R 12
Przepraszam, że tak długo :( Niedługo znowu mam krótki urlop to nadrobię. :))
_______________________________________________
* Louis POV *
Randka z Harrym była spełnieniem moich marzeń. Nie. To on był ich spełnieniem. Zakochiwałem się, ale na tym etapie nie wiedziałem czy w nim, czy w tajemnicy, która go otaczała. Uwielbiałem go rozśmieszać, bo dzięki temu mogłem zobaczyć te cudowne dołeczki. Rozkoszowałem się widokiem, jego zielonych, lekko, zaszklonych oczu, gdy powstrzymywał się od śmiechu.
Najdziwniejsze było to, że miałem wrażenie, jakby go znał. Jakbym go już wcześniej widział, ale jednocześnie był ślepy, bo nie wiedziałem gdzie. Przyznał mi skrycie, że tak na prawdę, chodzimy do tej samej szkoły, ale nie ułatwi mi zadania i nie zdradzi kim jest. Tylko czy tego chciałem? Chciałem dowiedzieć się kim był? Cholera. Bałem się, że wraz z odkryciem jego tożsamości coś się zmieni. Ale czy na lepsze? Może dlatego ciągnęło mnie do Harrego, bo był tajemnicą, a wszyscy wiedzą, że te są najsłodsze. Najbardziej zakazane rzeczy, smakują nam najlepiej.
Spojrzałem na niego, gdy po raz kolejny, w ciągu niecałej minuty, podskoczył na swoim fotelu. Jego spodnie nadal był rozpięte, a oddech przyśpieszony i czułem się dumny, że to ja to wywołałem, a nie jakiś film.
Weź się w garść Tommo! Siedzi koło ciebie najbardziej seksowny chłopak na świecie, a ty myślisz o tym, czy lepiej rzygać do kubła po popcornie czy pod własne nogi!
- Muszę cię na chwilkę przeprosić - cmoknął mnie szybko, zanim drugi raz tego wieczoru wybiegł z kina.
Może ma słaby pęcherz?
Uśmiechnąłem się lekko, zapinając spodnie. Co on miał za dłonie. Duże, o długich palcach i pewnym chwycie. Chciałem wiedzieć jakie to uczucie, mieć je we włosach.
Nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różki, pomyślałem, że może on bał się tego filmu? Dlatego ciągle znikał? Bo musiałem przyznać, że horror, który oglądaliśmy, był straszny. Nigdy nie byłem ich fanem, ale nie mogłem przecież przyznać, że bałem się ucharakteryzowanych aktorów. Nie przed Harrym.
Gdybyśmy tylko doszli do porozumienia, moglibyśmy teraz wylewać łzy na Titanicu! Tak jak Zayn i Niall! O ile dotarli do kina i nie zaczęli pieprzyć się, gdzieś w lesie. Bo ta dwójka... To seksualne napięcie było tak duże, że wszyscy koło nich robili się dziwnie napaleni! Dziwna z nich para. Z kosmosu widać jak Horan szalał za Malikiem, i oczywiście, ze wzajemnością. A mimo tego, za każdy razem dawał nogę. Za każdym, pieprzonym, razem. Ale Zaynie, najwyraźniej to lubił. Zakochany debil.
Zacisnąłem zęby, widząc jak kolejne zombie wbiegło prosto w kamerę, a popcorn w moim żołądku, podskoczył do gardła. Kurwa, no przecież nie mogę się tu zrzygać! Nie po tym jak się zabawialiśmy!Czemu to wygląda to tak realistycznie?! Pieprzona technika! Czemu to idzie tak do przodu! Nikt nie chce oglądać pogniłych twarzy zombie w HD, no chyba, że nazywałeś się Liam Payn i byłeś ujarany. Najlepiej też na macie do yogi. Ale co ja tam wiedziałem o życiu.
Westchnąłem z ulgą, kiedy grupa głównych bohaterów, rozprawiała się z jakąś chordą. Wiedziałem, że miałem kilka minut wytchnienia. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, chcąc sprawdzić godzinę, ale to co przykuło moją uwagę to kilkanaście nieodebranych połączeń od Lots. Moja siostra wydzwaniała do mnie tylko wtedy, kiedy on... Nie. Proszę nie.
Chwyciłem swoją kurtkę, zbiegając po schodkach.
Odbierzodbierzodbierz.
- Lou - usłyszałem do chwili. Najdłuższej w moim życiu. - On znowu - Lottie zaczęła płakać.
- Zaraz będę, zamknijcie się w łazience!
Czemu on to robił?!
Wpadłem do łazienki z nadzieją, że znajdę tu Harrego i będę mógł mu wytłumaczyć. Ale go nie było. Zakląłem pod nosem, zanim zacząłem biec.
Czemu, kurwa czemu my? Czemu to się znowu działo?!
Harry.
Nie zwalniając kroku, wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni.
On nie mógł mi tego zniszczyć. Niszczył wszystko, ale tego nie mógł. Po prostu... nie mógł.
- Kochanie, tak bardzo cię przepraszam! - wysapałem. - Mój ojciec zadzwonił, że mam iść do domu, bo rano zaplanował dla mnie dodatkowy trening - jęknąłem, starając się brzmieć na zirytowanego. - Próbowałem znaleźć cię w łazience, ale cię nie było. Przepraszam! Wynagrodzę Ci to!
- Nie ma sprawy - szepnął. - Rozumiem.
- Słuchaj Hazz, śpisz dzisiaj u Nialla? Zayn powiedział, że tak.
- Tak? - odpowiedział niepewnie.
- Okej. Muszę kończyć, dziękuje za dzisiaj - zacmokałem i rozłączyłem się zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Czułem, że później będę go prawdopodobnie potrzebował. Ale z drugiej strony, wiedziałem też jak chujowo się to skończy. I on nie mógł mnie widzieć w takim stanie.
Moje płuca paliły żywym ogniem, zanim dobiegłem do domu. Wszystkie światła, oprócz małej lampki, były pogaszone. Przekraczając próg, poczułem smród wódki i tytoniu.
- Lots?! Lottie! Mamo!
- Zamknij się szczeniaku! - wybełkotał mój ojciec.
Za dnia szanowany biznesmen z małego miasta, w nocy potwór.
Obserwowałem go, jak zataczając się, idzie w moją stronę.
- Uspokój się tato - zacząłem ostrożnie, wiedząc jak szybko staje się agresywny. - Chodźmy na górę, położysz się spać...
- Nie będziesz mi mówił co mam robić, ty kupo gówna! - krzyknął, unosząc dłoń.
Zamknąłem oczy, zanim jego pięść zderzyła się z moim polikiem.
Lepiej mnie, niż je. Zawsze dawałem mu się lać, byleby tylko nie dotknął mamy i Lottie.
Uderzenie było silniejsze niż się spodziewałem, zatoczyłem się lekko, łapiąc się za szczękę.
- Louis! Nie bij go! Troy! Proszę! - błagała.
Panika w głosie mojej mamy, powodowała, że pękało mi serce. Szła już w moim kierunku, kiedy mój ojciec i na nią się zamachnął.
- Zamknij się! Wychowałaś taką ciotę! Nic nie warte gówno! - złapał moje włosy w swoją pięść, zanim uderzył moją głową w ścianę. - Pieprzona ciota - warknął prosto w moje ucho. Smród alkoholu powodował, że miałem ochotę się zrzygać.
- Zostaw go Troy! To twój syn! - zapłakała. - Proszę!
- Mamo! Idź na górę! - warknąłem, odpychając mojego ojca. Chwyciłem za przód jego koszuli, popychając go na ścianę. - IDŹ NA GÓRĘ!
- Louis!
- Dam radę, idź! Proszę!
Upadłem na ziemię, kiedy głowa mojego ojca, zderzyła się z moją twarzą. Czułem gorąco krwi, cieknącej z mojego nosa. Kopnął mnie w żebra, a ja zapomniałem jak się oddycha.
Nigdy wcześniej mu nie oddałem. Nigdy. Wiedziałem, że na drugi dzień wpadły w furię i przy następnej okazji, skatował je dwa razy bardziej niż ja jego. Ale w momencie, gdy moja mama upadła na podłogę, trzymając dłonie na swoim brzuchu, bo chwilę wcześniej, właśnie tak ją uderzył, zerwałem się z miejsca. Mimo bólu w całym ciele, rzuciłem się na niego i upadliśmy na podłogę. Okładałem go z furią, jakby dając upust całemu gniewu, który w sobie miałem, dopóki ktoś mnie nie odciągnął.
- Lou - powiedziała Lottie, szarpiąc mnie za ramię. - Zabijesz go!
- Zasłużył! Kurwa! On zasłużył, żeby umrzeć!
Spojrzałem na mojego ojca. Leżącego na plecach, z opuchniętą twarzą, całą pokrytą moją i jego krwią. Oddychał ciężko. Miałem nadzieję, że sukinsyn zdechnie!
- Musimy odejść - szepnęła moja mama, trzymając dłonie na swoim dużym brzuchu. - Musimy od niego odejść - powtórzyła.
Czemu wcześniej tego nie zrobiliśmy?
Troy zaczął nas katować, gdy miałem sześć lat. Jay, zawsze tłumaczyła to stresem w pracy i tym, że to nie on, nie jej mąż, ale alkohol. Pierdolenie. Moja mama się bała. Byliśmy od niego zależni finansowo, po tym jak kazał przestań jej pracować. Opiekowała się domem i nami... I myślę, że gdyby nie to, że w jej brzuchu znajdywało się moje rodzeństwo, małe bliźnięta, z pewnością, odeszlibyśmy jakiś czas temu. Zawsze to ona obrywała, dopóki nie zacząłem się stawiać. Wtedy cała złość spadała na mnie, ale było okej. Dopóki obie były całe. Nie robił tego często, dlatego myślę, że jakoś wszyscy mu wybaczaliśmy. Bo jak nie pił, był dobrym człowiekiem. Tak mi się wydawało. Ostatni raz podniósł na nas rękę rok wcześniej, aż do tego momentu. Mieliśmy dosyć.
Spakowaliśmy się szybko, biorąc tylko najbardziej potrzebne rzeczy. Pomogłem mamie wsiąść do samochodu. Wyciągnąłem scyzoryk i podbiegłem do auta ojca, przebijając przednią oponę. Dzięki temu miałem pewność, że do rana nie będzie mógł nas szukać. Mama płakała, głośno mnie przepraszając. Obwiniała się, że nie była wystarczająco silna, żeby wcześniej go zostawić. I chyba ją rozumiałem, oni byli razem ponad dwadzieścia lat. Trudno jest patrzeć na ukochaną osobę, jak na kata.
Bo my ludzie jesteśmy ślepi. Nieważne jak ktoś nas rani, to wszystko jest nieważne, dopóki kochamy. Ale czy na pewno wtedy kochamy? Czy po prostu tkwimy koło tej osoby, bo tak jest prościej? Łatwiej jest żyć w iluzji uczucia, niż wcale go nie posmakować. Bo to my ludzie jesteśmy ślepi. Tak bardzo.
Jechałem niecałą godzinę, gdy w końcu zaparkowałem na parkingu jakiegoś motelu. Sprawdziłem swój portfel, czując ulgę widząc w nim kilkadziesiąt dolarów.
- Damy radę - szepnąłem, wyłączając samochód.
Odpaliłem papierosa, zaciągając się nim głęboko. Mama i Lottie spały na niewielkim łóżko, mocno się obejmując.
To nie był koniec naszego koszmaru, doskonale o tym wiedzieliśmy. Nieważne jak daleko byśmy odeszli, on i tak by nas znalazł. Dlatego musieli się rozwieść i to jak najszybciej.
Złapałem kluczyki do samochodu, zanim narzuciłem na siebie kurtkę. Na dworze było już zimno, a ja zadrżałem. Moje żebra dały o sobie znać, kiedy adrenalina zaczęła wyparowywać z moich żył.
Nawet nie wiem kiedy znalazłem się pod barem należących do macochy Briany i Ashley. Lubiłem tam przebywać, zwykle było tam dosyć cicho.
Chciałem zadzwonić do Harrego i wszystko mu powiedzieć. Pokazać mu, że tak naprawdę byłem słaby i potrzebowałem pocieszenia, ale nie mogłem.
Przetarłem rękawem twarz zanim wszedłem do środka. Zapach jedzenia, spowodował, że mój brzuch wydał z siebie głośny ryk. Z całego stresu zapomniałem, jak głodny byłem.
Usiadłem na wysokim stołku, czekając na kogoś kto mnie obsłuży. Wyciągnąłem telefon, patrząc na zdjęcie Harrego. Mimowolnie lekko się uśmiechnąłem.
- Louis? - wychrypiał ktoś.
Odwróciłem się gwałtownie, słysząc tak znajomy mi głos.
- M-marcel? Co ty tu? - tego z całą pewnością się nie spodziewałem.
- Chcesz kawy? - zapytał, uśmiechając się lekko. Jego włosy były lekko mokre, a jego oczy czerwone. Płakał?
Najwidoczniej obaj mieliśmy ciężki wieczór.
- Poproszę - odpowiedziałem po chwili.
Marcel.
______________________________________________
I jak? :((
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top