Rozdział 2
Sophie Bennett ostatni raz rzuciła okiem na swoje mieszkanie. Wypchane po brzegi pudła stały po prawej stronie, gotowe na odbiór przez firmę kurierską. Część wysłała do Korei kilka dni wcześniej. Te, które zostały, miały trafić do garażu jej rodzinnego domu, znajdującego się pod Sydney.
Dopięcie formalności zajęło jej zdecydowanie więcej czasu, niż przypuszczała. Miała świadomość, że wyprowadzka do innego kraju, w dodatku tak daleko, nie będzie to łatwym zadaniem. Pięć tygodni okazało się zbyt krótkim terminem, by załatwić i przetłumaczyć wszystkie potrzebne dokumenty. Dlatego od blisko miesiąca urabiała się po łokcie i między zleceniami biegała od urzędu, do ambasady, by dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Kiedy dostała potwierdzenie, że udało jej się przenieść firmę do Korei, a dokumenty są w komplecie i wszystkie przetłumaczone poprawnie – omal nie podskoczyła z radości na środku ulicy. Nie ryzykowała prowadzenia auta w takim stanie upojenia szczęściem – wsiadła w taksówkę i pojechała do Olivii podzielić się wieściami.
Przyjaciółka nie podzielała entuzjazmu Sophie. Mimo iż wprost nie powiedziała, że porywa się z motyką na słońce, całą sobą dawała jej odczuć, że ten pomysł się jej nie podoba. Teraz również stała w drzwiach mieszkania Bennett z nietęgą miną i, tak jak właścicielka, wodziła wzrokiem po pustym mieszkaniu. Wydymała usta z dezaprobatą i kręciła co chwilę głową, ale nie powiedziała nic, co by sprawiło, że Sophie straci zapał.
Bennett odwróciła się do niej z uśmiechem przyklejonym do drobnej twarzy. Olivia westchnęła tylko i opuściła ramiona. Nie była w stanie wybić tego pomysłu z głowy przyjaciółki. Zwyczajnie nie potrafiła, nie chciała, by ponownie w jej oczach zgasła ta iskra, której od miesięcy poszukiwała. Była pewna, że w końcu wydobyłaby z jej wnętrza dawną radość, ale trwałoby to zdecydowanie dłużej, niż by sobie tego życzyła.
– Stara, zmieniasz całe swoje życie, mając niespełna trzydzieści lat. – Olivia uśmiechnęła się słabo, choć bardzo działa cieszyć się szczęściem Sophie. – Totalne szaleństwo.
– Być może. – Zacisnęła dłoń na rączce walizki, stojącej obok. Cieszyła się, że w końcu wyjeżdża, a mimo to ogarniał ją stres z tym związany. – Najwyżej tu wrócę, chociaż...
– Byś nie chciała. Tak, wiem. – Olivia zrobiła krok do przodu. W jej oczach zalśniły łzy. Zamrugała kilka razy, po czym rozłożyła szeroko ramiona. – Chodź tutaj, chochliku.
Sophie zmarszczyła brwi, słysząc urocze przezwisko, jakie przywarło do niej w czasach studiów, jednak nie odpowiedziała na zaczepkę. Zamiast tego objęła Olivię mocno. Zaciągnęła się zapachem jej perfum. Przywodziły na myśl spokój i ciepło, jakie przyjaciółka roztaczała wokół siebie; wsparcie, którym ją obdarzyła po wyjściu ze szpitala, każde przypomnienie o wizycie u lekarza, każdą podaną chusteczkę, kiedy nie radziła sobie z samą sobą, otartą łzę i butelkę wina, którą razem wypiły, kiedy obie miały już dość.
Coś ścisnęło ją w mostku. Łzy cisnęły się do oczu i chociaż starała się je powstrzymywać jak najdłużej, kilka tych najbardziej upartych uciekło spod na wpół przymkniętych powiek i spłynęło po policzkach, by wsiąknąć w miękki materiał swetra.
– Nie płacz, bo też będę – sarknęła Harper drżącym głosem. Sophie była pewna, że przyjaciółka już od kilku chwil nie powstrzymuje łez.
– Zadzwonię, kiedy tylko będę na miejscu.
– Spróbowałabyś nie. – Olivia zaśmiała się i pogładziła Sophie po plecach. – Zrobiłabym nalot na miasto, gdybyś nie dała znaku życia. Nie zostałaby z niego nawet jedna cegła.
– Ustawię sobie przypomnienie w telefonie w takim razie. – Bennett odsunęła się od niej na długość ramienia. Zlustrowały swoje zapuchnięte twarze i czerwone nosy, i zaśmiały się niemal w tym samym momencie.
Takie miały być z nich twarde sztuki.
Trzymały się razem od pierwszego roku studiów dziennikarskich, ich przyjaźń nie zachwiała się nawet wtedy, gdy wybrały inne specjalizacje. Ich drogi nie rozeszły się, kiedy Sophie założyła własną firmę redaktorską, a Olivia została dziennikarką śledczą. Tej więzi nie pokonał nawet atak Davida i głęboka depresja, w jaką wpadła Bennett po tym incydencie. Więc były pewne również tego, że kilometry, jakie będą je dzielić, nie zaważą na ich dalszej relacji.
***
Lot trwał trochę ponad trzynaście godzin. Podczas oczekiwania na przesiadkę w Tokio, Sophie wysłała do Olivii krótką wiadomość, że wszystko jest w porządku i podróż przebiega bez komplikacji.
Dziękowała sama sobie w duchu za to, że do bagażu podręcznego zapakowała czapkę, szalik i rękawiczki. W przeciwieństwie do gorącej, grudniowej Australii, Japonia była skuta mrozem już w listopadzie, chłodny wiatr smagał jej policzki, a obłoczki pary wydobywały się z jej ust przy każdym wydechu.
Lotnisko Pusan-Kimhae położone w zachodniej części miasta Pusan nie powitało jej o wiele wyższymi temperaturami niż te w Tokio. Sophie okryła się szczelniej płaszczem, poprawiła rękawiczki i ruszyła ku wyjściu z dłonią zaciśniętą na rączce niemal całego swojego dobytku.
Sondowała spojrzeniem przestrzeń w poszukiwaniu swojego imienia. Przekopała masę facebookowych grup w poszukiwaniu obcokrajowców zamieszkujących Pusan lub samych Koreańczyków, którzy mówią dobrze po angielsku. Większość kontaktów spełzła na niczym. Mrowie napalonych mężczyzn zaczęło wysyłać jej oferty matrymonialne. Jednak w tej ogromnej ilości spamu znalazła się jedna osoba, która rzeczywiście była w stanie pomóc Bennett w dotarciu do mieszkania, które wynajęła za pośrednictwem handlarza nieruchomości.
Niewysoka, pulchna kobieta zawiesiła na niej skupiony wzrok, by po chwili jej twarz rozjaśnił najpiękniejszy uśmiech, jaki Sophie widziała w ostatnim czasie. Pomachała do niej energicznie obiema rękami, w jednej trzymała prostokątny kawałek tektury, na którym było zapisane jej imię.
Sophie również się uśmiechnęła, przecięła korytarz sprężystym krokiem. Kobieta wyciągnęła dłoń w jej stronę.
– Emma Hudson – przedstawiła się. – Tak się cieszę, że dotarłaś cała i zdrowa.
– Sophie Bennett. Też się cieszę.
Emma ruszyła ku wyjściu. Machnęła na Sophie ręką, by poszła za nią. Kilka minut później pakowały jej walizkę do bagażnika samochodu. Nowoprzybyła usadowiła się na miejscu pasażera i zapięła pas. Roztarła zmarznięte dłonie, jedna o drugą, po czym chuchnęła w nie, by ciepło szybciej rozeszło się po skostniałych palcach. Jej przewodniczka zachichotała pod nosem i włączyła ogrzewanie.
– Za godzinę będziemy na miejscu – zaczęła, kiedy wyjechały z parkingu. – Nie wiem, jak udało ci się wynająć mieszkanie na Un-ro, Nam-gu to wspaniała lokalizacja! Wynajęcie czegoś w tym miejscu graniczy z cudem! Na dole masz sklep, kilka restauracji i kawiarni, tuż obok park. Co prawda do centrum jest kawałek, ale jeśli pracujesz z domu, to nic więcej tak naprawdę do szczęścia ci nie potrzeba. – Kobieta wrzuciła kierunek i zmieniła pas. – Polecam zaopatrzyć się w koreańską kartę sim, będziesz miała tańsze połączenia. Poza tym zrobiłam ci notatki. Między innymi: jakie aplikacje będą przydatne i spisałam kilka szkół języka koreańskiego; będzie ci łatwiej funkcjonować w tym społeczeństwie. Wiele osób, mimo że zna angielski, bardzo niechętnie mówi w tym języku. W razie problemów zawsze możesz do mnie zadzwonić, z przyjemnością ci pomogę.
Emma trajkotała niemal na jednym wdechu. Sophie kiwała co chwilę głową, ale myślami była zdecydowanie gdzie indziej. Wpatrywała się w krajobraz za oknem. Ulice były całkowicie czarne, jednak pobocza i dachy pokrywała gruba warstwa białego puchu. Drzewa, rosnące po obu stronach, przyozdobione były światełkami. Dzień był pochmurny, lampki rzucały na chodniki ciepłe, żółte światło, odbijały się w szybach kawiarenek i niewielkich marketów. Ludzie niespiesznie przechadzali się obok nich, część musiała wracać z pracy lub szkoły, przynajmniej tak się Sophie wydawało.
Wciąż niewiele wiedziała o tym kraju. Była pewna, że życie tutaj zweryfikuje jej wiedzę zaczerpniętą z internetu. Miała również twarde postanowienie, by wziąć się za naukę języka. Nigdy nie sprawiało jej to większych problemów. Znała już hiszpański i francuski, jednak kiedy zobaczyła koreański alfabet, mina jej zrzedła.
Nie ostudziło to jej entuzjazmu. Przeorganizowała swój grafik tak, by codziennie mieć przynajmniej dwie godziny na naukę. Była wdzięczna Emmie, że przygotowała dla niej notatki. Na pewno pomogą jej się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
***
Pożegnała się ze swoją przewodniczką, zamknęła drzwi do nowego mieszkania na klucz i oparła się o nie. Zamknęła oczy i wypuściła drżący oddech. Miała wrażenie, że w ciągu godziny dowiedziała się więcej o nowym miejscu zamieszkania, niż kiedykolwiek by mogła. Emma okazała się bardzo towarzyską osobą. Sophie kiedyś też taka była, jednak od ataku stroniła od towarzystwa tak energicznych ludzi. Przytłaczali ją swoim entuzjazmem. Czuła jednak, że mogłaby z Emmą zbudować fajną więź i nie zamierzała palić za sobą tego mostu.
Wyciągnęła telefon z kieszeni. Zegarek wskazywał szesnastą czterdzieści pięć. Odblokowała ekran i weszła w wiadomości, by po raz kolejny napisać Olivii, że dotarła na miejsce i jest wszystko w porządku. W Sydney dochodziła dziewiętnasta, więc była niemal pewna, że przyjaciółka niedługo do niej zadzwoni.
Spojrzała na walizkę i plik kartek, który na niej leżał. Wzięła go do ręki i ruszyła w głąb mieszkania. Rozejrzała się leniwie po przestrzeni. Apartament, który wynajęła, był dużo większy niż jej mieszkanie w stolicy Australii, choć jego cena nie była spektakularnie wyższa.
Niewielka kuchnia, połączona była z salonem. Oddzielała je wąska wyspa, przy której stały dwa hokery. Po przeciwnej stronie znajdowały się dwie pary drzwi, jedne zapewne prowadziły do sypialni, a drugie do łazienki. Z tego, co pamiętała z maila, pudła z rzeczami z Australii powinny stać właśnie w części sypialnianej.
Po jej lewej stronie mieściła się szafa wnękowa. Postanowiła, że później sprawdzi, co się w niej znajduje. Według opisu ze strony handlarza nieruchomości w mieszkaniu było podstawowe wyposażenie. Okna wychodziły na wschód, były wyjątkowo duże – do takiego wniosku przynajmniej doszła, widząc mijane po drodze z lotniska bloki. Rozciągały się na niemal całą ścianę. Tuż przed nimi stała trzyosobowa kanapa w kolorze butelkowej zieleni.
Podeszła do niej, po czym przesunęła dłonią po aksamitnym materiale. Odłożyła plik kartek na stolik, zdjęła kurtkę i odłożyła ją na oparcie. Usiadła na miękkiej sofie ze ściśniętym sercem. Gula formowała się w jej przełyku. Adrenalina niemal całkowicie opuściła jej ciało, do świadomości dotarł strach i niepewność.
Skuliła się i ukryła twarz w dłoniach. Puls przyspieszył wraz z bijącym sercem. Zrobiło się jej jednocześnie zimno i gorąco, plecy oblał pot. Powoli docierało do niej, co zrobiła. Uciekła. Najzwyczajniej w świecie zwiała z miejsca, które w ostatnich miesiącach kojarzyło się jej tylko z byłym facetem. Nie przezwyciężyła swojego strachu, zmieniła po prostu lokalizację z nadzieją, że ten psychol jej tu nie znajdzie. Ani żaden inny.
Zaśmiała się. Najpierw nieśmiało, niepewnie, jakby bała się, że ktoś wpadnie do mieszkania i spojrzy na nią oceniająco. Jednak już po chwili śmiała się w głos. Odchyliła głowę do tyłu, opadła na oparcie kanapy i złapała się za brzuch. Próbowała powstrzymać niekontrolowany napad radości i ulgi. Na nic się to nie zdało.
Śmiała się, aż zabrakło jej tchu i musiała nabrać powietrza w płuca. Westchnęła, a na jej ustach pozostał grymas zadowolenia. Przeciągnęła się. Dopiero w tamtym momencie poczuła, jak bardzo była obolała i spięta po tak długim locie. Przymknęła powieki. Obiecała sobie, że odpocznie tylko chwilę, a później znajdzie ręcznik i piżamę, wziąć prysznic i położyć się spać.
– Sophie, coś ty narobiła... – mruknęła pod nosem, po czym przewróciła się na bok. – Wariatka.
Statystyki dla freaków:
1743 słowa
11709 ZZS
5 stron A4
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top