Rozdział 24


Śnieg sypał od poprzedniego wieczora i nie zapowiadało się, by w najbliższych godzinach cokolwiek miało się zmienić. Sophie przetarła zmęczone oczy dłonią i owinęła się szczelniej cardiganem. Miała już dość, ale tylko strona dzieliła ją od wolnego popołudnia. Obiecała sobie, że kiedy tylko skończy z tą redakcją, natychmiast weźmie się za strojenie drzewka, które dumnie zajmowało kąt w jej salonie.

Przeciągnęła się leniwie na obrotowym krześle, by choć trochę rozprostować zastane kości. Spojrzała w wysokie, balkonowe okno i uśmiechnęła się do siebie. Niebo malowało się już na granatowo, płatki śniegu wyraźnie odcinały się od jego głębokiej barwy. Mogłaby podziwiać ten widok całymi godzinami, lecz tym razem nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała dokończyć pracę i ubrać choinkę, zanim rozpocznie się jej lekcja z Hanem.

Nie odzywał się od wczoraj, przez co w Sophie rósł pewien specyficzny niepokój. Wiedziała, że musiał nadrobić obowiązki, które zaniedbał podczas ich spotkania. Nie spał całą noc, więc odpoczynek też był wskazany. Wiedziała to wszystko, a czuła pewnego rodzaju strach, że być może jego milczenie jest spowodowane czymś całkowicie innym.

Pokręciła głową, by odpędzić natrętne myśli. Oparła się z powrotem o blat biurka i sięgnęła do myszki, by przesunąć plik na kolejną stronę. Wpatrywała się w litery uważnie, by nie przeoczyć nawet najdrobniejszego błędu. Zawsze starała się wykonywać swoją pracę rzetelnie, co przekładało się na ilość zleceń, jakie otrzymywała.

Wibracja telefonu wytrąciła ją ze skupienia. Automatycznie sięgnęła po urządzenie, nawet nie odwracając spojrzenia od ekranu laptopa. Po omacku wklepała kod i dopiero w tym momencie spojrzała na wiadomość.

Han Ji-hoon: Obawiam się, że nasza lekcja online dzisiaj się nie odbędzie.

Sophie przełknęła głośno ślinę. Ramiona jej zesztywniały, a żołądek zawiązał się w supeł.

Sophie B: Coś się stało? Na kiedy ją przełożymy?

Han Ji-hoon: Nie będziemy jej przekładać. Mam coś ważnego do załatwienia.

Sophie B: Co takiego?

Przygryzła paznokcia na kciuku. Podwinęła kolana pod brodę i wcisnęła się w oparcie. Tego właśnie się obawiała najbardziej, że Han zacznie jej unikać. Wpatrywała się w telefon w ciszy, wstrzymała oddech w oczekiwaniu na kolejną wiadomość, lecz ta nie nadchodziła.

Podskoczyła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Odłożyła urządzenie na blat i zerknęła na zegarek w laptopie. Dochodziła szesnasta trzydzieści, więc doszła do wniosku, że to Min-jae przyszedł zaprezentować swój strój przed randką.

Wypuściła dotąd wstrzymywane powietrze i szybkim krokiem podeszła do drzwi. Nawet nie zaglądała w wizjer. Przekręciła klucz w zamku i otworzyła skrzydło na oścież.

Jej oczy rozwarły się szeroko, a usta rozchyliły w niemym szoku.

– Właśnie to – powiedział Ji-hoon, unosząc do góry rękę, w której dzierżył białe wino. Opierał się jednym ramieniem o futrynę. – Min-jae cię sprzedał, że jeszcze nie ubrałaś choinki.

Wodziła przez chwilę wzrokiem między twarzą Ji-hoona a butelką.

– A to wino to po co? – zapytała, splatając ręce na piersi.

– Kolejny wałek. Nie wiem, czy zniosę to na trzeźwo. – Wyprostował się. – Mogę wejść? Czy wolisz jednak spotkanie online?

Sophie uśmiechnęła się delikatnie i odsunęła od drzwi, by wpuścić mężczyznę do środka. Odebrała od niego upominek i neseser. Przechylił ją na jedną stronę, miała wrażenie, że nosi tam kamienie. Han nigdy się nie rozstawał ze swoją aktówką, jakby trzymał w nim swoje najcenniejsze skarby. Odstawiła go obok sofy, a butelkę zaniosła i postawiła na blacie w kuchni. Naszykowała dwa kieliszki.

Zatrzymała się i spojrzała w dół na swoje ubranie. Zwykle do pracy zakładała ulubione dresy, by było jej wygodnie, ale musiała dziś wyjść do skrzynki na listy, więc obie części ubioru pasowały do siebie.

Zachłysnęła się, podnosząc wzrok na swojego gościa. Han za każdym razem zaskakiwał ją swoim ubiorem. Nieprzyzwyczajona do oglądania go w innym stroju niż koszula, niezmiennie zachwycała się tym, jak dobrze wyglądał w golfach.

Usiadł na kanapie, w tym samym miejscu, co ostatnim razem. Oparł łokcie o kolana i splótł palce między nimi. Uważnie przyglądał się wyciągniętym na stolik ozdobom. Jednak podniósł wzrok, jakby czuł, że jest obserwowany.

Sophie odchrząknęła, przyłapana na gapieniu się. Wzięła kieliszki i butelkę, po czym usiadła na podłodze po drugiej stronie ławy i odstawiła przedmioty na wolnym kawałku blatu.

– Więc... – zaczęła ważyć każde słowo. Huśtała się delikatnie na piętach. – Najpierw wyciągnąłeś te tajne informacje od Min-jae, a później postanowiłeś tu przyjść?

– Nie. – Oparł się o zagłówek. – Min-jae sam mi o tym powiedział, a potem Soon-hei kazała mi tu przyjść.

– Och... – Spuściła wzrok. – Mogłam się tego spodziewać, że z własnej woli nigdy byś się na to nie zdecydował.

Powstrzymał przewrócenie oczami. Po tym, jak Sophie go uśmierciła, wiedział, że ma tendencję do dramatyzowania.

– Nie oponowałem. Miałem co prawda nieco inny plan, ale ubieranie choinki to idealny pretekst do nauki słówek z tego zakresu i części mowy, które są niezbędne do tworzenia poprawnych zdań.

Najpierw części mowy, później części ciała pedagogicznego – przemknęło jej przez myśl. Otworzyła szerzej oczy i zakryła usta dłonią, kiedy dotarło do niej, wokół jakich rzeczy krąży jej podświadomość. Poczuła, jak zaczynają palić ją policzki. Odwróciła w bok, chcąc chociaż odrobinę ukryć swoje zawstydzenie.

Han uniósł jedną brew, lustrując ją od góry do dołu, ale pytanie, które latało mu po głowie, pozostawił dla siebie. Sięgnął do butelki, rozerwał zabezpieczenie, po czym wstał i ruszył do kuchni w poszukiwaniu otwieracza. Rozejrzał się po szafkach. Przeczucie go nie myliło, znalazł go już w pierwszej szufladzie.

– Ubierałaś kiedyś choinkę? – zapytał, mocując się z korkiem.

Sophie pokręciła głową, ale stał do niej odwrócony plecami, więc zreflektowała się natychmiast.

– Nie – odparła lekko zachrypniętym głosem. Musiała jak najszybciej doprowadzić się do porządku, zanim Han się zorientuje, że pomyślała o czymś, o czym nie wypadało. – Ty zapewne tak.

– Tak, ale od dawna tego nie robiłem. Nie lubię świąt.

– Dlaczego? – Podniosła się z podłogi. Podeszła do głośnika i włączyła go. Niemal natychmiast zaczęła się z niego sączyć spokojna muzyka. Musiała chociaż odrobinę zagłuszyć swoje myśli.

Mężczyzna milczał. Widziała po jego wyrazie twarzy, że zastanawia się nad odpowiedzią. Podszedł do ławy i nalał trunku do kieliszków, po czym odstawił butelkę obok.

– Praca, choroba Soon-hei. – Wzruszył ramionami. – Nie mam czasu na ubieranie choinki i spędzania świąt w rodzinnym gronie. Bo nie ma rodziny.

Sophie zacisnęła usta w wąską linię. Zrobiło jej się autentycznie przykro. Najlepsze lata swojego życia Ji-hoon poświęcił pracy i zapewne ostatnie, o czym myślał, to tak błahe sprawy, jak świąteczne drzewko. Być może te dwa dni spędzał przy szpitalnym łóżku lub nadrabiał zaległości w pracy. Tym razem zapewne również tak właśnie miało być, tymczasem stał w jej salonie z pudełkiem lampek choinkowych w ręku.

– Chciałbyś to zmienić? – zapytała, podchodząc do kanapy. Usiadła na podłokietniku i splotła dłonie na kolanach. – Gdybyś nie chciał, nie byłoby cię tutaj.

Han przejechał językiem po dolnej wardze. Rozejrzał się na boki, jego noga podrygiwała nerwowo, jakby został przyłapany na robieniu czegoś nielegalnego.

– Zależało ci na tym badylu. Skoro go tu przytargałem, to mogę też pomóc ci go przystroić. – Wzruszył ramionami. Wyczuła nutę zdenerwowania w jego głosie. Podał jej kieliszek i zamieszał płynem w swoim.

Sophie uśmiechnęła się, kręcąc głową. Mogła się domyślić, że Han będzie miał opory przed uzewnętrznianiem się. Zdecydowanie łatwiej przychodziło mu to podczas wymiany wiadomości niż w rozmowie twarzą w twarz.

– Przypominasz mi Shreka – powiedziała. Spojrzała na jego zszokowaną twarz i zaśmiała się głośno. – Nikogo nie chcesz wpuścić na swoje bagno, a kiedy w twoim życiu pojawia się Fiona i osioł, widać, jak bardzo chciałbyś ich tam zaprosić, ale nie wiesz, jak cofnąć swoje wcześniejsze słowa.

– Nie wiem, co mnie bardziej zaciekawiło; to, dlaczego porównujesz mnie do ogromnego, zielonego ogra czy to, kim jest osioł.

– Nie zastanawiasz się, kim jest Fiona? – Uniosła kącik ust.

– Nie muszę się nad tym zastanawiać – odpowiedział tak szybko, że zaskoczył tym sam siebie.

Jego wyznanie zbiło Sophie lekko z tropu. Rozchyliła usta, zaskoczona natychmiastową reakcją. Przyglądała mu się uważnie, powietrze zgęstniało, wypełnione zapachem świerku. Miała wrażenie, że między nimi powoli powstaje cienka, niewidzialna nić. Splata ze sobą dwa końce w ciasny supeł.

Han odchrząknął i przeczesał palcami włosy. Kilka kosmyków padło mu z powrotem na czoło. Sophie ostatkiem sił powstrzymała się przed tym, by się nie zerwać ze swojego miejsca i ich nie poprawić.

– Weźmy się za tę choinkę – mruknął, otwierając opakowanie lampek – zanim dowiem się, że mam warstwy. Jak cebula.

***

Pierwszy kieliszek pozwolił im na lekkie rozluźnienie atmosfery. Drugi z kolei całkowicie pozbawił ich skrępowania, jakie odczuwali w swoim towarzystwie. Wraz z pojawieniem się na drzewku lampek, powietrze stało się lżejsze, słodkie jakby ktoś przestawił wyimaginowaną wajchę na tryb radości.

Podłączyła światełka do kontaktu i zaczęły migać delikatnie, przywodząc jej na myśl drobne płatki śniegu, które wciąż wirowały za oknem. Oczy Sophie błysnęły z ekscytacji. Przyglądała się z uwagą bombkom i zastanawiała się, które powiesić najpierw. Z naturalną dla siebie rezerwą Ji-hoon próbował jej pomóc w podjęciu decyzji, choć ciężko było mu ukryć, że miał swojego faworyta, który powinien pójść na pierwszy ogień.

Udawali, że nie widzą tych pozornie przypadkowych zetknięć ich ramion, subtelnych muśnięć palców, kiedy podawali sobie ozdoby. Ukradkowych spojrzeń i ukrywanych uśmiechów. Rozmawiali na niby niezobowiązujące tematy, chcąc jednocześnie przekazać jak najwięcej. Czasem milczeli, tak po prostu, chłonąc swoje towarzystwo bez zbędnych słów.

– „Randki od święta"? To najbardziej kiczowaty świąteczny film, jaki widziałem – oznajmił Han, słysząc o jej ulubionej gwiazdkowej produkcji. Zawiesił kolejną bombkę w miejscu, do którego Sophie nie sięgała.

– Oglądałeś „Randki od święta"? – Uniosła brew i splotła ręce na piersi, przyglądając mu się ze złośliwym uśmieszkiem.

Han zamarł na krótki moment. Wolną ręką poprawił nerwowo okulary.

– Oglądam z Sooni dużo filmów – odparł dyplomatycznie.

– Jasne. – Wyszczerzyła zęby i wróciła do swojego zadania.

Zerknął na nią przez ramię. Miała zaróżowione policzki i uśmiech, który nie schodził jej z twarzy od ponad godziny. Nuciła pod nosem piosenki, wieszając kolejne ozdoby na niższych partiach choinki. Jej włosy połyskiwały przy każdym ruchu, drobinki brokatu odbijały światło płynące od lampek. Wyglądała niemal jak wtedy, na jarmarku. Pięknie.

Coś nieznanego zacisnęło się mocno wokół jego klatki piersiowej. Przełknął zalegającą w przełyku ślinę.

– Lepiej podaj mi następną bombkę – rzucił w jej stronę. Zamrugał, słysząc swój niepewny ton. Przyszło mu na myśl coś, czego się wcale po sobie nie spodziewał.

Sophie rzuciła okiem na kurczącą się kolekcję na ławie. Pochyliła się nad blatem i wybrała bombkę w kształcie prezentu, przewiązanego czerwoną kokardką. Wciągnęła powietrze do płuc. Kompletnie zapomniała o upominku dla Hana! Niemal natychmiast ogarnęło ją zdenerwowanie.

– Han! – pisnęła, odwracając się do niego. Napotkała jego palące spojrzenie i zamarła na krótki moment, lecz postanowiła w tej chwili to zignorować. – Musimy szybko to skończyć.

– Co? – Zmarszczył brwi. Wcisnęła mu do ręki bombkę i od razu sięgnęła po następną. Nim zdążył powiesić tę pierwszą, w dłoniach pojawiła się kolejna. – Sophie, skąd ten pośpiech?

– Muszę coś zrobić – odpowiedziała wymijająco. Wzięła tyle ozdób, ile zdołała i zaczęła je rozwieszać w pośpiechu. Ręce jej drżały, a we wnętrzu Hana pojawiło się uczucie niepokoju.

– Sophie. – Złapał ją delikatnie za nadgarstek palcami, a drugą zabrał od niej bombkę i odwiesił na gałązkę. Spojrzał na kobietę z pytającym wyrazem twarzy. – Spokojnie, chyba nigdzie się nie pali.

Wraz z dotykiem skóry o skórę, przebiegł po jej ręce przyjemny dreszcz. Wzięła głęboki wdech, by uspokoić szalejące serce. Delikatnie wyswobodziła dłoń z chwytu i splotła nieśmiało ich palce. Han wciągnął powietrze do płuc ze świstem. Nie spodziewał się tego gestu.

– Chciałam ci się odwdzięczyć za pomoc, pamiętasz?

Han niepewnie kiwnął głową. Przez jego umysł przetoczyła się lawina myśli, których na trzeźwo zapewne by się wstydził. Tym razem jednak zastanawiał się, czy gdyby spróbował zrobić chociaż jedną z nich, Sophie by mu na to pozwoliła.

Poprowadziła go do kanapy i lekkim pchnięciem zmusiła, by siadł. Sama przeszła do aneksu kuchennego, po czym sięgnęła pod blat. Zgarnęła niewielki pakunek, owinięty w czarny papier i przewiązany złotą wstążką. Wróciła do mężczyzny, usiadła obok i podała mu dwoma rękami prezent.

– Dziękuję zatem. Za pomoc – szepnęła. Jej twarz oblał jeszcze większy rumieniec.

Han wodził wzrokiem między jej twarzą a podarunkiem. Sięgnął po prezent, ale nie odebrał go od razu. Objął delikatnie drobne dłonie Sophie. Były ciepłe, miękkie, przyjemne w dotyku i chciał je trzymać jak najdłużej.

– O-otwórz – zająknęła się. Wyswobodziła się z jego uścisku, a skórę pokryła gęsia skórka pod wpływem chłodu, jaki poczuła. Splotła dłonie na kolanach. Chciała ukryć stres, jaki jej towarzyszył, napędzany procentami, krążącymi w jej krwiobiegu. – Mam nadzieję, że ci się spodoba.

Han w skupieniu mocował się z wiązaniem kokardki przez kilka sekund. Odpakował starannie przygotowany prezent, a jego oczom powoli ukazało się eleganckie, czarne etui. Zaschło mu w gardle, przełknął ślinę, by choć odrobinę je zwilżyć. Domyślał się, co znajduje się w środku. Kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu, kiedy podniósł wieko pudełeczka. Przymknął powieki i pokręcił głową.

– Och, Sophie...

– Co? Nie podoba ci się? – Jej głos zadrżał, a oczy zaszkliły się momentalnie.

Han znów potrząsnął głową. Odłożył prezent na bok. Niespodziewanie złapał ją za uda i przyciągnął do siebie. Nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, chwycił jej twarz w obie dłonie i wpił się w usta mocno, zachłannie, jakby miał zrobić to po raz ostatni.

Czas zatrzymał się na chwilę. Sophie otworzyła oczy szeroko, całkowicie nieprzygotowana na taki ruch. Szok jednak szybko odpuścił. Wciągnęła przyjemną, korzenną woń męskich perfum. Spięte mięśnie powoli zaczęły się rozluźniać. Nieśmiało oddała pocałunek, badając miękkość ust Hana, którą próbowała sobie przypomnieć od środowego wieczoru. Mimo pierwotnej gwałtowności całował ją delikatnie, niemal ostrożnie. Subtelnie muskał jej wargi, jakby sprawdzał, czy naprawdę się na to zdecydował. Sophie rozchyliła je bardziej, zapraszając mężczyznę do pogłębienia pieszczoty. Nie wahał się ani chwili. Ich oddechy powoli znalazły wspólny rytm.

Dłoń Ji-hoona przesunęła się nieco niżej, na szyję Sophie. Po jej kręgosłupie przepłynął przyjemny dreszcz. Wplotła palce między kosmyki czarnych włosów, czuła na policzku chłód złotych oprawek. Chciała przyciągnąć go jeszcze bardziej do siebie, zatrzymać tę intymną chwilę jak najdłużej, zatracić się w uczuciu, jakie ogarnęło całe jej ciało.

W końcu zabrakło im tchu. Odsunęli się od siebie nieznacznie, oparli o siebie swoje czoła. Ich płytkie, szybkie oddechy mieszały się z dźwiękami piosenki, lecącej w tle.

Sophie wpatrywała się w błyszczące oczy Han Ji-hoona. Na jego opuchniętych wargach błądził zadowolony uśmieszek.

– Tak to powinno wyglądać za pierwszym razem – sapnął, wciąż próbując złapać oddech.

– To był mój prezent świąteczny? – Sophie puściła mu oczko. Próbowała się wyprostować, ale mężczyzna objął ją mocno jedną ręką i przyciągnął do swojej klatki piersiowej. Drugą natomiast sięgnął do aktówki.

– Nie – odparł już spokojniej. Sprawnie rozprawił się z zapięciem i wyciągnął ze środka pakunek podobnej wielkości, co ten, który mu wręczyła. Położył paczkę na jej kolanach. – To jest twój świąteczny prezent.

Sophie odsunęła się nieznacznie. Wpatrywała się w stylowy papier w odcieniu głębokiego granatu. Drżącymi dłońmi rozpakowała podarunek.

Wciągnęła powietrze w płuca ze świstem. Zamrugała zaskoczona. Podniosła dobrze jej znane, skórzane etui i otworzyła szybko wieko. Doskonale wiedziała, co znajduje się w środku.

Uśmiechnęła się, kiedy jej oczom ukazało się eleganckie, czarne pióro z trzema złotymi paseczkami i srebrną skuwką.


KONIEC




PS.: 2422 słowa, 16381 ZZS, 8 stron A4 ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top