Rozdział 11.
Luke stawiał małe kroczki, czując ciągle okrutny ból w plecach, który był spowodowany spaniem na twardych deskach. Do teraz otrzepywał swoje ubrania z siana, które przyczepiało się gdzie popadnie. Niebo było jeszcze szarawe, a słońce dopiero wschodziło. Blondyn z nadal rozespanym wyrazem twarzy, wracał do domu myśląc o całej nocy którą spędził z Michaelem w stodole. Czuł się taki wolny, wreszcie szczęśliwy. Nigdy nie pomyślałby że właśnie tak potoczy się znajomość z przypadkowym chłopakiem, Lecz Michael nie był przypadkowy. Luke czuł jak by kolorowowłosy chłopak, był dla niego stworzony i pisany od samego początku. Jak by los specjalnie podrzucił mu bilecik cyrku pod nogi. A właśnie wszystko zaczęło się od tego dnia. Wchodząc do ogromnego namiotu, nie spodziewał się że pozna tam kogoś, kto teraz zamieszkuje każdą jego myśl. Ktoś kto stał się jego uzależnieniem.
Przyśpieszył nieco kroku, marząc o tym, aby być już w domu. Przeskoczył przez płot, oczywiście znowu w swoim niezdarnym stylu. Postawił nogi na paru wystających cegiełkach, po czym wdrapał się na parapet i otwarł okno. Wskoczył do swojego pokoju, zamykając je za sobą, co spowodowało lekkie trzaśnięcie. Wtem do pomieszczenia wbiegła jego matka i gdy tylko zobaczyła swojego syna, całego i zdrowego, kamień spadł jej z serca.
-Luke! -podbiegła do niego, zamykając go w swoim duszącym uścisku. -Syny, gdzie ty się podziewałeś? -oderwała się od niego, wpatrując się w jego twarz z powagą. -Tak bardzo się martwiłam, myślałam że coś Ci się stało!
-Spokojnie, byłem z Michaelem, nic mi nie groziło -uśmiechnął się lekko, wychodząc z pokoju i rozglądając się wokół siebie, czy na pewno gdzieś nie kryję się Derek.
-Nie ma go -odrzekła kobieta, widząc poczynania swojego syna. Blondynka pokierowała się do kuchni, wracając do swojej wcześniejszej czynności i ponownie spojrzała na Luke'a. -Byłeś z nim całą noc? -uniosła brwi, zadając mu pytanie, na co Luke lekko się rumieniąc, przytaknął na jej słowa. Blondyn wziął z koszyczka, jabłko i zaczął nerwowo obracać nim w dłoni, unikając wzroku matki. Nie chciał, aby nadal drążyła ten temat. Liz położyła przed Luke'em talerz z kanapką i za nim ponownie wróciła do kuchni, utkwiła swój wzrok w czymś czego wcześniej nie dostrzegła.
-Kto Ci to zrobił? -kiwnęła palcem na lekkiego siniaka, znajdującego się na szyi blondyna, a ten odruchowo od razu naciągnął na niego kołnierz koszulki. Speszony błądził wzrokiem po stole, szukając dobrej wymówki, aby z tego jakąś wybrnąć. -Michael? -zapytała, a na jej usta wślizgnął się leciutki uśmiech. -Luke! Nie wstydź się -szturchnęła go lekko dłonią, nie chcąc stresować syna. Luke zerknął na swoją rodzicielkę, po czym skinął głową. -Myślałam że jesteście przyjaciółmi -mruknęła, nadal nie spuszczając z niego wzroku i pogładziła dłonią jego jasne włosy.
-Też tak myślałem... I chyba nadal tak jest -odrzekł, przygryzając wargę, po czym wstał z miejsca.
-Luke, zaczekaj -Liz chwyciła jego nadgarstek i znowu obdarzyła go wzrokiem. -Chcę abyś był szczęśliwy, nie chcę Ci niczego odbierać, ani zabraniać, ale proszę Cię -szepnęła, gładząc kciukiem jego dłoń. -Uważaj na Dereka, tak bardzo uważaj, bo jeśli się dowie... -spuściła głowę, a jej głos się załamał.
-Obiecywałem Ci już, będę ostrożny -szepnął, zamykając ją w swoich objęciach, po czym pogładził jej plecy ręką. Sam bał się że w końcu wpadnie, dlatego też miejscem ich spotkań była opustoszała polana, na którą nikt oprócz nich nie uczęszczał. Jedynym wyjątkiem był wypad do cyrku i miał nadzieję że wtedy nikt ich nie widział.
**
Luke opierał swoją głowę o ramię Michaela, rozkoszując się zachodem słońca. Uwielbiał oglądać go właśnie z nim. Jednak dzisiaj kolorowowłosy był jakby nieobecny. Wyglądał jakby ciągle nad czymś myślał, a czasami zdawał się nawet smutny. Luke podniósł swoją głowę i spojrzał na chłopaka.
-Michael, co się dzieje? -zapytał delikatnie, lecz ten nadal nie obdarzył go wzrokiem, jedynie wzruszył ramionami.
-Nic -mruknął, przełykając ślinę i starając się powstrzymać cisnące do oczu łzy. Przecież musiał mu w końcu powiedzieć.
-Proszę, powiedz mi, przecież widzę -szepnął cichutko i dotknął lekko jego dłoni. Michael oderwał w końcu wzrok od nieba i popatrzył na blondyna. Luke był taki niewinny, skrzywdzony, a on był jedynym co na prawdę go uszczęśliwiało, i znowu musiał to wszystko zniszczyć? Najwidoczniej.
-J-ja... -zaczął, a jego głos się załamał. Splótł ich palce, czując to znajome ciepło, które nieco go uspokoiło. -Muszę wyjechać -jego usta opuściło tę parę słów, a Luke poczuł pewien ból, jak by coś zburzyło jego wcześniejsze szczęście.
-C-co? -pokręcił niedowierzająco głową. -Zostawiasz mnie?
-Tak, ale wrócę... -spuścił wzrok, chcąc uniknąć jego przepełnionego żalem, Spojrzenia. -Cyrk znowu wyrusza w kolejne miasta, potrzebują mnie, a ja potrzebuję pieniędzy. Od jakiegoś czasu nie mam już czego wysyłać rodzinie, za niedługo nawet na kopertę nie będzie mnie stać -potarł nerwowo kolano, czekając na jakąkolwiek reakcję Luke'a.
-Czekaj, czyli znowu masz cierpieć? Obiecywałeś mi! -wstał z miejsca rozplątując ich dłonie. Czuł rosnącą w nim złość, ale także przeważający smutek. Nie chciał, aby Michael znowu przeżywał to samo piekło. To rozrywało jego serce.
-Nic Ci nie obiecywałem, zresztą to było do przewidzenia że znowu będę musiał jakoś zarobić -odpowiedział wywracając przy tym oczami. Tak bardzo chciał, aby Luke zrozumiał jego decyzję.
-To czemu nie znajdziesz innej pracy? Jeśli by Ci zależało, to już dawno nie musiałbyś tam wracać. Nawet ja byłbym się w stanie dla Ciebie poświęcić i dać Ci moje ostatnie pieniądze! -podniósł na starszego ton, nie kontrolując swojego gniewu. Nie potrafił zrozumieć lekkomyślności Michaela.
-Nie chcę twoich cholernych pieniędzy -prychnął, nawet na niego nie patrząc. Chciał dodać coś jeszcze, lecz Luke mu przerwał.
-Wtedy kiedy znalazłem Cię w cyrku, także nie chciałeś mojej pomocy -powiedział z goryczą w głosie. -Ale jeśli teraz chcesz się trzymać swojego zdania, to proszę bardzo! Zobaczymy gdzie Cię to doprowadzi -wychrypiał, czując jak łzy zaczynają spływać po jego zmarzniętych polikach. Nie czekał dłużej na reakcję Michaela, ten i tak tylko stał i wbijał w niego pusty wzrok, nie odzywając się przy tym. Popatrzył na niego ostatni raz i z coraz większym bólem w sercu opuścił chłopaka, który był dla niego tak ważny. Którego już zawsze chciał mieć przy sobie, lecz teraz czuł się odrzucony. Do samego końca miał nadzieję iż Michael go zatrzyma, ale nie usłyszał żadnego wołania, niczego.
Michael przypatrywał się sylwetce Luke'a, która z każdym krokiem znikała w ciemności. Czuł bezsilność, jakby coś wsadziło mu knebel do ust i związało nogi uniemożliwiając jakikolwiek krok. Chciał pomóc każdemu, lecz nie potrafił tego podzielić, aby wszyscy byli szczęśliwi.
Parę zdań, słów, a sprawiło tak wielki ból. Przecież wcześniej wszystko było dobrze, dlaczego musiało się zniszczyć? Te myśli zaprzątały cały umysł Michaela, przez co czuł się jeszcze bardziej bezsilnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top