Rozdział 15
Sophie przewróciła kolejną stronę książki, próbowała wczytać się w znaki, jednak większość ulatywała wraz z okruchami koncentracji, które wciąż się jej trzymały. Dlatego czytała słowa na głos, ale nawet nie próbowała zrozumieć ich sensu. Spojrzała na telefon, leżący obok. Znów wibrował, sygnalizując kolejne połączenie. Odrzuciła je. Nie miała ochoty rozmawiać, szczególnie z Ji-hoonem.
Domyślała się, z jakiego powodu dzwonił. Nie miało to większego znaczenia. Dzielnie znosiła dotychczasowe docinki, przeplatane miłymi, łechtającymi jej wątłe ego uwagami. Skrajne humory to coś, czego Hanowi nie brakowało na przestrzeni tych kilku tygodni i doskonale rozumiała, że nadmiar obowiązków może do takich wahań prowadzić, ale tym razem przesadził. Miała dość. Już nie chciała tego słuchać i znosić. Dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo niepewnie się przy nim czuła. I mimo że, tak jak Min-jae, był pewnego rodzaju bezpieczną przystanią, nie mogła dłużej udawać, że jest kimś innym, niż w rzeczywistości.
Lubiła się śmiać, żartować i rozmawiać na różne tematy, te głębokie i te trochę mniej poważne. Starała się z całych swoich sił wyczuć, na jak dużo może sobie pozwolić wobec Ji-hoona, lecz za każdym razem, kiedy myślała, że już wie, on tę poprzeczkę obniżał, a jej robiło się zwyczajnie głupio. Nie po to pojechała tak daleko, zaczęła wszystko od nowa w obcym miejscu, by ciągnąć za sobą takie emocje.
Czuła się zwyczajnie zraniona. Biorąc pod uwagę, że Han wiedział o jej strachu, z jego ust nigdy nie powinny paść takie słowa.
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Oparła brodę na ręce i zerknęła w tamtą stronę. Uczucie niepokoju nie ogarnęło jej od razu. Właściwie to nawet nie drgnęło. Siedziało przyczajone na dnie szafy i nie zamierzało wychodzić. Czekała na nie, lecz nawet nie zajrzało do jej wnętrza. Puls wciąż był stabilny, serce biło równo.
Po kilku minutach rozległ się kolejny stukot tym razem nieco głośniejszy niż wcześniej. Drgnęła. Nie spodziewała się, że znów to usłyszy. W pierwszej chwili wydawało jej się, że to wytwór jej wyobraźni, skoro organizm nie zareagował tak jak zwykle.
Podniosła się z kanapy i powoli ruszyła ku drzwiom. Telefon zawibrował, sygnalizując nową wiadomość. Obejrzała się na niego przez ramię, to mogła być Olivia, Min-jae, albo – nie daj Boże – Ji-hoon, choć to ostatnie wydawało jej się najmniej prawdopodobne.
Spojrzała przez wizjer. Niemal natychmiast się odwróciła, po czym przylgnęła plecami do drzwi. Przygryzła dolną wargę, jedną dłoń przyłożyła do klatki piersiowej. Serce zaczęło łomotać jak oszalałe, a ramiona trząść niekontrolowanie. Wzięła głęboki wdech, żeby to opanować. Czekała na objawy strachu jeszcze chwilę temu, ale nie z takiego powodu!
Z jej ust wyrwał się pisk, kiedy pukanie rozległo się po raz kolejny. Przyłożyła rękę do ust i zacisnęła na niej zęby, modląc się w duchu, by ten dźwięk nie dotarł do człowieka stojącego na korytarzu.
– Sophie?
Cholera jasna... – zaklęła w myślach, krzywiąc się przy tym, jakby została przyłapana na robieniu złych rzeczy. Rozejrzała się na boki w poszukiwaniu... właściwie nie wiedziała, czego szukała. Potrząsnęła głową. Próbowała się opanować, zastanawiała się, co w nią wstąpiło. Była we własnym mieszkaniu, mogła się zachowywać swobodnie. Nie musiała ani udawać, że jej nie ma, ani otwierać.
– Sophie, przecież cię słyszę. – Mężczyzna zapukał po raz kolejny. Zrobiła krok do przodu, gotowa wrócić na kanapę, lecz coś w jej wnętrzu nie chciało odpuścić i ciągnęło ją w przeciwną stronę. – Chcę tylko porozmawiać. Jeżeli będzie trzeba, będę mówił do drzwi, tylko nie odchodź.
Skubała suche skórki na wardze. Prawda była taka, że nie wahała się nad tym, co chciała zrobić. Oczywiście, że chciała wiedzieć, co ma dopowiedzenia. Ciekawość zżerała ją od chwili, w której spojrzała w wizjer. Nie mogła odmówić mu zawziętości.
Ponownie odwróciła się do drzwi, przekręciła klucz w zamku i uchyliła je nieznacznie. Han stał oparty ramieniem o futrynę, zaparowane okulary leżały na głowie, przytrzymując mokre od padającego śniegu włosy. Nos był równie mocno czerwony, co policzki. Bez szkieł wyglądał zupełnie inaczej. Oczy w kształcie migdałów były zdecydowanie większe; kobieta od razu zakodowała w głowie, że Han jest krótkowzroczny. Wąskie kształtne usta miał nieco rozchylone, przesuwał nerwowo językiem po zębach. Sophie zastanawiała się, czy przyszedł tu na piechotę.
Kiedy tylko dostrzegł w szparze jej twarz, wyprostował się i wyciągnął ręce z kieszeni płaszcza. Zmrużył lekko oczy, jakby widział ją nie do końca wyraźnie.
– Jednak otworzyłaś – zaczął z wyczuwalną ulgą w głosie.
– Do rzeczy – odparowała. Chciała brzmieć groźnie, jednak jej głos był piskliwy od nadmiaru, kotłujących się w jej wnętrzu emocji. – Późno już.
– Tak, wiem... – Rozejrzał się nerwowo po korytarzu. – Czy mógłbym...
– Nie – przerwała mu. Założyła ręce na piersi i oparła się ramieniem o futrynę.
– W porządku, rozumiem. – Odchrząknął. Złączył swoje dłonie i wziął głęboki wdech. Zbyt głęboki jak na gust Sophie. – Dzwoniłem, bo chciałem cię przeprosić, ale nie odbierałaś, więc... jestem. I przepraszam, za to, co powiedziałem. Nie powinienem się na tobie wyżywać, nie jesteś moim workiem treningowym, tylko uczennicą. Zrozumiem, jeśli będziesz chciała zrezygnować z lekcji. Zachowałem się nieprofesjonalnie.
Zamilkł. Jego ramiona rozluźniły się nieznacznie. Sophie zlustrowała go od góry do dołu. Przez chwilę jej serce zabiło mocniej, kiedy powiedział o przeprosinach, ale kilka sekund później jej entuzjazm opadł.
– Jeszcze coś? – zapytała tak oschłym tonem, że aż po jej kręgosłupie przebiegł dreszcz. Ji-hoon przechylił głowę, marszcząc brwi.
– Nie wiem? Nie.
Posłała mu wymowny uśmiech.
– Dobrze. Przyjmuję przeprosiny. Do zobaczenia w sobotę o siódmej.
Zatrzasnęła drzwi, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Oparła się plecami o ścianę i zsunęła po niej. Przyciągnęła kolana do piersi i objęła je ramionami. Nawet nie zorientowała się, że drży. Wypuściła powietrze przez nos, chcąc pohamować kolejną falę napływających łez.
– Dobranoc, Sophie. – Usłyszała stłumiony głos Ji-hoona.
Spojrzała na drzwi. Czekała na dźwięk kroków odbijających się od ścian, lecz nic takiego nie nastąpiło. Chciała złapać za klamkę, otworzyć skrzydło i sprawdzić, czy wciąż tam stoi, jednak wzbraniała się przed tym całą sobą.
Uczennica.
Tylko uczennica. Nie spodziewała się, że przyjdzie z kwiatami albo kolejną torbą z jedzeniem, ale nie sądziła, że usłyszy, że jest tylko kolejnym zadaniem w kalendarzu Hana Ji-hoona. Odniosła wrażenie, że się zakolegowali. Ostatnie dni zmieniły podejście Sophie do mężczyzny, otworzyła się znacznie bardziej, niż planowała. W głębi duszy czuła, że zadziałało to w obie strony. Był swobodniejszy, pozwalał sobie na odrobinę prywaty.
W końcu dotarły do niej oddalające się kroki. Przełknęła gulę, formującą się w krtani. Przymknęła powieki, zacisnęła palce na łydkach. Wydawało jej się, że przygniótł ją wielki kamień. Przycisnął jej klatkę piersiową, miażdżył płuca z każdym kolejnym krokiem Han Ji-hoona.
***
Dzwonek ogłaszający koniec zajęć rozległ się równo o godzinie piętnastej trzydzieści. Uczniowie zerwali się ze swoich miejsc, pozbierali rzeczy, po czym zaczęli rozchodzić się do wyjść z sali. Ji-hoon wodził wzrokiem po nastolatkach, aż zatrzymał się na jednym, który nie ruszył się z ławki od momentu, w którym w niej usiadł. Han oparł się obiema rękami o blat biurka.
– Chciałbyś o czymś porozmawiać, Min-jae? – zapytał, unosząc jedną brew.
Chłopak poruszył się nerwowo, jakby został wyrwany z letargu. Pokręcił głową, po czym podniósł się z krzesła i zarzucił plecak na ramię. Ruszył ku wyjściu, lekko przygarbiony.
Han dokładnie obserwował Parka Min-jae, szukał oznak nawrotu ataków paniki. Zdawał sobie sprawę z tego, że mogło być za wcześnie, żeby pojawiły się jakiekolwiek objawy. Był natomiast pewny, że chłopak słabo sypiał. Bezsenność odbijała się wyraźnie na jego młodej twarzy.
Min-jae przeszedł obok biurka. Ji-hoon wahał się, czy zadać kolejne pytanie. Druga taka okazja mogłaby się tego dnia nie trafić.
– Min-jae. – Chłopiec zatrzymał się i spojrzał na niego beznamiętnie. – Jak się ma Sophie?
– Nie wiem – odparł spokojnie. – Rzadko odpisuje, odwołała lekcje, bo ma bardzo dużo pracy przed świętami.
– Rozumiem – mruknął. Splótł ręce na piersi, nie chciał dać po sobie poznać, że wypowiedź nastolatka wywołała u niego niepokój.
– Nauczycielu Han. – Ji-hoon spojrzał na ucznia pytająco. Min-jae rozejrzał się niepewnie, jakby zastanawiał się, jak ubrać swoje myśli w słowa. – Teraz będę bardzo niekulturalny, ale uważam, że Sophie jest mocno przybita i nie jest to spowodowane śmiercią mojej mamy. Myślę, że potrzebuje przyjaciół. Innych niż pogubiony nastolatek. – Uśmiechnął się smutno. – Do widzenia, nauczycielu Han.
Mężczyzna kiwnął głową w geście pożegnania. Wiódł spojrzeniem za przygarbioną sylwetką Parka, dopóki nie zniknął za zakrętem korytarza.
Opadł na krzesło. Westchnął przeciągle, przecierając zmęczoną twarz dłonią. Druga zastukała nerwowo o blat biurka. Złapał pióro wieczne, by powstrzymać ten irytujący nawyk. Sophie nie odzywała się również do niego. Zwykle między lekcjami języka koreańskiego wysyłała wiadomość z pytaniem o pracę domową lub dopytywała, jeżeli czegoś nie rozumiała. Od dwóch dni milczała jak zaklęta, a on sam nie miał odwagi zadzwonić po ich ostatnim spotkaniu.
Nie poszło tak, jak planował. Spanikował w ostatnim momencie. W głębi duszy liczył, że nie otworzy drzwi. Łatwiej byłoby mu wyrazić wtedy swoje myśli. A Sophie, jak zwykle, postąpiła w sposób nieprzewidywalny. Kiedy myślał, że już wie, jak kobieta zachowa się w danej sytuacji, robiła coś, co nie pasowało do schematu.
Schylił się do aktówki, stojącej we wnęce biurka. Wyciągnął telefon z mniejszej kieszonki, po czym odblokował ekran. W okienku widniały aż trzy powiadomienia o przychodzących wiadomościach, ale żadna nie była od Sophie.
Wygasił urządzenie, pozbierał swoje rzeczy, zapakował do nesesera i ruszył ku drzwiom. Stanął w progu i ostatni raz rozejrzał się po sali, czy przypadkiem żaden z uczniów niczego nie zostawił, po czym zgasił światło. Tego dnia nie mógł poczekać na dyżurnych, zanim pójdzie na spotkanie, musi załatwić jeszcze jedną rzecz.
***
– Co powiedziałeś? – Soon-hei wyprostowała się na swoim fotelu tak gwałtownie, że woreczek z płynem przewieszony przez hak, zahuśtał się niebezpiecznie. Ji-hoon zerwał się ze swojego miejsca, gotowy ratować statyw, ale siostra powstrzymała go ruchem ręki. – Han Ji-hoon! Ty się zastanów nad sobą!
– Soonie, ja cię proszę...
– Ty mnie prosisz?! Jii, jeśli nie poczuła się źle z tymi twoimi przeprosinami, to co najmniej powinna być urażona – sarknęła i założyła ręce na piersi.
Han westchnął, wznosząc oczy ku górze, po czym pochylił się nad siostrą i poprawił pozaginany wężyk. Odruchowo wygładził koc, którym była okryta i wrócił do wcześniejszej pozycji.
– Ciężko się nie zgodzić – mruknął. Oparł głowę na dłoni. – Przestała się widywać z Parkiem Min-jae, wymówiła się pracą.
– I ty w to wierzysz? – Kobieta spojrzała na Ji-hoona z politowaniem wymalowanym na zmęczonej chorobą twarzy. – Zamiast poprawić sytuację, jeszcze bardziej ją zjebałeś. Dlaczego tak ciężko ci przyznać, że darzysz kogoś sympatią?
– Bo nie darzę.
– To jak to nazwiesz? – Soon-hei pochyliła się do przodu i zmrużyła oczy. – Przejmujesz się. Inaczej nie zapytałbyś tego chłopaka o jej samopoczucie ani nie zaczął rozmowy od Sophie. Sprawdzasz telefon co chwilę i gonisz gdzieś myślami.
Ji-hoon spojrzał na siostrę po raz pierwszy, odkąd przyszedł towarzyszyć jej w kolejnej chemii. Przyniósł jej nową czapkę, tym razem zażyczyła sobie różową, wełnianą. Szukał jej w kilku sklepach, by ostatecznie zamówić przez Internet. Stacjonarne punkty oscylowały raczej wokół neutralnych kolorów niż rażących po oczach kolorach tęczy.
Nie mógł powiedzieć, że róż nie poprawił trochę wyglądu Soon-hei. Twarz zrobiła się mniej szara, choć sińce pod oczami stanowiły główny element, który przyciągał uwagę. Zapadnięte policzki ukryły się pod zmęczonym uśmiechem. Prawda była taka, że to ona zaczęła temat Sophie, a on nie mógł jej odmówić odpowiedzi. Ich rozmowy to jedyny normalny element w życiu Soon-hei, dlatego starał się rozmawiać z nią o wszystkim, o czym tylko chciała.
– Nie wiem – przyznał szczerze.
Oparł głowę o zagłówek fotela. Westchnął ciężko, przymknął powieki i zastanowił się nad słowami siostry. To nie tak, że nie potrafił tego przyznać, po prostu nigdy nie musiał tego robić. Grono jego znajomych zawężało się do kolegów ze studiów, z którymi widywał się raz, maksymalnie dwa razy do roku. Przy trybie życia, jaki prowadził, odkąd Soon-hei trafiła do szpitala, nie miał czasu na nowe znajomości. Zgodził się uczyć Sophie tylko ze względu na wysokie koszty leczenia, mimo niezłego ubezpieczenia.
Nie planował lubić Sophie Bennett.
Statystyki dla freaków:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top