R 6

Przepraszam, że nic nie było w środę, ale się pochorowałam :(

__________________________________________________

Po ucieczce Nialla jeszcze dłuższą chwilę zanosiłem się śmiechem. Jego przerażona i równocześnie zawstydzona twarz cały czas przelatywała w moich myślach, powodując że uśmiechałem się jak głupi. Ale nie tylko to było powodem mojego dobrego humoru. Drugim, i w sumie najbardziej istotnym, był Louis pieprzony Tomlinson.

Mój nastoletni, napalony, umysł cały czas podsyłał mi obrazy z piątkowej nocy. Moje ciało przypominało sobie gorąc jego języka, który subtelnie poruszał się w harmonii wraz z moim. To jak mocno na mnie napierał, całkowicie mnie dominując.

I nic na świecie nie było w stanie zepsuć mi dnia! Kompletnie nic!

Nawet gdy ktoś popchnął mnie na szafki, powodując, że moje książki upadły na ziemie. Albo jak Oliver zabrał mi kieszonkowe na lunch. Na mojej twarzy cały czas widniał ten promienny uśmiech.

- Hazz? - usłyszałem.

Odwróciłem się gwałtownie. 

Tylko pięć osób w całej szkole tak na mnie wołało. 

- Co jest Li? Widzę ciężki weekend - zaśmiałem się, wskazując palcem na jego pokrytą malinkami szyje. 

Miał na sobie swój stały zestaw na jogę. Krótkie poszarpane jeansy, różowy polar i tego samego opaskę. 

- Kojarzysz Luka? - zapytał mnie, odkładając zeszyt do szafki. 

- Hem... Hemi... H coś tam?

- Tak, własnie tego. Namówiliśmy go z Carol na trójkącik - zachichotał. - Cały weekend spędziłem w łóżku, uprawiając seks i paląc jointy. Czego więcej chcieć od życia - westchnął. - On też nazywał mnie tatusiem.

Chryste Liam. 

- To... - brakowało mi słów. 

- A ty jak tam? Dorwałeś się do spodni Tommo? 

- Nie jestem taką ladacznicą jak ty - odpowiedziałem, próbując wyrzucić z głowy obraz tego trójkąta.

- Zrobiłeś mu loda? Albo on tobie? Rimming? Palcówka? - gwałtownie zaprzeczyłem. - Powiedz mi proszę, że chociaż użyczyłeś mu ręki - ponownie pokręciłem głową. - No cóż - zaczął. - Chociaż jeden z nas jest porządny. Uciekam na jogę, wpadnę z Niallerem wieczorem, pracujesz prawda?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć już go nie było. 

Czasami zastanawiałem się czemu się z nimi zadałem. Byliśmy tak różni, a jednak to co nas łączyło było w stanie przezwyciężyć te kontrasty.  

Liam, dziecko kwiatów, seksu, jogi i jointów. Mający więcej kinów niż sam Grey. 

Niall, chodzący wpierdalator. Bojący się utraty swojego dziewictwa, ale chętnie klękający przed Zaynem. 

I ja... 

Nerd, wyrażający wszystko swoimi tatuażami. Chowający swoją tożsamość przed wszystkimi, nawet przed chłopakiem który zwalał mnie z nóg. 

Dosłownie zwalił. 

Jęknąłem głośno czując jak mój tyłek zderza się z zimnymi kafelkami. 

- Och, sorry stary - usłyszałem ten głos. Louis. - Żyjesz? - zapytał, podając mi dłoń. 

Niepewnie ją chwyciłem, czując jej znajome ciepło. 

- T-tak - wychrypiałem i dziękowałem Bogu za moją anginę. 

- Marcel, tak? - upewnił się. - Matematyczka mówiła, że zgodziłeś się dawać mi korki - uśmiechnął się ciepło. - Pasuje Ci dzisiaj po lekcjach? - potwierdziłem to skinieniem głowy. - Super! Spotkajmy się w bibliotece - zaproponował, zanim poklepał mnie po ramieniu. - Lece na trening, do zobaczenia Marcel!

- Harry - szepnąłem cicho, gdy oddalił się na wystarczającą odległość. - Mam na imię Harry. 

Powłóczyłem nogami na angielski. 

Cieszyłem się z mojej opinii wzorowego ucznia, zawsze w pełni skupiony, notujący w zeszycie jak wariat. Ale tego dnia nie potrafiłem. Dziękując sobie za swoją nerdowatość, nie musiałem zbytnio uważać, już dawno przerobiłem ten materiał. 

Zamiast skupić się na Szekspirze, moje myśli wirowały wokół Louisa. To co wydarzyło się w piątek nadal było dla mnie nierealne. Nadal wydawałoby się, że o tym śniłem, ale prawdą było, że ja i Louis Tomlinson się całowaliśmy. I to z języczkiem!

Czułem jak rumieniec zażenowania pokrywa moje policzki, a temperatura mojego ciała drastycznie wzrosła.

Uspokój się Hazz! Nie możesz mieć erekcji na środku klasy! 

Dłonie Louisa ściskające moje pośladki. On dociskające swoje biodra do moich wytwarzając między nami idealne tarcie. Jego zęby na mojej szyi... Jego duży pe... 

Stop, stop, stop!

Boże. 

Stoi mi! Jakie to krępujące! 

- Dobrze się czujesz Marcel? - zapytała mnie nauczycielka. - Jesteś cały czerwony. Chyba masz gorączkę. Niall, weź go do pielęgniarki - powiedziała, odwracając się znowu do tablicy. 

Och, tylko nie to!

- N-nie! - zaprzeczyłem głośno. - J-jest d-duszno! 

Attention Attention mam erection! 

- Jesteś pewny? Teraz jesteś blady - zauważyła, bawiąc się kredą. 

- Tak, po-potrzebuje chwili - powiedziałem cicho, starając się myśleć o czymś obrzydliwym. 

Sophia, Sophia, Sophia! Myśl o swoich brzydkich siostrach i macosze! 

Od razu podziałało, a ja odetchnąłem z ulgą. 

Najlepszy cock-block ever. 

Zebrałem się w sobie i na prawdę starałem się nie myśleć o Louisie, ale kogo ja oszukiwałem. Każda lekcja była dla mnie mordęgą, nie mogłem doczekać się ich końca. Ja i Lou, sam na sam w bibliotece? Hell yea! 

Nerwowo stukałem długopisem o ławkę. Chemia dłużyła mi się jak nigdy wcześniej i miałem wrażenie, że wskazówki zegara cofają się, a nie idą do przodu. Jeszcze pięć minut. Pięć minut i będę mógł bezczelnie patrzeć się na Louisa!

Poczułem wibrację mojego telefonu. 

O wilku mowa. 

Od Lou:

Hej :) Kupiłem bilety do kina, mam nadzieje, że się nie rozmyśliłeś :( Nie chciałbyś chyba złamać mojego <3, co? x

Zachichotałem cicho. 

Do Lou:

Jednak Titanic? Myślałem, że wybierzesz jakiś horror. Kto wie, może bym się wystraszył i poprosiłbym cię, żebyś mnie przytulił? :P 

Przygryzłem dolną wargę. 

Od Lou:

Oczywiście, że możemy iść na horror! Jeszcze lepiej! ]:>  Właśnie wracam do szkoły. Trening był zabójczy. :( Odezwę się później. Marcel pomaga mi dzisiaj w matmie. Jak on wytrzyma z takim debilem :D Miłego dnia Hazz x

załącznik 

Do Lou:

Tobie też x 

Uśmiechnąłem się szeroko słysząc dzwonek ogłaszający koniec moich zajęć. Zignorowałem wibrację mojego telefonu. Jak nigdy wcześniej, jako pierwszy, wybiegłem z klasy, szybko zmierzając do biblioteki. Miałem ochotę wykrzyczeć światu, że Louis się we mnie podkochiwał, ale zamiast tego wygładziłem moją kamizelkę i wsunąłem okulary na nos. 

Louis zajął stolik najdalej od drzwi, przeglądając swój podręcznik. Jego mina pokazywała jego zdegustowanie do tego przedmiotu, ale gdy tylko mnie zauważył pomachał mi lekko. Zająłem miejsce obok, wyciągając swój zeszyt. 

- Z-z czym-m masz problem? - zapytałem nieśmiało. 

- Mam test z funkcji w czwartek - westchnął, wyciągając długopis. - Dasz radę mnie tego nauczyć? 

Pokiwałem głową i zacząłem mu tłumaczyć. 

Zdarzyło się raz, czy dwa, że nasze ramiona się o siebie otarły, a ja wewnętrznie fangirlowałem! 

Okazało się też, że Louis był bardzo pojętnym uczniem i raptem dwie godziny później potrafił rozwiązywać większość zadań.

- Dzięki stary, nie wiem co bym bez ciebie zrobił. Mój ojciec powiedział, że jak nie zdam to nie będę mógł wyjść z domu na weekend. A jestem już umówiony - uśmiechnął się. - Dałbyś radę wytłumaczyć mi to jeszcze w środę? 

- T-tak - odpowiedziałem, pakując rzeczy do plecaka. 

- Dzięki! Odbije Ci to! A teraz chodź, podrzucę cię do domu - poklepał mnie po plecach.

- N-nie t-t-trzeba - za jąkałem się.

- Nie przyjmuję odmowy i wygląda jakby miało się zaraz rozpadać. No dawaj Marcel - zachęcił mnie. 

Godzinę później siedziałem w swoim pokoju kończąc moje zadanie z fizyki. Akurat wtedy do mojego pokoju weszła Sophia, której twarz nadal opuchnięta była po nowej dawce botoksu. 

- Pracujesz w piątek na podwójnej zmianie, nie pójdziesz do szkoły - poinformowała mnie.

- Nie mogę! Mam plany! Proszę, tylko nie w piątek! Pójdę w sobotę! - poprosiłem, zrywając się z krzesła. 

- Ty? Plany? - wybuchnęła śmiechem. - Gówno mnie to interesuje - powiedziała. - I nie pyskuj gówniarzu, bo nie dostaniesz w tym tygodniu ani grosza! - zagroziła mi, zanim trzasnęła drzwiami mojego pokoju.

Suka. 

Odczekałem chwilę zanim usłyszałem jak odjeżdża spod domu, zanim sam się z niego wymsknąłem. 

Nigdy o nic ją nie poprosiłem! Zawsze robiłem to co mi kazała i gdy raz... Raz potrzebowałem czegoś od niej, miała mnie w swoim dużym nosie! 

Musiałem coś wymyślić, nie mogłem wystawić Louisa! 

Jęknąłem żałośnie przyśpieszając kroku. Moje stopy same poniosły mnie w stronę domku Liama, ale to co przed nim zobaczyłem zbiło mnie z tropu. 

Na wielkiej, poniszczonej kanapie siedział Payno ubrany w szlafrok niczym Hugh Hefner, po jego lewej Carol skręcająca jointa, Mary drzemała na ramieniu Niallera, a Alex... 

Alex odkurzała trawnik. 

- Ładnie się upaliłaś - zachichotałem podchodząc do niej. 

- Co? Nic dzisiaj nie paliłam, nawet nie piłam! 

Oh... Okej. 

- To czemu odkurzasz trawnik? 

- A czemu słońce świeci? Zadajesz głupie pytania Hazz - zaśmiała się, nadal go odkurzając. 

- Nieważne - odpowiedziałem, powoli się od niej odsuwając. 

Cóż. Wszyscy byliśmy trochę... hm... dziwni? 

- Co tam Hazz? - zapytał Liam, robiąc mi koło siebie miejsce. - Dałeś się przelecieć w dziale romansów? 

- Li - uderzyłem go lekko w ramię. - Nie, nie dałem się przelecieć!

- Wieczna dziewica - odkaszlną. 

- Spieprzaj Liam! 

- Co cię tu sprowadza niewiasto Styles? Czyżbyś chciał jakieś rady od wielkiego Payno w sprawach męsko-męskich? 

- Chyba trochę przesadziłeś z tym wielkim - droczyłem się. 

- Oj nie przesadził - wtrąciła Carol, wstając z kanapy. - Dick bigger than a tower, I ain't talkin' 'bout Eiffel's.   My anaconda don't want none unless you got bunz, hun - zanuciła, podchodząc do Alex i podając jej skręta. 

- Jesteście okropni! Czemu się z wami zadaję?! A teraz serio, musicie mi pomóc. 

- Słuchamy uważnie - powiedział Liam, odpalając swoją fajkę. 

Szturchnął lekko Mary i Nialla. 

Wszyscy moi przyjaciele chcieli mi pomóc. 

I wiedziałem, że z ich pomocą, jakoś uda mi się spotkać z Louisem. 

Może i później będzie okazja do małych macanek w aucie? 

______________________________

I jak? 

Teraz śpiewam ciągle Anaconde! <3 









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top