język. Rozejrzała się spanikowana dookoła.

Kilka osób zerkało w ich stronę, lecz nikt nie zatrzymał się na dłużej. Za plecami chłopaka stał mężczyzna, na którego wpadła. Cały czas mówił, ale Sophie go nie rozumiała. Min-jae zwrócił się ku niemu, odpowiedział na – tak sądziła przynajmniej – zadawane pytania. Nieznajomy pokiwał głową, rzucił pod nosem kolejne kilka niezrozumiałych słów, złożył ręce i ukłonił się w przepraszającym geście, po czym odszedł szybkim krokiem w stronę drzwi wejściowych.

– Dobrze? – Chłopak spojrzał na nią i zadał ponownie pytanie.

– N-nie – odparła drżącym głosem. Czuła, że pod jej powiekami zbierają się łzy. Właściwie nie była nawet pewna, dlaczego zaczyna płakać.

– Jak pomóc?

– Zabierz mnie do domu. – Jej oddech rwał się przy każdym kolejnym słowie. Klatka piersiowa zadrżała niebezpiecznie, kiedy próbowała powstrzymać rozpaczliwy spazm.

Nie musiała powtarzać po raz kolejny. Park Min-jae zrozumiał od razu. Widział już kiedyś to przerażone spojrzenie, którym go obdarzyła, tak samo, jak drżące, sine usta i bladą twarz. Właściwie to widział ją wielokrotnie. We własnym odbiciu w lustrze.


Statystyki dla freaków:

2111 słów

14 085 ZZS

6 stron A4

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top