Prince on a white horse
Napięcie oraz nerwy dosłownie zżerały Jeana od środka. Miał wrażenie, iż zaraz postrada zmysły. Albo chociaż nabawi się trwale Parkinsona...Jego ręce drżały tak, jakby miały odpaść.
-Kiedy ostatnio się widzieliście? - głęboki głos zabrzmiał z drugiej strony biurka. Jean drgnął, unosząc przestraszony wzrok.
Siedzący przed nim mężczyzna był napakowany - miał szerokie barki oraz silne ramiona. Może nie wyglądał jak kulturysta, ale Jean i tak mógłby się założyć, iż te łapy zmiażdżyłby mu czaszkę jak pestkę. A jednak zachowywał się, oraz, co należy zaznaczyć, wyglądał wyjątkowo delikatnie. Cicho odstawiał filiżankę z herbatą, jakby najdrobniejsze stuknięcie miało zachwiać harmonię pomieszczenia, nie szeleścił papierami - przekładał je z gracją, niemal tańczyły w jego rękach. Nawet oddech miał wyciszony. Przez to sam Jean odczuwał pewne napięcie, bojąc się, iż jeśli zagłuszy ciszę, ten potężnie zbudowany demon o twarzy greckiego posągu i z głębokim głosem, rzuci się na niego, aby pożreć jego duszę.
Dałby słowo, że skądś pamiętał te uczucie, tylko skąd...?!
-Pi-pięć lat temu - wydukał niemal szeptem, nie ważąc się nawet unieść wzroku. I tak aż zbyt dobrze czuł zimne, stalowe tęczówki uważnie lustrujące jego twarz, niczym dostojnie siedzące lwy, które właśnie rozważały, czy stojąca naprzeciwko antylopa jest warta wysiłku, a nawet jeśli, to czy w ogóle im się chce na nią polować...
-Jak to wyglądało? - drążył brunet, bezszelestnie odwracając na drugą stronę formularz złożony tydzień wcześniej przez Kirchsteina.
-My...on, został u mnie w mieszkaniu, na noc i...przespaliśmy się, a potem...rano...zniknął.
-I nigdy więcej go nie widziałeś? Nie chodził z tobą przypadkiem do szkoły?
-Chodził, tylko... Przepadł. Jak kamień w wodę. Ze szkoły też. Nauczyciele nic nie wyjaśnili. Podobno się przeniósł i...tyle. Jego przyjaciele...podobno z nim no i...numer telefonu nie działał, nie miałem innego kontaktu, a adresu nie znałem...
Ludu drogi!!!! Wyglądał, jakby zaraz miał mu coś zrobić! Dlaczego się tak skrzywił, DLACZEGO SIĘ TAK SKRZYWIŁ?! Powiedział coś nie tak?! Czymś go uraził?! A może tylko mięsień mu skoczył...? Nie, debilu, musiałeś coś palnąć, ludu, i po cholerę tu lazłeś, źle ci było...?!
Jean spanikował.
W tym czasie prywatny detektyw ponownie spojrzał na dokumenty, marszcząc brwi.
Czy ten facet nigdy nie widział Sherlocka Holmesa?! Ludzie jego profesji powinni być chudzi, bladzi, mieć zamyślone twarze i dziwne płaszcze, najlepiej jeszcze lupę przy pasie, a zamiast tego ten facet przypominał kolejną rzeźbę Michała Anioła!
-Armin Arlert, tak? - zapytał w końcu detektyw. Szatyn skinął głową. - Mogę zrobić wstępne rozpoznanie w bazie komputerowej, ale chwilę mi to zajmie. Zaczekasz? - zapytał, ale nie wyglądało na to, aby faktycznie oczekiwał odpowiedzi. Zamiast tego krzyknął:
-Ramię!!!
Z przylegającego do gabinetu pokoju dał się słyszeć trzask oraz jakiś szelest, pomieszany z szuraniem.
-Kurde bele, ostrzegaj, kiedy się drzesz! - odpowiedział czyjś głos. Mężczyzna tylko prychnął pod nosem.
-Przywlecz tu swój chudy tyłek! Masz klienta do zabawienia! - warknął brunet, nie spuszczając wzroku z przymkniętych, białych drzwi.
Wreszcie dał się słyszeć tupot czyichś obcasów, a sekundę później drzwi stanęły otworem.
Jeanowi niemal wyrwało powietrze z płuc.
Nie tego się spodziewał. Cholera, NIE TEGO.
Skwaszona mina i wydęte usta za nic nie współgrały z jasną, ostrą twarzą o trójkątnym podbródku oraz ładnie zarysowanej linii szczęki. Z kolei szczęka nie współgrała ze złotymi piegami na długim, zadartym nosku ani z podciętą grzywką. Zaś grzywka wydawała się być ucięta na styk, duża krótsza od odpadających ku ramionom blado-złotym włosom, których część została związana w małą kitkę na tyle głowy. I już w ogóle, ani sama twarz, ani fryzura, nie zapowiadały...reszty.
Nogi długie jak z ziemi do księżyca, wąziutkie biodra, szersze barki, żyłki na przedramionach i kusząco rozpięta koszula, ukazująca subtelnie zarysowane pod bladą skórą mięśnie oraz niebieskie żyłki.
Ten obraz, pojedynczo, wyglądał jak źle dobrane puzzle. Ale kiedy tak się patrzyło na całość, z jakiegoś dziwnego powodu...pasowała. Nawet bardzo. Nawet bardzie, niż bardzo i jeszcze bardziej.
Może to przez manierę blondyna, który w olewczym stylu oparł się biodrem o framugę i skrzyżował ręce jak francuska plotkara, może przez wymownie uniesione brwi, którym towarzyszył skwaszony uśmieszek, a może zwyczajnie niektórzy tak mieli, że działali jak magnesy na ludzkie umysły. Cholera wie.
W każdym razie, tak bardzo jak Jean nie wierzył w zabobony, tak teraz był skłonny uwierzyć w tą legendarną "strzałę kupidyna". A przynajmniej jeżeli szło o napalenie się na kogoś od pierwszego wejrzenia...
-Sam sobie ludzi zabawiaj, spierdzielały krasnalu - prychnął blondyn, spoglądając na siedzącego przy biurku przyłożonego. W odpowiedzi dostał jeszcze bardziej wymowne prychnięcie.
-A gębę ci obić, bachorze?
-A dosięgniesz? - zapytał słodko facet, mrugając kokieteryjnie oczkami. Sekundę później zwrócił je ku Jeanowi. Na chwilę szydercza twarz zastygła, zaś sekundę później wąskie usta zacisnęły się, by jeszcze moment później rozszerzyć w przyjaznym uśmiechu.
-Herbaty, kochaneczku? Poczekasz sobie u mnie aż ten pryk skończy, co ty na to? - zapytał głosem, który aż do mdłości ociekał lukrem. Jean natychmiast zamknął usta, które opadły mu, gdy "Ramię" zrobił "wielkie wejście". Ulegle skinął głową, prędko podnosząc się z krzesła. Podreptał za blondynem do pokoiku ukrytego przez białe drzwi, nie mając pojęcia, czy powinien rzucić detektywowi jakieś "do widzenia".
Pokój bardziej przypominał kitkę, niż pomieszczenie robocze. Na styk mieściły się tam biurko, dwie piętrowe półki oraz mała szafeczka, na której stał czajnik elektryczny. Całą podłogę zawalały stosy papierów, dokumentów, kopert oraz książkowych stronic.
-Siadaj - blondyn machnął ręką w kierunku stołka, samemu udając się do czajnika, gdzie nastawił wodę i przygotował kubek. - Zielonej, czarnej, owocowej? - zapytał świergotliwym tonem, grzebiąc gdzieś we wnętrzu szafki.
-A...zwykłej - wydukał.
-Masz to u mnie! - mężczyzna entuzjastycznie wyciągnął torebeczkę i niczym zwycięzca trafiający ostatniego kosza w meczu, wrzucił ją do kubka. Zalał arcydzieło wodą, po czym podał, nieco skołowanemu całą sytuacją, Jeanowi.
-Będziesz miał coś przeciwko, jeśli zapalę? - zapytał blondyn, siadając za biurkiem i nawalając ciężko obute nogi na usyfiony blat.
-Nie, nie, spoko - mruknął cicho szatyn, chowając nos w kubku.
Blondyn wyciągnął z biurka paczkę papierosów oraz zapalniczkę. To pierwsze wyciągnął zachęcająco ku szatynowi, ale ten pokręcił natychmiast głową. Mężczyzna jedynie wzruszył na to ramionami.
Jean zmarszczył brwi.
-Właściwie...kim ty jesteś? W sensie, pracujecie razem, czy...? - Kirchstein pokazał kciukiem drzwi, za którymi siedział detektyw.
-Nie widać? - zapytał blondyn, unosząc jedną brew. Szatyn pokręcił głową. -Jestem seksowną sekretarką - sugestywnie rozchylił poły koszuli.
Jean aż parsknął w swój kubek, zaś blondyn, z lekkim uśmieszkiem ponownie wzruszył ramionami i zapalił papierosa.
Ceramiczne naczynie stuknęło o blat z głośnym hukiem, a część herbaty wylała się na blat.
-Kurwa mać, Armin! Wiedziałem! - wrzasnął Jean, podrywając się z krzesła i stając przed blondynem, wyraźnie wkurzony. Ten jedynie uśmiechnął się leniwie oraz dmuchnął mu dymem prosto w twarz.
-Ale że co? - zapytał Arlert niewinnie, odchylając się na krześle.
-Co to miała być za akcja, debilu?! Wyleźć, zostawić kasę i nigdy więcej nie pokazać się na oczy?! - warczał wściekle szatyn, pochylając się nad przyjacielem, którego odchylił razem z krzesłem. Armin tylko założył nogę na nogę, znowu się zaciągając. -I co?! Teraz zamierzałeś udawać, że mnie nie znasz?! W ogóle...jak ty wyglądasz?! Co to ma, kurwa, być?! Co tu się, do cholery, dzieje?!
-Pracowałem dla BND, złotko - zaczął spokojnie jasnowłosy. - Tropiliśmy ErBrwinka, pamiętasz? Aresztowali go. Ja, Mika i Levi zbieraliśmy dowody. Po zamknięciu sprawy wyjechałem na szkolenie, a krasnal, razem z bratanicą, założyli własne biuro detektywistyczne...
-Czekaj...że Levi Ackermann? Nasz nauczyciel od angielskiego?! I chcesz powiedzieć, że ten dryblas tam... - wskazał ręką na drzwi za swoimi plecami, a Armin skinął głową. - O kurwa.
Nogi odmówiły szatynowi posłuszeństwa: upadł na ziemię. Armin przyglądał się przez chwilę, jak ten klęczy skołowany, z pustym wzrokiem, próbując jakoś to wszystko przetrawić. Wreszcie blondyn ulitował się nad przyjacielem - ułożył jego głowę na swoich kolanach i zaczął delikatnie przeczesywać przydługie włosy w uspokajającym geście.
-Ale czy on nie był Ackermann? Zmienił nazwisko? W sensie, to obecne też kojarzę, tylko...
-Jeager - podpowiedział Arlert, spoglądając na szatyna z lekkim uśmiechem. - Oczywiście, że je kojarzysz. To nazwisko Erena.
Jean zamarł.
-Czekaj...tego...? - Armin pokiwał głową.
-Erę nic nie wiedział o całej tej sprawie z dyrektorem do czasu, aż brewka jego też próbował zwerbować. To właśnie dzięki temu Mika i Levi zdobyli ostateczne dowody. Jednak młody nie bardzo chciał się zgodzić na współpracę ze Smithem, więc ten prawie zaczął mu grozić. Wtedy wtrącił się Levi, tym samym demaskując swoją przykrywkę. Musiał na trzy lata zwiać do Ameryki. A Eren uparł się, aby lecieć z nim i tak długo go maglował, że staruch wreszcie się zgodził i potem jakoś tak...hajtnęli się.
-Oh.
-Co nie? - Armin nadal głaskał Jeana po głowie. Jednak ten nagle mu się wyrwał, ponownie stając na nogi.
-To nadal niczego nie wyjaśnia! Mogłeś zostawić jakąś wiadomość, list, numer...! A nie spieprzyć i jeszcze położyć ten cholerny banknot, jakbym...!
-Jakbyś był tylko dziwką na jedną noc? - usłużnie uzupełni blondy, wypuszczając dym.
Twarz szatyna niemal zapłonęła od wściekłości. Gwałtownym ruchem wyrwał Arlertowi peta, po czym utopił go w swojej niedopitej herbacie, niemal tłukąc kubek. Armin przyglądał się temu z ironicznym uśmiechem, aż nagle zwrócił przeszywające chłodem oczy na Jeana.
-A nie tym byłeś? - zapytał. Kirchstein miał wrażenie, jakby ktoś wymierzył mu siarczysty policzek.
Armin zaś, w tym czasie delikatnie podniósł się z krzesła i stanął wyprostowany naprzeciw mężczyzny. Był kilka centymetrów od niego wyższy, dlatego spoglądał nieco z góry. Wcześniejszy uśmiech zniknął.
-Pamiętasz, od czego to się w ogóle zaczęło? - zapytał sykliwie blondyn, łapiąc szczękę Jeana w żelazny uścisk. - Dlaczego w ogóle do ciebie przyszedłem? Co wtedy powiedziałem? - drążył, nachylając się nad uchem stojącego przed nim mężczyzny.
-Że chcesz się zemścić... Za tamto z Reinerem...- szepnął Jean, spuszczając wzrok.
-Właśnie - przyznał Armin, nieco się odsuwając i puszczając szczękę przyjaciela. - Udało mi się? - zapytał.
Jean powoli skinął głową.
-Bosko! - Rozentuzjazmowanemu tonowi zawtórowało klaśnięcie dłoni. Zdezorientowany szatyn uniósł wzrok. - Więc teraz, skoro już to sobie ustaliśmy, może ci wyjaśnię, dlaczego właściwie zdołałeś mnie wtedy wsypać...
Nim szatyn zdążył zareagować - metr osiemdziesiąt żywej wagi rzuciło się na niego, przygniatając do podłogi. Stęknął cicho, uderzając po części o podłogę, a po części o papiery, który posypały się na wszystkie możliwe strony, niczym przerośnięte, śniegowe confetti. Zaś w następnej chwili jęknął, kiedy cudze usta, w ślad których zaraz poszły zęby, wpiły się w jego szyję.
-Sadyzm? - wysapał zduszonym głosem Kirchsten, usilnie starając się zyskać dla siebie choć odrobinę przestrzeni.
-Tylko hobbistycznie - odparł Armin pół-żartem, dalej dopierając się do szyi szatyna. Ten próbował nieco dosunąć go od siebie, jednak blondyn przytrzymał opalone ręce przy podłodze, a ruchliwe nogi, które próbowały go zrzucić, przydusił kolanami.
-Aha.
Jean zamarł przerażony i spojrzał w kierunku drzwi.
Levi stał z komórką w ręce, przyglądając im się beznamiętnym wzrokiem. Kirchstein spłonął ognistym rumieńcem, już kombinując jakby to wszystko wytłumaczyć, ale detektyw go uprzedził:
-Rozumiem, że już się zorientował?
Armin, rozłożony na swojej ofierze jak kot w poprzek dywanu, spokojnie skinął głową.
-Tia, będą się zaraz pieprzyć jak króliki - burknął brunet do telefonu, spoglądając wymownie na leżącą dwójkę. - Tylko macie być cicho. Nie chcę słyszeć, jak Końska Morda drze ryja przez ściany, jasne? - zaznaczył, kiwając na nich ostrzegawczo dłonią.
-Radziłbym ci wyjść na przerwę obiadową - poradził subtelnie Armin, wyraźnie nie zamierzając szczędzić raz dopadniętej ofiary. Jean patrzył na niego okrągłymi ze strachu oczami.
Levi tylko prychnął zniesmaczony i trzaśnięciem zamknął drzwi, na powrót przykładając telefon do ucha.
-To gdzie skończyliśmy? - Arlert odwrócił się do Jeana, znowu mając ten typowy, koci uśmieszek na ustach. Szatyn nerwowo przełknął ślinę, nie będąc pewnym, czy to ten moment, w którym bohaterzy horrorów powinni sięgnąć po najbliższy ciężki przedmiot i zdzielić potwora po łbie, czy też ten, gdzie powinni pozwolić mu stać się ze sobą jednością i w ten sposób dołączyć do demonicznej orkiestry, mordującej wszystkich naokoło.
Blondyn bez pośpiechu pochylił się nad szyją szatyna, a gdy ten już czuł jego ciepły, przyśpieszony oddech na skórze, szepnął łagodnie:
-Tęskniłem...
Jean na chwilę zamarł, nie wiedzą jak zareagować. Wreszcie nieśmiało zarzucił ręce na kark przyjaciela i odpowiedział równie cicho...
-...Czyli jednak orkiestra.
KUSIŁO MNIE, ŻEBY TAK TO ZAKOŃCZYĆ, OKEJ?! XD
No, jesteśmy już prawie na końcu - jeszcze tylko rozdział czwarty, czyli już w zasadzie epilog i...i być może zabiorę się za nowego Jearmina, bo widzę, że mam na to niezłą passę ;)
Z całego serduszka dziękuję wam za te cudowne komentarze i za gwiazdki, bo dawno nie miałam tak entuzjastycznego odzewu - moja chęć pisania wzrosła jakoś dziesięciokrotnie! Wiem, że teoretycznie powinnam pisać tylko dla siebie, mając gdzieś innych ludzi, ale jednak profil od założenia dyszy pustkami, a jego rozwój szedł ślimaczo wolno porównując do poprzedniego konta, więc miałam swojego rodzaju pisarski zjazd... Ten drobny kop entuzjazmu naprawdę dobrze mi zrobił, więc jeszcze raz dziękuję :)
Swoją drogą, premedytacyjnie się chwaląc XD, zostałam przyjęta na staż do Pączkarni i wczoraj ruszyła moja kolejka, także gdyby ktoś chciał się może zgłosić - zostało jeszcze jedno miejsce.
Jak zwykle czekam na opinie - im więcej oraz szerzej, tym lepiej ;) Zwłaszcza, jeśli mowa o negatywach.
Widzimy się w najbliższym rozdziale!
Zawsze Wasza
~Nico
PS. Jako ciekawostkę dodam, że "Ramię", to zwrot zaczerpnięty z RP o Snk, w którym przyjmuję rolę właśnie Arlertka i koleżanka (Kojarzycie Hrabię, nie? Od "Ono"? No to właśnie XD) zwykła się tak do mnie zwracać, więc w ramach żartobliwego puszczenia oczka przeniosłam przezwisko do rozdziału. To chyba nie była zbyt wielka zagadka, co? XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top