Rozdział 19
Min-jae zagniótł kolejną porcję ciasta na pierniczki, po czym złapał za szyjkę butelki po winie. Emma spojrzała na niego sceptycznie.
– Sophie naprawdę nie ma wałka? – zapytała z przekąsem i upiła łyk grzańca.
– Nie. – Min-jae pokręcił głową. – Ale uwierz, Em, ta wałkownica ma wielką moc.
Emma zachichotała pod nosem. Odstawiła kubek i oparła się łokciami o blat wyspy kuchennej. Tuż obok leżały przygotowane foremki i tacka wyłożona papierem.
Sophie wyszła z sypialni, przekładając sweter przez głowę. Podeszła do lustra przy szafie wnękowej i przyjrzała się sobie uważnie. Wygładziła włosy i poprawiła kołnierzyk koszuli wystający ponad krawędź swetra. Po raz kolejny podciągnęła ciemne spodnie i obróciła się tyłem do lustra, by sprawdzić, czy przypadkiem ubranie nie układa się źle na plecach.
– Sophie, wyglądasz prześlicznie. Nie szukaj problemu tam, gdzie go nie ma – skomentowała Emma, zerkając na nią kątem oka.
– Nie chcę po prostu zamarznąć. Dziś jest naprawdę zimno – mruknęła i odwróciła się w stronę wieszaka z kurtkami. Próbowała ukryć rumieniec, który wypełzł na jej policzki.
– Oczywiście. – Emma spojrzała na Min-jae i puściła mu oczko.
Chłopak wzruszył tylko ramionami, kącik jego ust uniósł się nieznacznie, ale w żaden sposób nie zamierzał komentować wyglądu Sophie. Miał misję zrobienia pierniczków, które później powieszą na choince i zamierzał wykonać ją należycie.
Dźwięk przychodzącej wiadomości przeciął ciszę. Sophie podeszła do stolika kawowego, wzięła telefon do ręki.
– Okej, wychodzę. Poradzicie sobie? – zapytała, spoglądając na przyjaciół.
– Jak puścimy chatę z dymem, to pierwsza się o tym dowiesz – rzuciła Emma, nawet się do niej nie odwracając. Wybierała właśnie wzór foremki; postanowiła, że podejdzie do zadania równie poważnie, co Minnie.
– Nie brzmi to obiecująco. – Sophie wzniosła oczy ku górze.
– Poradzimy sobie – powiedział Min-jae. – Baw się dobrze, Sophie.
Bennett kiwnęła głową i ostatni raz rzuciła okiem na obrazek, jaki zamierzała zostawić. Uśmiechnęła się mimowolnie, widząc dwie najbliższe jej osoby, w jej własnym mieszkaniu, które bez zająknięcia zgodziły się pomóc jej w ubieraniu choinki.
Zrobiła im zdjęcie i od razu wysłała do Olivii. Przyjaciółka w końcu przestała naciskać na Sophie, choć wciąż bardzo mocno dawała do zrozumienia, że nie podoba jej się decyzja o pozostaniu w Pusan na święta. Mimo to nie kontynuowała prób zmiany jej postanowienia, tylko wspierała w dalszym budowaniu nowej rzeczywistości.
Sophie wkładała buty z myślą, że wszystko powoli zaczynało układać się tak, jak chciała.
Wyszła na mroźne powietrze i od razu okryła się szczelniej płaszczem. Dziękowała sama sobie w duchu, że wzięła rękawiczki. Mróz szczypał ją w policzki bez ostrzeżenia, nasunęła szalik na nos i rozejrzała się za samochodem Ji-hoona.
Stał po prawej, niedaleko schodów, oparty o maskę od strony pasażera i rozmawiał przez telefon. Żwawo tłumaczył coś swojemu rozmówcy, wznosząc przy tym oczy ku górze. Sophie podeszła do niego niepewnie i pomachała mu na przywitanie, nie chcąc przerywać zaciętej konwersacji. Kącik ust Ji-hoona uniósł się nieznacznie, kiwnął głową, po czym otworzył jej drzwi, rzucając twardo zaprzeczeniem na słowa, jakie kierowała osoba po drugiej stronie urządzenia.
Zamknął za Sophie drzwi, a sam obszedł samochód i usiadł za kierownicą. Mówił szybko, więc nie była w stanie zrozumieć czegokolwiek, ale też nie bardzo próbowała. W końcu podsłuchiwanie było nietaktowne.
Han w końcu westchnął zrezygnowany, po czym przejechał ręką po twarzy, zdejmując przy tym okulary. Wyciągnął w stronę Sophie dłoń, w której dzierżył telefon. Spojrzała na niego zdezorientowana.
– To do ciebie – mruknął niezadowolony. Odwrócił twarz w stronę okna, mięśnie na jego szczęce napięły się nieznacznie, kiedy zaciskał zęby.
– Do mnie? – zająknęła się. Wzięła urządzenie od Ji-hoona i przyłożyła do ucha. – H-halo?
– Witaj, Sophie. – Usłyszała melodyjny, kobiecy głos. – Właśnie tłumaczyłam mojemu bratu, że chciałabym poznać osobę, która odciągnęła go od jego ultra-ważnych-spraw-niecierpiących-zwłoki, więc może, zanim wrócicie do domu z tą choinką, mogłybyśmy się zobaczyć?
– Eee... – Spojrzała na Hana z paniką w oczach, lecz on jedynie uniósł brew i wzruszył ramionami. – Nie wiem, czy Han...
– Och, daj spokój! Jii zrobi dla ciebie wszystko. Zgódź się. Drugiej takiej okazji może już nie być.
Sophie zacisnęła usta w wąską linię. Jak miała odmówić komuś, kto jest śmiertelnie chory?
– No dobrze – westchnęła. Jej ramiona opadły, kiedy wypuszczała powietrze z płuc. Dopiero po chwili zorientowała się, że je wstrzymuje.
– Świetnie! W takim razie nie przeszkadzam już. Bawcie się dobrze. – Soon-hei rozłączyła się. Sophie wyraźnie słyszała entuzjazm w jej głosie, choć ona sama nie była do tego przekonana. Gdzieś w środku poczuła przyjemne ukłucie, właściwie to cieszyła się, że mogła coś dla niej zrobić. Spotkanie przecież nic nie kosztowało.
Bennett podała Ji-hoonowi telefon, po czym sięgnęła po pas bezpieczeństwa.
– Zgodziłaś się – stwierdził, odpalając samochód. Wrzucił kierunek, by włączyć się do ruchu.
– Nie miałam za bardzo wyboru. – Sophie uśmiechnęła się nieznacznie. – Ona jest...
– Okropna. Złośliwa. Bezdyskusyjna – zaczął wymieniać na jednym wdechu.
– Chora – odparła spokojnie. – Jest chora i samotna.
No tak – przemknęło mu przez myśl. Właściwie nie spodziewał się po Sophie żadnej innej odpowiedzi. Empatyczna strona jego uczennicy nadal wprawiała go w niezłe zakłopotanie. Biorąc pod uwagę fakt, że wiedział już, z jakiego powodu przechodzi przez traumę, nie sądził, że będzie miała tak otwarte serce dla innych. Wciąż, mimo tego, co przeżyła.
Kilka kolejnych minut upłynęło im w ciszy. Sophie z zaciekawieniem obserwowała zmieniający się za oknem krajobraz. Jej serce biło mocno z podekscytowania. To pierwszy raz, jak opuszcza Nam-gu, odkąd przyleciała do Pusan. Emocje, jakie jej towarzyszyły, przypominały o częstych wyjazdach do Melbourne.
Wysokie wieżowce ustępowały mniejszym, skromniejszym blokom. Gdzieniegdzie dostrzegała stare budownictwo, niezniszczone zimną wojną w latach pięćdziesiątych. Pusan było ogromne, czekała ich co najmniej godzina jazdy, o ile nie będzie żadnych większych korków.
Co jakiś czas zerkała na swojego towarzysza. W skupieniu prowadził samochód, palcem wskazującym wystukiwał o kierownicę rytm piosenki cicho sączącej się z radia. Znów miał na sobie ciemny golf i proste spodnie, jakby wiedział, że w tym właśnie stroju prezentuje się najlepiej i założył go specjalnie na tę okazję.
Awaryjne hamowanie szarpnęło Sophie niespodziewanie. Ramię Ji-hoona wystrzeliło w jej stronę i przycisnęło do siedzenia, chroniąc tym samym jej głowę przed zderzeniem z deską rozdzielczą. Sophie wciągnęła powietrze ze świstem, oczy rozwarła w przerażeniu. Przed ich samochodem w poprzek stał inny, próbował włączyć się do ruchu, jednak przecenił swoje siły. Pobladły mężczyzna jedynie spojrzał na nich i złożył ręce w przepraszającym geście, po czym zakręcił kierownicą i ruszył do przodu.
– Co za... – Han zmiął przekleństwo w ustach. Odwrócił się do kobiety. Czuł, że serce wali jej jak szalone, nawet przez warstwy kurtki. Wczepiła się palcami w jego rękaw, aż pobielały jej kostki. – Wszystko w porządku?
Sophie pokiwała głową, choć oczy wciąż miała rozwarte w przerażeniu, a skórę twarzy białą niczym kartka papieru.
***
Reszta trasy przebiegła bez większych komplikacji. Udało się im również ominąć korki, więc już po nieco ponad czterdziestu minutach byli na miejscu. W czasie drogi prowadzili niezobowiązujące pogawędki na różne tematy, mieszając język angielski z koreańskim. Wychodziło im to tak płynnie, jakby rozmawiali w taki sposób od lat, chociaż nawet się tyle nie znali. Po strachu Sophie nie został nawet ślad, choć zaciskała mocno ręce w pięści za każdym razem, gdy ktoś chciał włączyć się do ruchu po ich stronie ulicy.
Han potrafił się śmiać. Potrafił żartować i rzucać celnymi uwagami, patrzeć na rzeczy z innej perspektywy. Niewątpliwie lepiej było mu z uśmiechem przyklejonym do twarzy niż z poważną, grobową miną, jaką raczył wszystkich na co dzień. Jednak Sophie zdecydowanie lepiej rozumiała, dlaczego jest właśnie taki. Cieszyła się, że otworzył się choć odrobinę. Nie potrzebowała szczegółów, by dotarło do niej, jak bardzo życie przeczołgało Ji-hoona w ostatnich latach.
Nagła śmierć rodziców i informacja o mięśniaku Soon-hei sprawiły, że wszystko spadło na barki mężczyzny. Wciąż walczył, łapał dodatkowe zlecenia nauczania języka, byleby jego siostra miała zapewnione odpowiednie leczenie i opiekę. Zaharowywał się do późnych godzin nocnych, dokształcał się, by zarabiać jak najwięcej, bo gdyby polegał jedynie na ubezpieczeniu, Sooni już dawno pożegnałaby się z tym światem. Wziął kolejne zlecenie od Sophie, wypełniając swój kalendarz całkowicie i pomimo tego wszystkiego, zdecydował się przeredagować swój grafik i wybrać się z nią na świąteczny kiermasz.
Bennett zrobiło się ciepło. Serce zabiło mocniej, kiedy dotarło do niej, że Han odpuścił nadmiar obowiązków na rzecz jednego, zielonego drzewka, które tak naprawdę wcale nie było mu potrzebne. To nie było jego marzenie, tylko Sophie.
Zaparkowali niedaleko wejścia do ogromnego hangaru ozdobionego setkami światełek. Układały się w dwa napisy Merry Christmas i keuriseumaseu jal bonaeseyo. Sophie niemal podskoczyła z radości, kiedy zorientowała się, że rozumie, w jakie słowa zamieniają się proste znaki Hangulu.
Weszli do środka. Uderzyło w nich ciepło, zapach cynamonu, świerku i piosenka „All I Want For Christmas Is You", wybrzmiewająca z głośników. Oczy Sophie zabłysnęły, jakby ktoś nacisnął w jej głowie odpowiedni guzik i Han już wiedział. Wiedział, że nie wyjdą z tego kiermaszu jedynie z choinką.
Nie zważając na nic, Sophie podbiegła do pierwszego stoiska z brzegu. Pochyliła się nad ozdobami choinkowymi z niemal dziecięcą fascynacją, oglądała kolorowe bombki, łańcuchy i światełka z tak szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy, że mężczyzna zastanawiał się, czy przypadkiem nie bolą ją policzki.
Nie skomentował tego w żaden sposób. Chodził za nią cierpliwie od stoiska do stoiska, stawał z tyłu i obserwował kobietę, jak próbuje dogadywać się po koreańsku ze sprzedawcami. Szło jej lepiej, niż sam mógł się spodziewać. Dopiero w tamtej chwili dostrzegł, jak wiele pracy Sophie wkładała w naukę poza tym, co robili we dwoje na lekcjach. Czasem na jej twarz wkradała się konsternacja i odwracała się do niego z pytającą miną, a on ze spokojem tłumaczył słowa sprzedawców.
– Pana dziewczyna bardzo dobrze mówi po koreańsku, jak na obcokrajowca – zagadnęła go jedna z wystawczyń, kiedy Sophie wybierała u jej asystentki kolejne ozdoby.
– To nie jest moja dziewczyna – odparł spokojnie, ważąc w ręku zakupy.
– To pan to szybko zmienia, bo ktoś ją sprzątnie panu sprzed nosa. – Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym wycofała się w głąb boksu.
Sophie odebrała kolejne bombki od sprzedawczyni i podeszła do Ji-hoona. Miał wrażenie, że wokół niej utworzyła się jasna poświata, rozświetlająca przestrzeń dookoła. Policzki miała lekko zaróżowione, piegi na nosie stały się znacznie wyraźniejsze, a źrenice tak rozszerzone, że brązowa tęczówka niknęła pod tą ciemną otchłanią. Uśmiechała się bez względu na niepowodzenia w komunikacji. Każda ozdóbka przyciągała jej uwagę i wprawiała w cudowny nastrój. Nuciła pod nosem kolejny, świąteczny hit. Endorfiny buzowały w jej ciele jak szalone. Była najzwyczajniej w świecie szczęśliwa.
Coś ścisnęło go w środku. Osiadło ciężko, słodko na żołądku i nie zamierzało się ruszyć nawet o milimetr. Zaschło mu w ustach, nie był w stanie zwilżyć przełyku w żaden sposób. Oblizał nerwowo wargi i wziął krótki wdech.
Bennett stanęła przed nim i splotła ręce z tyłu. Na policzkach i we włosach miała drobinki brokatu. Han bez zastanowienia sięgnął do jednego z kosmyków i zdjął z nich drobny pyłek. Sophie zamrugała zaskoczona tym ruchem. Założyła ten sam kosmyk za ucho i odchrząknęła, przygryzając wargi.
– Teraz możemy iść po choinkę – oświadczyła nieśmiało. Wbiła spojrzenie w obuwie mężczyzny, nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, czuła, że jej twarz pokryła się soczystym rumieńcem.
– Nareszcie – westchnął Han, wznosząc oczy ku niebu. Kąciki ust Sophie opadły nieznacznie, więc natychmiast się zreflektował. – Ale może najpierw chciałabyś coś zjeść?
Sophie zerknęła na niego niepewnie. Nie chciała nadwyrężać cierpliwości Ji-hoona, szczególnie że w drodze powrotnej mieli jeszcze zajrzeć do Soon-hei.
– Ze mną – dodał, kiedy nie otrzymał od kobiety żadnej odpowiedzi.
– Hm? – Podniosła głowę, nie do końca rozumiejąc.
– Zjedz ze mną, Sophie. Zanim pójdziemy po choinkę – doprecyzował. Na jego twarzy pojawiło się lekkie zagubienie.
Sophie ponownie posłała mu najpiękniejszy uśmiech, jakim tylko mogła go obdarzyć i kiwnęła głową z entuzjazmem równym temu, z którym wybierała świątecznie ozdóbki.
Oczywiście, że mogła zjeść z Ji-hoonem, zanim kupią drzewko. Mogła zjeść z nim, nawet gdyby nie pojechali na bożonarodzeniowy kiermasz.
***
Soon-hei podskoczyła na szpitalnym łóżku, kiedy tylko w drzwiach pojawiła się sylwetka Sophie. Pospiesznie wyplątała się z kołdry i tony koców, którymi była przykryta. Naciągnęła na czoło różową, wełnianą czapkę, po czym poprawiła zaczepioną o uszy rurkę, prowadzącą do jej nosa. Pulsoksymetr, przyczepiony do palca przekręcił się nieznacznie, ale Sooni zaraz ustawiła go we właściwym miejscu. Stanęła na słabych nogach, demonstrując welurowy, wściekle różowy dres.
Sophie uśmiechnęła się skonsternowana. Ji-hoon ostrzegał, że jego siostra ma specyficzny gust co do ubioru i że wygląda dość marnie po kolejnej serii chemii, ale nie spodziewała się ujrzeć uroczej dziewczynki, przypominającej bardziej lalkę barbie niż schorowaną dwudziestoośmiolatkę.
– Sophie! – pisnęła, wyciągając ręce w jej stronę. – Niestety jestem podłączona pod tlen, więc to ty musisz podejść.
Bennett ruszyła w głąb szpitalnej sali. Poprawiła mimowolnie niebieski kaftan, który musiała założyć przed wejściem. Soon-hei złapała ją za ramiona i przyciągnęła do siebie, zamykając w wątłym uścisku. Sophie wstrzymała oddech, gotowa na ten specyficzny paraliż, który ogarniał ją podczas dotykania przez obcych. Skóra pokryła się gęsią skórą, kiedy wyczuła ostry zapach dezynfekcji wymieszany z czymś słodkim, ale samo odrętwienie pozostawało uśpione głęboko w odmętach jej jestestwa.
Mimo wychudzonej twarzy i drobnej postury ciała Sophie doskonale widziała podobieństwo między Ji-hoonem a jego młodszą siostrą. Te same, duże oczy w kształcie migdałów, wąskie usta i wysokie kości policzkowe jasno wskazywały pokrewieństwo. Soon-hei musiała być bardzo ładna, zanim zachorowała. Sophie czuła się odrobinę zawstydzona urodą i charyzmą, jaka biła od tej małej, drobnej kobietki.
Sooni odsunęła się od niej na długość ramion i zlustrowała uważnie. Zmarszczyła przy tym brwi tak mocno, że niemal zbiegły się ze sobą w jedno.
– Naprawdę jesteś ładna – skwitowała swoje dotychczasowe spostrzeżenia.
– Dziękuję – odparła Sophie niepewnie. – Och, to dla ciebie. – Podała Sooni niewielką, papierową torbę, na której do tej pory zaciskała mocno palce. – Nie wiedziałam, czy możesz mieć tu jakieś prywatne rzeczy, więc nie zdecydowałam się na nic dużego.
Soon-hei przyjęła od niej prezent, po czym wróciła na swoje łóżko. Gestem wskazała Sophie fotel, stojący obok. Sophie usiadła na nim sztywno, lecz już po chwili jej mięśnie rozluźniły się nieznacznie. Pierwszy stres związany z poznaniem nowej osoby zaczynał powoli mijać.
– To kula śnieżna! – pisnęła Soon-hei, rozpakowawszy podarunek. – Dziękuję, Sophie. – Kobieta potrząsnęła przezroczystą kulką i odstawiła ją na szafkę obok. Przyglądała się przez chwilę wirującym, sztucznym płatkom śniegu, po czym ponownie skupiła swój wzrok na gościu. Jej chuda twarz rozciągnęła się w uśmiechu. – A teraz poplotkujemy trochę o moim bracie.
Statystyki dla freaków:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top