Rozdział 13.

Michael chwiejnym krokiem wszedł do sali gdzie leżał Luke. Zaszklonymi oczyma spojrzał na blondyna. Ze spokojnym wyrazem twarzy i przymkniętymi oczami leżał w jasnej pościeli. Michael zasiadł na krześle na przeciwko chłopaka i chwycił za jego poranioną, owiniętą bandażami dłoń. Nie potrafił patrzeć na to co ten potwór wyrządził Luke'owi. Jego piękna twarz posiadała liczne zadrapania, jak i ramiona, ręce oraz reszta ciała która była odkryta. Otrzymał także obrażenia wewnętrzne, jak złamanie jednego żebra. Kolorowowłosy przybliżył jego dłoń do swoich ust i delikatnie ją ucałował, wypuszczając z siebie gorące łzy, które spadając z jego twarzy, moczyły bladą skórę blondyna. Od razu po ich kłótni, nie potrafił tak po prostu tego zostawić, gnębiły go wyrzuty sumienia. W jego głowie w kółko odtwarzał się smutny i zawiedziony wyraz twarzy Luke'a. Od razu z polany pobiegł do domu blondyna, jednak nie spodziewał się tego co tam zastanie. Po wejściu do mieszkania, natknął się na same odłamki szkła i plamy krwi, a później ujrzał  matkę Luke'a, która szlochając, leżała poraniona na ziemi. Jej rany były głębokie, ale obrażenia o wiele mniejsze niż te od Luke'a. Właśnie, Luke. Kiedy Michael tylko go ujrzał poczuł jak by ktoś zrzucił go z wysokości, postawił pod nogami kłody, cokolwiek. Ból jaki wtedy odczuwał był nie do opisania. A sprawcy całej tej tragedii nigdzie nie było, jak by wyparował. Michael czuł się taki bezsilny, miał ochotę uklęknąć na środku pokoju i zacząć głośno szlochać, lecz stan Luke'a był coraz gorszy, przez jego nierówny oddech. Miał wielkie szczęście iż jeden z ich sąsiadów był lekarzem, dzięki czemu szybko obydwoje trafili w dobre ręce. 

Gładził jego dłoń opuszkami palców i jeszcze bardziej płakał. Ułożył swoją głowę na jasnej pościeli i kompletnie dał upust swoim emocją.

-Luke, przepraszam -szlochał, mocząc swoimi łzami materiał. -To wszystko moja wina, gdybyśmy się tylko nie pokłócili, to by się nie stało. A może nawet gdybyśmy się nie poznali... -pociągnął żałośnie nosem, podnosząc wzrok z nad pościeli i wbijając go w blondyna. -Tak bardzo Cię przepraszam, przecież wiesz że nigdy bym Cię nie opuścił, ale ja na prawdę muszę -wychrypiał, wycieńczonym od płaczu głosem. Przetarł wilgotne oczy dłonią, a potem spojrzał w stronę drzwi i miał wrażenie iż się przewidział. W progu stał... Derek. Miał obojętny wyraz twarzy, Po prostu tam stał i wbijał puste spojrzenie w bezwładnie leżącego Luke'a. Michael poczuł wściekłość. Brzydził się tym człowiekiem, o ile w ogóle można było go tak nazwać. Gwałtownie wstał ze swojego miejsca, po czym podszedł do mężczyzny i zacisnął na jego koszuli swoje dłonie. 

-Masz jeszcze czelność tutaj przychodzić? -warknął w jego twarz, a mężczyzna nadal milczał z tym samym wyrazem twarzy. -Już wszystko spieprzyłeś, nawet jak chcesz to nie masz już czego naprawiać -posilił jeszcze bardziej swój ucisk i pchnął go na ścianę. Derek nadal milczał, aMichael tracił jakiekolwiek nadzieję iż ten cokolwiek powie. -Jesteś obrzydliwy -warknął po czym z całej siły kopnął go w brzuch. Mężczyzna wydał z siebie jęk i od razu się skulił, nie mając zamiaru działać w swojej obronie. Nie zrobił nic, pozwalał aby ten zadawał mu kolejne ciosy. Kiedy zielonooki ujrzał w oddali pielęgniarkę zaczął głośno ją wołać.

-To on, on do tego doprowadził! -krzyknął wskazując na nieprzytomnego Luke'a i Dereka. Kobieta od razu wezwała paru ochroniarzy którzy nawet nie mieli zamiaru być delikatnymi wobec Dereka. Michael odprowadził ich wzrokiem. Derek się nie opierał, pozwolił się wyprowadzić, nie mówiąc przy tym żadnego słowa. Przed opuszczeniem pomieszczenia spojrzał na Michaela. Jego wzrok był pełen żalu, ale to i tak nie miało już znaczenia. Coś za późno się nawrócił. 

Kolorowowłosy wrócił do blondyna, czując jak nadchodzi kolejna fala łez. Michael oparł łokcie na łóżku szpitalnym i schował twarz w dłonie.

-Luke... -szepnął, wracając do tego samego stanu załamania co wcześniej. -Wiem że i tak tego nie usłyszysz... Ale -jąkał się, a łzy coraz mocniej wypływały z jego zaczerwienionych oczu. Ponownie chwycił jego dłoń w swoją. Uwielbiał to uczucie, kiedy były ze sobą złączone, wyglądały jak by były dla siebie stworzone, żeby być zawsze razem. -Zakochałem się w tobie, tak cholernie się zakochałem -zagryzł wargę, pociągając nosem i wbijając wzrok w spokojną twarz Luke'a. -Z każdą spędzoną z tobą chwilą, moje uczucie jeszcze bardziej rosło, ale nigdy nie wiedziałem jak byś na to zareagował. Czy czujesz to samo, ale kocham Cię i to uczucie mnie rozrywa -wyszeptał, gładząc dłonią jego policzek. -Mam nadzieję że będę miał okazję powiedzieć Ci to kiedyś prosto w twarz -uśmiechnął się smutno pod nosem, wbijając wzrok w ich dłonie. Przypominając sobie o czymś, sięgnął do kieszeni wyciągając z niej złoty zegarek, którym Luke tak zawsze się zachwycał. Rozszerzył jego łańcuszek, aby z łatwością przeszedł przez szyję blondyna. Obrócił dużą i okrągłą zawieszkę w postaci zegarka, parę razy w dłoni, po czym ułożył ją na nagim torsie chłopaka. Na jego ustach od razu rósł szeroki uśmiech na myśl, jak bardzo będzie szczęśliwy Luke, kiedy ujrzy zegarek.

Błyskotka była z Michaelem przez większość jego życia i zawsze przypominała mu o jego ojcu, lecz teraz miała za zadanie przypominać Luke'owi właśnie jego, aby zawsze o nim pamiętał. Wstał z krzesła pochylając się nad chłopakiem i ostatni raz złączając ich usta. Powstrzymując się od wypuszczenia kolejnych łez, opuścił jego salę.

---

Jak mi się uda to dodam jeszcze jeden ;-;

Dziękuję że komentujecie! Sama już nie wytrzymuję emocjonalnie przez to ff, na prawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top