Rozdział 17


Park w Nam-gu zimową, nocną porą prezentował się cudownie. Miał w sobie coś tajemniczego, otulała go magiczna aura spokoju, którego Sophie nigdy wcześniej nie doświadczyła. Światło księżyca odbijało się od pokrytych śniegiem alejek, delikatnie rozjaśniając krajobraz. Nadawało mu srebrzysty blask, jakby puch pokryty był milionem drobnych perełek brokatu. Latarnie migotały ciepłem pomiędzy nagimi gałęziami drzew. Śnieg skrzypiał pod ich butami, miała wrażenie, że to jedyny dźwięk, jaki roznosił się po okolicy. Tylko czasem docierał do niej szum wiatru przemykającego nieśmiało między konarami.

Wzięła głęboki wdech. Lodowate powietrze niosło ze sobą zapach soli i morza. Sophie już zapomniała, jak blisko się znajdowało, mimo że dostrzegała je z okna w swoim salonie. Uważnie przyglądała się rozstawionym wzdłuż alejek drewnianym ławkom, niektóre wciąż były pokryte cienką warstwą lodu, jakby mieszkańcy bali się na nich siadać. Minęli jeden z niewielkich stawów, tafla wody połyskiwała niczym lustro, odbijając świetliste refleksy.

Czuła się odrobinę odrealniona. Jakby przeniosła się do innego, magicznego wymiaru albo znajdowała się po drugiej stronie bariery, oddzielającej spokojny ogród od reszty miasta. Pusan nigdy całkowicie nie zasypiało, ale w samym parku panował niemal nierzeczywisty spokój.

Bennett z fascynacją przyglądała się krajobrazowi, jaki rozciągał się wokół nich. A Han Ji-hoon przyglądał się jej. Starał się to robić mimochodem, ukradkiem, niezbyt nachalnie, żeby nie poczuła się skrępowana. Rejestrował każdą jej reakcję, powstrzymywany uśmiech i błysk w oku, by zapamiętać, co najbardziej ją fascynowało. Przygryzła dolną wargę, kiedy świąteczne ozdoby, przyczepione do ulicznych latarń zamigotały przed nimi.

Dotarli do drugiego końca parku, gdzie znajdowały się stoiska z jedzeniem. Zapach bulionu i pieczonych ziemniaków dotarł do ich nosów, zapraszając serdecznie, by się częstowali. Han delikatnie dotknął jej ramienia i wskazał ławkę postawioną na uboczu, odrobinę dalej od zgiełku, jaki panował po tej stronie ogrodu.

Usiedli i niemal w tym samym czasie oparli o oparcie. Sophie zerknęła na mężczyznę i uśmiechnęła się szeroko. Nigdy wcześniej nie widział, by robiła to w taki sposób. Przełknął ślinę, nagle jego gardło zrobiło się strasznie suche. Upił łyk słodkiej herbaty i skupił wzrok na ludziach kręcących się przy straganach.

– Bardzo tu ładnie – powiedziała Sophie, obserwując ten sam obrazek. – Żałuję, że wcześniej tu nie przyszłam.

– Min-jae nie oprowadzał cię po Pusan? – Wiedział, że nie, ale nie miał pojęcia, jak pociągnąć tę rozmowę. Rzadko działał tak spontanicznie. Alkohol wypity ze znajomymi pomógł w podjęciu decyzji, jednak powoli ulatniał się z jego organizmu, a jego ogarniała lekka panika.

– Proponował mi to, ale za bardzo się... bałam. – Sophie zacisnęła usta w wąską linię. Han spojrzał na nią pytająco z uniesioną brwią. Kobieta mocniej ścisnęła kubek. – No wiesz, trauma. Był moment, że przejęła całkowicie nade mną kontrolę.

– Chciałbym wiedzieć, czym była spowodowana, ale jeśli nie chcesz o tym mówić, zrozumiem.

– Czemu?

– Hm? – Ji-hoon wyprostował się i zwrócił ku niej.

– Czemu chcesz wiedzieć?

Przecież nie mógł powiedzieć, że zżerała go zwykła ciekawość. Po prostu chciał to wiedzieć. Chciał wiedzieć wszystko, by jak najlepiej zrozumieć Sophie i to, co nią kierowało. Wciąż nie miał pojęcia, jak znalazła się w Pusan, dlaczego akurat to miasto, ten kraj, skoro mogła pracować z każdego miejsca na ziemi. Było masę innych, zdecydowanie przyjemniejszych i takich, w których mówiło się po angielsku.

– Żeby cię zrozumieć – powiedział ostatecznie, skupiając wzrok na jednym ze stoisk z pieczonymi ziemniakami. Czuł na sobie palące spojrzenie kobiety tylko przez krótką chwilę. Kusiło go, by wpatrywać się w nią cały czas. Nie wiedział, czy to wciąż wina alkoholu, czy Sophie zwyczajnie miała taką aurę, ale najchętniej nie spuszczałby z niej wzroku. – Boisz się świata zewnętrznego, a mimo to przyleciałaś tutaj. Sama.

– Myślałam, że sam wyjazd sprawi, że moje demony odejdą. – Uśmiechnęła się smutno. – Cóż, poniosłam w tej kwestii sromotną klęskę.

– Więc co cię skłoniło do tak drastycznej zmiany?

– Atak nożownika – powiedziała to tak, jakby opowiadała o pogodzie. Han odwrócił się do niej, otwierając szeroko oczy i usta ze zdziwienia. Sophie spuściła wzrok na ręce. – Mój były chłopak mnie zaatakował – dodała już zdecydowanie ciszej. Wspomnienia nie wywoływały w niej tak dużego poruszenia, jak wcześniej, lecz wciąż były bolesne i odrywały strup od dopiero co zagojonej rany.

– Och, Sophie... – Tylko tyle udało mu się wydusić. Spodziewał się prześladowania na uczelni lub ostracyzmu z powodu bliżej nieokreślonej odmienności.

– Prześladował mnie całymi tygodniami. Miesiącami. – Słowa zaczęły wylewać się z niej niczym potok. – Wypisywał do mnie i dzwonił o najdziwniejszych porach. A kiedy go ignorowałam... Czekał na mnie pod firmą, w której pracowałam, na chodniku przed blokiem. Potem widywałam go nawet na klatce. W ostatnich tygodniach zostawiał mi wiadomości na lustrze w windzie, stał pod samymi drzwiami do mieszkania, wypisywał na nich różne rzeczy... Policja niewiele zrobiła. Aż w końcu dopadł mnie w zaułku, w połowie drogi między pracą a mieszkaniem i dźgnął mnie nożem kuchennym.

Głos się jej załamał na ostatnim słowie. Zdusiła w sobie chęć płaczu, choć łzy domagały się ujścia. Schowała głowę między ramionami i przymknęła powieki. Usta drżały przy każdym płytkim oddechu. Próbowała opanować emocje z całych swoich sił.

– Po wyjściu ze szpitala nie mogłam już normalnie funkcjonować, widziałam go wszędzie, mimo że siedział w areszcie i czekał na proces – kontynuowała, chociaż ciężko było jej zapanować nad drżącym głosem. – W pewnej chwili myślałam, że oszaleję. Musiałam stamtąd uciec, pozbyć się demonów, ale one przyszły za mną. I wciąż mnie dręczyły. Gdyby nie Min-jae i ty, nigdy by mnie nie wypuściły ze swoich szponów.

Odwróciła głowę w przeciwną stronę. Całe jej ciało trzęsło się przez powstrzymywane emocje. Znów czuła ucisk w okolicy mostka, głowę zaczęły zalewać nieprzyjemne obrazy, niczym kadry z kiepskiej jakości filmu, którego nie chciała oglądać.

Han wyciągnął rękę, by ją pocieszyć, lecz natychmiast ją cofnął. Żałował, że zapytał. Przyjemny wieczór mógł się zamienić w koszmar i to się właśnie działo na jego oczach. To wyznanie spadło na niego i przycisnęło mocno do ziemi, wybiło z rytmu, rozpętało sztorm w umyśle mężczyzny. Nie wiedział, czy będzie w stanie go powstrzymać. Miał ochotę wsiąść w samolot, odszukać tego potwora i skręcić mu kark, choć uważał, że to mogłaby być zbyt łaskawa kara dla takiego zwyrodnialca.

A Sophie po raz kolejny zrobiła coś, czego by się nie spodziewał. Sama chwyciła jego dłoń i zacisnęła na niej mocno skostniałe palce. Jej klatka piersiowa poruszała się nierównomiernie, jakby nie mogła złapać oddechu. Przysunął się nieco bliżej, ogarnął go niepokój. Rozum podpowiadał, że być może wywołał tym pytaniem kolejny atak paniki i od razu tego pożałował.

– Sophie? – zapytał niepewnie, pochylając się nieznacznie.

Gwenchanayo – szepnęła, choć jej głos wciąż drżał. – To cudowne uczucie, móc to w końcu z siebie wyrzucić.

Ulga, jaką poczuła, była nie do opisania. Jakby ktoś zdjął z jej ramion ogromny ciężar i chociaż część przyjął na swoje barki. Słowa same cisnęły się jej na usta, nie miało znaczenia, jak Ji-hoon zareaguje, musiała to z siebie wyrzucić. Kiedy mówiła o tym Min-jae, szukała odpowiednich słów, żeby nie zdradzić za dużo, żeby nie dopytywał lub sam nie nabawił się przez to problemów. Był młody, jego umysł chłonął wszystko jak gąbka i nie chciała dokładać mu kolejnych koszmarów, które nie należały do niego.

– Przykro mi, że cię to spotkało. – Nie kłamał. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, co takiego musiała przechodzić. Poprawił chwyt i szczelniej objął dłoń Sophie, by ogrzać zmarznięte palce. – Chyba jest lepiej?

– Trochę – przyznała. Przesunęła się odrobinę do Hana, czuła, że mimo rozgrzewającej herbaty zaczyna się jej robić zimno. – To chwilowe. Na razie jest dobrze, ale wiem, że niebawem znów wrócę do ustawień fabrycznych.

– Z traumy nigdy się nie wychodzi całkowicie.

– Tak. Szczególnie kiedy nie uczy się na własnych błędach i wciąż za bardzo ufa ludziom.

Coś mignęło w jej oczach, kiedy spojrzała na Ji-hoona. Mężczyzna przygryzł wnętrze policzka. Domyślał się, że przytyk był skierowany w jego stronę. Sophie wyplątała się z jego uścisku i schowała ręce w kieszeniach płaszcza. Wodziła wzrokiem po przechodniach i straganach, uciekła myślami gdzieś daleko, w głąb swojego umysłu, analizowała to, co przed chwilą padło z jej ust.

Wpuściła Han Ji-hoona do swojej cichej, bezpiecznej przystani trochę wbrew sobie, nie zważając na wcześniejsze przeżycia i strach. Wiedział o tym, jak bardzo się boi i jak wiele pracy Min-jae włożył w sprowadzenie jej na właściwe tory. Choć wcale nie musiał. Chłopiec widział w Sophie po prostu odbicie samego siebie i nie chciał, by ktokolwiek przechodził przez to samo. Ufał Ji-hoonowi, dlatego poprosił go o pomoc. A on ciskał w nią własną złością, nie zważając na konsekwencje.

– Przepraszam cię, Sophie – powiedział w końcu, był naprawdę skruszony i żałował każdej sytuacji, w której poczuła się przez niego źle. – Wiedziałem o twojej fobii, a i tak...

– Już w porządku – weszła mu w słowo. – Trochę się z tym liczyłam. Minnie wspominał, że jesteś niemiłym, aroganckim gburem.

Han odchylił się i spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Jak mnie nazwał? – Czuł, jak zalewa go fala gniewu, lecz zaraz odpuściła, gdy usłyszał wesoły śmiech Sophie Bennett. Oparła się o ławkę i przechyliła głowę do boku w tak uroczy sposób, że aż się zachłysnął. W jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia podbite ciepłym blaskiem świątecznych światełek, wiszących dookoła.

– Tak naprawdę uważa, że jesteś wspaniałym nauczycielem. – Zignorowała jego pytanie. Na ustach kobiety wciąż błądził rozbawiony uśmieszek. Całkowicie przykuły uwagę Ji-hoona. – Też tak uważam.

Han nerwowo poprawił okulary, po czym podniósł się z miejsca. Wziął oba papierowe kubki i wrzucił do kosza stojącego nieopodal. Chciałby w jakikolwiek sposób odnieść się do słów kobiety, ale nie wiedział właściwie, co miałby powiedzieć. Zdawał sobie sprawę z tego, jakie opinie krążą między uczniami na jego temat, lecz nikt nigdy nie powiedział mu o tym tak otwarcie. Zresztą, wykonywał jedynie swoją pracę najlepiej, jak potrafił i nie przejmował się tym, że ktokolwiek uważa go za aroganta czy gbura.

Do tej pory się nie przejmował.

– Chodźmy – powiedział. Głos miał lekko zachrypnięty, więc przełknął, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia suchości. – Rano czeka nas lekcja.

Ruszyli niespiesznie w stronę, z której przyszli. Mimo później pory na zewnątrz wciąż było sporo ludzi. Docierały do nich szczątki rozmów innych przechodniów, gdzieś w oddali szumiała przyjemna, świąteczna muzyka, niosła się echem po przestrzeni, jakby chciała ogłosić całemu Pusan, że do świąt zostało już niewiele czasu.

Zaległa między nimi cisza zupełnie inna niż dotychczas. Milczeli, jednak nie wprawiło to żadnego z nich w zakłopotanie ani dyskomfort. Chwila oddechu w konwersacji, której najwyraźniej potrzebowali. Han bezwstydnie przyglądał się Sophie, był pewny, że tego nie zauważyła, zaabsorbowana tym, co działo się dookoła.

Jednak Bennett doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zaróżowione policzki nie były jedynie efektem mrozu. Badawcze spojrzenie Hana było jednocześnie miękkie, pełne ciepła i delikatnej ciekawości, jakby właśnie odkrywał coś niezwykle cennego. Czasem odwracał wzrok w obawie, że jego nietaktowne wpatrywanie się zostanie przez nią zauważone i w jakikolwiek sposób skomentowane.

Sophie nerwowo poprawiała co chwilę czapkę i odgarniała włosy do tyłu, byleby nie dać po sobie poznać, że zauważyła tę subtelną fascynację. Bo gdyby miała tylko odrobinę więcej odwagi, sama wpatrywałaby się w jego oblicze z taką samą ciekawością i szczyptą czegoś, czego jeszcze nie potrafiła nazwać, ale właśnie „to coś" sprawiało, że robiło jej się cieplej na sercu. I mogła przeżywać to uczucie bezustannie. 


Statystyki dla freaków:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top