R 11

Kochani, nie naciskajcie na mnie. Staram się jak mogę dodawać rozdziały regularnie co, oczywiście, nie zawsze wychodzi. Nie mam za dużo wolnego czasu, bo pracuje i jeszcze szarpnęłam się na szkołę weekendową :) 

Oficjalnie if we jest zawieszone do odwołania. 

Kopciuszek już długo też nie pociągnie. Planuje jeszcze około 9 rozdziałów, bo nie mam na niego pomysłu. Jeśli ktoś z was ma, to proszę piszcie na prv! <3

__________________________________________________________ 

ChrysteChrysteChryste. Zabawiałem się z Louisem w kinie. Pewnie teraz myśli, że jestem ladacznicą czy ladacznikiem?! Sam już nie wiedziałem! 

 Przelotnie spojrzałem na swoje jeansy i z ulgą stwierdziłem, że nie są brudne.  Wolałbym nie latać po mieście ze śladami moich niegrzecznych poczynań. Nie miałem jednak czasu na rozmyślania, o tym jaki łatwy byłem, bo moje dwie przyrodnie siostry właśnie parkowały różowego garbusa. Musiałem trochę przyśpieszyć. 

Wbiegłem do kuchni, brudząc sobie twarz mąką. Zgarnąłem włosy w koka, zanim założyłem na nie siateczkowy czepek.  

- Ahslizilla i Brazilla przyjechały - poinformowała mnie Mary, wchodząc do kuchni. - Chciałam dać B sernik, ale stwierdziła że musi się odchudzać, bo Louis nie lubi puszystych - pokręciła głową. - Szkoda, że nie wie, że jego penis praktycznie był w twoich ustach! Jakie to romantyczne!

- To obrzydliwe - jęknąłem, przebierając się w jasno brązowy uniform. 

- Nie mówiłeś tak kiedy Tommo ci ciągnął, eh? 

Zarumieniłem się mocno, bo przecież to nie tak, że robiliśmy z Louisem jakieś brzydkie rzeczy, prawda? Cholerka. Jednak robiliśmy. 

- Marcel! Marcel! - usłyszałem krzyk. 

- Pytały mnie co tutaj robię, jak nalewałam im kawę - westchnęła, jedząc bitą śmietanę. - Powiedziałam, że nasikałam do ekspresu. Opluły stół. Z góry przepraszam. 

- A nasikałaś? 

- Może - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. 

- Marcel!! 

- Jak ona skrzeczy - jęknąłem, zatykając na chwilę uszy. - Szkoda mi jej przyszłego męża. Muszę iść.

- Weź jakiś krucyfiks! - zaśmiała się, zanim zniknąłem za drzwiami. - Chociaż może kołek były lepszy... 

Poprawiłem swoje włosy, próbując wepchnąć niesforny lok pod czepek. 

- Co tak długo głupku? - zapytała Briana, piłując swoje różowe tipsy. 

Stół nadal nosił na sobie plamy kawy, bo żadna z nich nie raczyła ich nawet zetrzeć. 

Briana nawet nie uraczyła mnie spojrzeniem. Czemu wcześniej nie zauważyłem opatrunku na jej nosie? I czemu jej usta były opuchnięte niczym te Jennerówny? Robiła ten głupi challenge? 

- Niektórzy muszą pracować - wymamrotałem, nie mogąc oderwać wzroku od jej ust. 

- Mówiłeś coś? 

- Nie. Coś potrzebujecie?  

- Pieniędzy - prychnęła Ashley, jakby była to rzecz oczywista. - Potrzebuje pozbyć się tego tłuszczyku.

- Potrzebujecie na karnet na siłownie? 

Obie zaśmiały się głośno, kręcąc głową. 

- Po co mam się pocić i męczyć, skoro można to zrobić w godzinę u doktora Cornwella? 

Doktor Cornwell był chirurgiem plastycznym Sophie i ostatnio też jej córek. Był najgorszym plastykiem na świecie. Do dzisiaj nie wiedziałem jak dał radę samemu zrobić sobie lifting. Przecież do tego potrzebna jest jakaś narkoza, prawda? Ale co ja tam wiedziałem o życiu! 

Jezu, jaki on był obleśny.

- Sophia nie mogła wam dać? - zapytałem, wyciągając plik z kasy. - Nie będę miał jak wydawać. 

- To już nie nasz problem Marcel - warknęła Ashley, wyrywając mi pieniądze. - Skoro jesteś taki mądry to coś wymyślisz! 

Już miałem odpyskować, gdy mój telefon zaczął dzwonić. Uśmiechnąłem się szeroko widząc zdjęcie Louisa. 

- Dlaczego dzwoni do ciebie mój Luisek?! - pisnęła Briana, wyrywając mój telefon. 

O nie. Tylko nie to. 

- Jjj-ja dd-aaje m-mu korki? 

Briana całkowicie mnie zignorowała, przepisując numer Louisa. 

- Nie wiem czemu, ale zmienił numer - powiedziała szybko. - To chyba nie przez to, że wysyłałam mu dziesięć wiadomości dziennie, prawda? 

- Na pewno nie! - zaprzeczyła Ashley. - Pewnie miał dosyć Elki! 

Ta, akurat. 

- Dajcie mu już spokój i idźcie - powiedziała Sam, wskazując na nie nożem. - Już damulki. 

- Nie wiem czemu mama nadal cię tu trzyma, gdybym ja była szefową... - warknęła Briana. 

- Ale nie jesteś. Oblałaś matematykę trzy lata z rzędu. Nie jesteś zbyt mądra, słonko. 

Minęło kolejne dziesięć minut zanim Briana i Ashley postanowiły wyjść. Najwidoczniej dr. Corwell miał wolny termin na odsysanie tłuszczu, albo Sam wystarczająco wytrąciła je z równowagi. 

Szybko wybrałem numer Louisa, który odebrał po drugim sygnale. 

- Kochanie, tak bardzo cię przepraszam! - wysapał. - Mój ojciec zadzwonił, że mam iść do domu, bo rano zaplanował dla mnie dodatkowy trening - jęknął. - Próbowałem znaleźć cię w łazience, ale cię nie było. Przepraszam! Wynagrodzę Ci to! 

- Nie ma sprawy - szepnąłem, bawiąc się guzikiem mojej koszuli. - Rozumiem. 

- Słuchaj Hazz, śpisz dzisiaj u Nialla? Zayn powiedział, że tak - słyszałem jaki zduszany był, najwidoczniej biegł chwilę wcześniej. 

- Tak? - odpowiedziałem niepewnie. 

- Okej. Muszę kończyć, dziękuje za dzisiaj - zacmokał i rozłączył się zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. 

Dobra. To było trochę dziwne. 

A może Louis już mnie nie chciał, bo dostał to czego chciał? Nie. On taki nie był. Jako jeden z nielicznych, zawsze stawiał się za słabszymi, spuszczając łomot ich prześladowcom. To on zapisał się do klubu szachowego, żeby go nie zamknięto i dzięki temu, dołączyło do niego kilka nowych osób. To on w niedzielne poranki, uczył dzieciaki ze szkoły specjalnej, jak grać w nogę. To on był zawsze miły dla Marcela. Taki właśnie był Louis Tomlison, anioł - a nie człowiek. 

- Radziłabym Ci się zbierać - powiedziała Mary, wycierając blat. - Tommo nie będzie czekał wiecznie, księżniczko - uśmiechnęła się. 

- On... On musiał wrócić do domu. Ale powiedział, że mi to wynagrodzi - wygładziłem przód swojego uniformu. 

- Będzie dobrze Hazz - poklepała mnie po plecach. - Jestem ci jeszcze potrzebna? Słyszałam, że Hippisi robią duże ognisko za hangarami, a Carol i Liam pewnie już są w trakcie swojego trzeciego razu. Znowu urwała się z pracy - westchnęła, kręcąc głową. 

- Puszczę cię pod jednym warunkiem - powiedziałem wolno. - Załatwisz mi skręta! 

- Marcel! Jestem oburzona! - krzyknęła, parodiując głos naszej matematyczki. - Dostaniesz dwa - cmoknęła mnie w policzek, zanim wyszła na tyły. 

- Kochanie, ubierz okulary. Twoje oczy są już czerwone od soczewek - zaproponowała Sam, podając mi moje zapasowe oprawki. 

Podziękowałem jej, wyrzucając jednodniówki do kosza. Poczułem ulgę, gdy tylko pozbyłem się szkieł z oczu. Nosiłem je zdecydowanie za rzadko. 

Ruch w barze był mały. Kilka osób z drużyny kosza przyszło na kolację, objadając się ociekającymi tłuszczem burgerami i frytkami. Starałem się ignorować ich kąśliwe uwagi, które rzucali w moją stronę, bo bałem się, że skończy się to gorzej. To nie byłby pierwszy raz kiedy spuściliby mi głowę w kiblu, albo wsadzili do dużego kontenera na śmieci. Byłem do tego przyzwyczajony. 

Było mi wstyd, że tak łatwo mną pomiatali. Ale nie potrafiłem się im przeciwstawić. Nie miałem odwagi. 

- Ej Marcel - krzyknął Brendan. - Słyszeliśmy, że Tomlinson ostatnio obronił twoją chuderlawą dupę, a nasz kolega dostał w ryj - zarechotał. - Ale tutaj nikt cię nie obroni - powoli wstał od stołu. - Przecież ten gruby kucharz zaraz zleje się w spodnie, a ta damulka mogła by złamać rękę o te klatę - uderzył się pięścią w pierś. - Zabawmy się. 

Arthur i Sam zostali przyblokowani przez innych graczy, słyszałem jak prosili, żeby zostawić mnie w spokoju, ale reszta się po prostu śmiała. Gdy Brendan zaciągnął mnie do łazienki, już wiedziałem co zamierzał.  Wstrzymywałem oddech jak najdłużej mogłem, kilka razy krztusząc się wodą. Moja głowa bolała, w miejscu, w którym trzymał moje włosy. W końcu mnie puścił, a ja opadłem na kolana. 

- Kurwa - szepnął Brendon, patrząc na mnie dużymi oczyma. 

Moje włosy opadły mi na twarz, ale zaraz jego duża zaczesała je za moje ucho. 

Co do cholerki się działo? 

- Marcel - powiedział cicho. 

I wtedy mnie pocałował. Mocno, niechlujnie i głęboko. Odepchnął mnie tak szybko jak mógł i zanim wyszedł rzucił "powiedz komuś, a nie żyjesz" i już go nie było. 

Siedziałem na podłodze, wpatrując się w drzwi jakby zaraz sam Edward Cullen miał przez nie przejść. Co tu się właściwie wydarzyło... Największy homofob w naszej szkole mnie pocałował. 

Sam wbiegła do łazienki i odetchnęła z ulgą, widząc mnie całego. Opatuliła mnie kocem, zanim mocno mnie przytuliła. Siedzieliśmy tak chwilę, zanim zrobiło mi się zimno od przemoczonych ubrań i wtedy znowu los się mną zabawił. 

Louis siedział przy ladzie, rękoma obejmując swój telefon. Nawet z tej odległości widziałem ślad uderzenia na jego policzku. 

- Louis? - wychrypiałem. 

Moje gardło bolało od wcześniejszego łykania wody. 

- M-marcel? Co ty tu? 

- Chcesz kawy? - zapytałem, uśmiechając się lekko. 

- Poproszę - odpowiedział po chwili. 

Zapowiadał się długi wieczór. 

______________________

:))






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top