~51: Czy da się z piekła wydostać?~

Ostrzegam, że ten rozdział nie jest przyjemny!

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

- Martwisz się czymś? - zapytał Charles.

Od kilku minut leżeli w ciszy, a zbyt długie milczenie nie było dobrym znakiem, nawet u Willa. Chłopak już wcześniej wydawał się być trochę zestresowany, choć twierdził, że wszystko było dobrze. On jednak zdawał sobie sprawę, że prawda była nieco inna i cierpliwie czekał, aż ten uparciuch się przed nim otworzy, ale widocznie mu się nie spieszyło.

- Właściwie to tak - oznajmił. Nie podniósł na niego wzroku, wciąż leżał wtulony w bok policjanta i nic nie wskazywało na to, że zamierzał to zmienić. Było mu zbyt wygodnie, żeby się przesunąć. Poza tym, nie chciał na razie patrzeć mu w oczy. O wiele bardziej komfortowo było pozostać w tej pozycji i wpatrywać się w okno albo w ścianę.

Vasillas nie przestawał kręcić kosmyków jego włosów na swoich palcach. Nie dość, że już i tak mieli splątane ze sobą nogi, to jeszcze szukał dodatkowego "połączenia". Nie mógł jednak nic poradzić na to, że jego chłopak miał bardzo miękkie włosy, którymi on lubił się bawić. Uwielbiał wtulać się w nie i wąchać charakterystyczny zapach mięty lub cytrusów. To od dłuższego czasu kojarzył mu się tylko ze spokojem i szczęściem. Poza tym okazywanie czułości było ewidentnie jego językiem miłości.

- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał. Nie zamierzał zmuszać Willa do mówienia o jego zmartwieniach, bo wiedział, że chłopakowi nie przychodziło to lekko. Nawet swojej siostrze nie zawsze zwierzał się z problemów.

- A chcesz posłuchać?

Nie był do końca pewny, czy chciał już powiedzieć o wszystkim, odkryć przed nim tajemnice z przeszłości, która słusznie minęła już dobre kilka lat temu. Nie wiedział, czy to odpowiedni moment na to. Nie chciał psuć dobrego nastroju swojego partnera, ale na takie wyznania chyba nie było "dobrego momentu" i mógłby na takowy czekać wiecznie. Nie mógł też ukrywać przed nim tego wszystkiego w nieskończoność.
[Fragment, w którym każde zdanie zaczyna się na "nie" lol]

- Wiesz, że zawsze cię słucham - powiedział Charles. - Tak samo, jak ty słuchasz mnie. Możesz spokojnie mówić, o czym chcesz.

- Chcę ci opowiedzieć o swojej przeszłości.

- W sensie... - zawahał się na moment - o młodości?

Zdawał sobie sprawę, że łatwe to dla niego nie będzie. W końcu, Will na pewno miał dobre powody, dla których uciekł z domu wraz z siostrą, odciął się od rodziców i nie wspominał o zdarzeniach sprzed tej ucieczki ani nawet niedługo po niej. Dowiedział się już, że matka chłopaka nie była dobrą kobietą i nie traktowała go dobrze, wmawiała mu, że był bezużyteczny i nic nie potrafił. To właśnie przez nią zmagał się z traumami, miał koszmary i bardzo zaniżoną samoocenę.

- Tak. O młodości - zaczął wymieniać bez pośpiechu. - O ludziach, którzy nazywali siebie moimi rodzicami. O moim życiu w domu, który był nazywany rodzinnym.

- Jesteś gotowy o tym mówić? - zmartwił się Vasillas. Nie miałby mu za złe, gdyby on nie był w stanie opowiadać o minionych zdarzeniach albo gdyby zaczął o nich mówić po wielu miesiącach ich znajomości. Wiedział doskonale, że niektórymi rzeczami łatwiej było się po prostu nie dzielić.

- Nie wiem. Chcę, żebyś znał prawdę. Nie chcę tego ukrywać. Nie przed tobą.

- A swojej terapeutce mówiłeś o tym?

- Nie o wszystkim - przyznał. Sięgnął po dłoń policjanta, żeby dodać sobie trochę otuchy i pewności, że on był tu z nim, gotowy, aby go wysłuchać. - Wiem, że powinienem mówić jej o problemach i ich powodach, ale to obca baba. Nie potrafię jej zaufać.

- Rozumiem, skarbie. Wiem, ile ci zajęło, żeby mi zaufać. - Złożył pocałunek na czubku głowy młodszego. - Ale jeśli nie chcesz jeszcze poruszać tematu swojej przeszłości, to w porządku. Czasem nie warto rozdrapywać starych ran.

Milczał przez chwilę, a Vasillas pomyślał, że może jednak chłopak zrezygnował z mówienia o tym w tym momencie, że jeszcze nie czuł się do końca gotowy.

- Te rany się nie zagoją, dopóki będę ich unikał, zamiast się nimi zająć i zaleczyć - oznajmił.

Już zbyt długo starał się od tego uciekać, próbował za wszelką cenę zapomnieć, ale przez to ból wcale nie malał. Te wszystkie negatywne wspomnienia, strach i żal gromadziły się tylko, aż w końcu powstała z nich ogromna bańka, która ostatecznie pękła. Nie chciał, aby to stało się znów, bo nie wiedział, ile jeszcze razy zdoła odgonić myśli o samobójstwie.

·:*¨༺ 🦋 ༻¨*:·

Urodził się jako pierwsze dziecko Adeline i Xaviera. Oboje mieli dobrze płatne prace, więc nie musieli się martwić, że nie wystarczy im pieniędzy na przeżycie. Jego ojciec piastował urząd zakłamanego polityka, który kochał swoją rodzinę nad życie i dbał o potrzebujących. Każdego dnia wychodził z domu ubrany w wyprasowany chwilę wcześniej garnitur i przywdziewał sztuczny uśmiech. Ona zaraz po ślubie zrezygnowała ze swojej pracy jako projektantka modowa. Mąż twierdził, że pod jego opieką nie będzie jej niczego brakowało, więc mogła w spokoju zająć się domem, a w przyszłości ich dziećmi. Nie zrezygnowała jednak z pasji - często rysowała projekty ubrań, a czasem nawet udostępniała je przyjaciołom, aby mogli zrobić z nich użytek. Stała się kurą domową zależną od męża, który starał się wynagradzać jej wszystko drogimi prezentami. Jakby każdą sprawę można było załatwić pieniędzmi...

Pamiętał, że na początku wszystko było dobrze, a przynajmniej jemu tak się wydawało. Wtedy był przecież tylko głupim dzieckiem, które nie rozumiało zbyt wiele ze spraw dorosłych. Patrząc z boku - byli idealną, kochającą się rodziną, a wszelkiego rodzaju problemy zawsze jakimś cudem ich omijały. Dzieciństwo miał dość spokojne, był rozpieszczany prawie na każdy możliwy sposób, choć z tym starano się nie przesadzić. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby tylko jego własny ojciec poświęcał mu nieco więcej uwagi, zamiast być wciąż zajęty pracą lub wychodzeniem na spotkania z kimś. Nie zajmował się domem, a wszystkie obowiązki zrzucał na żonę albo ich gosposię. Uważał, że to zadanie dla kobiet, a mężczyzna, szczególnie ten zarabiający na rodzinę, nie powinien się tym przejmować, a po pracy należał mu się jedynie odpoczynek. Wszelkie dziury w ich życiu rodzinnym łatał pieniędzmi. Zły humor tłumaczył stresem.

W pamięci Willa pojawiały się mgliste wspomnienia o płaczącej matce. Nie wiedział dlaczego. Ona mówiła, że wszystko było w jak najlepszym porządku, a ten płacz był ze szczęścia, że miała tak cudowną rodzinę, a potem kazała Marcie zabrać go gdzieś i dać jej chwilę. Wtedy tego nie rozumiał, ale teraz już wiedział wszystko.

On i Larissa początkowo nie za bardzo za sobą przepadali. Trochę traktował ją jako konkurencję. Była chorowitym dzieckiem, więc poświęcano jej więcej uwagi, przez co miał poczucie, że był spychany na drugi plan i niekochany. Był tylko dzieckiem, które niewiele rozumiało i było zazdrosne o Rissę, która była oczkiem w głowie ze względu na płeć. Wszyscy traktowali jego młodszą siostrę, jakby była delikatnym piórkiem, które mogło zostać w każdej chwili porwane przez wiatr. Była jak porcelanowa lalka, która nie mogła sama wychodzić na dwór, nie pozwalano jej przebywać na zewnątrz zbyt długo, żeby przypadkiem się nie przeziębiła.

Z biegiem czasu było coraz gorzej. On zaczął się czuć odrzucony przez nich i miał ku temu powody. Ojca coraz częściej nie było w domu, a gdy już się pojawiał wszczynał awantury. Jego kłótnie z Adeline były normą od pewnego momentu. Początkowo starano się to ukryć przed nim i przed Rissą, ale on i tak słyszał zbyt wiele z tych awantur. A potem już ich nie obchodziło, czy ich dzieci to słyszały i ile z tego rozumiały, ważniejsze było to, że Xavier mógł odreagować swój stres na żonie, a ona po prostu starała się bronić. Dochodziło do rękoczynów, zdarzało mu się uderzyć ją pod wpływem alkoholu. Oczywiście swój nałóg wyjaśniał stresem i nerwami, które łączyły się z jego pracą. Następnego dnia po ich awanturze pozornie wszystko wracało do normy. Ciągnęli pozory idealnej rodziny.

Z czasem ich zainteresowanie dziećmi stawało się coraz bardziej powierzchowne. Zaczynało brakować jakichkolwiek oznak miłości w tym domu. Według Marthy, Xavier chciał mieć jeszcze przynajmniej jedno dziecko, ale Adeline była już po dwóch cesarskich cięciach i nie było nawet mowy o kolejnej ciąży. Obwiniaj ją, że była słaba i nie potrafiła nawet spełnić swoich obowiązków małżeńskich. Wielokrotnie miał do niej pretensje, że nie umiała o siebie zadbać, że nie była wystarczająco piękna, a nawet nie radziła sobie ze sprzątaniem i gotowaniem. Martha uważała, że Adeline po prostu nie chciała mieć dzieci, ale zgodziła się pod wpływem męża, jednak potem mimo wszystko zdawała się żałować tej decyzji. Starała się kochać Willa i Larissę, ale z czasem widziała w nich tylko tego, który znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie.

Poza tym wbijali mu do głowy, że musiał być silny, że musiał godnie reprezentować ich rodzinę, bo był najstarszy. Wciąż powtarzali, że u niego koniecznością było bycie idealny pod każdym względem i nie okazywanie cienia słabości. Nie dostawał żadnych słów świadczących o ich miłości do niego, jedynie patrzyli na niego z niechęcią, byli nim zawsze zawiedzeni. Powtarzali mu, że przynosił wstyd całej rodzinie, zawsze porównywali go do siostry, którą określali jako ''idealną'', bo była piękna i w przyszłości planowali ją wydać za jakiegoś bogatego faceta. Starał się sprostać ich oczekiwaniom, próbował stać się jeszcze lepszy, bo sądził, że dzięki temu stanie się godny ich miłości. Nie wiedział jednak, że już wtedy on i Larissa byli potrzebni tylko po to, aby ich rodzice mogli znaleźć im majętnych partnerów. Było tak zaślepieni chęcią posiadania jeszcze większego bogactwa, że chcieli do swoich celów wykorzystać własne dzieci.

Matka, która nie potrafiła kochać swoich dzieci i próbowała wydać córkę za pierworodnego swojego znajomego, aby zyskać pieniądze na ucieczkę od męża. Dla niej tylko to się liczyło, bo nie miała żadnych złudnych nadziei na rozwód ani otrzymanie od niego jakiejkolwiek części majątku. Swoim synem od pewnego momentu prawie wcale się nie interesowała. Dopóki nie udało jej się znaleźć nikogo, kto zechciałby wydać za niego swoją córkę, był jej zbędny. Dlatego na każdym kroku porównywała go do ojca, wytykała każdy jego błąd i powtarzała, że był takim samym żałosnym śmieciem jak Xavier.

Ojciec, który bardziej od własnej rodziny, pokochał procenty i zamiast zająć się dziećmi, zainteresować się nimi chociaż trochę, zrzucał obowiązki na żonę, wolał siedzieć do późna w barze albo upijać się w swoim biurze.

Potem Will dowiedział się, że jego przyszłość została zaplanowana w pewnym momencie, bo w końcu znaleźli mu odpowiednią żonę. Zaprosili na kolację pewną rodzinę, a córkę tej pary przedstawili mu jako jego przyszłą narzeczoną. Oczywiście udawali przy nich idealną rodzinę. Xavier i Adeline nagle nie dość, że byli w sobie szaleńczo zakochani i tworzyli cudowne małżeństwo, to jeszcze kochali swoje dzieci ponad życie.

Już wtedy nie miał siły protestować. Wielokrotnie pokazali mu, że byli w stanie nawet podnieść na niego rękę. Nie wahali się używać krzyku i gróźb. Nie cofali się przed zamykaniem go w pokoju na wiele długich godzin, które potrafił przepłakiwał w kącie. Nie zastanawiali się nad konsekwencjami, gdy wciąż karali go fizycznie i psychicznie za najmniejsze błędy. Jego przeprosiny, błaganie na kolanach o litość nigdy nie przynosiły efektów, a wręcz pogarszały sprawę.

Był tylko zagubionym dzieckiem, które poszukiwało miłości. Niczym sobie nie zasłużył na takie traktowanie od ludzi, którzy nosili tytuł jego rodziców.

"Jesteś nieudacznikiem. Słaby jak twoja matka. Zachowuj się jak facet, a nie rozbeczana małolata. Musisz być silny. Jesteś dziedzicem tej rodziny." - To słyszał od ojca.

Matka wcale nie była lepsza i mówiła mu podobne rzeczy. Aż zaczął w to wierzyć, dopuścił do siebie demony, które prawdodpobnie zostaną z nim już do końca i wciąż będą przypominać mu o tych wszystkich bolesnych słowach i zdarzeniach.

Przez długi czas wydawało mu się, że Larissa była ich wybrańcem, jedynym kochanym dzieckiem w tym domu. Żył w takim przekonaniu, dopóki nie usłyszał jej płaczu i nie zobaczył siniaków na jej ręce. Była ofiarą tak samo, jak on. Oboje byli tutaj więźniami, na których się mszczono za to, że w ogóle przyszli na ten świat, choć wcale się o to nie prosili.

Dopiero wtedy zaczęli się zbliżać do siebie. Nie chcieli jednak rozmawiać o swoich problemach. Zostali nauczeni, że nie mówiło się w tym domu o słabościach, wszystko trzeba było ukrywać. Masz siniaka? Uderzyłem się o coś. Jesteś poraniony? Kot uciekł na drzewo i trzeba było go zdjąć. Masz zaczerwienione oczy? Płakałeś? Nie, to tylko alergia. Wyglądasz na zmartwionego? Tylko ci się wydaje.

Wciąż sztuczny uśmiech. Ciągle tylko zapewnienia, że wszystko było w porządku. Życie w kłamstwie. Zaprzeczanie samemu sobie, aż w końcu zgubił się gdzieś w tym wszystkim.

Im starszy się stawał, tym więcej zauważał. Dostrzegł, jaki plan mieli ci, którzy nazywali siebie ich rodzicami. Z Larissy przez cały czas robili lalkę salonową. Chcieli, aby stała się wyrachowaną kokietką, zimną łamaczką serc, kobietą bez żadnych uczuć, która wykorzysta swoją urodę do powiększania majątku. Dlatego nie szczędzili jej niczego, zarazem dbając tylko o jej wygląd, ale nie zajmując się zbytnio jej wykształceniem. Miała być głupiutką, ale niezwykle piękną bronią, drogą do władzy i bogactwa. Chodziło o to, żeby była łatwa do zmanipulowania. Mogli jej wmawiać bardzo wiele.

A on? Nie musiał być wcale piękny, więc można było stosować na nim częstsze kary cielesne. Im wystarczyło, że był chłopakiem z dobrego domu, którego mogli wykorzystać do swojej gry. Chodziło o to, żeby zdobył serce dziewczyny, którą dla niego wybrali. Według nich pieniądze były wystarczające, aby osiągnąć ten cel. Jego nawet nikt nie pytał o zdanie. On po prostu musiał wykonywać ich polecenia, bo wiedział, czym groziła próba buntu. Jasno dali mu to do zrozumienia i nie pozostawili nawet żadnych wątpliwości.

Tutaj jednak ich plan się nie kończył. W pewnym momencie ojciec zaczął mu sugerować, żeby zaciągnął tę dziewczynę do łóżka. Niecierpliwili się i byli gotowi zrobić wszystko, żeby przyspieszyć swój plan i jak najszybciej wyprawić wesele. Gdyby pojawiło się dziecko, wtedy byłoby łatwiej. A że oni byli w stanie posunąć się do wszystkiego - chcieli, aby ich własny syn wykorzystał tamtą dziewczynę, ożenił się z nią i powiększył majątek rodzinny. Chodziło o to, żeby ich własne dzieci zaczęły na nich zarabiać, a nawet utrzymywać ich.

Wtedy nastał moment, gdy w prawie siedemnastoletnim Willu w końcu coś pękło. Przekroczył swoją granicę wytrzymałości. Przestało go to wszystko interesować i zaczął coraz bardziej odcinać się od osób, którze go otaczały do tej pory. Chcieli, aby przestał być słaby, więc proszę bardzo - stał się obojętny na wszystko, a znudzenie światem tylko w nim rosło, zapuszczało coraz to dłuższe i trwalsze korzenie. Wypady na miasto, żeby dołączyć się do pewnej grupki nastolatków, aby z nimi pić i palić stały się w pewnym momencie normą. Wiedział, że w ten sposób fundował sobie kolejne kary, ale chciał w ten sposób uciec od problemów, chociaż na chwilę zapomnieć o swojej żałosnej egzystencji. Uważał, że warto ryzykować.

Kilka dni przed urodzinami swojej siostry zamknął się w łazience i na nadgarstkach zostawił po jednym cięciu na tyle głębokim, że dawało mu to nadzieję, że już więcej się nie obudzi. Siedział spokojnie na podłodze i obserwował szkarłat krwi, która plamiła podłogę coraz bardziej z każdą kolejną chwilą. Ten widok napawał go spokojem, bo był dla niego uwolnieniem się od cierpienia, sposobem wyrwania się z tego piekła.

Tego dnia sądził, że to już jego ostatnie chwile na tym świecie i z tą myślą zamknął oczy. Obawiał się tego, co będzie po śmierci, ale o wiele bardziej bał się życia na tym świecie w pobliżu Adeline i Xaviera.

Pragnął jedynie, żeby już nigdy więcej się nie obudzić i nie mierzyć się z problemami, które go przerastały. Wszechświat jednak nie był dla niego łaskawy i następnego dnia po raz kolejny powitały go promienie Słońca na tym przeklętym podole, a do tego pikanie różnych urządzeń, do których był podłączony. Larissa siedziała przy jego łóżku i płakała, ściskając jego dłoń. Chwilę później do sali weszła również Martha.

Był wściekły, gdy dowiedział się, że jego własna siostra uratowała go i dzięki niej udało się go jeszcze wyrwać z rąk śmierci. Wtedy zaczął na nią krzyczeć, że wszystko popsuła, że była żałosna. Do tej pory żałował słów, które wtedy od niego usłyszała, ale nie był w stanie cofnąć czasu. Dobrze, że ona nie zostawiła go w tamtym momencie, trwała przy nim, a milczenie przerywała jedynie szlochem. Gdyby wtedy został sam, na pewno podjąłby kolejną próbę.

Rodziców nie widział ani przez chwilę podczas pobytu w szpitalu. Nie przyszli go odwiedzić, jakby on wcale dla nich nie istniał. Martha powiedziała, że nie za bardzo przejęli się próbą samobójczą syna, a jedynie byli wściekli, że chłopak próbował pokrzyżować ich plany i zniszczył własne przyjęcie zaręczynowe, które miało się odbyć tego dnia.

A potem Larissa opowiedziała mu, co stało się, gdy on leżał nieprzytomny. Rodzice znów zaczęli się kłócić i to z powodu jego próby. Ona była świadkiem jak wyzywali jej brata, jak zmieszali go z błotem i mówili, że muszą coś z nim zrobić, bo inaczej on wszystko zniweczy. Wtedy stanęła w jego obronie po raz pierwszy. Zaczęła krzyczeć, że zniszczyli im życie i ona nie chce ich znać. Kazali jej siedzieć cicho i modlić się, żeby ktokolwiek zechciał taką słabą i głupią dziewczynę jak ona, bo inaczej przyniesie wstyd całej rodzinie, a oni pozbawią ją za to prawa do majątku. Podczas tej kłótni oznajmili jej też, że była już zaręczona z jakimś bajecznie bogatym facetem. Wydało się, że to dwa razy starszy od niej oblech, któremu Rissa wpadła w oko. Stary zbok chciał mieć młodziutką żonę, która prawdopodobnie miała podzielić los Adeline. Tego było już dla niej za wiele. Krzycząc, że odchodzi od nich, wybiegła z domu i razem z Marthą udała się prosto do szpitala, gdzie przebywał jej brat.

Pozwolili jej odejść, bo sądzili, że wciąż mieli nad nią władzę. Ich sposób wychowania zrobił z niej kogoś, kto nie nadawał się do praktycznie żadnej pracy, dlatego też sądzili, że nie minie dużo czasu, zanim dziewczyna wróci do nich pokornie, błagając o pomoc.

Ale ona wolała umrzeć, niż wrócić do nich kiedykolwiek. Na szczęście miała wsparcie brata i wraz z nim zaplanowała ucieczkę. Jeszcze nie do końca wiedzieli, jak to osiągnąć, ale planowali zniknąć z tego przeklętego miejsca, uciec gdzieś daleko, całkowicie odcinając się od osób, które odważyły się nazywać ich rodzicami i zostawiając przeszłość daleko w tyle.

Ze swoich kont bankowych, założonych im przez Adeline i Xaviera, wypłacili wszystkie pieniądze. Nie było tego zbyt wiele, bo nie pozwalali im wydawać ich ''ciężko'' zarobionych pieniędzy na głupoty, ale wystarczyło na start. Do domu wrócili tylko na chwilę, gdy byli już pewni, że tych potworów tam nie było i zabrali najpotrzebniejsze rzeczy, a potem wsiedli razem do pociągu i uciekli stamtąd raz na zawsze. Już nie było odwrotu, a oni nie zamierzali nawet na chwilę spojrzeć za siebie.

Początkowo pomieszkiwali w hotelu i starali się oszczędzać posiadane pieniądze, więc nie pozwalali sobie na luksusy. Potem dołączyła do nich Martha, która również odeszła z tamtego przeklętego domu, aby pomóc tym młodym ludziom, którymi kiedyś się opiekowała. Wspólnie udało im się znaleźć niewielkie mieszkanie i przez pierwsze miesiące żyli razem. Jedynym minusem tego wszystkiego był fakt, że mieli do dyspozycji tylko dwie sypialnie, więc Will był skazany na spanie na kanapie. Nie narzekał ani na to, ani wtedy, gdy musiał znaleźć sobie pracę i zacząć zarabiać na nich niedługo po osiągnięciu pełnoletności. Larissa też starała się wykonywać drobne prace i dokładać do ich budżetu.

Adeline i Xavier próbowali się z nimi skontaktować. Ona dzwoniła do nich zapłakana i błagała, aby wrócili do domu, bo ponoć tak bardzo ich kochała i chciała dla nich jak najlepiej. Oferowała im pieniądze, aby łatwiej im się żyło, a tak naprawdę chciała ich jedynie przekupić. Obiecywała nawet, że da im wszystko, czego będą chcieli, jeśli do niej wrócą. Próbowała ratować swój plan i z pomocą dzieci zostawić Xaviera na lodzie. Jej mąż również kilka razy kontaktował się z nimi, ale on stosował zupełnie inną taktykę - straszył ich, że jeśli nie wrócą do domu, on ich znajdzie i zniszczy. Chyba był zbyt wściekły, że pokazali, jak bardzo ta "rodzina" była nieidealna.

Jedyną osobą, która nie słuchała ich kłamstw, był Will. Chłopak od razu kończył rozmowę z nimi, każąc im się walić albo coś tego typu, nie szczędząc im przekleństw i gróźb, że media dowiedzą się, co działo się przez te wszystkie lata w ich cudownej rodzinie. Tak naprawdę nie chciał tego robić, ale w ostateczności, nie zawahałby się. Potem nawet zmienił numer, żeby zyskać całkowity spokój od nich.

Natomiast gorzej było z jego siostrą. Była wciąż podatna na manipulacje. Czasem przychodziły momenty, gdy im wierzyła i nawet chciała wracać do rodzinnego domu. Zdarzały im się kłótnie o to. Próbował ją przekonać, że ich rodzice wciąż tylko kłamali i jedynie to potrafili robić. Prosił, aby została z nim.

Za każdym razem, gdy patrzyła na jego ręce naznaczone do końca życia brzmieniem niedoszłego samobójcy, przypominała sobie, do czego tamta dwójka go doprowadziła, co zrobiły osoby, które śmiały nazywać się ich rodzicami i wmawiać im, że ich kochali. Wspomnienia odżywały w jej głowie i znów słyszała wśród ich krzyków, że wyjdzie za mąż za jakiegoś starego oblecha, żeby móc urodzić mu dzieci i przejąć część jego majątku.

Nie wiedziała jeszcze wtedy, że przez to wszystko jej brat zaczął się ciąć. Każda kolejna wymiana zdań z nią na temat powrotu pozostawiała na jego nadgarstkach kolejną ranę, ale nie tak głęboką, jak te pierwsze. Tym razem nie chciał się zabić, jedynie zranić, żeby poczuć w końcu coś innego niż ból psychiczny, który go wykańczał. Groźby ze strony rodziców nie tylko powodowały blizny w jego umyśle, ale również na ciele...

Musiało minąć sporo czasu, zanim zdecydowała się postawić kolejny krok, ale z pomocą Willa, Marthy, a potem również i psychologa, przestała odbierać połączenia od rodziców, a zaraz potem zmieniła numer. Sytuacją, która ostatecznie ją do tego popchnęła była ostatnia rozmowa z ojcem. Jego słowa już chyba do końca życia będą krążyły w jej głowie.

"Zniszczę was. Zabiorę wam wszystko, a potem będę patrzył, jak się sprzedajesz za pieniądze, aby przeżyć kolejny marny dzień. Oboje będziecie to robić. W końcu zaczniecie błagać, żebym przyjął was z powrotem, ale ja..."

Reszty nie dane jej było usłyszeć, bo Will przyszedł i zobaczył, że z kimś rozmawiała. Widząc wyraz jej twarzy już wiedział z kim, dlatego wyrwał jej telefon z ręki i wykrzyczał do słuchawki:

"Pożałujecie wszystkiego, co zrobiliście! Zapamiętaj te słowa! Lepiej uważaj, gdzie chodzisz, bo przypadkiem może ci się coś stać. Mam nadzieję, że zdechniesz prędko."

Czy próbowali zgłaszać sprawę na policję? Tak. Szukali pomocy na komisariacie, ale osoby stojące na straży prawa tak naprawdę nic nie zrobiły. Dodatkowo mieli czelność twierdzić, że Larissa powinna wrócić do rodziców, bo w tamtym momencie nie była jeszcze pełnoletnia. Kazali im okazać rodzicom wdzięczność za sprowadzenie ich na ten świat, za dach nad głową i wychowywanie. Uważali ich jedynie za rozpieszczone bachory. Poza tymi żałosnymi stwierdzeniami, nie zrobili nic, aby im pomóc. Wtedy Will zrozumiał, że nie mogł liczyć na wsparcie wymiaru sprawiedliwości, bo jego ojciec miał dość wysoką pozycję i nawet policja niewiele chciała zrobić.

Przez cały ten czas Adeline i Xavier wmawiali wszystkim dookoła, że nic się nie działo, a ich dzieci wyjechały tylko dlatego, że chciały nauczyć się samodzielności. Według ich wersji Will chciał pójść na studia, a ciekawa świata Larissa wyjechała razem z nim. Nie mogli ich sprowadzić siłą, bo wtedy miałby miejsce skandal, a jego stanowisko zaczęłoby się chwiać, więc kłamali i próbowali zastraszać.

Niedługo później znudziły im się te gierki, ale to nastało dopiero w momencie, gdy oszustwa Xaviera, jego przekręty i wszelkie inne brudy wyszły na jaw. Stracił swoją pozycję, a potem zostawił Adeline dla młodszej kochanki, z którą zdradzał żonę już od wielu lat. Po upływie kolejnych miesięcy ten sukinsyn zakończył swój żywot. Jako oficjalną przyczynę śmierci do wiadomości publicznej podano zawał serca, jednak tylko nieliczni znali prawdę...

Miał prawie dwadzieścia lat, gdy jego drogi skrzyżowały się ze ścieżką Nathaniela Blacka. Nigdy nie sądził, że zwykły pobyt w klubie, którym była Amnesia, zakończy się walką z jego udziałem. Właściwie ta sprawa tak naprawdę go nie dotyczyła, ale gdy zobaczył, że jakiś facet z nożem szedł w stronę gościa, który wygląda na dzianego, coś go podkusiło, żeby zareagować. Skoro widział całą sytuację, nie chciał mieć krwi na rękach, więc obezwładnił nożownika chwilę przed próbą ataku. W gruncie rzeczy zawsze miał miękkie serce i to było jego największą tragedią.

Oczywistością było, że po tym zdarzeniu, Black prześwietlił go dokładnie. Jakiś czas później zaproponował mu posadę szofera. Skoro chłopak prawdopodobnie bezinteresownie uratował mu życie, postanowił się odwdzięczyć za to. Wtedy Will jeszcze nie wiedział zbyt wiele na temat Nathaniela, ale nawet gdy później już został we wszystkim uświadomiony, dołączył do niego. Jeszcze bardziej zbliżyło ich do siebie pewne zdarzenie, które miało miejsce potem.

To z rozkazu Blacka zginął Xavier, który przez jakiś czas współpracował z Riverą. Obaj widzieli w nim wroga, więc Nat wysłał do niego kobietę, która przyczyniła się do jego upadku. Wykorzystali fakt, że miał problemy z sercem i przyjmował leki, które bardzo szybko zareagowały po podaniu mu soku z grejpfruta. (Oczywiście Moore nie pochwalił się tym przed Charlesem, bo nie chciał, aby ten widział w nim potwora. Lepiej, żeby akurat ta informacja została między nim a Szefem.)

Potem zdał sobie sprawę, że gdzieś w tym wszystkim umarł dawny Will i postanowił odprawić pogrzeb, zmieniając swoje nazwisko. Przestał być częścią rodziny Loss i zaczął żyć z zupełnie czystą kartą. To był jeden z powodów, dla którego ludzie Nathaniela zaczęli go nazywać go Cieniem. Zjawił się nagle z bagażem problemów, a potem patrzył jak jego przyszłość płonie, gdy stał się Moore'em. Wyparł się prawa do rodzinnego majątku i wolał żyć jako ktoś zupełnie inny. Nigdy się nie wywyższał, mimo swojego pochodzenia i wolał pozstać w cieniu.

Rozważał też zmianę imienia, ale ostatecznie je zostawił, bo nie chciało mu się wymyślać lepszego, niż to aktualne. To imię miało mu przypominać, kim był i przez co przeszedł, żeby znajdować się tam, gdzie właśnie stał.

A co stało się z Adeline? Tego akurat nie wiedział i nawet nie zamierzał szukać żadnych informacji o niej. Miał tylko nadzieję, że ta kobieta nigdy ich nie znajdzie i nie będzie musiał więcej jej widzieć. To była jedyna rzecz, którą od niej chciał.

Czy przeszedł przez piekło? Nie, on wciąż w nim był. Może nie fizycznie, ale z pewnością jakaś jego część nigdy się stamtąd nie uwolni.

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

- Boże - powtórzył po raz któryś Vasillas. Nie był w stanie wydobyć z siebie nic więcej niż to. Był przerażony tym, co przeżył jego chłopak, ale w końcu przestał się dziwić, dlaczego Will potrafił zachowywać się, jakby zamiast serca miał kostkę lodu. Zrozumiał, dlaczego on tak bardzo bał się kolejnego skrzywdzenia i chronił się przed tym tak zawzięcie. Udawał wrednego, żeby nikt nie wiedział, jak bardzo złamany był.

Tulił go do siebie, jakby w ten sposób miał poskładać jego rozwalone na drobno kawałki, naprawić wszystkie szkody w jego psychice i wymazać blizny z jego skóry.

Niektórzy z nas po prostu nie mają rodziców i żyją z potworami - pomyślał Will, jednak był już za bardzo zmęczony mówieniem, żeby pozwolić tym myślom opuścić jego głowę. Chciał tylko wtulić się bardziej w policjanta i pójść spać.

- Nigdy więcej nikt cię już nie skrzywdzi - obiecał Charles. - Dopóki będę żył, nie pozwolę na to.

Moore mógł mieć tylko nadzieję, że wszystko, co najgorsze, miał już za sobą. Wiedział jednak, że często wszechświat lubił działać mu na przekór.

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

Chyba najgorszy rozdział do tej pory... Ale czasem trzeba umrzeć, żeby móc się odrodzić i żyć dalej. Oby tylko nikt z nas nigdy nie był sam w swojej walce.

Jeśli ktoś nie zauważył jeszcze: 🦋 = niezbyt przyjemny rozdział. Ta informacja się przyda 😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top