Rozdział 11
Sophie B: Dlaczego nie odbierasz? Wszystko w porządku?
Bennett odłożyła telefon na biurko i zabębniła palcami o blat. Wpatrywała się beznamiętnie w ekran laptopa. Informacja o tym, że użytkownik nie odpowiada, szczypała nieprzyjemnie w oczy. Uczucie niepokoju ścisnęło jej klatkę piersiową, nie mogła wziąć głębszego wdechu. Dłoń Sophie mimowolnie powędrowała do szycia na czole. Dotknęła delikatnie opuszkami palców trzech zgrabnych szwów. Skrzywiła się nieznacznie, gdy zapiekła ją skóra wokół.
Wzięła telefon z powrotem do ręki i odblokowała ekran. Nie otrzymała żadnej wiadomości zwrotnej. Puls przyspieszył tak samo, jak serce. Zrobiło jej się niedobrze, coś ciężkiego zaległo na żołądku, a umysł zalała fala czarnych scenariuszy, jakie mogły się wydarzyć przez ostatnie dwa dni.
Sophie B: Zaczynam się denerwować.
Nie kłamała. Ręce zaczęły jej się pocić z nerwów. Próbowała odpędzić nachalne myśli, jednak marnie jej szło. Było ich coraz więcej i więcej, aż w końcu nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, na ile sposobów mógł zginąć Han Ji-hoon. Jaka była szansa, że podczas powrotu do domu z ich spotkania nie wpadł w poślizg i nie zmiażdżył go inny samochód? Albo dostał zawału z przepracowania? Albo zakrztusił się tym niebotycznie słodkim espresso? Tak wiele rzeczy mogło się wydarzyć w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, że Sophie nie była w stanie nadążyć za własnymi myślami.
Podniosła się gwałtownie z fotela i wskoczyła na łóżko. Objęła poduszkę obiema rękami i podkuliła nogi. Serce łomotało jej jak szalone, czuła w klatce piersiowej rozpływające się ciepło, wręcz żar, którego w żaden sposób nie mogła ugasić. Przymknęła powieki, poczuła, jak łzy nachalnie szukają ujścia. Pociągnęła nosem, licząc na to, że pomoże jej to powstrzymać nagląca potrzebę płaczu. Czuła, jak pierwsze krople spływają po rozgrzanych policzkach, a zaraz po nich kolejne, aż rozpłakała się na dobre.
Han Ji-hoon przecież był taki młody! Miał przed sobą całe życie, mógł jeszcze zrobić tyle rzeczy! A zginął w tak tragicznych okolicznościach!
Sophie przewróciła się na drugi bok i zaszlochała jeszcze bardziej. Kto będzie ją teraz uczył? Jak ma zaufać komuś po raz kolejny, skoro tak szybko może od niej odejść?
Dźwięk przychodzącej wiadomości wyrwał ją z koszmarnego wodospadu ponurych myśli. Zerwała się na równe nogi, stopa zaplątała się w materiał narzuty. W ostatniej chwili złapała się krawędzi biurka i uratowała przed upadkiem. Chwyciła telefon. Próbowała go odblokować kilka razy, jednak tak bardzo trzęsły się jej ręce, że nie była w stanie poprawnie wpisać kodu.
Wzięła głęboki wdech, by opanować drżenie ciała. Skupiła się na wpisywaniu ciągu cyfr raz jeszcze i w końcu odblokowała wyświetlacz.
Han Ji-hoon: Sądziłem, że po wypadku będziesz chciała odpocząć, dlatego od razu po pracy pojechałem do szpitala.
Sophie czytała wiadomość raz po raz. Czuła, jak krew powoli odpływa jej z twarzy, a na żołądku osiada coś ciężkiego. Wyplątała nogę z materiału, po czym usiadła na łóżku, wciąż wpatrując się w telefon. Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym weszła w kontakty i wybrała numer Ji-hoona. Zdała sobie z tego sprawę, dopiero gdy usłyszała w słuchawce jego głos.
– Słucham?
– Następnym razem mógłbyś mnie poinformować o zmianie w grafiku, ty niewychowany draniu! – załkała do słuchawki. Nie obchodziło jej, czy rozumie cokolwiek.
– Co?
– Myślałam, że nie żyjesz!
Po drugiej stronie zaległa cisza. Gdzieś w tle Sophie słyszała niewyraźną muzykę, płynącą z samochodowego radia, lecz w pewnym momencie i ona przestała grać. Widocznie Ji-hoon je wyłączył. Nie była jednak tego taka pewna, jej urywany oddech zagłuszał większość dźwięków wokół.
– Sophie – odezwał się w końcu. – Czy ty płaczesz?
Przełknęła głośno gulę, która umościła się wygodnie gdzieś w okolicy przełyku. Próbowała wziąć głęboki wdech, lecz przy każdej takiej próbie niepożądany szloch usiłował wyrwać się z jej piersi. Nie wiedziała, czy to z ulgi, złości, czy może wciąż targają nią wspomnienia ostatnich kilku ciągnących się minut, jednak nie była w stanie się opanować.
– Wyjesz jak durna – skomentował. Usłyszała w jego głosie nutę niedowierzania i szoku, mimo to wciąż przebijał się w nim cynizm.
Wyprostowała się i zmarszczyła brwi.
– Po prostu informuj mnie o zmianach w naszym grafiku – syknęła już bardziej wyraźnie. Zacisnęła mocno usta, by kolejny spazm nie wydobył się z jej gardła.
Rozłączyła się i rzuciła telefon obok. Wypuściła drżący oddech. Padła na materac, przymykając powieki. Rozrzuciła ręce po bokach. Ucisk w klatce piersiowej zelżał odrobinę, jednak wciąż odczuwała niepokój z powodu wcześniejszych myśli.
Właściwie mogła się domyślić, że nic takiego się nie wydarzyło. Min-jae poinformowałby ją o tym, w końcu widział nauczyciela codziennie w szkole. Ogarnęła ją wściekłość na samą siebie za to, jak szybko dała się ponieść własnej panice. Wystarczyło poczekać kilka chwil dłużej, zająć się czymkolwiek, by dowiedzieć się, że jedynym powodem, przez który jej lekcja się nie odbyła, była ona sama.
Znów usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Podniosła urządzenie do oczu i przeleciała szybko po tekście.
Han Ji-hoon: Zadzwoń do Park Min-jae. Nie powinnaś być sama w takim stanie.
Prychnęła zniesmaczona, przewracając oczami.
Sophie B: Nie potrzebuję opiekunki.
Odłożyła telefon z powrotem, po czym podniosła się, gotowa pójść pod prysznic. Zamknęła laptop i zeszyt. Odłożyła przedmioty na wyższą półkę. Lubiła mieć porządek na biurku, a skoro ani jedno, ani drugie nie będzie jej potrzebne tego wieczoru, powinny wrócić na swoje miejsce.
Kolejna wiadomość przyszła po chwili.
Han Ji-hoon: Nie o to mi chodziło. Gdybyś zajęła głowę rozmową z Min-jae, przestałabyś mnie uśmiercać na kolejne 1000 sposobów. Przynajmniej tego wieczoru. To, że nasza lekcja się nie odbędzie, wydawało mi się oczywiste.
Sophie B: Wcale nie uśmierciłam cię na 1000 sposobów. Co najwyżej na 100.
Han Ji-hoon: Niedoczekanie twoje.
Sophie B: Nie czekam na to. Złego diabli nie biorą.
Odłożyła telefon na biurko. Bez zastanowienia skierowała się w stronę łazienki. Spojrzała w lustro i jęknęła zażenowana. Starannie przygotowany makijaż spłynął razem z niepotrzebnymi łzami, tworząc na jej policzkach czarne korytarze. Zapuchnięte oczy błyszczały, a nos nabiegł czerwienią od ciągłego wycierania go w rękaw bluzki. Miała wrażenie, że nawet rana na czole stała się bardziej widoczna, zaróżowiona wokół, jakby co chwilę marszczyła tę część twarzy, choć nie była w stanie przypomnieć sobie, czy tak właśnie było.
Zaczęła zdejmować z ciała części garderoby, starając się jak najmniej myśleć o swoim niekontrolowanym, emocjonalnym wybuchu. Przeklinała sama siebie w myślach, że nie wykazała się nawet odrobiną opanowania i logicznego myślenia. Oczywiście, analizowała wszystko nadmiernie, nad wyraz przesadnie. Próbowała z tym walczyć, lecz czasem nie była w stanie zapanować nad lawiną nieprzyjemnych, niepotrzebnych myśli.
Nie miała pojęcia, co ją tknęło, że zadzwoniła do Ji-hoona. Chciała mieć pewność, że naprawdę żyje? Czy może to był jedynie odruch bezwarunkowy pod wpływem adrenaliny? A może wcale nie chodziło o lekcje, tylko o samego nauczyciela?
Prawda, był gburowaty, nieprzyjemny w odbiorze, ale tylko pozornie. To, że zaoferował jej pomoc, świadczyło o tym, że jest zupełnie innym człowiekiem, niż pokazuje na co dzień. Może to kwestia tego, co na jej temat powiedział mu Min-jae, jednak – mając na uwadze to, że do tej pory nie owijał w bawełnę i był nadwyraz szczerą osobą – wydawało jej się, że pod tą skorupą kryje się zdecydowanie więcej.
Ich niespodziewane spotkanie sprawiło, że Sophie zaczęła się zastanawiać nad sobą i swoją traumą. Dotyk Ji-hoona nie przyprawił jej o nieprzyjemny dreszcz i typowe odrętwienie, jakie odczuwała za każdym razem, kiedy ktoś nieznajomy przypadkiem się o nią otarł. Ogarnęło ją niemal uczucie ulgi, gdy zobaczyła znajomą twarz. Nawet taką, którą do tej pory widywała tylko przez ekran monitora. Myślała nad tym, jakie mechanizmy kierowały jej umysłem, że tak wybiórczo traktowała tych, co mogli się do niej zbliżyć.
Była pewna, że w miarę normalne funkcjonowanie sprawiło, że strach odpuścił, nie dusił jej tak bardzo, jak dotychczas. Wychodzenie z mieszkania nie było aż tak problematyczne. Tylko czasami stała przed drzwiami i wpatrywała się w klamkę, ale ostatecznie i tak na nią naciskała. Pokonywała kolejne kamienie milowe, które przez ostatnie tygodnie spędzały jej sen z powiek.
Ten stan w dużej mierze zawdzięczała Min-jae. Wprowadził do jej życia ciepło, którego tak bardzo jej brakowało, odkąd przyjechała do Pusan.
Wyszła z łazienki. Wyciskała mokre włosy w miękki ręcznik. Jej wzrok od razu skierował się ku rozświetlonemu ekranowi telefonu. Podeszła do biurka i chwyciła urządzenie.
Han Ji-hoon: Dobrej nocy, panno Bennett.
Zamrugała zaskoczona. Przesunęła wzrok na nadawcę wiadomości i przeczytała nazwę jeszcze kilka razy. Czy jej się przywidziało? Cofnęła się do panelu głównego i znów przeszła do wiadomości. Wciąż tam była. Nie wydawało jej się. Han Ji-hoon naprawdę życzył jej dobrej nocy.
Ciepło rozlało się po jej klatce piersiowej, a mimowolny uśmiech wypełzł na twarz. Wślizgnęła się pod kołdrę, wciąż wpatrując się w wiadomość. Wygasiła urządzenie, po czym włożyła je pod poduszkę. Myślała, że już nic nie będzie w stanie uratować tego dnia, że zaśnie smutna i nieszczęśliwa. Jakże się myliła.
Statystyki dla freaków:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top