R 1
Moi kochani!
Z okazji walentynek, przedstawiam wam nowe ff - Cinderella. Chyba nikomu nie muszę tłumaczyć o czym to będzie, bo wszyscy znamy te historię!
W między czasie zapraszam na Bossa; If we; Titanica. :)
_________________________________________
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami żyła sobie...
Chryste, co to za pieprzenie.
Życie to przecież nie jest bajka. Tutaj nie ma niewinnych księżniczek, z westchnieniem czekających na pierwszy pocałunek. Nie ma dżinów, ani lamp, nie ma też latających dywanów, czy gadających zwierząt. Nie ma wróżek, ani magicznych zwierząt, nie istnieje magiczny pył, czy gadające lustro. Zamiast tego jest alkohol, seks, imprezy. Dziewczyny ubrane jak księżniczki, puszczające się na prawo i lewo. Przystojni chłopcy pieprzący wszystko co się rusza.
W sumie... można spotkać gadające zwierzęta jeśli odpowiednio się naćpasz, można też rozmawiać ze swoim własnym odbiciem w lustrze jeśli wypijesz za dużo. Więc bajki chyba trochę istnieją nie?
Ale ja nie wiedziałem dużo o imprezach, byłem zbyt zajęty, ale najpierw... Wróćmy do początku.
Jeszcze kilka lat temu mógłbym się nazwać najszczęśliwszym dzieciakiem na tej planecie. Miałem wszystko: kochającą, wspaniałą mamę - Anne i dbającego o nas tatę - Desa. Mieszkaliśmy razem w dużym domu, w zapomnianym przez świat mieście Holmes Chapel. Tata był właścicielem dużej firmy, dlatego dużo podróżował, często go nie było. Ale gdy wracał poświęcał nam całą swoją uwagę, sprawiając że oczy mamy, błyszczały. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że ten błysk, to czysta miłość.
Przez długi czas Anne siedziała w domu i się mną zajmowała, ale gdy zacząłem chodzić do przedszkola, tata otworzył jej małą restaurację, gdzie później spędzaliśmy dużo czasu. Uczyła mnie jak piec babeczki i ciasteczka, pomagałem jej dekorować torty i mimo, że wyglądały paskudnie, ona zawsze mówiła, że są piękne. Cała mama. Nigdy nie sprawiła nikomu przykrości, wszyscy ją kochali.
Gdy miałem sześć lat Anne zachorowała. Powiedzieli mi wtedy, że to zwykła grypa, ale musi zostać na jakiś czas w szpitalu. Uwierzyłem. Miałem tylko sześć lat, nadal wierzyłem w Świętego Mikołaja, dlaczego miałbym nie wierzyć własnym rodzicom? Gdy stan zdrowia mamy się pogarszał, tłumaczyli to zwykłym zmęczeniem. Nadal patrzyli na siebie z błyskiem, ale ten mamy powoli się wypalał.
Pewnego słonecznego dnia chciałem namalować dla mamy laurkę. Jednak za nic na świecie nie mogłem znaleźć czystej kartki, dlatego zacząłem szperać w biurze taty. Wiedziałem, że nie powinienem był tak wchodzić bez jego pozwolenia, ale ostatnimi czasy mama coraz mnie się uśmiechała, a ja byłem zdeterminowany, aby ponownie zobaczyć blask na jej twarz. Byłem ciekawskim dzieckiem, po jakimś czasie biuro wyglądało jakby przeszło przez nie tornado, a ja siedziałam na samym jego środku i czytałem znalezione papiery. Nie rozumiałem z nich ani słowa, w większości było to związane z pracą taty. Odrzuciłem kolejny dokument mówiący coś o Los Angeles , aż natrafiłem na papiery ze szpitala. Sześcioletnie dziecko nie rozumiało wielu rzeczy, ale z pewnością wiedziało co to rak. Taką diagnozę postawili mojej mamie - rak trzustki, stopień czwarty.
Jeszcze tego samego dnia pojechałem z tatą do szpitala i wtedy wszystko mi wytłumaczyli, a ja płakałem, płakałem i jeszcze raz płakałem. Czułem się oszukany, tak bardzo bolało mnie serce, bo nie do końca wiedziałem co się dzieje. Pielęgniarka, którą spotkałem na korytarzu powiedziała mi wtedy, żebym był silny dla mamy. Wytarłem twarz w rękaw swetra, pociągnąłem nosem kilka razy, zanim ponownie wszedłem do sali. Musiałem być silny.
- Pamiętaj Harry, czego cię uczyłam - powiedziała Anne - bądź dobry dla innych, szanuj starszych, dbaj o tatę - uśmiechnęła się, ściskając moją małą dłoń. - Myj zęby po każdym posiłku, codziennie ubieraj świeżą bieliznę - zaśmiała się - jedz dużo warzyw, ucz się pilnie. Korzystaj z życia, ale z umiarem! Żadnego alkoholu chociaż do szesnastki dobrze? Pamiętaj, żeby nosić ze sobą inhalator, najlepiej dwa - zakasłała - Ale najważniejsze kochanie bądź sobą. Tak bardzo cię kocham Harry.
To był ostatni raz kiedy ją widziałem. Mama zmarła tamtej nocy, po prostu zasnęła.
Byłem zdruzgotany, nie mogłem spać, nie mogłem jeść, nie mogłem podnieść się z łóżka. Nie byłem w stanie iść na pogrzeb, w sumie nie pozwolono mi. Tata powiedział, że chce, żebym pamiętał mamę żywą, zgodziłem się. Zaczęły nękać mnie koszmary, sypiałem może godzinę w ciągu nocy, dopóki tata nie zaczął przychodzić do mojego pokoju. Na początku tylko ze mną rozmawiał, ale później zaczął opowiadać mi bajki, za każdym razem inną. Uwielbiałem te momenty, bo mogłem wtedy uciec myślami w wymyślony świat, pozostawiając swoje smutki daleko w tyle. To były dobre czasy, a ja znowu zaczynałem funkcjonować.
Mijały lata. Tata nadal podróżował, zostawiając mnie pod opieką niani Horan, która wprowadziła się do nas ze swoim synem Niallem. Szybko zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi, mimo tego, że niewiele się odzywał. Przynajmniej na początku, w późniejszych latach czasami mi tego brakowało. Jadaczka zamykała mu się wtedy kiedy jadł, w sumie... niekoniecznie. Opanował umiejętność rozmowy i przeżuwania w tym samym czasie. Ale o tym później.
Gdy miałem czternaście lat tata poznał Sophie Jungworm, którą poślubił rok później. Kobieta ta całkowicie różniła się od mojej mamy. Nie potrafiła gotować, dlatego zatrudniliśmy kucharkę Panią Payne, dzięki temu poznałem mojego kolejnego przyjaciela Liama. Nie potrafiła sprzątać, albo raczej nie chciało jej się, dlatego ja musiałem to robić, gdy tylko tata wyjeżdżał. To było takie niesprawiedliwe. Musiałem to robić sam mimo tego, że Sophia miała dwie córki, bliźniaczki Briane i Ashley. Ale one nienawidziły mnie najbardziej na świecie, ani myśląc aby mi pomóc. Byłem ich popychadłem, bo byłem młodszy, zdarzyło się raz czy dwa, że któraś z nich mnie uderzyła, ale były kobietami, nie mogłem im oddać. Bywały wieczory, gdzie nie dostawałem kolacji, bo nie zdążyłem ogarnąć kuchni, albo nie mogłem się wykąpać, bo nie udało mi się porządnie wyprasować ich sukienek. Wtedy ratował mnie Niall i jego mama, do których wymykałem się wieczorami. Tak zawsze czekała na mnie kolacja i gdy była taka potrzeba - kąpiel.
Moi przyjaciele pomagali mi z domem, za każdym razem, gdy wiedźmy wyfruwały z gniazda, we trójkę szło to szybciej i sprawniej, a ja miałem czas na naukę.
Gdy miałem szesnaście lat mój tata zginął w wypadku, pozostawiając wszystko swojej żonie Sophie. Wtedy zaczął się mój koszmar.
2015
- Marcel! Marcel! - usłyszałem krzyk mojej macochy, zerknąłem na zegar wiszący nad drzwiami i westchnąłem. Była już szósta rano, czas śniadania. Codziennie wstawałem o piątej, aby przygotować im jedzenie, wyprasować ich ubrania i upiec kilka ciast do restauracji. Po śmierci taty to wszystko spadło na mnie. - MARCEL! - wydarła się i mocniej zabrzęczała swoim dzwonkiem. - Gdzie jest ten darmozjad! Marcel!
- Mam na imię Harry - westchnąłem cicho, łapiąc dużą tacę z jedzeniem.
- Tu jesteś ciamajdo - odezwała się Briana. Tobie również dzień dobry. - Mówiłam Ci kretynie, że idę dzisiaj w różowej spódniczce, a nie fiołkowej - syknęła - jest coś co potrafisz zrobić dobrze?
Moja "siostra" Briana, była brzydka. Na prawdę. Miała wąskie usta, forujące się zawsze w ogromny uśmiech, duży, kulfoniasty nos, żabie oczy no i po prostu... Włosy miała ładne! O. Tak, włosy.
- Marcel, dokończyłeś moje wypracowanie z angielskiego na fizykę?
Dokończył? Chyba je napisał.
- Ashley, to było wypracowanie na literaturę, oddałaś je tydzień temu - powiedziałem, podając Sophie jej kawę.
- Czy masło ma węglowodany? - odezwała się Ashley, smarując swojego tosta. Moja druga "siostra" też była blondynką, była trochę ładniejsza od Briany, ale dwa razy głupsza. - Chyba pójdę dzisiaj na zakupy, szkoła jest taka stresująca jak się dużo uczy - westchnęła. - Pingwiny potrafią latać? - zapytała wpatrując się w telewizor, który pokazywał akurat Animal Planet.
- Kretynko, siedzisz w tej samej klasie już drugi rok - warknęła jej matka, malując usta błyszczykiem. - Czemu Bóg skarał mnie takimi dziećmi. Marcel - zwróciła się do mnie - pamiętaj, że musisz wypastować schody, pomyć okna, wyprać firanki, iść do pracy, zmienić nam wszystkim pościel, skosić trawnik, wyczyścić basen - wyliczała - po szkole zabieram dziewczynki do SPA wrócimy w sobotę wieczorem - poinformowała mnie i wstała.
Miałem nadzieje, że Liam i Niall mi pomogą.
Od Lou:
Cześć piękny :) Mam nadzieję, że dobrze Ci się spało, ja jeszcze leże w łóżku. Ciągle o tobie myślę. Kurwa, dobija mnie fakt, że nic o tobie nie wiem. I wiem, że proszę o to codziennie, co niesamowicie mnie wkurwia, ale spotkaj się ze mną.
Westchnąłem głośno. Pokręciłem głową i odpisałem szybko.
Do Lou:
Cześć, mówiłem Ci, żebyś odpuścił Louis. Nie mogę się z tobą spotkać. :(
Odpisał dosłownie po kilku sekundach.
Od Lou:
Czemu nie? Hazza, proszę.
Do Lou:
To nie byłem ja, to znaczy ja, ale ... to skomplikowane. Byłbyś zawiedziony. Muszę kończyć, zaraz zaczynają się lekcje.
Od Lou:
Robię dzisiaj imprezę, wszyscy się przebieramy. Może tym przekonam cię, żebyś się pojawił. Proszę.
Już mu nie odpisałem. Posprzątałem po śniadaniu i szybko pobiegłem do swojego pokoju na strychu. Wyciągnąłem luźne, beżowe spodnie i koszulę w kratę. Moje ubrania były nudne, ale nie było mnie stać na nowe. Całym majątkiem mojego ojca zarządzała Sophie i nie dawała mi złamanego grosza. To były stare ubrania Nialla i Liama, ale nadal dobre więc byłem wdzięczny, że je miałem. Wolałem je mimo, że na mnie wisiały, niż moje stare - za małe. Moi przyjaciele często chcieli obkupić mnie w nowe łachy, ale ja zawsze im odmawiałem i tak robili dla mnie wystarczająco dużo. Zaczesałem włosy dużą warstwą żelu i włożyłem ogromne okulary.
Sophie zmusiła mnie, aby się tak czesał, twierdząc, że moje loki przypominają mojemu tacie o mamie. Co do okularów, miałem je odkąd pamiętałem, a nie miałem pieniędzy, żeby kupić sobie szkła kontaktowe, jedyną paczkę jaką miałem zatrzymałem na specjalną okazję.
Zapiąłem się pod samą szyję, bojąc się, że ktoś mógłby zobaczyć moje tatuaże, a miałem ich całkiem sporo. Złapałem swój poniszczony plecak i zbiegłem na dół.
Tam czekał na mnie Niall, siedzący w swoim starym fordzie, uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Harold, co tak długo? Wiedźmy cię przytrzymały? - zapytał, gdy tylko zająłem swoje miejsce.
Poprawił swój full cap, gdy zapinałem pas.
- Nie, nie mogłem ujarzmić włosów - wytłumaczyłem - i musiałem przeprasować spódnice Briany.
- Głupie krowy - wymamrotał, ruszając z mojego podjazdu. - Cieszysz się, że dzisiaj piątek? - zagadał, zakręcając gwałtownie. Zdecydowanie jeździł jak wariat. Momentami zastanawiałem się, kto dał mu te cholerne prawo jazdy. - Louis i Zayn robią imprezę, wszyscy są zaproszeni, ale Ty to pewnie wiesz - zaczął ostrożnie.
Wiedział, że Louis to zakazany temat.
- Mam dużo do roboty - powiedziałem pośpiesznie - nawet z waszą pomocą nie zdążę do soboty - westchnąłem. - I dzisiaj pracuje.
- Harry, czy ty masz zamiar w końcu powiedzieć Tomlinsonowi, prawdę? Ptaszki ćwierkają, że nadal cię szuka.
- Nie.
- Czemu?
- Bo to nic nie znaczyło! On nawet nie wie jak wyglądam! Pamiętasz to Niall? Gdyby nie twój, głupi pomysł, nigdy by do tego nie doszło. Ja Marcel, idący na imprezę Louisa, jako Harry odstrzelony jak model z Vogue'a. To - wskazałem na swoje ubrania - to jestem ja.
- Co ty pieprzysz. Po pierwsze jesteś Harry, nie Marcel - warknął się - Po drugie sam przyznałeś, że wtedy mogłeś być w końcu sobą, a te przebranie wyglądało na tobie obłędnie! Po trzecie cholerny Louis Idealny Tomlinson, rozmawiał z tobą pół nocy w Halloween, dał Ci swoją bluzę, chciał cię pocałować, a Ty dałeś nogę. Ale był na tyle cwany, żeby wziąć twój numer telefonu, zanim uciekłeś. I do dzisiaj ze sobą piszecie! - powiedział oskarżycielsko. - Gdybyś go nie chciał to być z nim nie pisał!
- Mówi to osoba, która obściskiwała się z Zaynem Malikiem!
- Zrobiłmiloda - powiedział szybko, za szybko nawet jak dla niego.
Jego twarz pokryła się rumieńcem.
Co jest do cholery?
- Nialler, nic z tego nie zrozumiałem.
- On mi wtedy tak jakby obciągnął - zakaszlałem głośno, moje oczy otworzyły się szeroko.
- Co zrobił?! Co znaczy tak jakby?! Czemu nic nie powiedziałeś! Och Chryste! To dlatego tak za tobą lata! - zakryłem usta dłonią, gdy zacząłem chichotać.
- Obciągnął okej? Wziął mojego penisa w swoje...
- STOP STOP STOP STOP! Za dużo informacji!
- Byłem pijany! - zarzekł się, parkując samochód przed szkołą. - Od tej pory nie mogę spojrzeć mu w oczy, a on ciągle mnie naciska, ciągle gdzieś zaprasza. Tej nocy... to był mój pierwszy pocałunek, wiesz Harry? - mruknął, wybijając jakiś rytm na kierownicy. - I kilka godzin później Zayn Malik, pada na kolana i mi... Wiesz co mam na myśli? - pokiwałem twierdząco głową. - Po prosu tak się tego wstydzę.
- O wilku mowa - powiedziałem, wskazując na dwóch chłopaków wychodzących z czarnego Range Rovera.
Dwóch najpopularniejszych chłopaków w szkole.
Louis Tomlinson, manewrujący piłką między swoimi umięśnionymi nogami.
I jego, wiecznie palący, przyjaciel Zayn Malik.
Wysiadłem z samochodu, chcąc jak najszybciej idąć się na swoje pierwsze zajęcia.
- BLONDI! - usłyszeliśmy krzyk Zayna, a Niall przyśpieszył kroku - Kurwa, kotku! Serio? - odwróciłem się, akurat gdy nas dogonił. Delikatnie chwycił tył tank-topu Niala.
- J-j-ja - za jąkał się Niall - m-mam l-lekcje.
I mój pyskaty Irlandzki przyjaciel wyparował, ukazując tego nieśmiałego chłopaka.
- Kotku, przestań uciekać - wysapał Zayn, odpalając kolejnego papierosa. - Słuchaj, dzisiaj jest impreza i bardzo chciałbym cię na niej zobaczyć. Jeśli nie to przyjadę po ciebie i wezmę cię siłą - uśmiechnął się zadziornie.
- Kurwa Zee, zostaw tego biednego chłopaka, bo zaraz narobi w spodnie - powiedział Louis, uśmiechając się pokrzepiająco do Nialla. - Gdyby ktoś mnie tak codziennie maltretował to dawno by zarobił w jaja, przemyśl to Blondi - puścił mu oczko. - Ale rzeczywiście jest impreza, przebierana - podkreślił.
- Przebierana impreza w środku roku szkolnego, bo chłopak, za którym ten chuj - wskazał na Louisa - szaleje, nie chce pokazać mu się bez przebrania. A ten idiota jest tak zako... - usłyszeliśmy głośny jęk Malika, gdy łokieć Louisa trafił w jego brzuch.
- Kutas. Ale Blondi ty i twój kolega eee... - spojrzał na mnie wyczekująco.
-M-marcel - szepnąłem.
- Ty i Marcel jesteście zaproszeni - uśmiechnął się i odszedł, ciągnąc ze sobą Zayna.
- O kurwa - powiedziałem wspólnie z Niallem.
- Kochani, czemu macie takie miny? - zapytał Liam, podchodząc do nas.
- Louis
-Zayn.
- Och cholerka! - zachichotał.
____________________________________________
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top