~54: Coś się kończy, coś zaczyna ~

3.07.2021r.

Pierwsze, co dane im było usłyszeć, gdy tylko Larissa weszła do salonu, to:

- Ta-da!

I to najbardziej uroczym głosem, jaki tylko potrafiła. Do tego zrobiła przed nimi półobrót, starając się utrzymać na głowie kapelusz.

Nie dowierzał, że zdecydowała ubrać się w długi, biały strój na konwent, który odbywał się w LATO. Dodatkowo jedynie część włosów miała upiętą w niewielki koczek, a resztę zostawiła rozuszczoną. Na nadgarstkach i na szyi miała bandaże, które jakże nadawały się na taką pogodę... Przecież ona nie przetrwa w tak ciepły dzień w tym stroju! Może i miała na głowie ten swój kapelusik, który wyglądał jak zrobiony ze słomy, ale z pewnością niewiele jej to da.

- Ładnie - skomentował jej wygląd Charles.

Moore odwrócił się do niego niezadowolony, że jego chłopak pochwalał jej decyzje i jeszcze jej przytakiwał. Musiał aż na niego spojrzeć, aby upewnić się, że to na pewno on to powiedział. Nie wierzył, że ta dwójka popaprańców się ekscytowała tym wszystkim, nie myśląc nawet o żadnych konsekwencjach. Przecież to było nieodpowiedzialne! Podobno to glina był bardziej racjonalny pod względem bezpieczeństwa i dbania o zdrowie. Wielokrotnie upominał Willa w tej kwestii, karmił go zdrowym jedzeniem, wychodzili razem na spacery albo nawet do siłowni, a teraz... pozwalał tej szalonej dziewczynie ubierać się w ten sposób i ryzykować przegrzaniem lub odwodnieniem organizmu.

Małe małżeńskie nieporozumienie w kwestii opieki nad dzieckiem - można by rzec. Problem w tym, że ani oni nie byli po ślubie, ani tym bardziej Rissa nie była dzieckiem, a już szczególnie ich.

- No co? - zapytał glina pod wpływem spojrzenia swojego chłopaka. Nie uważał, że strój dziewczyny był jakoś bardzo nieodpowiedni, nie paradowała nago ani w żaden sposób nie był to ubiór niewłaściwy do sytuacji. Szli właśnie na konwent, a on już trochę się dowiedział o tym wydarzeniu od Larissy i sądził, że dziewczyna wyglądała w tym naprawdę ładnie. Dodatkowo przebieranie się za jakieś postacie było jej pasją, lubiła to, więc on nie zamierzał się wtrącać, jeśli nic złego jej się nie działo. Tak, odrobinkę przyjął rolę jej drugiego starszego brata, ale to głównie dlatego, że Will potrafił być trochę nadopiekuńczy wobec niej i Charles się tego uczył od niego.

- Przecież ona się w tym ugotuje! - próbował odwieść ich od tego Moore. Skoro oni jeszcze nie doszli do takiego wniosku, musiał im to uświadomić i to jak najszybciej. Jeśli nikt inny nie chciał, on nie miał innego wyjścia, niż pełnić rolę tego, który ich oświeci.

- Nic mi nie będzie - zaprotestowała, opierając dłonie na biodrach. - Wezmę ubrania na zmianę, gdyby było źle.

Uderzył się w czoło z otwartej dłoni, dając wyraz swojemu niedowierzaniu. Podobno oni byli dorośli, ale dziś jakoś tego nie zauważał, bo cieszyli się jak dzieci z powodu pójścia na konwent. On długo z nimi nie wytrzyma, naprawdę. Opcja spędzenia z tą dwójką całego dnia była wręcz przerażająca w tym momencie. Jeśli nadal będą zachowywać się w ten sposób, po prostu siądzie w jakimś przypadkowym miejscu i zostawi ich samych sobie. Chociaż nie wiedział, czy da radę to wprowadzić w życie, bo może być mu ich trochę szkoda albo będzie się obawiał, że coś odwalą. Nie był pewny, czy zostawienie ich bez opieki będzie z większą szkoda dla nich, czy dla wszystkich wokół tej dwójki...

- Co to za postać? - zapytał Vasillas, chyba żeby go dobić.

Przecież jeśli Larissa zacznie opowiadać, nie skończy prędko i będą skazani na słuchanie jej przez najbliże godziny...

Uradowana zbliżyła się do policjanta. W końcu ktoś chciał słuchać, a ona zdecydowanie miała dużo do powiedzenia na ten temat. Jej brat nawet nie zamierzał odkrywać swojej twarzy. Wiedział, że w jej oczach zobaczy iskierki nadziei i gotowość do opowiedzenia całej fabuły mangi, anime czy z czegokolwiek by ta postać nie była. On po prostu postanowił błagać w myślach o natychmiastową śmierć.

- Xie Lian - powiedziała. - Jest bóstwem, a jego mąż jest przystojnym Królem Duchów. Tak w wielkim skrócie.

- Jego... mąż? - dopytał Vasillas. To wcale nie tak, że przez pewien czas sądził, że postać, w którą wcieliła się Rissa to kobieta... Teraz już wiedział, że był w błędzie. Ona była po prostu zbyt kobieca i nie mogła tego ukryć.

- Tak - potwierdziła, trochę zdziwiona tym pytaniem. Nie podejrzewała, że Charles zapytał o to, bo był homofobem, czy coś w tym stylu. Pewne było, że Vasillas to gej w 100% i nic nie było w stanie tego zmienić, więc to wykluczało możliwość, że będzie przeciwko osobom innej orientacji niż hetero. Przecież to było niemożliwe. Więc dlaczego był tym taki zaskoczony i dopytywał? - Pokazać ci jego zdjęcia?

- Nie. - Uniósł dłonie w geście obronnym. Lekko się uśmiechnął dla złagodzenia sytuacji i pokazania jej, że z chęcią jej wysłucha, ale nic więcej. Nie chciał, żeby odebrała to za próbę zbycia jej ani nie zamierzał dać jej powodu do sądzenia, że tak naprawdę nie chciał słuchać tego, co miała do powiedzenia. - Nie trzeba.

Tutaj Will mógł mu pogratulować rozwagi. I przy okazji podziękować, że odmówił, tym samym oszczędzając im ekscytowania się fikcyjną postacią w jej wykonaniu. Musiał pamiętać o tym, żeby potem dać mu buziaka za to, że nie skazał ich na te męki. Ale to nastanie zaraz po tym, jak walnie go po głowie za zachęcenie jej do mówienia.

- Moja siostra właśnie została gejem - podsumował Moore, odsłaniając w końcu twarz i wbijając w nią wzrok.

Ciężko stwierdzić, czy była zadowolona z takiego wniosku, czy też nie. Właściwie była to poniekąd prawda, więc nie miała prawa się złościć, ale jednak w tonie swojego brata słyszała odrobinę złośliwości. Albo po prostu przyzwyczajenie podpowiadało jej, że Will próbował jej dogryzać. Ah te relacje między rodzeństwem - nigdy nie wiesz kiedy to drugie zamierza zaatakować, a kiedy jest z tobą szczere, więc zawsze spodziewasz się tego pierwszego.

- Ale za to ładnym - stwierdziła.

- To miała być jakaś aluzja? - wtrącił Charles.

- Skądże... - Odwróciła od nich wzrok i zaczęła z zaciekawieniem przyglądać się swoim paznokciom.

Czyli jednak Vasillas miał rację - jej wypowiedź miała na celu być taką szpileczką złośliwości wymierzoną w ich kierunku.

- Wypraszam sobie - oburzył się glina albo przynajmniej udawał. - Will jest bardzo przystojny, więc proszę go nie obrażać.

No tego to się nie spodziewał. Charles stanął właśnie w jego obronie i jeszcze mu słodził tak otwarcie. Dodatkowo uśmiechnął się i puścił mu oczko, gdy Moore spojrzał na niego z niedowierzaniem. Nie, żeby się podobna sytuacja nigdy wcześniej nie zdarzyła, ale zwykle policjant nie flirtował z nim aż tak przy jego siostrze. No chyba, że chłopak z jakiegoś powodu się na nich złościł, wtedy stosowali różne sztuczki.

- Uroczo - powiedziała Rissa z uśmieszkiem. Zdecydowanie jednym z jej ulubionych zajęć było patrzenie na te dwa słodziaki. Cokolwiek by nie robili, potrafili być niezwykle uroczą parą. Szczególnie, że często glina był jak szczeniak domagający się uwagi jej brata, który z kolei nie wydawał się chętny na publiczne okazywanie uczuć. Golden Retriever i czarny kocur.

- Niby który z nas jest niewystarczająco przystojny i ładny według ciebie? - kontynuował Charles, nie mogąc tak łatwo odpuścić jej tej zniewagi.

- Odmawiam komentarza - oznajmiła, cwanie się uśmiechając.

Vasillas już szykował się do ciągnięcia tej rozmowy, aby wydobyć z niej prawdę, ale usłyszał westchnienie swojego partnera i zamknął usta. Chyba wolał nie podpaść młodszemu chłopakowi.

- Czy jesteś już gotowa? - spytał Will, żeby przerwać w końcu ten cyrk. - Albo gotowy. Jak wolisz?

- Tak - odparła. Wskazała na niego palcem, jakby zamierzała nadziać go na swój dość długi paznokieć. - Jestem GOTOWA. Możemy iść.

Na tym właściwie skończyło się przekomarzanie, a przynajmniej te słowa zakończyły jedną z bitew - nie pierwszą i z pewnością nie ostatnią. Wojna, która polegała na dogryzaniu sobie, chyba nigdy nie ucichnie. To był wręcz ich język miłości.

Kobieta zabrała swoją torebkę wraz z plecakiem i dopiero wtedy mogli wyjść z mieszkania. Oczywiście musieli pilnować, aby jej białe ubranie nie brudziło się ani nie przycięło w żadnych drzwiach. Czuli się wtedy prawie, jakby Larissa szła właśnie do ślubu. Oni dwaj w tej historii pełnili funkcje druhen, które miały za zadanie dbać o jej suknie i pilnować, aby wszystko było dobrze.

Will już w tym momencie miał dość, a ten dzień dopiero się zaczynał. Pocieszało go tylko to, że będzie miał obok siebie Charlesa i tak naprawdę w każdej chwili pod jakimś pretekstem będą mogli wrócić do mieszkania któregoś z nich i spędzić czas tylko we dwaj. Nie chciał zostawiać siostry samej, ale w ostateczności lub w akcie desperacji był gotowy się na to zgodzić.

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

Nie dość, że uczyniła ich swoimi ochroniarzami, którzy nie opuszczali jej nawet na krok i dbali o jej bezpieczeństwo, to jeszcze przypisała im rolę służby. Oczywiście Will miał rację i strój jego siostry nie był wcale odpowiednią opcją na taką pogodę, więc poprosiła ich, aby wachlowali ją. Miała przy sobie dwa wachlarze, które im wręczyła, aby mogli jej pomóc w tym przedsięwzięciu. Oni sami nie potrzebowali na razie ochłodzenia, bo byli lżej ubrani niż ona, więc mogli jej pomóc. Ale na tym ich funkcja wcale się nie kończyła! (Skoro miała ich obok, to równie dobrze mogła ich do czegoś wykorzystywać). Dodatkowo to oni w głównej mierze nosili wszystkie jej tobołki, bo przecież damie nie wypadało dźwigać, za to bardzo dobrym pomysłem było obarczać tym swojego brata i jego chłopaka. Chociaż tak naprawdę to były tylko torebka i niewielki plecak, więc wcale nie była za bardzo obciążona nimi. Z tego powodu Will zaczął się z nią znów przekomarzać.

- Aktualnie jesteś facetem - oznajmił, szczerząc się do niej. Postanowił wykorzystać ten konkretny fakt do swojej walki.

Najpierw spiorunowała go wzrokiem, a potem teatralnym gestem oparła wierzch dłoni o czoło i powiedziała:

- Ale nie jestem tak silna, jak wy.

Westchnął, kręcąc przy tym głową. Tak właśnie wyglądało życie z tą szaloną kobietą. Niestety jego chłopak nie był za bardzo lepszy pod tym względem...

- Więc po co brałaś tyle rzeczy?

- Żeby mieć jedzenie i picie dla nas. Pieniądze wolę wydawać na coś innego, braciszku.

Nie skomentował tego, bo akurat w tej kwestii miała trochę racji. Nie chciał jednak jej tego przyznawać, więc nie powiedział nic więcej w tym temacie.

Chodzenie z nią na konwencie było męczące. Ona jakimś cudem miała najwięcej energii z całej ich trójki, a ironicznie przecież była ubrana nieodpowiednio do takiej pogody i powinna umierać z gorąca. Może i nie było tego dnia upału, a właściwie było odrobinę pochmurnie, ale oni męczyli się już samym krążeniem po budynku. Tylko ona miała jakieś niebywałe pokłady energii i po prostu zachowywała się, jakby była niezniszczalna. Co chwilę znajdowała na stoiskach nowe rzeczy, w których od razu się zakochiwała i po prostu potrzebowała je mieć. Tutaj wkraczali oni jako głos rozsądku i upominali ją, że nie mogła kupić wszystkiego. Czasem zmuszała ich do robienia jej zdjęć, innym razem to ona fotografowała ich obu albo nawet całą trójkę. Często też ktoś podchodził do niej, aby zapytać o zdjęcie albo chociaż zamienić z nią kilka słów, pochwalić jej strój. Początkowo Will reagował stresem i zdenerwowaniem, gdy ktoś zbliżał się do jego siostry, jednak potem przyzwyczaił się do tego.

Zatrzymali się przy jednym ze stoisk. Larissa wybierała stamtąd dla siebie jakieś pierścionki i przy okazji oglądała naszyjniki. Nie obyło się też bez rozmowy ze sprzedawczynią. Obie zaczęły mówić o uniwersum, z którego pochodziła postać, w którą to wcieliła się Rissa. Ich to nie interesowało, więc przestali słuchać i zajęli się na chwilę sobą. Ona była całkiem bezpieczna i właśnie odpłynęła do swojego świata, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby skupili się na sobie nawzajem.

- Coś dla ciebie - stwierdził Charles, pokazując mu breloczek z czarną różą.

To miało być odniesienie do jego charakteru? Że niby miał kolce i ranił nimi wszystkich wokół?

- Wszystko, co czarne mi się z tobą kojarzy - dodał glina, aby wyjaśnić swój punkt widzenia. - Poza tym to róża. Piękna, choć bywa kująca. Zupełnie jak ty.

Na swój sposób było to urocze i musiał to przyznać, choć na pewno nie na głos.

Zauważył kolejny ciekawy breloczek. Tym razem z figurką srebrnego motyla. Skoro doszukiwali się symboli, on też coś znalazł.

- Dlaczego? - zapytał Vasillas, patrząc na przedmiot trzymany właśnie przez Willa.

Moore spojrzał mu prosto w oczy i z lekkim uśmiechem na ustach powiedział:

- Miłość i wolność.

Przez moment patrzyli na siebie tak, jakby po raz pierwszy wyznawali sobie uczucia, dzielili się tymi najbardziej szczerymi wyznaniami. Obaj rozumieli symbolikę motyla, o której wspomniał Will. Prawda była taka, że to Charles pokazał mu, jak być wolnym i cieszyć się z życia, to on sprawił, że chłopak powoli odradzał się z popiołów, obdarzył go miłością i uwielbieniem, pomógł mu w walce z jego demonami.

Skończyło się na tym, że kupili oba, żeby każdy z nich miał przy sobie coś, co w pewnym sensie symbolizowało tego drugiego.

Larissa nie byłaby sobą, gdyby po zobaczeniu tego, nie skomentowała tej sytuacji w jakiś sposób. Podeszła do nich, położyła dłonie na ich barkach, gdy stali naprzeciwko siebie. Jej wzrok oscylował pomiędzy nimi.

- Udzielam wam ślubu - oznajmiła ze śmiertelną powagą, która była do niej niepodobna.

- Jakim prawem? - zapytał Will z uniesionymi brwiami. Obaj z Charlesem zaczęli się śmiać.

- Jestem bóstwem - przypomniała odrobinę oburzona, że już zapomniał o tak ważnym fakcie. Albo, co gorsza, nie słuchał jej wtedy zbyt dokładnie. - Możecie się pocałować.

- Może pozwól nam się najpierw zaręczyć? - zaproponował Charles.

- Żebyście mogli zwlekać z tym tak samo jak z zejściem się? - Spojrzała na policjanta spod byka. Co on sobie niby myślał? Że ona im pozwoli na taką samowolkę w tej kwestii? To nie koncert życzeń! - No chyba sobie żartujesz. Trzeba was do tego popchnąć. Więc ogłaszam was mężem i mężem.

Ich spojrzenia podążyły w kierunku tego drugiego, aby mogli spojrzeć sobie w oczy po raz kolejny. Uśmiechali się do siebie, a czas pozornie zwolnił. Z wszelkich rozmów prowadzonych wokół nich nie byli w stanie rozróżnić żadnych słów, tylko szmery, które dla nich nic nie znaczyły. Przez moment byli tylko oni, zatraceni w swojej miłości, nie zwracając uwagi na konsekwencję i zapominając, gdzie byli. Szybko samo patrzenie na siebie przerodziło się w krotki pocałunek, a właściwie cmoknięcie, które było bardziej adekwatne do sytuacji. Ktoś z tłumu, kto słyszał słowa Larissy, zaczął im bić brawa, dwie inne osoby zaczęły gwizdać. Znów spojrzeli na siebie i zaczęli się z tego śmiać. To było odrobinę niezręczne, w końcu stali się widowiskiem dla kilku osób. Szczególnie Will nie do końca komfortowo czuł się z tym, że znalazł się w centrum uwagi kogoś zupełnie obcego. Pomagało mu tylko to, że miał obok siebie Charlesa, który wciąż ściskał jego dłoń i uśmiechał się. W błękicie tęczówek policjanta odnajdował spokój.

Z pewnością nie był to najgorszy dzień, jaki dane mu było przeżyć, ale zdecydowanie jeden z najbardziej męczących. Przypomniały mu się czasy intensywnych treningów jeszcze zanim został ochroniarzem Nathaniela. Wszystko przez to, że Larissa wzięła ich ze sobą na ten konwent. Może byłoby lepiej, gdyby tylko nie odbywał się on w lato, gdy temperatury były wysokie. Dodatkowo chodzenie za podekscytowaną Rissą było niezwykle trudnym zajęciem, bo zdarzało im się ją gubić gdzieś w tłumie albo po prostu dziewczyna miała za dużo energii i zdawała się móc żyć bez jedzenia i picia. Oni za to byli najzwyklejszymi śmiertelnikami, zmęczonymi tymi niekończącymi się podróżami za nią.

Po powrocie do mieszkania Charlesa od razu padli na łóżko i nie mieli nawet siły podnieść się, aby wziąć kąpiel ani się przebrać. Każdy z nich pozbył się na szybko chociaż części ubrań, żeby wygodniej im było spać i najzwyczajniej w świecie zasnęli. Resztą zamierzali się martwić rano, gdy już zregenerują siły.

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

Wtorek, 13.07.2021

- Wróciłem - oznajmił, przekraczając próg mieszkania.

Klucze odłożył na blat szafki na buty, a potem zdjął swoje obuwie i odstawił na półkę.

Odrobinkę zaniepokoiło go to, że Charles nie odpowiedział mu. Uspokoił się jednak, gdy zobaczył, jak policjant schodzi po schodach i kieruje się w jego stronę. Uśmieszek nie znikał mu z ust, gdy zatrzymał się przed Willem i rozłożył ręce na boki, żeby chłopak mógł się do niego zbliżyć i zawiesić ramiona na jego szyi. Przytulnie było ich tradycyjnym sposobem przywitania.

Kolejnym etapem okazał się być krótki pocałunek. Nie mniej jednak, Moore zauważył, że glina był bardziej milczący niż zazwyczaj. Zwykle zachowywał się tak wtedy, gdy miał zły humor albo był zmęczony, a Will w takich sytuacjach nigdy nie szczędził mu czułości. Tym razem również, a dowodem tego był pocałunek, jaki złożył na czole policjanta, zanim znów przytulił go do siebie. Był prawie pewny, że Charles dziś będzie małą łyżeczką, potrzebującą dużą ilość uwagi i przytulania.

- Coś się stało? - zapytał, głaszcząc go po głowie. - Coś z pracą?

- Nie - odparł szybko Vasillas z brodą opartą na ramieniu Willa.

Skoro twierdził, że nic się nie zdarzyło, Moore mu wierzył. Nie chciał na razie dopytywać. Drążenie tematu niewiele da, więc lepiej było poczekać aż Charles sam uzna, że chce o tym powiedzieć.

- Jesteś głodny? - zapytał policjant.

- Nie.

- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać - przyznał. Było słychać trochę wahania w jego głosie.

- Brzmi poważnie - stwierdził Will, a w jego głowie pojawiły się już obawy.

Vasillas nie dodał nic więcej w tej sprawie, a zamiast tego chwycił go za dłoń i pociągnął w stronę kuchni, żeby usiąść przy stole. Zajęli miejsca naprzeciwko siebie, aby móc patrzeć na siebie podczas rozmowy, która zapowiadała się naprawdę poważnie.

Z powodu obaw serce przyspieszyło swój rytm. Moore miał ogromną nadzieję, że Charles nie oznajmi mu zaraz, że chciałby zakończyć związek z nim. Tego akurat bał się najbardziej. Już nawet wygłoszenie skargi na temat jakichś zachowań Willa byłoby lepsze. Krytykę był w stanie przyjąć, ale nie rozstanie.

Wpatrywał się w Charlesa, dając mu do zrozumienia, że oczekiwał wyjaśnień. Naprawdę nie chciał na niego naciskać, pospieszać go, ale ze stresu zaczął się niecierpliwić i ogromnie bał się tego, co miał usłyszeć.

- To nic strasznego - oznajmił Charles, widząc jego reakcję. Sięgnął po dłoń chłopaka, żeby dodać mu otuchy i uśmiechnął się lekko. - Właściwie to... chcę o coś zapytać ummm... albo raczej zaproponować coś.

Takie zapewnienia wcale go nie uspokoiły. Vasillas miał właśnie problem w wysłowieniu się, przyznaniu, co dokładnie chodziło mu po głowie, a to nie było dla niego normalne. Znał go już trochę czasu i wiedział, że jego chłopak był śmiały i zwykle mówił o wszystkim, co mu przyszło do głowy bez żadnych obaw.

- Co powiesz na wspólne mieszkanie? - zapytał niepewnie. - Chodzi mi o to... żebyś przeprowadził się do mnie. - Po chwili dodał: - Na stałe.

- Tylko o to chodzi? - dopytał Moore, chcąc wiedzieć, czy to już wszystko i mógł spokojnie ochrzaniać go za wprowadzanie takiego dramatyzmu i napięcia, czy może jednak było coś jeszcze gorszego, co dopiero doprowadzi go do zawału.

W odpowiedzi policjant kiwnął głową. Do tej pory Will zareagował o wiele lepiej, niż przypuszczał, ale może to była cisza przed burzą.

- Nie strasz mnie tak więcej - poprosił, grożąc mu palcem. - Myślałem, że chcesz się rozstać.

- Co? - zapytał glina, robiąc wielkie oczy. Nawet przez chwilę nie przeszła mu taka herezja przez myśl. - Nigdy w życiu!

To zdecydowanie była dobra wiadomość i teraz Moore mógł już przestać się stresować. Nie powodowało to jednak, że chłopak mógł całkowicie się uspokoić i odpocząć, bo w jego głowie zaczęło się intensywne myślenie nad odpowiedzią na pytanie policjanta.

- Pomyślałem, że... - zaczął Charles, próbując jakoś wyjaśnić się z tego pomysłu. - Przecież i tak większość czasu spędzasz u mnie, więc dobrze byłoby, gdybyś... gdybyś zamieszkał tu na stałe. Czy to dla ciebie za wcześnie?

- Nie - odparł. - Chyba nie. Trzeba będzie tylko zrobić tutaj trochę miejsca na moje rzeczy i będę musiał pomyśleć, co zrobić ze swoim mieszkaniem.

- Czyli się zgadzasz? - zapytał z radością szczeniaczka, któremu dano zabawkę. W końcu zaczął zachowywać się normalnie jak na swoje standardy.

- Jeszcze nie wiem. Teoretycznie tak, ale najpierw musimy ogarnąć parę spraw, a dopiero potem zobaczymy, czy to się uda.

- A może... Uważasz, że to mieszkanie jest za małe na nas dwóch?

Zaśmiał się. Charles właśnie skakał pomiędzy zamartwianiem się a radością. Nie wiedział, jakim cudem był w stanie zmieniać nastrój i ton wypowiedzi w tak krótkim czasie, ale nawet takiego go kochał.

- Nie - powiedział. - Jakoś dajemy sobie radę. Trzeba tylko wszystko przemyśleć.

- W porządku.

Vasillas dał mu potrzebny czas na zastanowienie się w tej sprawie. Nie naciskał na niego, czekał cierpliwie na decyzję, jaka by ona nie była.

A Will potrzebował aż dwóch dni, żeby wszystko sobie ułożyć w głowie i dojść do pewnych wniosków.

W czwartkowy wieczór dosiadł się do policjanta na kanapie. Wtulił się w niego, a Charles objął go ramieniem i wspólnie oglądali program informacyjny. Dowiedzieli się przynajmniej, że następnego dnia miało być trochę chłodniej, co było wybawieniem od ostatnich upałów.

- Mam dla ciebie zadanie na jutro - oznajmił Moore spokojnym głosem. Nie podniósł na niego spojrzenia, bo gdyby to zrobił, zacząłby się szczerzyć jak wariat. Już teraz miał problem z utrzymaniem powagi i zapanowaniem nad szybko bijącym sercem.

- Tak? - zaciekawił się glina.

- Będziesz musiał mi pomóc. - Położył dłoń na udzie Charlesa i palcem wskazującym zacząć rysować niemające sensu wzory.

- Mhm.

- Pojedziemy do mnie i pomożesz mi w pakowaniu rzeczy.

Cisza, jaką pozostawiły po sobie jego słowa, była odrobinę niepokojąca. Vasillas chyba odrobinkę się zawiesił. Biorąc pod uwagę to, że Will potrafił być bardzo niezdecydowany i czasem nawet nad najprostszymi sprawami zastanawiał się dość długo - teraz decyzję podjął niezwykle szybko. Szczególnie, że prowadziła ona do zmian w ich wspólnym życiu.

- Powiesz coś? - zapytał Moore. Odsunął się od policjanta, żeby się odwrócić i spojrzeć na niego. Widział zaskoczenie na jego twarzy, te delikatnie i tak kusząco rozchylone wargi...

Zamrugał kilka razy, żeby otrząsnąć się z tego odrętwienia. Wzrok przeniósł na swojego młodszego partnera.

- A... a co z twoim mieszkaniem? - spytał.

- Będę wynajmował komuś.

- Czyli... - Znów na moment zamilkł, ale tym razem na bardzo krótko. Na jego twarzy zagościł uśmiech. - Czyli zamieszkasz ze mną?

- Tak. - No i zaczął się szczerzyć jak głupi, bo Charles robił właśnie to samo.

- O mój... - Wyrzucił ręce do góry, a potem owinął ramiona wokół Willa i mocno go ścisnął.

- Udusisz mnie - jęknął cicho brat Larissy. Nie mógł powiedzieć zbyt wiele, bo jego twarz była właśnie przyciśnięta do klatki piersiowej pewnego wariata.

Sam się dziwił, że tak mało czasu mu było trzeba na podjęcie tej decyzji i zaplanowanie prawie wszystkiego. Pewnie głównie było tak dlatego, że już wcześniej rozważał, co by zrobił, gdyby miał się przeprowadzić. Chociaż raz przydało się nadmierne myślenie i wymyślanie scenariuszy, który prawie nigdy nie miały miejsca w rzeczywistości.

Pewne było, że niewiele się zmieni, bo do tej pory Will teoretycznie i tak tutaj mieszkał. Rzadko wracał do siebie, a większość czasu spędzał tu i całkowicie zadomowił się w tym miejscu. Mieszkanie Vasillasa już od dawna było wyposażone w niewielką ilość jego ubrań, bo często zostawał na noc. Miał tu też kilka innych rzeczy, żeby nie musieć pożyczać ciągle od policjanta. W lodówce prawie zawsze znajdował się jakiś dżem ze względu na jego uwielbienie do słodkiego (tak, Charles dbał o to, a nawet zaczął mu kupować jego ulubione lody, gdy zaczęło się robić ciepło i trzymał je w zamrażalce).

Jedyną zmianą będzie to, że już niedługo wszystkie jego najpotrzebniejsze rzeczy znajdą się w mieszkaniu Vasillasa i nie będzie musiał wracać do własnych czterech ścian, które wydawały mu się potwornie puste w ostatnich miesiącach. Na szczęście nie posiadał zbyt wiele rzeczy u siebie, więc raczej nie będzie problemu z przewiezieniem ich. Trzeba będzie tylko znaleźć miejsce na to wszystko w mieszkaniu policjanta, które miało stać się ich wspólnym. Zdecydowanie będzie trzeba zainwestować w nową szafę i gdzieś ją wcisnąć w sypialni.

Glina uwolnił go ze swojego uścisku i sięgnął po telefon. Zaczął czegoś szukać.

Will przyglądał się mu z zaciekawieniem. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co on właśnie robił. Musiało to być coś ważnego, skoro tak nagle sobie o tym przypomniał.

- Dzwonię do matki - oznajmił Charles. Zerknął na niego, a potem przyłożył telefon do ucha.

Nie wiedział po co, ale zapewne zostanie mu to wyjaśnione niedługo, więc nie pytał.

- Hej, mamo - powiedział Vasillas, gdy kobieta odebrała.

Przysunął się bliżej, żeby lepiej słyszeć, o czym rozmawiali.

- Wszystko w porządku, chciałem ci tylko o czymś powiedzieć.

- Jak zwykle mnie straszysz - oskarżyła go Charlotte. - Mówże, o co chodzi.

- Will się zgodził - oznajmił bezceremonialnie.

Na tę niespodziewaną wiadomość Moore wybuchnął śmiechem, a potem oparł czoło o ramię swojego chłopaka, żeby spróbować być ciszej. Pani Vasillas z wrażenia nie mogła przez chwilę wydobyć z siebie ani słowa. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, jak brzmiały słowa policjanta i chyba tylko on sam jeszcze nie do końca to zauważał. Spojrzał tylko na Willa, zastanawiając się nad jego reakcją.

- Na co się zgodził? - zapytała podejrzliwie. - Oświadczyłeś się?

- Co? - W końcu do niego dotarło i sam się zaśmiał. Od razu pacnął się w czoło za swoją gafę. - Nie, mamo. Will na razie tylko się do mnie wprowadza.

- Było od tego zacząć! - podniosła głos. - Gdybyście nie byli obaj chłopakami, po twojej szokującej wypowiedzi, zaczęłabym myśleć, że zaliczyliście wpadkę i teraz na szybko zamierzacie się pobrać!

- Jeszcze nie planujemy brać ślubu, ale jeśli będziemy zamierzali to zrobić, na pewno dowiesz się jako jedna z pierwszych.

- To dobrze. - Z jednej strony odetchnęła z ulgą, że jej syn nie postanowił się spontanicznie oświadczyć, ale jednak... ona sama wyszła za mąż w wieku 21 lat, a Charles na ten moment już liczył sobie więcej wiosen i naprawdę chciałaby dożyć jego ślubu. Cieszyła się jednak, że chociaż zrobili następny krok w swojej relacji i postanowili zamieszkać razem. - Gratulacje. Will jest teraz z tobą?

Przeniósł wzrok na swojego chłopaka, który na dźwięk własnego imienia gwałtownie podniósł głowę i spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. Zastanawiał się, czy odebrać tę reakcję jako zwycięstwo jego introwertycznej strony i niechęć rozmowy, czy może jednak zaskoczenie, że kobieta się nim zainteresowała.

- Will? - odezwała się Charlotte w odpowiedzi na ich milczenie (czyt. próbę niemego porozumienia się).

- Dobry wieczór - powiedział niepewnie chłopak, a glina przysunął telefon w jego stronę.

- Hej, Will. Chciałam tylko życzyć ci powodzenia, bo wiem, jaki jest mój syn. Chyba przydałoby się jeszcze gratulować ci odwagi. - Nie mówiła całkiem poważnie, ona po prostu naprawdę polubiła partnera swojego syna i łączyła się z nim w bólu w sprawie związku z jakimś Vasillasem. Wiedziała, jakie było życie z Donem, a Charlie niestety był bardzo podobny do swojego ojca.

- Dziękuję. - Prychnął. - Przyda się.

Policjant nie dowierzał - po raz kolejny jego rodzicielka i Moore zjednoczyli się, aby go "obrażać". Nie miał im tego za złe, bo cieszył się, że mieli ze sobą dobry kontakt, ale nie mógł powstrzymać się przed udawaniem, że był tym oburzony. Zrobił nadąsaną minę, czym tylko wywołał śmiech swojego chłopaka.

- Charles chyba się obraził - powiedział.

Usłyszeli głośny śmiech Charlotte.

- Uważam, że wystarczy jedno twoje słowo i już mu przejdzie - oznajmiła.

Słowo? - pomyślał Vasillas. - On nawet nie musi się odzywać, wystarczy jego spojrzenie.

- No dobra - kontynuowała. - Nie chcę wam przeszkadzać. Do usłyszenia, moje dzieci.

Dzieci? Jej dzieci? Czy ta kobieta poważnie wzięła na siebie rolę jego matki? Zaskoczyło go to ogromnie. Rozchylił wargi i w milczeniu wpatrywał się w telefon. Nie wiedział, czym sobie zasłużył na coś takiego, z jakiego powodu został przez nią oficjalnie zaakceptowany jako część rodziny, ale było mu naprawdę miło. W kącikach jego oczu zaczęły zbierać się łzy.

- Dobrej nocy - powiedział Charles przed rozłączeniem się.

Odłożył telefon na bok, a potem przyciągnął do siebie Willa i zamknął go w swoich ramionach. Widział reakcję swojego ukochanego na słowa jego matki, więc chciał zapewnić go, że on już dawno został zaakceptowany przez jego rodzinę, więc nie miał powodu do płaczu.

- Nic mi nie jest - oznajmił Will, aby nie martwić policjanta. To jednak nie powstrzymało go przed przylgnięciem do Vasillasa. Czuł się wspaniałe i nie potrzebował pocieszenia, ale nie pogardził odrobiną czułości i przytulankiem.

- W weekend czeka nas sporo pracy - stwierdził zamyślony. - Myślisz, że Harper może nam pomóc?

- Zapytam. Musimy jeszcze kupić szafę, więc trzeba będzie znaleźć czas na odwiedzenie sklepu z meblami.

- Damy radę.

No oczywiście, że dali sobie radę. Chyba nie było niczego, z czym by sobie nie poradzili wspólnymi siłami. W piątek udało im się spakować większość rzeczy Willa i noc spędzili w jego mieszkaniu, żeby w sobotę zacząć powoli przewozić pudła do miejsca docelowego.

Czarna zgodziła się im pomóc z przeprowadzką, bo upatrywała sobie w tym idealną sposobność do lepszego poznania Vasillasa. Musiała się upewnić, czy ten przeklęty policjant był odpowiednim kandydatem do poważnego związku z Willem - niestety uznała, że był dobrym wyborem. Cieszyła się ze szczęścia swojego przyjaciela, aczkolwiek wciąż troszeczkę nie ufała jego chłopakowi. Zdarzało jej się nawet dogryzać Charlesowi podczas pomagania im, ale Moore za każdym razem stawał w jego obronie albo chociaż zabijał ją wzrokiem. Często też się migdalili, widocznie nie mogli przeżyć bez tego nawet PIĘCIU MINUT. Jedynym plusem było to, że zyskała pewność, co do ich dobrych relacji i szczerych uczuć. Poziom cukru przy nich wyleciał poza skalę. Już nie miała żadnych wątpliwości, że ci dwaj darzyli się szczerym uczuciem.

Początkowo ich wspólne mieszkanie polegało na życiu wśród pudeł, które jeszcze nie zostały rozpakowane. Nie wszystko mogli wyjąć, bo na niektóre rzeczy po prostu nie było miejsca. Musieli również znaleźć odpowiednią szafę, a potem złożyć ją w całość. Trochę zabawy z tym było, bo żaden z nich raczej nie nadawał się do składania mebli... Ostatecznie się udało i Will w końcu zyskał miejsce na swoje ubrania, a przynajmniej na tę ich część, która nie zmieściła się w mini garderobie.

Nadal jednak nie pozbyli się pudeł tak szybko, bo nie wszystkie przedmioty z mieszkania Willa znalazły tu swoje miejsce, a kilka z nich nawet poszło na sprzedaż.

·:*¨༺ 𓆩♡𓆪 ༻¨*:·

23.07.2021r.

Zdołali już uporać się z przeprowadzką, a nawet większość pudeł zdążyła zniknąć (zostały już tylko dwa z pierdołami, których na razie nie chciało im się ruszać). Nie znalazła się jeszcze osoba, która zechciałaby wynająć dawne mieszkanie Willa, ale nie martwili się tym na razie. Nie śpieszyli się z niczym, a zamiast tego woleli cieszyć się teraźniejszością i chłonąć jak najwięcej ze wspólnie spędzanych chwil.

Bez najmniejszych wątpliwości mogli mówić, że było to ich mieszkanie. Trzeba jeszcze tylko udać się do notariusza i ustanowić Willa współwłaścicielem, aby wszystko było jasne.

Aktualnie nie myśleli o tym, a zamiast tego zajmowali się nico innymi, odrobinę ważniejszymi sprawami.

- Restauracja? - zapytał Moore, spoglądając na Charlesa.

Właśnie siedział sobie spokojnie na kanapie, a on starał się coś zaplanować. Tymczasem policjant leżał przy nim z głową ułożoną wygodnie na udzie swojego partnera. Uśmiechał się niewinnie i niczym szczęśliwy szczeniak patrzył na brata Larissy.

- Nie - odparł.

- Kawiarnia?

- Nie.

- Kino? - Powoli zaczynał już tracić nadzieję na to, że glina zgodzi się na jakikolwiek jego pomysł. Odrobinę żałował, że odrzucił pomysł z zaciągnięciem go gdzieś bez uprzedzenia. Gdyby to zrobił, teraz nie miałby problemu.

Vasillas pokręcił głową, starając się zachować powagę. Bawiła go ta sytuacja, ale podejrzewał, że Moore się zirytuje, jeśli on zacznie się śmiać.

- Dlaczego? - jęknął prawie zrozpaczony Will. Nie rozumiał, z jakiego powodu jego partner postanowił utrudniać mu życie i odrzucać każdy pomysł.

- Bo nie chcę nigdzie iść.

- Dlaczego? - Jeszcze więcej rozpaczy.

- Wolę zostać tutaj i spędzić czas tylko z tobą.

I nie chcę, żebyś dla mnie wychodził ze swojej strefy komfortu i niepotrzebnie przebywał w dużym gronie ludzi - dodał w myślach. Nie powiedział tego na głos, bo wtedy Moore zmusiłby go do wyjścia, chociaż sam by tego nie chciał. Rozumiał, że jego ukochany chciał zrobić coś innego niż zwykle i zabrać go gdzieś na jego urodziny, ale nie zamierzał pozwolić, żeby czuł się niekomfortowo. Tym bardziej nie w jego urodziny i nie kosztem jego chwilowego szczęścia.

- Więc co chcesz robić? - spytał Will, nie wiedząc, co jeszcze miałby mu zaproponować. Nie chciał zmuszać go do wyjścia i spędzania czasu w miejscu, które glina odrzucił. To mijałoby się z celem.

- Nic. - Uśmiechnął się przepraszająco. Prawdopodobnie pokrzyżował jego plany, ale nie żałował. - Wiesz, czego tak naprawdę pragnę?

- Zaskocz mnie.

- Poprzytulać się.

- Robimy to każdego dnia - mruknął nieprzekonany tym pomysłem. Miał ochotę utopić go w łyżce wody za brak współpracy z jego strony, ale nie wypadało nawet się na niego złościć, bo to w końcu były jego urodziny.

- No i co z tego? Mi się to nigdy nie znudzi.

- Więc zrobię carbonarę.

Tym razem Vasillas nie zgłosił żadnego sprzeciwu. Jego chłopak po prostu zaproponował coś, czego nie byłby w stanie odmówić. Mały cwaniak! Specjalnie to zrobił, żeby postawić go w sytuacji bez wyjścia i wygrać. Jedynym mankamentem było...

- Zrobimy razem - poprawił go policjant. Tego dnia ryzykował bardziej niż zwykle, ale miał nadzieję, że Moore go oszczędzi.

W odpowiedzi na to Will westchnął i nie mówiąc zupełnie nic, podniósł się i poszedł do kuchni. Nie zamierzał czekać, aż Charles przyjdzie do niego i zacznie mu pomagać, więc wziął się do roboty, nie mówiąc mu o tym. Jedyne czego chciał, to żeby jego chłopak sobie trochę odpoczął, zrelaksował się i pozwolił mu się wszystkim zająć, ale on był zbyt uparty i popsuł mu plan wyjścia na miasto. Teraz musiał się jakoś ratować.

Domyślając się, co takiego knuł pewien pesymista, usiadł, aby uważnie obserwować jego poczynania. Wzrokiem odprowadzić go do kuchni, gdzie chłopak już szykował wszystko, co było mu potrzebne do zrobienia wspomnianej potrawy.

- Mój ty kochany uparciuchu - odezwał się, wciąż się szczerząc. Samo patrzenie na niego sprawiało mu radość. - Czy zrobienie tego bez mojej pomocy sprawi, że poczujesz się lepiej?

Will przerwał szperanie po szafkach w poszukiwaniu odpowiedniej patelni. Odwrócił się w jego stronę i powiedział:

- Dobrze wiesz, że to twoje urodziny i chcę zrobić wszystko, żebyś dobrze spędził ten dzień.

- A ty wiesz, że do pełni szczęścia potrzebuję tylko ciebie? - Wstał z kanapy i wolnym krokiem podszedł do wyspy kuchennej. Moore stał po drugiej stronie. - Nic innego się nie liczy.

- No weź! - W tym momencie poważnie rozważał rozszarpanie Vasillasa. Nie dość, że mu przeszkadzał, to jeszcze go zawstydzał. - Pozwól mi choć raz zaopiekować się tobą tak, jak ty mną.

- Ale ty już i tak się mną opiekujesz - zaprotestował zaskoczony takimi słowami. - Kto często zawozi mnie i potem odbiera z pracy? Kto mi robi jedzenie, gdy jestem zmęczony? Kto mi robi ciepłą herbatkę, gdy jestem zajęty? Nie wspominając już o przytulaniu mnie po ciężkim dniu w pracy albo masowaniu mi plecków, gdy jestem spięty. Zajmujesz się mną, gdy pewna część mojego ciała jest za bardzo podekscytowana i pragnie twojego dotyku. - Will odwrócił się od niego, żeby ukryć swoje zawstydzenie, a on kontynuował: - To samo jest, kiedy łaskawie zgadzasz się być u góry. Robisz wszystko, żeby mnie nie skrzywdzić i sprawić mi przyjemność. Dbasz o mnie, Will, ale chyba tego nie dostrzegasz.

Usłyszał ruch za sobą, a chwilę potem poczuł jak ramiona policjanta oplatają go w pasie i ciągną do tyłu. Przylgnął do niego i pozwolił, aby Vasillas opał brodę na jego ramieniu. Również nie miał nic przeciwko, gdy poczuł muśnięcie miękkich warg na prawym policzku.

- Dla twojej własnej satysfakcji usiądę grzecznie i poczekam na jedzenie - obiecał.

I dotrzymał słowa. Zostawił Willa, pozwalając mu tym samym zająć się przygotowaniem carbonary. Skoro chłopak tak bardzo potrzebował to zrobić, w porządku. Nie zamierzał się z nim o to sprzeczać, więc odpuścił. Nie wtrącał się, gdy jego ukochany podawał jedzenie ani kiedy w pewnym sensie pełnił rolę jego kelnera. Raz tylko zaproponował mu swoją pomoc, ale on jej nie chciał, więc już więcej nie próbował.

Potem dołączyła do nich Larissa z prezentem od niej i od jej brata. Jako, że Will mieszkał ze swoim chłopakiem, trochę trudno mu było ukryć przed nim ten prezent, więc ona przechowywała go u siebie.

Co takiego wymyślili? Otóż podarowali mu czarne pudełko z czerwoną wstażką, a w nim dwie ciekawe rzeczy. Najbardziej istotny był chyba kubek, który z pozoru był zwykłym białym naczyniem, ale po nalaniu ciepłego picia pojawiały się na nim rysunki - Golden Retriever i czarny kot, a do tego zwierzęce łapki. Kolejną niespodzianką był album z ciemno-zieloną okładką i złotymi zdobieniami. Wsadzili już do niego kilka zdjęć. Larissa specjalnie wydrukowała wspólne fotografie Willa i Charlesa, które posiadała, żeby je tam umieścić. Jej brat zdobył też kopię ich wspólnych zdjęć z dzieciństwa, które miał policjant, aby one również znalazł już tam swoje miejsce. Ostatnim elementem ich niespodzianki był niewielki torcik.

Wspólnie spędzili trochę czasu, zaśpiewali Vasillasowi "sto lat", pozwolili mu zdmuchnąć świeczki. Potem zajęli się ciastem przy wspólnych rozmowach. Larissa jednak nie chciała siedzieć z nimi zbyt długo, bo ci dwaj od pewnego momentu chyba troszkę za bardzo się do siebie kleili. Wolała nie być przyzwoitką ani żadną przeszkodą do ich szczęścia, więc dość szybko ich opuściła.

- A teraz czas na ostatni prezent - oznajmił Will pół godziny po wyjściu swojej siostry. Zdążyli w tym czasie wziąć kąpiel i teoretycznie naszykować się do spania. Teoretycznie, bo on miał nieco inne plany i nie zamierzał pozwolić, aby mu je pokrzyżowano. Nie tym razem!

Nie wyjaśnił, o jakim prezencie mówił, a jedynie kazał Charlesowi czekać. Cóż za okrucieństwo... Zostawił go całkiem samego i tak bardzo stęsknionego, a sam uciekł do garderoby.

Glina był bardzo zaciekawiony dalszym rozwojem sytuacji i z wielką zawziętością próbował domyślić się planu swojego chłopaka. Wiedział, że na pewno nie bez powodu został zaciągnięty do sypialni i domyślał się, do czego to zmierzało, jednak pozostawało jedno zasadnicze pytanie - dlaczego Moore mu uciekł? Co on takiego kombinował, że wymagało to ukrycia się w ich garderobie? Może chciał założyć coś bardziej seksownego? Nie musiał, oczywiście, w nic się ubierać...

- Zamknij oczy! - krzyknął ze środka Will. Brzmiał na zestresowanego. - I nie podglądaj, bo będziesz spał na kanapie!

Oho, groził mu. Charles, rzecz jasna, już drżał ze strachu... Tak naprawdę bardziej martwiło go to, co wymyślił ten uparciuch. On zrobił wszystko, żeby tylko Moore nie musiał wychodzić tego dnia ze strefy komfortu. Odmówił mu wyjścia gdzieś, a jednak ten mały diabeł i tak wykombinował coś, co go stresowało. Zrobił to, choć nie musiał. Gdyby tylko Vasillas wiedział, o tym wcześniej, jakoś by go powstrzymał.

Posłusznie zamknął oczy i odchylił się, aby podeprzeć się rękami z tyłu. Z niecierpliwością oczekiwał na moment, w którym w końcu wszystko się wyjaśni. Tak bardzo chciał już wiedzieć, jaki plan właśnie wprowadzał w życie jego partner, ale nie zamierzał podglądać. Will bywał okrutny i naprawdę mógłby doprowadzić go do pełnienia warty, a potem wyrzucić z pokoju. Jeszcze tego nie zrobił, ale raz już mało brakowało, bo Charles postanowił zacząć go trochę drażnić w nieodpowiednim momencie, a potem... musiał się mierzyć z jego gniewem.

Usłyszał, że drzwi zostały niepewnie otwarte. Prawdopodobnie sprawdzał, czy policjant na pewno zamknął oczy. Ha! No oczywiście, że jego chłopak spełnił tę prośbę i nawet nie zamierzał się mu sprzeciwić.

Ciche kroki w jego stronę i niespokojny oddech. Coraz bardziej miał ochotę ochrzanić go za to, że robił coś, czego sam nie chciał. Nie musiał się przecież skazywać na stres z jego powodu!

Zaczęło mu się to trochę podobać w momencie, gdy Will usiadł na nim okrakiem z kolanami po obu stronach jego bioder. Było pewne do czego zmierzał, ale...

- Cokolwiek zamierzasz - odezwał się - nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz. To, że są moje urodziny, nie znaczy...

- Ciii. - Przyłożył mu palec do ust. - Gdybym nie chciał, nie siedziałbym tutaj. No chyba, że ty nie chcesz.

- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chcę. Mogę otworzyć oczy?

- Mam ochotę ci nie pozwolić - szepnął. Mówił powoli. Był właśnie jak kot, który przed zabiciem myszy przedłużał jej męki, bawiąc się nią.

Zamiast łaskawie się zgodzić, po prostu owiniął ramiona wokół jego szyi, żeby przez chwilę móc pozwolić na zderzenie się ich ust. Do tej pory glina starał się trzymał ręce przy sobie, ale poddał się w tym momencie. Z tym kusicielem nie było możliwe, aby wytrzymał dłużej. Zdziwiło go trochę, że materiał pod jego palcami był nieco inny niż zwykle. Zdecydowanie to nie była żadna bluza...

- Możesz otworzyć - mruknął, przerywając pocałunek. Jedną dłoń trzymał na policzku policjanta i pocierał jego skórę kciukiem.

Zgodnie z prośbą uchylił powieki, aby w końcu móc poznać tajemnicę. To, co ujrzał zdecydowanie nie było czymś, czego mógłby się spodziewać. Wyżej w jego liście domysłów znajdowała się opcja, że Will przyjdzie do niego pozbawiony ubrań... a jednak je miał. "Problem" w tym, że nie były one takie, jak zwykle. No ba, zaczął się zastanawiać dlaczego i skąd on miał takie coś. Nie żeby ten widok mu się nie podobał. A gdzieżby! On po prostu był zaskoczony, a jego oczy były gotowe wyskoczyć z orbit.

Moore, ten mały diabeł, siedział właśnie u niego na kolanach i to na dodatek ubrany w strój pokojówki. Była to taka typowa czarno-biała sukienka, bogata w falbanki, z kilkoma wstążkami. Już to samo w sobie było w stanie zabić Vasillasa, ale jego chłopak miał jeszcze opaskę z czarnymi kocimi uszkami na głowie. To w połączeniu z zawstydzeniem, które kwitło na policzkach młodszego, było po prostu destrukcyjne dla niego.

Charles całkowicie przepadł, a do jego upadku doprowadził w ciągu kilku sekund jego ukochany.

Will doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robił. Stresował się tym, bo nie był pewny, jak zostanie to przyjęte. Teraz jednak trochę się uspokoił, gdy zobaczył powiększone źrenice swojego partnera. Sam sposób w jaki policjant na niego patrzył... uwielbienie i niezaprzeczalna miłość, a do tego odrobina pożądania...

- Dlaczego? - wykrztusił glina. Oblizał usta, które nagle zrobiły się aż za bardzo suche. Wciąż starał się powstrzymywać, ale zaczynało mu brakować cierpliwości i opanowania.

- Sam powiedziałeś raz, że chciałbyś zobaczyć mnie w przebraniu.

- A ty wziąłeś sobie te słowa do serca? - zaśmiał się. Nadal nie dowierzał, że to naprawdę się działo. Jeśli to był tylko sen, chciał się obudzić, aby móc namówić swojego chłopaka do zrobienia tego naprawdę.

Zamiast czekać na odpowiedź Willa, po prostu przyciągnął go do siebie i pocałował. Już zbyt długo czekał. Wiedział, że było za późno na odwrót i miał nadzieję, że jego partner nie zrezygnuje, a zamiast tego pociągną to o wiele dalej...

- Uwierz, że teraz czuję, jak bardzo jesteś chętny - wyszeptał Moore tuż przy jego ustach.

- Więc oddaję się w twoje ręce.

Szczególnie następnego dnia było widać ich zaangażowanie i czułości z tej nocy. Najgłośniej mówiły o tym ślady na ciele Vasillasa oraz drobna rana na dolnej wardze. Jego kocur pokazał swoje pazurki, a on nawet przez chwilę go nie powstrzymywał przed tym. Na szczęście był w stanie usiąść w sobotę podczas spotkania z przyjaciółmi z okazji jego urodzin. Will nie był aż tak okrutny, żeby kochać się z nim całą noc albo do utraty przytomności. Poza tym w pewnym momencie zamienili się i Charles miał okazję się mu odwdzięczyć za wszystko. Z wielką chęcią naznaczył również jego skórę, żeby nie pozostać dłużnym.

Zdecydowanie mógł uznać, że do tej pory jego 26 urodziny były najlepsze ze wszystkich.


[Nie wiem, co mi strzeliło do łba, żeby to napisać. Mój mózg w tamtym momencie się chyba wyłączył, więc pozostało cieszyć się tym faktem i współczuć mi zażenowania podczas poprawiania tego rozdziału, który roboczo został nazwany "upadkiem godności Ki"]

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

Ten rozdział teoretycznie jest ostatnim. Urocze i bardzo przyjemne domknięcie historii, prawda? Szkoda byłoby, gdybym to zniszczyła 🙄 A tak serio to jest zakończenie 2 aktu i (niestety) będzie jeszcze 3 (już ostatni). Jeszcze kilka rozdziałów jest napisanych, ale zdecydowanie nie będą takie przyjemne, najpierw jednak muszę skończyć pisać zakończenie. Jak ktoś potrzebuje, to może sobie uznać, że historia jest już zamknięta, a ciąg dalszy wcale nie należy do kanonu XD

Brawa dla mnie, bo ten rozdział na szybko poprawiałam dzisiaj...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top