Rozdział 10




Sophie walczyła ze sobą dobre kilka minut, zanim zdecydowała się wykonać telefon do Hana Ji-hoona. Opcji miała niewiele. Mogła powiadomić Min-jae i poprosić go o pomoc, ale nie chciała stresować chłopca bardziej, niż to było koniecznie. Przed samymi świętami miał mieć ważny test, więc wolała go nie dekoncentrować swoimi problemami.

Samodzielne zamówienie taksówki absolutnie nie wchodziło w grę. Samo to, że podczas wypadku zebrało się wokół niej pokaźne grono osób, sprawiło, że znów czuła ten specyficzny ucisk w klatce piersiowej. Chaos, jaki panował na szpitalnym oddziale ratunkowym, wcale nie polepszył sytuacji. Miała wrażenie, że ktoś uderzył ją obuchem w głowę, a później włączył setki różnych dźwięków i bombardował nimi z każdej możliwej strony. Do jej uszu docierały tylko pojedyncze słowa lekarza, większości z nich i tak nie rozumiała. Nie była pewna, czy mówił do niej po angielsku, czy po koreańsku. Jednak nie miało to zbyt dużego znaczenia. I tak nie była w stanie mu odpowiedzieć.

Spotkanie z Hanem otrzeźwiło ją wystarczająco, by mogła, choć w niewielkim stopniu, zapanować nad odruchami obronnymi swojego organizmu. Był tam, prawdziwy z krwi i kości i mówił do niej. Znajoma twarz. Niezbyt przyjazna, raczej złośliwa, ale już znana, bezpieczniejsza niż morze innych, mniej przewidywalnych. Miała go nigdy nie poznać na żywo.

Zrobiła wszystko, by do tego nie doszło, a mimo to poczuła na ramieniu jego chłodną dłoń. Dotarł do niej zapach drogich perfum, a potem przed jej oczami zmaterializował się prawdziwy człowiek, a nie ruchomy obraz z Zooma.

A teraz, zamiast otwierać drzwi do własnego mieszkania, siedziała w kawiarni nieopodal swojego apartamentowca, wpatrując się w parujący kubek. Pocierała nerwowo ucho naszycia, czekała, aż napar przestygnie trochę, by mogła się napić i liczyła w duchu, że jednak nie będzie musiała się odzywać. Zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe.

Han Ji-hoon siedział po drugiej stronie stolika i przyglądał się jej z nieukrywanym zainteresowaniem. W szkłach okularów odbijały się świąteczne lampki, rozwieszone na całej długości chodnika. Opierał brodę na ręce, pochylając przy tym delikatnie głowę w bok. Widział, jak bardzo się stresowała, lecz kiedy zaproponował, by porozmawiali, nie oponowała zbyt długo. Miał wrażenie, że teraz żałowała swojej decyzji.

– Często miewasz takie ataki paniki? – zapytał, kiedy kelnerka przyniosła sałatkę i postawiła ją przed Sophie. Zapytał ją przed wejściem, czy coś jadła tego dnia, a kiedy spotkał się z wymownym milczeniem, od razu zamówił dla niej posiłek.

– Coraz rzadziej – przyznała. – To pierwszy od... od dawna.

– Wcześniej też prawie się pożegnałaś z tym światem?

Sophie spojrzała na niego i uniosła brew. Nie była pewna, czy pyta poważnie, czy z niej kpi, bo nie mogła wyczytać tego ani z jego tonu głosu, ani z beznamiętnego wyrazu twarzy. Wodził spojrzeniem od niej do talerza, który przed nią stał, lecz odniosła wrażenie, że robi wszystko, byleby nie spojrzeć jej w oczy.

– Wolałabym o tym nie rozmawiać – powiedziała pewnym tonem. Naprawdę nie chciała tego robić, za każdym razem przywoływało to bolesne wspomnienia. Radziła sobie z nimi coraz lepiej, jednak wiedziała, że bez spotkania ze specjalistą, nie będzie w stanie całkowicie pozbyć się tych uczuć.

– Oczywiście. – Han zacisnął usta w wąską linię. Sięgnął po cukier, po czym wrzucił trzy kostki do swojej kawy. Łyżka zastukała głośno o ścianki kubka, a Sophie skrzywiła się nieznacznie, widząc ten obrazek.

– Jesteś tak zgorzkniały, że musisz wrzucać aż tyle cukru do espresso?

Ręka mężczyzny zamarła. Odchylił się nieznacznie i wciągnął powietrze w płuca. Szukał na twarzy Sophie zadziornego, złośliwego uśmieszku, lecz nic takiego tam się nie pojawiło. Była całkowicie poważna, wpatrywała się w niego bystrym spojrzeniem, marszczyła brwi, oczekując na odpowiedź.

A ona po prostu dostrzegła swoją szansę. Mur, zbudowany z frustracji i złości, którego cegły spadały na nią przy każdym ich spotkaniu, rozstąpił się na tę jedną krótką chwilę, kiedy postanowił jej pomóc i nie omieszkała tego wykorzystać. Była równie zmęczona i zła, sfrustrowana zmarnowanym dniem w szpitalu, opuszczoną lekcją i niepowodzeniem w utrzymaniu dystansu, przez co siedzą właśnie naprzeciwko siebie.

Kiedy pierwszy szok minął, kącik mężczyzny uniósł się nieznacznie. Odłożył łyżeczkę na bok, po czym splótł ręce na piersi.

– Nieźle, Sophie – mruknął, czym zbił ją nieco z tropu. – Przyznaję, nie byłem najbardziej uprzejmym nauczycielem, jakiego mogłaś spotkać na swojej drodze.

– Panno Bennett.

– Słucham? – zdziwił się.

– Miałeś problem z mówieniem do mnie po imieniu, teraz dziwnie brzmi w twoich ustach. – Opadła na oparcie krzesła. Przyjęła taką samą postawę, co on.

Mięśnie na twarzy Hana napięły się. Odwrócił głowę, po czym wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze nosem.

Neo jeomjeom nareul jjajeungnage hae – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Och, jinjja? – Pochyliła się. Ji-hoon obrzucił ją zdenerwowanym spojrzeniem. – Rozumiem więcej, niż mogłoby ci się wydawać.

Mężczyzna przejechał językiem po zębach. Nie raz zastanawiał się, jak wyglądałaby ich konwersacja, gdyby spotkali się w nieco innych okolicznościach. Min-jae przedstawił Sophie nieco inaczej, niż prezentowała się podczas ich wspólnych lekcji. Mówił, że jest wesoła i zabawna, ale też bardzo wrażliwa.

Mimo traumy i ciężkich przeżyć potrafiła być bardzo konkretną i rzeczową osobą. Sam to zauważył po pewnym czasie, kiedy zaczęła czuć się na spotkaniach nieco swobodniej, niż na początku. Zadawała trafne pytania, jej mózg szybko przetwarzał informacje i wykorzystywał je niemal od razu. Miała kilka momentów, w których zastanawiał się, czy tego dnia nie przeżyła czegoś, co mogło wybić ją z rytmu. Nigdy nie był do końca pewny, ponieważ maskowała się wyśmienicie.

Oparł się łokciami o blat stołu, po czym podsunął talerz z sałatką jeszcze bliżej niej.

– Jedz. Jedzenie to ważny element koreańskiej kultury. – Postanowił zignorować jej uszczypliwy ton. Zasłużył. Miała prawo być zła, że nie spełnił jej prośby, mimo że brakowało mu konkretnego powodu. To nie był napad na bank, by mówienie do niej po imieniu kosztowało go wolność.

Sophie patrzyła na niego spod na wpół przymkniętych powiek. Walczyła ze sobą, chciała zgasić złość, która się w niej rozpaliła. Dotarło do niej, że było to całkowicie zbędne. Postąpiła dokładnie jak Han Ji-hoon; był łatwym celem, na którym mogła się wyżyć. Bolała ją głowa, a szycie na czole piekło nieprzyjemnie. Dochodziła dwudziesta trzecia i jedyne, o czym marzyła, to wziąć prysznic i położyć się spać.

Wzięła widelec do ręki, po czym przysunęła się bliżej stołu. Nie wiedziała, że jest głodna, dopóki pierwszy kęs posiłku nie znalazł się w jej ustach. Adrenalina powoli opuszczała jej ciało, stres już dawno przestał ją gnębić, choć zdawała sobie sprawę, że to zasługa leków uspokajających, które podali jej zaraz po tym, gdy karetka przywiozła ją na oddział.

Han Ji-hoon przyglądał się w milczeniu, jak Sophie toczy bitwę z warzywami. Krzywiła się, marszcząc nos, kiedy nieopatrznie dotykała widelcem rany na dolnej wardze. Dostrzegł na jej twarzy jeszcze kilka pomniejszych zadrapań, spod mankietu bluzy wystawał siniak zdobiący nadgarstek, ale wyglądało na to, że nie ucierpiała bardziej. Jedyne, czego się dowiedział od Sophie to to, że nie ma wstrząsu mózgu, a lekarz był w szoku, że wyszła z tego niemal bez szwanku.

Widział w niej kogoś, kogo znał. Za każdym razem, kiedy mieli zajęcia, dostrzegał pewne znajome zachowania i maniery, które już kiedyś widział. To, jak poprawiała włosy, albo przygryzała końcówkę długopisu, kiedy się nad czymś zastanawiała. Albo jak wydymała policzki, kiedy myślała się nad odpowiedzią.

Dziwne uczucie ciężkości osiadło na jego żołądku, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł po kręgosłupie.

– Co robiłeś w szpitalu? – Pytanie niespodziewanie wyrwało go z potoku myśli. Złapał się na tym, że przygląda się kobiecie uważnie.

– Odwiedzałem moją siostrę – odparł niemal natychmiast. Nie było sensu tego ukrywać, wszyscy wiedzieli o tym, że Soon-hei jest chora. – Ma raka.

Sophie odłożyła widelec na bok. Jej ramiona opadły.

– Przykro mi.

– Tak jak wszystkim. – Przewrócił oczami.

Ten gest wydał jej się bardzo nie na miejscu. Sophie zmarszczyła brwi.

– Nie ułatwiasz. – Zmrużyła oczy.

– Walczymy z tym od lat. Przejadło mi się współczucie. – Wzruszył ramionami. Nie miał ochoty rozwlekać tego tematu. Spojrzał na zegarek, choć był to raczej odruch, niż chęć dowiedzenia się, która jest godzina.

Bennett westchnęła zrezygnowana. Dawał jej jasno do zrozumienia, że nie zamierza kontynuować, więc postanowiła nie naciskać. Wzięła głęboki wdech. Nie chciała prowadzić z nim wojny, szczególnie że mógł to później wykorzystać przeciwko niej i zadawać znacznie więcej prac domowych, niż dotychczas. I przede wszystkim – chciała pokonać kolejny kamień milowy na swojej drodze ku normalności.

– W porządku. W takim razie zacznijmy jeszcze raz. – Han spojrzał na nią z nieukrywanym zainteresowaniem. Kobieta wyciągnęła rękę w jego stronę. – Jestem Sophie.

Mężczyzna najpierw spojrzał na jej dłoń, a potem powiódł wzrokiem wyżej, na twarz. Słyszał drżenie w jej głosie, napięła ciało w nerwowym oczekiwaniu.

– Ji-hoon – odparł. Uścisnął jej dłoń. Czuł się nieco zdezorientowany, kiedy Sophie uśmiechnęła się promiennie. Wciąż była spięta, choć miał wrażenie, że ten grymas rozjaśnił trochę jej twarz.

– Dziękuję, Ji-hoon. Za pomoc.

– Drobiazg.

***

Han Ji-hoon zamknął za sobą drzwi mieszkania, rzucił aktówkę na komodę, tak samo, jak okulary, po czym wszedł w głąb pomieszczenia. Zapalił światło i rozejrzał się zmęczonym spojrzeniem po salonie. Jego wzrok zatrzymał się na biurku, a dokładnie na wygaszonym ekranie komputera. Rozpiął dwa górne guziki koszuli. Padł na kanapę i oparł głowę o zagłówek.

Ścisnął nasadę nosa i spojrzał na okno. Z tej perspektywy miał doskonały widok na białe płatki śniegu, wirujące w powietrzu pod wpływem delikatnego wiatru. Zaczęło padać kilka minut po tym, jak wyszli razem z Sophie z kawiarni.

Nie miał pojęcia, że komukolwiek mogą zacząć błyszczeć oczy na widok zamarzniętej wody, dopóki nie zobaczył szczerzącej się od ucha do ucha Bennett. Zakryła usta dłonią, chcąc powstrzymać okrzyk radości, jaki się na nie cisnął, kiedy pierwsze płatki śniegu opadły na jej włosy. Widział, jak z całych sił stara się nie wybuchnąć przy nim nagłym przypływem pozytywnej energii.

I choć dla Ji-hoona było to niepojęte, to w tamtej chwili zdał sobie sprawę z zupełnie czegoś innego. Już rozumiał, co miał na myśli Park Min-jae, kiedy mówił, że Sophie sprawia, że innym ludziom robi się w sercu gorąco.


Statystyki dla freaków:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top