Rozdział 21


Min-jae postawił przed Sophie kubek z gorącą herbatą. Wyciągnął z kieszeni jej telefon, po czym położył obok naczynia. Przyglądał się kobiecie ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Kiedy weszli wraz z Ji-hoonem do mieszkania, Min-jae nie odezwał się ani słowem. Od razu wyminął ich i ruszył na dół po rzeczy, które tam zostawili. Bez zbędnych słów odłożył zakupy i zabrał się za przygotowywanie napoju.

To był już ich rytuał. Każdy atak paniki Sophie kończył się wraz z podstawieniem kubka herbaty na stoliku kawowym w jej salonie. Przywodziło jej to na myśl ukojenie wszystkich nieprzyjemnych doznań, jakich doświadczała. Niby nic wielkiego, jednak dla niej miało ogromne znaczenie. Czuła się zaopiekowana, ktoś na tym świecie był i dbał o nią mimo wszystkich jej słabości i niepowodzeń.

Han stał przy wyspie kuchennej, opierał się o nią z założonymi rękami. Wpatrywał się w skuloną na kanapie Sophie. Zęby miał zaciśnięte, mięśnie szczęki poruszały się nerwowo. Zastanawiał się intensywnie nad tym, co się wydarzyło w ciągu tych dwudziestu minut, podczas których Sophie została w hallu głównym wieżowca.

Dwadzieścia minut. Tyle wystarczyło, by Sophie rozpadła się jak domek z kart przy niewielkim podmuchu ciepłego wiatru. Jej dobry humor i szczery uśmiech umknęły w jednej chwili, jakby były jedynie wyobrażeniem i przy krótkim mrugnięciu zatarły się, zniknęły. Nigdy nie istniały. Uczucie niepokoju, jakie zakuło go w klatce piersiowej, okazało się słuszne. Serce stanęło mu na moment, gdy zobaczył, jak osuwa się bezwładnie po ścianie. Dopadł do niej w dwóch szybkich krokach. Drżenie ramion, blada twarz i sine usta nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Atak paniki zaatakował szybko, bez ostrzeżenia i nie miała nawet czasu na to, by w jakikolwiek sposób się przed tym obronić.

Jego spojrzenie mimowolnie kierowało się ku urządzeniu leżącym na ławie. Podszedł do Sophie, usiadł obok na kanapie i wziął telefon do ręki.

– Kod – rzucił krótko, nie zważając na to, czy grzebanie w jej telefonie spodoba się Sophie, czy nie.

Kobieta zerknęła na niego wypranym z emocji spojrzeniem. Tusz zasechł ciemnymi plamami na jej bladych policzkach. Usta Sophie zadrżały, chciała zaprzeczyć w pierwszym odruchu. Przełknęła żółć, która podeszła jej do gardła, po czym wypuściła powietrze z płuc.

– Dwadzieścia osiem, zero osiem – szepnęła ochrypłym głosem. Zacisnęła palce na kubku, aż pobielały jej kostki.

Han wpisał ciąg liczb. Jasne światło odbiło się od szkieł okularów mężczyzny. Skrzynka mailowa wciąż była otwarta na tej konkretnej wiadomości. Wodził wzrokiem po literach, wczytując się w każde słowo. Wrócił do początku i przeczytał jeszcze raz. Czuł, jak jego puls przyspiesza niebezpiecznie, a zęby zaciskają się tak mocno, że zaraz zetrze je na pył.

– Min-jae – zwrócił się do chłopca, nawet na niego nie patrząc. – Powinieneś wrócić do domu.

Nastolatek bez słowa protestu podniósł się z podłogi, posłał Sophie pokrzepiające spojrzenie, bo nie miał odwagi się uśmiechnąć. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania. Echo zatrzaskujących się drzwi było jedynym dźwiękiem, jaki pozostał po jego obecności.

Ji-hoon oparł się o zagłówek kanapy. Wciąż wpatrywał się w ekran telefonu, ściskał go mocno w ręce, jakby chciał go zgnieść. Powietrze między nimi gęstniało od nadmiaru nerwowej atmosfery. Sophie miała wrażenie, że emocje mężczyzny się materializują, przybierają formę gęstej, czerwonej mgły. Spływała krwawymi, dymnymi językami na podłogę, osiadała na meblach i wsiąkała w ściany.

– To on? – Han rzucił pytanie w eter, ale doskonale wiedziała, że jest skierowane do niej. Kiwnęła niepewnie głową. Wzbraniała się całą sobą, by znów nie wpaść w wir niechcianych myśli. – Często wysyła do ciebie wiadomości?

– N-nie – zająknęła się. – To pierwszy raz, odkąd trafił do aresztu.

– Ma zakaz zbliżania i kontaktowania się?

– Tak.

– Zabrałaś ten dokument z Sydney?

– Tak...

– W porządku. – Wyprostował się, jego kciuk płynął po dotykowym wyświetlaczu przez kilka sekund. W szkłach okularów odbijały się wykonywane przez niego akcje. Ostatnim, co Sophie zobaczyła to screen wiadomości, a potem wrzucenie jej do kosza. Han wygasił urządzenie i odłożył je z powrotem na stolik. – Jutro zadzwonisz na komisariat w Sydney i to zgłosisz.

Sophie wbiła wzrok w kubek. Podciągnęła kolana pod samą brodę, ukryła dłonie w rękawach swetra i objęła się ramionami. Nie chciała teraz o tym myśleć. Nie chciała myśleć o czymkolwiek, co było związane z życiem w Sydney i wydarzeniami poprzedzającymi jej wyjazd. Chciała zakopać te wspomnienia najgłębiej, jak się tylko dało, zmiażdżyć je, zgnieść, zmieść z powierzchni ziemi i nigdy do nich nie wracać. Odciąć je szeroką kreską, poprawić włosy i iść dalej bez cienia strachu kroczącego za nią przez cały czas.

Wcale nie było lepiej. Przez krótki moment między nią a jej traumą stała gruba, szklana tafla. Przyglądała się potworowi z bezpiecznej odległości, jak wił się i szarpał, walił w tę przezroczystą ścianę, a kiedy tylko pojawiła się drobna rysa, udało mu się przebić przez ten chwiejny mur, który wyglądał z pozoru na solidny.

Sophie drgnęła, kiedy dostrzegła ruch po swojej prawej stronie. Podniosła głowę. Han wstał z kanapy, poprawił okulary, jak miał w zwyczaju, kiedy mocno się czymś denerwował. Zerknął na Sophie z góry i zacisnął usta w wąską linię.

– Chyba czas na mnie – powiedział chłodno, odwracając wzrok. – Powinnaś odpocząć, nie chcę ci przeszkadzać.

Sophie wyprostowała się, wciągnęła powietrze do płuc. Czuła, jak przerażenie zaciska na niej swoje macki. Ostatnie, czego chciała, to zostać sam na sam ze swoimi myślami w czterech ścianach mieszkania.

Zerwała się ze swojego miejsca i chwyciła mężczyznę za nadgarstek.

– Nie – jęknęła. Żołądek powoli wiązał się w ciasny supeł, a płuca kurczyły mimowolnie, tak samo, jak wtedy, gdy jej wzrok przesuwał się powoli po treści maila. – Nie.

Zrobił krok do przodu i zatrzymał się, ręce zacisnął w pięści, wahał się, czy powinien cokolwiek zrobić, oprócz opuszczenia mieszkania Sophie. Odwrócił się do niej przodem i zachwiał się, kiedy ciało kobiety uderzyło o jego klatkę piersiową, a ręce splotły się ciasno na plecach.

– Sophie – szepnął zaskoczony jej reakcją. Ramiona kobiety zadrżały niebezpiecznie, zbierało jej się na płacz.

– Najgorsze, co możesz zrobić, to teraz sobie pójść – zaszlochała w materiał golfa.

Han walczył sam ze sobą, by nie unieść ramion i zamknąć jej w szczelnym uścisku. Największa głupota, jaką mógł zrobić, to zostać w tym mieszkaniu choćby minutę dłużej. Tak nie mogło być. Wszystko szło w bardzo złą stronę i nie mógł do tego dopuścić. Bił się z myślami, jak powinien dalej to rozegrać, by nie dobić Sophie jeszcze bardziej, a jednocześnie nie angażować się mocniej, niż było to koniecznie.

Już to zrobił. Zareagował błyskawicznie i nie zastanawiał się, jakie będą tego konsekwencje. Powinien zdusić to w zarodku, póki jeszcze była taka szansa.

Sophie chyba pomyślała o tym samym, bo cofnęła się o krok. Otarła wierzchem dłoni łzy, które niespodziewanie wydostały się spod opuchniętych powiek i splotła ręce przed sobą.

– Właściwie masz rację – wydukała między pociągnięciami nosem. – Zrobiłeś dla mnie już aż nadto, co było konieczne. Powinnam podziękować i pozwolić ci wrócić do swoich spraw. Dlatego: dziękuję za pomoc, Han.

Uśmiechnęła się smutno. Spojrzała na niego wciąż zaszklonymi od płaczu oczami, a Ji-hoona coś ścisnęło w dołku tak mocno, że ledwie powstrzymał zgięcie się w pół. Wydawała się taka bezbronna, obdarta ze wszystkich swoich tarczy przez kilka cyfrowych literek. Miał wrażenie, że skurczyła się dobre piętnaście centymetrów, ze skulonymi ramionami i głową wciśniętą między nie tak mocno, że miał ochotę ująć jej twarz i unieść do góry, by dała mięśniom szyi chociaż chwilę wytchnienia.

Oczywiście, że nie chciał jej zostawiać. Nieważne jak bardzo nie potrafił tego przed sobą przyznać, jedyne czego teraz chciał, to otoczyć ją ochronnym płaszczem i cierpliwie poczekać aż stanie na nogi. Miotał się w swoim wnętrzu, wciąż się jej przyglądając. Obraz przeczołganej przez życie Sophie Bennett sprawiał mu niemal fizyczny ból.

– Jeśli to ci w jakikolwiek sposób pomoże, mogę zostać, dopóki nie zaśniesz – odpowiedział w końcu i zaskoczył sam siebie tymi słowami, bo chciał, by z jego ust wyszło coś zupełnie innego.

W oczach Sophie błysnęło odrobinę radości wymieszanej z ulgą. Szarpnęła się do przodu, lecz natychmiast opanowała swoje odruchy. Wyprostowała się odrobinę, wygładziła poły swetra i kiwnęła głową w potwierdzeniu, że pasuje jej takie rozwiązanie.

***

Ostatni raz ochlapała twarz zimną wodą i wyprostowała się. Wykrzywiła usta z niesmakiem, kiedy w odbiciu lustra zobaczyła blade, zapuchnięte oblicze. Oczy miała mętne, bez wyrazu, całkowicie zmęczone. Sądziła, że zaśnie szczęśliwa, przypominając sobie te drobne szczegóły całego dnia, które wprawiły ją w wyśmienity nastrój, a jedyne czego chciała, to zamknąć oczy i zapomnieć.

Zebrała włosy do góry i sięgnęła po gumkę, by związać je w niedbały kucyk. Kilka kosmyków uciekło i opadło na oczy. Przyjrzała się drzwiom, widocznym w lustrze, żołądek podjechał jej do gardła.

Adrenalina opuściła całkowicie ciało Sophie i dopiero w tej chwili mogła zastanowić się nad sobą. Co ona tak właściwie wyprawiała? Gdyby nie jakieś niewytłumaczalne zaćmienie umysłu, nigdy nie poprosiłaby Hana, żeby został. To było niedorzeczne. Głupie. Całkowicie bez sensu. Czuła, że rozmowa z Soon-hei miała wpływ na ten akt głupoty, że nie tylko atak paniki i strach brał w tym czynny udział, ale w dużej mierze swoją śmiałość zawdzięcza również siostrze mężczyzny, który właśnie siedział w jej salonie z laptopem na kolanach.

Nie potrafiła się z Sooni nie zgodzić. Ji-hoon był człowiekiem pełnym sprzeczności. Walczył ze swoją naturą, ukrytą pod maską oschłości i wyniosłości, ale prawda była taka, że mieściło się w nim zdecydowanie więcej ciepła, empatii i uczuć, niżby sam oczekiwał. Dostrzegała w jego oczach dozę fascynacji jej osobą, potrzebę poznania Sophie lepiej. Jednocześnie próbował utrzymać swoisty dystans, by nie wytworzyło się między nimi coś intymnego. Zastanawiała się, z czego to wynika, ale wciąż nie miała odwagi zapytać samego zainteresowanego.

Przygryzła dolną wargę. Jej palce poszybowały do góry i przejechały po wardze. Próbowała przypomnieć sobie smak słodkiej kawy i miękkość ust Hana. Kącik ust Sophie uniósł się nieznacznie na wspomnienie pocałunku, choć tych dwóch pierwszych raczej by tak nie nazwała. Najlepiej zapamiętała ten ostatni. Krótki, ale najintensywniejszy z nich wszystkich, pełen troski i obietnicy czegoś lepszego. Choć może jej się jedynie wydawało? Jej głowa lubiła wyolbrzymiać, a patrząc na zachowanie Ji-hoona, kiedy wrócili do mieszkania, było wielce prawdopodobne, że on nie myślał o tym w taki sposób.

Potrząsnęła głową. Nie chciała sobie wyobrażać nic więcej. Poprawiła bluzę i podciągnęła przezornie spodnie wyżej, po czym wyszła z łazienki. Han natychmiast podniósł głowę znad laptopa, kiedy tylko usłyszał szczęknięcie zamka. Jego twarz oświetlało jedynie niebieskie światło monitora. Podwinął rękawy i rozsiadł się wygodnie, opierając prawą rękę o podłokietnik.

Sophie posłała mu blady uśmiech, wdrapała się na kanapę tuż obok i sięgnęła po koc, leżący na oparciu. Poprawiła poduszkę, starała się ułożyć ją tak, by w żaden sposób nie przeszkadzać mężczyźnie w pracy, a jednocześnie mieć swobodę wyprostowania nóg.

– Na pewno nie chcesz spać w sypialni? – zapytał po raz kolejny, kiedy rozkładała nieporadnie ogromną, miękką połać materiału.

– Nie czuje się na siłach, by zostać tam sama. – Nie kłamała.

Przeprowadzili z Ji-hoonem zażartą dyskusję na ten temat. Mężczyzna zapierał się całym sobą, że nie wejdzie do jej sypialni, to była jej prywatna przestrzeń, a nie część wspólna mieszkania i nie zamierzał w żaden sposób jej naruszać. Dlatego Sophie postanowiła, że będzie spała na kanapie.

Han jedynie mruknął w odpowiedzi. Ułożyła się najwygodniej i włożyła jedną rękę pod poduszkę. Przymknęła powieki. Skupiła się na stukaniu palców mężczyzny w klawisze, choć wciąż w jej wnętrzu czaiły się okruchy ataku, którego doznała nie tak dawno temu. Próbowała je odgonić wspomnieniami z kiermaszu bożonarodzeniowego. Odszukała we wspomnieniach moment, w którym usiedli naprzeciwko siebie, by zjeść posiłek. Odmalowała obraz uśmiechniętego Ji-hoona, który opowiadał o swoich najzdolniejszych uczniach z dumą, jakiej nie powstydziłby się nawet rodzic.

Na twarz Sophie również wpłynął uśmiech, mogłaby słuchać o tym w nieskończoność. Ciepło rozlało się po jej wnętrzu, otuliło jak dodatkowa warstwa koca. Przyciągnęła krawędź tego prawdziwego pod brodę, a z jej ust uciekł cichy pomruk zadowolenia.

Zapadała się w objęciach Morfeusza coraz bardziej, kiedy niespodziewanie poczuła na swojej głowie dłoń. Delikatnie gładziła włosy, muskała opuszkami palców nieśmiało, jakby jej właściciel nie był pewny tego gestu. Skóra Sophie mrowiła delikatnie w miejscu, w którym stykała się ze skórą Ji-hoona, przyprawiała o przyjemny dreszcz.

– Dobranoc, Sophie – szepnął, pewny, że już go nie słyszy, pochłonięta płytkim snem.

– Dobranoc, Han – mruknęła na wpół przytomnie. Poprawiła pozycję i przesunęła się odrobinę wyżej, aż jej głowa nie dotknęła materiału spodni mężczyzny.

Zamarł, kiedy jego ręka zsunęła się na policzek Sophie, a opuszki palców musnęły delikatnie kącik ust. W pierwszym odruchu chciał ją cofnąć, lecz natychmiast się zreflektował, kiedy kobieta wtuliła się we wnętrze dłoni. Poczuł, jak zalewa go fala nieopisanego gorąca, a kołnierz golfa zaczyna uwierać tak bardzo, że najchętniej by go zdjął.

Nie chciał się jednak ruszać, by nie obudzić śpiącej na jego udzie Sophie Bennett.


Statystyki fla freaków:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top