Rozdział 1


Światła karetki odbijały się w oknach pobliskich sklepów. Tłum gapiów okrążył kobietę, zaciekawiony tym, co wydarzyło się chwilę temu. Słyszała szybkie, oddalające się kroki Davida. Wyciągnęła rękę w stronę, z której dochodziły, a przynajmniej tak sądziła.

Chłodne powietrze muskało jej skórę. Lekka mżawka powoli przeradzała się w gruby deszcz, tak rzadki o tej porze roku. Zmierzch zapadł już kilka godzin temu, miasto rozświetliły billboardy i strzeliste latarnie. I to migające, niebieskie światło...

Krawędzie obrazu zacierały się wraz z napływającymi łzami. Świat zaczynał kołysać się niebezpiecznie, zawartość żołądka podeszła jej do gardła. Wzięła głęboki wdech, by opanować odruchy. Ból rozszedł się po całym ciele z podwójną mocą. Jęknęła przeciągle i sięgnęła ręką do miejsca, z którego sądziła, że dochodził. Opuszki palców dotknęły poszarpanej krawędzi, ciepło uderzyło w nią w kontakcie z chłodną skórą.

Podniosła dłoń do oczu i zmarszczyła brwi. Ciecz, która znajdowała się na jej ręce, przybrała kolor niebieskich świateł ambulansu. Ciemniał za każdym razem, kiedy te migały rytmicznie.

Krew?

Zrobiło się jej gorąco. Ludzi było coraz więcej, stali w ciasnym okręgu i przyglądali się jej z góry. Twarze wykrzywiało zmartwienie i strach, gdzieniegdzie przemykał szok. Ktoś krzyczał. Ktoś inny ukrył otwarte usta za dłonią odzianą w rękawiczkę.

Mężczyzna ubrany w ratunkowy uniform przeciskał się między gapiami. Padł na kolana obok kobiety, odgarnął jej włosy z twarzy i zaświecił latarką w oczy. Zmrużyła je od razu, ostre światło ją oślepiło.

– Jestem ratownikiem medycznym – powiedział rzeczowym tonem, nie mogła wyczytać zbyt wiele z jego niewyraźnej twarzy. – Jak się nazywasz?

– Sophie Bennett – odpowiedziała drżącym głosem. Zachłysnęła się, słysząc jak niepewny i zachrypnięty był.

– Dobrze, Sophie. Czy coś cię boli?

Kiwnęła głową i wskazała to samo miejsce na brzuchu, które jeszcze chwilę temu sama badała. Mężczyzna zerknął w tamtą stronę, przez jego twarz przemknął bliżej nieokreślony wyraz. Coś pomiędzy przerażeniem a zmartwieniem – przynajmniej tak jej się wydawało. Nie zastanawiała się nad tym nadmiernie; robiło się zimniej, coraz bardziej chciało jej się spać.

Nie wiedziała jak długo leżała na chodniku. Była tak bardzo zmęczona, jej powieki opadały raz po raz, jednak próbowała walczyć z potrzebą snu. Ratownik co chwilę powtarzał, żeby nie zasypiała, a ona zamierzała go posłuchać.

Mama zawsze powtarzała, że trzeba słuchać ratowników i lekarzy, ponieważ wiedzą, co robią. Znają się na swojej pracy, spędzili wiele lat na nauce, by później móc ratować ludzkie życia. Sophie nie do końca rozumiała, co się wydarzyło, że teraz musieli pomagać właśnie jej. Próbowała odszukać to wspomnienie w pamięci, jednak jej mózg pracował coraz wolniej.

Zamrugała kilka razy, kiedy zrobiło jej się ciemno przed oczami. Rzeczywistość powróciła niewyraźna, rozmazana niemal tak samo, jak tusz pod jej oczami. Twarz ratownika rozmyła się, jakby był jedynie szkicem na kartce, a padający deszcz sprawiał, że kontury traciły na swojej ostrości. Wydawało się jej, że przyszedł jeszcze jeden lub dwóch, ale nie mogła ufać swoim oczom. Była zbyt zmęczona.

Poczuła ucisk na brzuchu. Łzy spłynęły niekontrolowanie po jej policzkach, ból przeszył ciało na wylot. Zdusiła jęk, chcący wydobyć się z jej gardła. Czuła, że została przewrócona na plecy, później przypięta pasami. Nosze były równie zimne, co chodnik. Miała wrażenie, że unosi się w powietrzu, była lekka niczym piórko smagane podmuchami wczesnowiosennego wiatru.

Przymknęła powieki. W tym samym czasie ratownik pochylił się nad nią, uniósł lekko jej głowę i założył maskę z tlenem. Nie poczuła, kiedy drugi medyk rozciął rękaw jej kurtki, po czym zwinnie umieścił kaniulę w zgięciu łokcia kobiety i podłączył kroplówkę.

Sophie wodziła nieprzytomnym wzrokiem dookoła. Wydawać by się mogło, że przygląda się tym wszystkim ludziom, którzy z zainteresowaniem przyglądali się całej scenie. Jednak ona szukała w tłumie tylko jednej osoby. Była pewna, że David nie uciekł, że wtopił się w tłum i obserwował uważnie całe zamieszanie. Liczyła na to, że w końcu go odnajdzie i będzie w stanie wyczytać z jego twarzy, co tak naprawdę się wydarzyło.

***

– Sophie? – Drgnęła, kiedy usłyszała swoje imię. Zamrugała kilka razy, po czym podniosła głowę, by spojrzeć na Olivię. – Znowu odleciałaś.

– Przepraszam. – Uśmiechnęła się i znów spuściła wzrok. Skupiła się na zawartości swojego kubka. Postukała palcem w porcelanę. – Coś mówiłaś?

– Pytałam: jak terapia. – Olivia zacisnęła usta w wąską linię, choć Sophie zastanawiała się, jak jej przyjaciółka jest w stanie to robić. Miała niesamowicie duże, kształtne usta, niczym lalki, które kupował jej tata, kiedy była małą dziewczynką.

– Terapeutka powiedziała, że dobrze by mi zrobiły jakieś wakacje. Wiesz, wyjazd w góry, albo do innego kraju. Być może wtedy Sydney przestanie mnie tak przerażać i zacznę normalnie funkcjonować.

– Może Filipiny? Wybieram się tam na wiosnę – zaproponowała. Odpowiedziało jej milczenie.

Olivia przeczesała palcami swoje długie, kręcone włosy. Wydęła usta i spojrzała w górę. Co prawda miała już zaplanowany urlop i nie brała pod uwagę spędzenia go z Sophie, jednak niesamowicie mocno pragnęła, by przyjaciółka miała normalne życie. Od kilku tygodni, mimo że Bennett nie straciła rezonu i poczucia humoru, Olivia wyraźnie widziała, że wzdryga się niekontrolowanie przy jakimkolwiek gwałtowniejszym ruchu, a o wracaniu samotnie po zmroku nie było nawet mowy.

Sophie twierdziła, że jest dobrze. Że odkąd David został skazany i trafił do więzienia, przestała się obawiać o własne życie. Jednak Olivia Harper była dziennikarką, w dodatku śledczą i widziała zdecydowanie więcej, niż przyjaciółka jej mówiła. Nie uszły jej uwadze obgryzione skórki wokół paznokci, to, jak Sophie wychudła, stała się bardziej milcząca, mimo że starała się to ukryć, przynajmniej w towarzystwie.

A Sophie Bennett nie chciała przyznać sama przed sobą, że czuje się najzwyczajniej w świecie źle. Codziennie rano stawała przed drzwiami wyjściowymi i wpatrywała się w nie długie minuty. Zastanawiała się, czy żaden demon nie stoi za nimi, gotowy wessać jej duszę i wydłubać oczy. Przemykała szybko korytarzem i wskakiwała do windy, nerwowymi ruchami naciskała przycisk zjazdu, po czym modliła się szeptem, by nikt więcej do niej nie wsiadł.

Dopiero gdy znajdowała się na parterze, wypuszczała wstrzymywane w płucach powietrze, poprawiała włosy i przyklejała do twarzy swój najlepszy uśmiech. Ćwiczyła go całymi godzinami przed lustrem, by wyglądał naturalnie i nikt nie spostrzegł się, że coś jest nie tak. Mimo że minął niemal rok od ataku, niektórzy wciąż rozpoznawali jej twarz z pierwszych stron gazet.

– Tym żyło całe Sydney – mruknęła do siebie. Olivia przechyliła głowę w bok i zmarszczyła brwi. Czyżby Sophie znów wypłynęła na szerokie wody swoich myśli?

– Czym, skarbie? – zapytała ostrożnie.

Bennett podniosła się z hokera, obeszła stół, po czym stanęła naprzeciw okna. Niebo było niebieskie, a białe, puszyste chmury płynęły po nim leniwie. Gdzieś w tle słyszała szum morza i skrzeczenie mew. Lubiła mieszkanie swojej przyjaciółki, czuła się w nim wyjątkowo bezpiecznie. Niewielki metraż, jasne ściany i iście hawajski klimat przywodził jej na myśl spokojne dni spędzane na plaży w towarzystwie niewielkiej grupy znajomych ze studiów, z którymi już dawno nie miała kontaktu. Została jej tylko Olivia i nie zamieniłaby jej na nikogo innego.

Dotknęła opuszkami liści kwiatka stojącego na parapecie. Przygryzła dolną wargę. W pierwszej chwili pomysł zaproponowany przez terapeutkę wydawał się kuriozalny. Prawda była taka, że Sophie nigdy nie wyjeżdżała dalej niż Melbourne i bała się, że sobie nie poradzi. Jednak specjalistka powiedziała jeszcze jedną rzecz, która utkwiła kobiecie w pamięci i nie mogła wyrzucić jej z głowy.

Każdy nowy początek pochodzi z końca jakiegoś innego początku.

Już kiedyś słyszała te słowa. Jeśli nie słyszała, to była pewna, że przeczytała je w jakiejś książce. Wydały jej się wtedy dziwne i niezrozumiałe, ale miała wystarczająco dużo czasu, by móc je szczegółowo przeanalizować. Od kilku tygodni czuła, że dusi się w tym mieście. Zaczynało brakować jej powiewu świeżości, czegoś, co pozwoli zapomnieć o byłym chłopaku i o tym, jaką krzywdę jej zrobił.

Mimowolnie dotknęła blizny na brzuchu. Nie była duża, miała raptem cztery centymetry i ciągnęła się od pępka w górę. Blizna była płaska. Gdyby nie błyszczała i była równie blada co jej skóra, nie wyróżniałaby się niczym szczególnym. Jednak niemal straciła przez nią życie i Sydney już zawsze miało się jej kojarzyć z tym wydarzeniem.

Odwróciła się twarzą ku Olivii. Uśmiechnęła się, tym razem naprawdę, nie udawała. W jej głowie zrodziła się myśl, której do tej pory by się nie spodziewała.

– Za pięć tygodni wracam do pracy – oznajmiła pewnym tonem. Przyjaciółka odchyliła się nieznacznie i uniosła brwi. – Zanim to nastąpi, wyjadę i ułożę sobie życie gdzieś indziej. Będę pracowała zdalnie.

– Ale...

– Mogę to robić. W końcu jedynie redaguję teksty.

– Tak, ale gdzie chcesz wyjechać?

Bennett oblizała usta. Rozejrzała się po salonie, jej wzrok spoczął na ogromnym plakacie, przedstawiającym mapę świata. Wisiał nad łóżkiem cierpliwie, spokojnie, jakby tylko czekał, aż Sophie go zauważy.

Podeszła do szafki, na której stał telewizorem, po czym sięgnęła do szuflady. Wyciągnęła z niej niewielkich rozmiarów pudełko. Wiedziała, że je tam znajdzie, w końcu znała to mieszkanie niemal tak dobrze, jak swoje. Uniosła wieczko. Czuła jak kąciki ust unoszą się mimowolnie do góry. Czerwona lotka niemal zamachała do niej niewidzialną ręką, a srebrne, ostre końcówki błysnęły pod wpływem cieniutkich pasm słońca, przedostających się do pomieszczenia przez delikatne firanki.

– Co ty chcesz zrobić? – zapytała Olivia, podnosząc się z miejsca. Podeszła do Sophii i zerknęła jej przez ramię. Bennett spojrzała na przyjaciółkę i ledwo powstrzymywała uśmiech. Była podekscytowana jak nigdy wcześniej. Miała wrażenie, że w jej życiu naprawdę coś się zmieniło i to w ułamku sekundy. Jakby samo postanowienie sprawiło, że nabrała powietrza w zaciśnięte dotychczas płuca.

– Kończę. – Enigmatyczna odpowiedź zbiła dziennikarkę z tropu. Przygryzła wnętrze policzka. Niepewnie przyglądała się poczynaniom koleżanki. Przemknęło jej przez myśl, że być może terapia nie przynosi efektów i Sophie ostatecznie oszalała, jednak postanowiła nie wychodzić przed szereg i poczekać. Ją samą ciekawiło, na jaki pomysł wpadła.

W końcu była piekielnie mądrą i utalentowaną kobietą. Olivia wierzyła, że mimo ataku, jaki przeżyła, stanie w końcu na nogi. Nie spotkała nigdy wcześniej tak zdeterminowanej osoby, jak Sophie. W pewnej chwili straciła nadzieję, że przyjaciółka znów szczerze się uśmiechnie, a ona zrobiła to w tak niespodziewanym momencie...

Sophie stanęła przy ławie, stojącej przed kanapą. Wyjęła z pudełka jedną lotkę, a resztę odłożyła na blat. Spojrzała na mapę. Wodziła po niej spojrzeniem niepewnie, wahała się, czy to na pewno dobry pomysł. Czy miała inny wybór? Być może tak. Jednak nie chciała się dłużej nad tym zastanawiać. Atak nożownika wystarczająco mocno nią wstrząsnął, by nigdy więcej nie zastanawiała się zbyt długo.

Bo może to przypłacić życiem.

Wycelowała lotkę w mapę, zamknęła oczy i rzuciła z całą siłą, jaką posiadała, by na pewno utkwiła w plakacie. Ciche tąpnięcie dało znak, że trafiła w któreś z miejsc na świecie. Wystarczyło tylko unieść powieki. Wystarczyło wypuścić powietrze z płuc. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że je wstrzymywała.

Wzdrygnęła się, kiedy poczuła chłodną dłoń na ramieniu.

– To ten twój plan? Żeby rzut strzałką zadecydował o tym, gdzie pojedziesz? – Olivia zacisnęła palce na jej skórze odrobinę mocniej niż wcześniej. Sophie zdołała jedynie kiwnąć głową. – To lepiej otwórz oczy, a potem przyznaj, że cię pojebało.

Bennett rozwarła powieki szybciej, niż przypuszczała, że będzie w stanie. Wpatrywała się w czerwony punkt, jaki stanowił koniec lotki. Wzięła głęboki wdech, powietrze świsnęło między jej zębami. Obeszła ławę i wspięła się na siedzenie. Zmarszczyła brwi, przechylając głowę w bok. Odczytała napis, znajdujący się tuż nad rzutką.

– Mamy to, Oli – szepnęła, po czym ponownie przeleciała wzrokiem po nazwie miasta.

– Chyba cię pogrzało. – Olivia rzuciła się na kanapę. Poprawiła się na siedzeniu i przerzuciła ramię przez zagłówek. Spojrzała na Sophie i zdała sobie sprawę, że co by teraz nie powiedziała, nie odwiedzie przyjaciółki od wyjazdu. Nie zamierzała jednak się poddawać. – Sophie, powinnaś to przemyśleć.

– Absolutnie nie. – Kąciki jej ust uniosły się, a skóra nabrała rumieńców. – To fantastyczne miejsce na nowy początek.

– To daleko!

– To Korea! – Sophie opadła tuż obok Olivii. Chwyciła ją za rękę. Oczy Bennett błyszczały z ekscytacji. Miała wrażenie, że zaraz wyskoczy z siebie. – Wyjeżdżam do Pusan.


Statystyki dla freaków:

1919 słów

12858 ZZS

6 stron A4

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top