~6: Szatańskie pomioty i inne pasożyty...~

Nie zdziwił się, że na miejscu spotkał akurat tego psa. Zaczynał wierzyć, że wszechświat kpił sobie z niego, stawiając na drodze jednego, wciąż tego samego policjanta. Przecież to była jakaś ironia, nieśmieszny żart. To nie mógł być przypadek. Być może takie było przeznaczenie. Kto wie? Być może ich drogi już nieodwracalnie się splotły ze sobą. Tylko za jakie grzechy?!

Obaj znaleźli się pod salą, w której leżała Larissa, a oprócz nich był tu jeden z goryli od Blacka, który jedynie stał w pobliżu i udawał, że on wcale się z Willem nie zna. Chłopak jedynie raz na niego spojrzał, ale również się nie odezwał ani słowem. Był zbyt zajęty faktem, że jego siostra się wybudziła, a do tego jego uwagę odwracało niezadowolenie z obecności tego gliny, który zapewne był tu tylko po to, żeby przesłuchać jego siostrę, bo po co by innego? Vasillas spojrzał na niego ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy.

– Nie pozwalają nikomu wejść – oznajmił, gdy Will chciał podejść do drzwi i wejść do środka. Moore spojrzał na niego zdezorientowany. – Robią jej jakieś badania, sprawdzają czy wszystko z nią w porządku.

Nie uwierzył mu. To było oczywiste. Raczej nikt nie spodziewał się, że zaufa psu. Chyba prędzej zdechnie niż to zrobi, dlatego teraz i tak spróbował tam wejść. Po wiadomości o wybudzeniu się Larissy, odnalazł swoją godności i zebrał ją z podłogi, żeby w trakcie drogi poskładać ją w całości. Tak oto powrócił dawny Will!

Okazało się, że brunet mówił prawdę, bo w środku zobaczył lekarza i dwie pielęgniarki, a jedna z nich kazała mu wyjść i czekać cierpliwie na korytarzu. Może tym razem pies nie kłamał, ale i tak mu nie wierzył. Ten jeden raz nic nie zmieniał, szczególnie położenia ich obu.

Will usiadł na jednym z krzeseł naprzeciwko drzwi do sali Larissy, starając się przy tym być możliwie jak najdalej od swojego naturalnego wroga, który stał oparty o ścianę z dłońmi w kieszeniach spodni. Kątem oka zauważył, że jest przez niego obserwowany.

– Czujesz się lepiej? – zapytał Vasillas przyjaznym głosem.

– Tak – odparł z niechęcią, której nie próbował ukrywać. Chociaż... to zwykle za złośliwością i właśnie niechęcią ukrywał swoje prawdziwe uczucia...

– Dlaczego uciekłeś?

– Nie uciekłem – oznajmił mu z naciskiem.

– Jaaaasne – nie zgadzał się z Willem, ale nie chciał się z nim kłócić. – Nie oczekuję, że mi zaufasz, ale może...?

Jego pytanie zostało przerwane przez wyjście lekarza z sali. Moore'a tak naprawdę nie obchodziło co pies miał mu do powiedzenia, więc w pojawieniu się kobiety w lekarskim kitlu upatrywał sobie wybawienie. Tym bardziej, że nie chciał z nim o niczym rozmawiać, bo każde ich słowo będzie powtórzone Nathanielowi. Nie chciał mieć żadnych więcej problemów przez to.

Od razu na jej widok zerwał się na równe nogi i zaczął patrzeć na nią wyczekująco. Ona pozwoliła mu zobaczyć się z siostrą, ale kazała jej nie przemęczać. Oznajmiła też, że aktualnie nie ma szans na przesłuchanie jej, więc kazała Vasillasowi na razie sobie stąd iść i nie przeszkadzać. W oczach Willa była po prostu aniołem. Nie dość, że przerwała jego bezsensowną rozmowę z gliną, to jeszcze dodatkowo go stąd przegoniła. Czego chcieć więcej? A no tak... całkowitego pozbycia się tego psa, ale na to na razie nie było szans. Chociaż... niedługo to może się zmienić...

Moment, w którym zobaczył siostrę po tym wszystkim, był najpiękniejszym w jego dotychczasowym życiu. Nie mógł uwierzyć w to, że ona była już przytomna, że mógł z nią porozmawiać. Nie był w stanie opisać radości, jaką w tym momencie odczuwał. Przy jej łóżku opadł na kolana na zimną podłogę i sięgnął po jej dłoń, żeby ucałował jej wierzch, a potem oprzeć o nią czoło, gdy z jego oczu poleciało kilka łez. Pielęgniarki wyszły, aby dać im odrobinę prywatności.

– Wróciłam – oznajmiła z lekkim uśmiechem. Była bardziej blada niż zazwyczaj, a pod jej oczami malowały się fioletowe cienie. Wyglądała na zmęczona, chociaż niedawno się wybudziła. – Już pomogę ci z tym psem – powiedziała akcentując ostatnie słowo. – Sporo słyszałam z tego, co działo się wokół.

– Wspaniale – stwierdził, podnosząc na nią wzrok.

– Will, nic ci nie jest? – zmartwiła się, widząc, że jego lewe ramię znajduje się w temblaku. Podejrzewała już najgorsze.

Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.

– To tylko draśnięcie – powiedział, żeby jej nie martwić. – Trochę boli i dlatego...

– Do wesela się zagoi? – próbowała żartować.

– Planujesz ślub?

– Nie, ale zobaczymy co przyniesie los. Może to będzie twój ślub.

– Na pewno nie – pokręcił głową z niedowierzaniem. Niedawno się wybudziła, a teraz już mówiła o takich rzeczach. Ta kobieta chyba nigdy nie przestanie go zadziwiać.

– Nigdy nie mówi nigdy – upomniała go.

– Racja. A ty jak się czujesz?

– Trochę osłabiona, ale jakoś żyję.

Już oficjalnie powróciła wiecznie (no prawie) pozytywna, czasem żyjąca w swoim własnym świecie, ale potrafiąca być równie złośliwa co starszy braciszek – Larissa Loss. Przywrócona z martwych, żeby wprowadzić trochę zamętu, zmienić wytyczoną przez los ścieżkę i stworzyć 'diabelski duet' wraz z Willem. Wróciła ta, która będzie pośredniczką między 'dobrem' i 'złem', pomiędzy 'światłem' i 'cieniem'.

~🔥~

Kto by się spodziewał, że ta szalona dziewczyna wypisze się ze szpitala na własne żądanie? To było oczywiste, ale Will i tak próbował ją powstrzymać, twierdząc, że lepiej będzie, jeśli zostanie na jakiś czas pod obserwacją lekarzy. Nie słuchała. Uważała, że to nie jest potrzebne. Nikt nie był w stanie jej przekonać. Dodatkowo jej zdaniem warunki w szpitalach nie były zbyt dobre i w domu zdecydowanie miałaby je o wiele korzystniejsze. Tak oto wróciła dość szybko do swojego mieszkania w asyście brata oraz sąsiadki, będącej jej przyjaciółką i z zawodu fizjoterapeutką, która teraz miała o nią dbać.

Pierwsze dni nie były zbyt łatwe dla nich, bo Larissa niezbyt często podnosiła się z łóżka z powodu osłabienia. Oczywiście, starała się chodzić, ale wciąż nie chcieli zbytnio jej męczyć. Stała się prawdziwą królową, której wszystko było dawane pod nos.

Ogólnie było w miarę dobrze. Jego siostra wracała do zdrowia i całkowicie zniknęło zagrożenie niepełnosprawności. Był już o wiele spokojniejszy o nią, szczególnie, gdy wróciła do siebie. Jednak to nie był koniec jego problemów. Wciąż pozostawała kwestia z Nathanielem i Vasillasem. Ten pierwszy, mimo że odrobinę odseparował go od siebie, to jednak się odzywał, dzwonił do Willa, żeby wiedzieć o sytuacji. O wiele gorszy był ten pies, który wciąż się krzątał w jego pobliżu, nie chcąc odpuścić, szczególnie, że wcuąż nie udało mu się w pełni przesłuchać Larissy. Rozmawiał z nią o tym zdarzeniu już raz, ale to nadal nie były pełne zeznania. Może nie był z tym zbyt nachalny i właściwie cierpliwie czekał na odpowiedni moment, ale i tak samą swoją egzystencją irytował Willa. Był jak przyczajone zwierzę, czekające gdzieś w cieniu na odpowiedni moment, żeby zaatakować.

Oczywiście opowiedział siostrze o wszystkim, co się działo pod jej 'nieobecność'. Część faktów słyszała podczas śpiączki również od niego i pamiętała je, ale reszta była jej nieznana. Powiedział jej co się stało, gdy ją znalazł oraz streścił sytuację z Vasillasem, który uparcie podejrzewał jego i Nathaniela o coś. Nie wdawał się w szczegóły, ona nie pytała, bo to było dla niej zbyt irracjonalne, ale była zła na policjanta z tego powodu i już go nie lubiła. Podobnie jak jej brat, nie przepadała za policją. Dodatkowo, skoro on kogoś nie lubił, ona zwykle też żywiła nienawiść do tej osoby. Jak mawiała: ''wrogowie mojego brata są moimi wrogami".

Zbliżała się już noc, a oni przebywali w salonie, oglądając film. Larissa okryta kocem, tłumaczyła mu coś odnośnie tego, co oglądali, bo zamyślił się i ominął część akcji.

– No i wtedy on... – wyjaśniała mu, jednak przerwała na dźwięk dzwonka.

Brat spojrzał na nią. Po raz kolejny zauważył, że dziewczyna reagowała na ten dźwięk strachem. Nie pytał o to. Sam domyślił się, że po prostu bała się po tym, jak ją zaatakowano. Nie dziwił się i nawet nie próbował wypytywać, dopóki sama nie zdecyduje się mu o tym powiedzieć.

– Pójdę otworzyć – oznajmił podnosząc się z kanapy.

Dziewczyna nie zatrzymywała go. Skuliła się bardziej i patrzyła na korytarz prowadzący do drzwi wejściowych. Obawiała się, że znów może się coś zdarzyć. Obserwowała jak Will idzie tam, słyszała go rozmawiającego z kimś, a potem chłopak wrócił w towarzystwie...

– Charles Vasillas – przedstawił się mężczyzna, wyciągając odznakę policyjną.

Znała go. Nie tylko z opowieści swojego brata, ale również widziała go w szpitalu. Chciał z nią rozmawiać, ale lekarze kazali jej na razie nie przesłuchiwać i po prostu dać jej odpocząć. Potem udało mu się z nią chociaż przez chwilę porozmawiać, ale to wciąż nie było wszystko, więc teraz zjawił się w jej mieszkaniu. Przewróciła oczami, przez co skojarzyła się Vasillasowi z jej bratem, zrobiła identyczną minę jak on. Widocznie niedaleko pada jabłko od jabłoni i oboje odziedziczyli identyczny charakter od któregoś z rodziców.

Will stał zaraz za nim, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i wymalowaną na twarzy irytacją, tak typową dla niego, gdy w pobliżu był Vasillas. Był gotowy do wyrzucenia go stąd w każdej chwili, nawet gdyby miałby go wypchnąć przez okno...

– Chciałbym zadać kilka pytań – oznajmił.

– Domyśliłam się – odpowiedziała ze złośliwością, a w jej głosie nie było słychać nawet minimalnego zawahania. Była bardzo niechętna z nim rozmawiać, właściwie z nikim z policji. Wolałaby odpocząć, ale wiedziała, że w ten sposób nigdy nie będzie bezpieczna, bo ci, którzy ją zaatakowali, mogą zrobić to znów. Mogli wrócić... – Proszę usiąść. – Poklepała kanapę obok siebie.

Policjant nie czuł się ani trochę niezręcznie. Zachowywał się, jakby to była dla niego codzienność. Przychodzenie do czyjegoś mieszkania, siadanie na kanapie i przesłuchiwanie. Ot, całkiem normalna rzecz. Po co się tym stresować? Oczywiście skorzystał z jej łaski i ku niezadowoleniu Willa, usiadł na kanapie. Przed całkowitym gniewem Moore'a uratował go tylko fakt, że między nim i Larissą było sporo wolnego miejsca. Dopóki Vasillas trzymał się dość daleko od jego siostry, było jeszcze znośnie.

– Opowiedz o tym, co się stało tego dnia – poprosił ją. Z kieszeni płaszcza wyjął swój notesik i długopis. Notował wszystko o czym mówiła, a co dotyczyło sprawy.

– Był wieczór – zaczęła tłumaczyć. Spojrzała na brata, a on jedynie kiwnął głową. – Byłam sama. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Byłam prawie pewna, że to nie mój brat, jednak musiałam to sprawdzić. Wyjrzałam na korytarz i zobaczyłam dwójkę ludzi. Od razu wróciłam do telefonu i chciałam zadzwonić, ale któreś z nich podeszło do mnie i uderzyło czymś w głowę.

– Dlaczego była pani prawie pewna, że to nie pani brat?

– Zwykle pisze do mnie, gdy jest już w pobliżu.

– Czy to wszystko? – dopytał, przyglądając się jej uważnie.

– Tak. Nie widziałam twarzy. Zanim straciłam przytomność, usłyszałam głosy. Wydaje mi się, że to byli mężczyzna i kobieta.

– Co zostało skradzione? – wciąż skrupulatnie notował informacje podawane przez nią.

– Na pewno biżuteria – zamyśliła się na chwilę. – Samo złoto. Chyba żadne z urządzeń nie zostało zabrane. Nie zdążyłam się jeszcze dobrze rozejrzeć wszędzie.

Przedwczoraj w południe wróciła tutaj, a dopiero dziś była w stanie chodzić bez najmniejszego problemu, więc nie miała czasu wszystkiego sprawdzić. Ważniejszy był odpoczynek i powrót do zdrowia.

– Jeśli zauważy pani brak czegoś jeszcze, proszę o zgłoszenie się na komendę. Trzeba też podać dokładny opis skradzionych przedmiotów lub zdjęcia.

– Jutro się tym zajmiemy. Jak długo zajmie znalezienie sprawców? – Znów zerknęła na brata, który irytował się coraz bardziej obecnością policjanta. Widziała jego złość.

– Nie jestem w stanie tego powiedzieć – mówił ze spokojem. Schował swój notesik wraz z długopisem, a potem wstał z kanapy. – To wszystko na razie. Dziękuję za rozmowę. Dobranoc. – Odwrócił się w stronę Willa i spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, czym tylko bardziej go denerwował.

Nie z powodu gościnności czy czegoś podobnego, nie dlatego, że był dobrym gospodarzem, ale odprowadził go pod same drzwi. Wolał się upewnić, że ten pasożyt wyjdzie stąd możliwie jak najszybciej i przestanie zakłócać ich spokój. Sam nie do końca rozumiał dlaczego akurat ten osobnik wywoływał u niego aż tak wielką złość, ale nie potrafił nic z tym zrobić. Ten pies z jakiegoś powodu strasznie kojarzył mu się z przeszłością. Nie wiedział dlaczego tak było. Nie sądził, aby znał go kiedyś albo kiedykolwiek wcześniej go widział, ale wraz z tym facetem wracały demony przeszłości, od których on próbował tak zawzięcie uciec. W jego głowie zaczynał panować chaos.

– Szkoda, że nie zachowujesz się jak tamtej nocy, gdy razem piliśmy... – powiedział Vasillas rozmarzonym głosem, wychodząc za próg. Odwrócił się w stronę lekko zdezorientowanego Willa, który wbił w niego nienawistne i pełne niezrozumienia spojrzenie.

– O co ci znowu chodzi? – zapytał chłodno.

– Zastanawiam się dlaczego jesteś miły tylko po alkoholu.

– Zastanawiaj się w samotności, z dala ode mnie.

Próbował zamknąć drzwi, ale stopa Charlesa mu to uniemożliwiła. Przez chwilę chciał z premedytacją spróbować zamknąć je gwałtownie, przycinając tam palce policjanta, ale...

– Spotkaj się ze mną jutro o 16 w najbliższej kawiarni – poprosił policjant, wprawiając Willa w kompletne osłupienie. Teraz już nie widział w jego heterochromatycznych oczach nienawiści, a jedynie szok, gdy ten podniósł na niego wzrok.

Przez chwilę milczał. Na jego twarzy pojawił się ciekawy ciąg różnych emocji, wręcz mieszanka wybuchowa. Począwszy od zaskoczenia, przechodząc przez zdezorientowanie, aż po irytację towarzyszącej ściągnięciu brwi. Sądził, że ten nieznośny brunet wciąż z nim pogrywa.

– Musimy porozmawiać – dodał, nie doczekawszy się odpowiedzi z ust Willa, które przez chwilę obserwował.

– W co ty grasz? – zaszczycił go w końcu swoim zimnym głosem.

– Chodzi o twoją siostrę i tę sprawę.

Wystarczyło jedno zdanie, aby Moore ożywił się. Gdyby Vasillas wiedział wcześniej o tym, że ten zaciekawi się tematem po usłyszeniu o Larissie, od tego by zaczął.

– Możesz mi powiedzieć teraz – stwierdził Will, nie mogąc znieść chwilowego milczenia po tamtych słowach.

– To nie jest odpowiedni moment – stwierdził, podając mu wizytówkę ze swoim imieniem, nazwiskiem i numerem telefonu. – Gdyby coś się stało, możesz do mnie zadzwonić.

Przyjął od niego ten kawałek papieru, ale od razu wiedział, że to mu się nigdy nie przyda. Jakże przykro mu było, że nie poda temu psu na tacy swojego numeru, dzwoniąc do niego...

– O czym dokładnie chcesz rozmawiać? – zapytał

– Jutro ci wszystko powiem. Dobranoc, Williamie.

Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej miał ochotę go zamordować i z chęcią zrobiłby to z zimną krwią, ale chciał dowiedzieć się najpierw o co chodzi...

Wiedział, że ze stresu przed tą rozmową, całym tym spotkaniem nie będzie mógł spać spokojnie i wciąż będzie o tym myślał, rozważając wszystko. Nie mylił się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top