~41: Zagubieni pośród lęku i bólu~

Zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Drewno, które oddzielało go od wnętrza mieszkania ani drgnęło.

Nie mógł wykluczyć, że nikogo tam nie było, a on na marne się trudził. Zaczął nawet podejrzewać, że może oni oboje uciekli. Tak naprawdę takie zachowanie by go nie zdziwiło. Nie zmieniało to jednak faktu, że ta sytuacja wywoływała ból. Czuł ukłucie w piersi, którego w żaden sposób nie był w stanie ukoić. Nie było leku na coś takiego.

Brał pod uwagę ich ucieczkę, ale istniała jeszcze gorsza możliwość. Coś mogło im się po prostu przytrafić...

Zamierzał odejść, żeby kontynuować swoje śledztwo, chciał szukać dalej, nie tracąc więcej czasu, ale wtedy miło go zaskoczono. Drzwi zostały uchylone i stanęła za nimi Larissa.

Czyli jednak nie uciekli. A przynajmniej nie oboje. Wiedział chociaż, że ona wciąż tu była i miał nadzieję, że wiedziała coś na interesujący go temat.

– Coś się stało? – zapytała.

Nie była zaskoczona jego pojawieniem się, więc prawdopodobnie wiedziała, o co chodziło. No jasne, była przecież siostrą tego małego diabła z uroczą twarzą. Jeśli ktokolwiek coś wiedział, to właśnie ona. Musiała być świadoma wybryków swojego upartego braciszka. Nawet, gdy uciekł na początku miesiąca do tego przeklętego Blacka, ona wiedziała o wszystkim.

– Ty mi powiedz – zażądał. Nie miał zamiaru owijać w bawełnę, chciał jak najszybciej poznać prawdę. Tylko to mogło przynieść mu spokój, ukoić (albo zwiększyć) jego ból.

– Wejdź.

Przepuściła go w drzwiach. Nie mogła tak po prostu go olać, on zasługiwał na wyjaśnienia. Niestety ona zobowiązała się do bycia patronką jego związku z pewnym złośnikiem, więc teraz musiała wykonać swoje obowiązki.

Poczekała aż ten zdejmie buty i płaszcz, żeby mogli pójść dalej i usiąść przy stole. Musiała z nim poważnie porozmawiać. Widziała, że ten facet denerwował się tym i był okropnie niecierpliwy, więc chciała jak najszybciej z nim pomówić i spróbować go uspokoić.

– Will... – zaczęła niepewnie, stukając przy tym paznokciami o blat stołu. Nerwowo poprawiała włosy. Wolałaby nie musieć przeprowadzać tej rozmowy, ale nie miała wyjścia. – On potrzebuje trochę czasu.

– Co się dzieje?

– Nic.

Odwracała od niego wzrok i to już był jasny dowód na to, że nie była szczera, że coś ukrywała.

Starał się zachować spokój, bo nerwy w niczym by nie pomogły, ale to było trudne. Chciał jak najprędzej dowiedzieć się, co dokładnie się działo i spróbować to rozwiązać.  Przecież nie mogli ukrywać przed nim czegoś, co zdawało się być dla tej dwójki problemem. Nie mógł żyć w nieświadomości i ciągłym stresie do czasu aż łaskawie mu powiedzą.

– Ja i Will dużo przeszliśmy – kontynuowała. – To ma swoje skutki. Czasem po prostu... odcina się od świata na kilka dni, żeby w samotności przeżyć wszystkie swoje emocje. Wiem, że to niezdrowe i nie powinien tak robić, ale... nie potrafię mu pomóc – wyznała, kręcąc przy tym lekko głową, jakby nie wierzyła, że właśnie mu o tym mówiła. W oczach błyszczały jej łzy, które starała się wstrzymać. Nie było łatwo o tym mówić, ale musiała cokolwiek wyjaśnić.

– Gdzie on teraz jest?

– Chyba u siebie.

– Kontaktował się z tobą?

Kiwnęła głową. Przynajmniej odważyła się spojrzeć mu w oczy.

– Tak – potwierdziła. – Kilkanaście minut temu. Mówił, że wszystko jest dobrze. Kazał ci przekazać, że przeprasza za wszystko. Miałam właśnie zamiar do ciebie dzwonić.

– Od rana mnie ignoruje – oznajmił. W głosie było słychać, że cierpiał i nawet nie starał się tego ukryć. – Napisał tylko, żebym się nie martwił, ale on potrzebuje czasu. Myślałem, że zrobiłem coś nie tak...

Oparł łokcie o stół i schował twarz w dłoniach. Był już zdesperowany i zmęczony tym wszystkim. Naprawdę bardzo się starał zrozumieć Willa, ale on mu tego nie ułatwiał. Ten uparciuch nie chciał z własnej woli mówić o swoich uczuciach i robił to prawie tylko wtedy, gdy już był przyparty do muru. Vasillas nie rozumiał, co robił źle ani co powinien uczynić, aby zyskać jego szczerość.

– Nie. Nie o to chodzi – odpowiedziała szybko, żeby powstrzymać go przed myśleniem, że to jego wina. – Pewnie nie zrozumiesz, ale są momenty, kiedy on zaczyna czuć zbyt dużo na raz. To wszystko go przerasta i ucieka, żeby nikt nie widział go w takim stanie.

Miała rację – nie do końca to rozumiał. Nigdy czegoś takiego nie przeżywał, więc nie wiedział, co czuł Will i dlaczego tak postępował. To było dla niego coś, co wręcz nie potrafiło mu się zmieścić w głowie. Nigdy wcześniej nie spotkał na swojej drodze osoby o takich problemach i nie wiedział co miałby zrobić.

– Dlaczego mi nie powiedział? – zapytał, podnosząc na nią wzrok. Odrobinę miał mu to za złe. Brak zaufania był bolesny.

– Już i tak uważa sam siebie za słabego i bezwartościowego, na pewno nie chciał, żebyś go takiego zobaczył. Sądzi, że na ciebie nie zasługuje, więc stara się pokazać ci z najlepszej strony.

Will na niego nie zasługiwał? Chyba raczej odwrotnie. To Charles nie był w stanie zdobyć zaufania chłopaka, zapewnić mu komfortu do szczerej rozmowy o problemach. To on nie zasługiwał na niego, bo nie potrafił dbać o tego uparciucha. Nie był w stanie zrobić niczego, co by poprawiło sytuację Moore'a.

Przerażało ją jego milczenie, w którym uparcie trwał po jej słowach. Obawiała się, że glina nie wytrzyma, że odejdzie stąd w tym momencie, że odwróci się od jej brata i zostawi go samego... Ona sama strasznie panikowała, więc co miał czuć jej brat?

– Nie nienawidź go za to – poprosiła.

– Problem w tym, że nie potrafię go nienawidzić – przyznał. Brzmiał, jakby już miał dość tego wszystkiego. – Cokolwiek on zrobi, wciąż mi na nim zależy. Martwię się o niego i chcę mu pomóc, ale on niewiele mówi o tym.

– Jest zbyt dumny i uparty, żeby przyznać, że potrzebuje pomocy. Nie chcę nic sugerować, ale odkąd pojawiłeś się ty... jego stan emocjonalny jest nieco bardziej chwiejny. – Spojrzał na nią z ogromnym bólem wymalowanym na twarzy, ale dalsza część jej wypowiedzi trochę go uspokoiła. – Will boi się, że coś ci się stanie. Masz przecież styczność z mordercami w pracy i w ogóle...

– Dlaczego nie może być ze mną szczery?

Było słychać jak głośno przełyka ślinę, ale żadne słowo nie opuściło na razie jej gardła. Biła się z myślami.

– Ty nie wiesz, jak to jest dowiedzieć się, że osoba, na której ci zależy, przez cały czas kłamała i udawała, że robi wszystko dla twojego dobra, choć tak naprawdę tobą manipulowała i... – przerwała, aby nie powiedzieć za dużo. Uważała, że tyle wystarczyło, aby zrozumieć o co chodziło. Poza tym, chyba nie dałaby rady mówić dalej. Wspominanie przeszłości wciąż bolało i nie obyłoby się bez płaczu. Nie chciała też mówić mu o zupełnie wszystkich faktach bez wiedzy jej brata.

– Boi się, że znów ktoś go skrzywdzi, wykorzysta po raz kolejny, prawda?

– Tak. Oboje się tego boimy.

Co, do diabła, przeszła ta dwójka? Czy oni żyli w jakimś piekle na ziemi? Dlaczego ktoś ich skrzywdził tak bardzo? I co takiego musiało się wydarzyć, żeby byli aż tak zniszczeni?

– Próbowałaś sugerować mu terapię? – zapytał. Obserwował jej reakcję, obawiając się, że mogłabym go źle zrozumieć. Nie chciał, aby pomyślała, że on uważa Willa za wariata. Niestety czasem ludzie tak reagowali na pytania o leczeniu tego typu.

– Tak. – Pokiwała głową. – Poszedł do psychologa, ale po kilku miesiącach zrezygnował. Sądził, że to mu niepotrzebne.

– A ty szukałaś pomocy?

– Tak. – Trochę wstydziła się o tym mówić. Odwracała wzrok, nerwowo drapała się po ramieniu. – Wciąż chodzę do psychologa. U mnie wszystko w porządku, ale teraz ważniejszy jest mój brat.

– Czy on...? – Nie wiedział jak o to zapytać. To nie do końca chciało mu przejść przez gardło. Samo myślenie o tym było trudne. – Mógłby spróbować zrobić sobie krzywdę?

– Chyba nie – odparła, patrząc na niego z lękiem. Nie wiedziała, ile faktów z ich przeszłości Charles już znał i jak dużo mogła mu powiedzieć.

Wierzył w to, że Will nie kłamał, gdy mówił, że nie tnie się od dłuższego czasu. Tylko ta nadzieja jeszcze go tu trzymała. Inaczej wybłagałby od Larissy jego adres i już by tam pojechał, aby upewnić się, że jej brat nic sobie nie zrobi. Fakt, gdzieś z tyłu głowy odzywał się głos, który twierdził, że skoro chłopak już kiedyś się ciął, teraz może do tego wrócić, ale chwilowo starał się to ignorować. Chciał najpierw porozmawiać z jego siostrą i upewnić się, że z nią też było wszystko w porządku. Nie był w stanie jej tak po prostu zostawić.

– Larissa, dobrze się czujesz?

– Tak – powiedziała zaskoczona, że wypytywał o nią. Powinien bardziej martwić się o Willa. – Mną się nie przejmuj.

Obdarzyła go słabym uśmiechem, który jednak nie przekonał Vasillasa, że wszystko było dobrze. Ona po prostu nie chciała o tym mówić, wolała przed nim ukryć pewne rzeczy.

Wzięła do ręki telefon, który leżał zaraz przy niej na blacie stołu. Odblokowała go i zaczęła stukać coś na klawiaturze. Przez chwilę skupiała się tylko na tym, nie zwracając uwagi na swojego gościa.

– Spróbuję namówić go, żeby chociaż się z tobą skontaktował – oznajmiła, gdy już przestała pisać. Wciąż trzymała telefon i czekała na odpowiedź, ale chociaż spojrzała na policjanta.

– Nie musisz tego robić.

– Muszę. Dla ciebie i dla niego. Ktoś w końcu musi mu uświadomić, że nie wszyscy są okropni.

Chciał coś jej na to odpowiedzieć, ale dziewczyna dostała wiadomość od swojego brata. Poruszała się niespokojnie na krześle, a potem zaczęła śledzić wzrokiem tekst.

– Charles, wróć do domu i zadzwoń do niego – poprosiła. – On chce porozmawiać z tobą na spokojnie.

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

Zdawał sobie sprawę, że być może głupotą było zostawić Larissę i zastosować się do jej prośby, ale przecież nie mógł pomóc osobie, która tego nie chciała. Może i ona nie powiedziała otwarcie, że nie chce go już w swoim mieszkaniu, ale w pewnym stopniu czuł się tam niechciany. Nie miał pewności czy naprawdę poprosiła Willa, aby ten z nim porozmawiał, czy była to tylko wymówka, żeby się go pozbyć. Musiał sam sprawdzić, jaka była prawda.

Chwilę po powrocie do siebie, miał zamiar spróbować skontaktować się ze swoim niezwykle upartym i opornym na szczere rozmowy chłopakiem. Gdy wziął telefon do ręki i odnalazł na liście numer do Willa, ktoś zakłócił jego spokój, dzwoniąc do drzwi. Początkowo zastanawiał się nad zignorowaniem tego faktu. Kto, do diabła, dobijał się do niego w piątek po godzinie 19? [Świadkowie Jehowy XD Przepraszam za moje poczucie humoru, ale to było silniejsze ode mnie]. Z nikim nie był umówiony. A dodatkowo aktualnie był nieco zajęty, więc wolałby, aby ta osoba nie przeszkadzała mu akurat teraz.

Kolejny dźwięk dzwonka. Nieproszony gość chyba był zdeterminowany wejść do środka. Być może się spieszył. Może to było coś ważnego?

Ciekawość w nim wygrała. Musiał dowiedzieć się, kto stał na korytarzu po drugiej stronie drzwi i tak koniecznie chciał się z nim widzieć. Przyzwyczajenie, aby sprawdzić wszystko i zwracać uwagę na każdy drobiazg, które nabył w policji, dało o sobie znać.

Z lekką irytacją otworzył drzwi i nie patrząc nawet na osobę, która stała na korytarzu, zapytał:

– Coś się pali?

Przetarł oczy, aby upewnić się, że wzrok go nie mylił. Wciąż widział to samo, więc raczej nadal było dość dobrze z jego umiejętnością widzenia. Chciał powiedzieć coś więcej, ale jedynie rozchylił usta, nie wiedząc od czego zacząć. Przede wszystkim, przydałoby się przeprosić, że od razu wyszedł do niego z irytacją...

– Wybacz – powiedział Will, ubiegając go w przepraszaniu. Wyglądał na bardziej przygnębionego niż kiedykolwiek wcześniej. Do tego podkrążone, zaczerwienione oczy, które starał się ukryć pochylając głowę i unikając spojrzenia policjanta. – Przyszedłem pokazać, że wciąż nic mi nie jest, żeby cię nie martwić i przy okazji przeprosić cię za to, że zachowuję się jak skończony kretyn. Nie zdziwię się, jeśli ze mną zerwiesz... Naprawdę na to zasłużyłem i nie liczę nawet na wybaczenie...

Stał zaraz przed nim, obawiając się reakcji Vasillasa. Wciąż rozważał czy dobrze zrobił, przychodząc tu. Policjant raczej nie wyglądał na zadowolonego, a właściwie nie odzywał się, jedynie patrzył z nieokreślonyn wyrazem twarzy. To nie było wcale pomocne, gdy Willa zżerał od środka stres, nad którym nieumiejętnie starał się zapanować. Nerwowo obracał na palcu jeden z pierścionków. Wzrok wbił w podłogę, nie mając odwagi patrzeć Charlesowi w oczy.

– Ja... – podjął znów, tracąc resztki pewności siebie. – Pójdę już.

Nie chciał widzieć zawodu ani niechęci na jego twarzy, więc nawet na chwilę na niego nie spojrzał, gdy odwracał się. Teraz już dostał dowód na to, że niepotrzebnie przychodził tutaj w tym momencie.

Zrobił zaledwie kilka kroków, gdy podświadomie zaczął chcieć odwrócić się, spróbować z nim porozmawiać, wyjaśnić mu, ale wiedział, że to prawdopodobnie pogorszy jego stan emocjonalny i może skończyć się płaczem, a to było ostatnie, czego chciał. Lepiej było odejść, wrócić do swojej jaskini, aby tam zaszyć się w ciemnościach i w samotności przeżywać swoje załamanie. Byleby nie pokazać przy kimkolwiek swojej słabości. Nie potrzebował niczyjej litości ani współczucia.

Chciał walczyć, pokazać mu, że on też potrafi się o niego starać. Obawiał się jednak, że glina nie będzie chciał z nim nawet rozmawiać. Lepiej było odejść.

Jednak wszechświat miał inny plan i zamierzał dopuścić do ich konfrontacji tu i teraz. Ponoć im wcześniej, tym lepiej, prawda?

Poczuł jak Charles łapie go za rękę i zatrzymuje. Nie musiał się odwracać, aby wiedzieć, że to on. Poznał po samym dotyku, sposobie, w jaki Vasillas splotł swoje palce z tymi jego i gładził kciukiem jego dłoń.

– Wybaczam ci – powiedział szeptem tuż przy uchu Willa. – Zostań ze mną, proszę.

W odpowiedzi jedynie kiwnął głową. Nie musiał nic mówić, aby Charles zrozumiał i zabrał go do swojego mieszkania.

Żaden z nich nie wypowiedział ani jednego słowa, gdy byli w drodze do salonu. Wszystko wisiało nad nimi gotowe, aby spaść im zaraz na głowy i przygnieść ich ciężarem niedopowiedzeń, braku zaufania i żalu do drugiej osoby. Za wszelką cenę chcieli uniknąć kłótni, ale to wydawało się być nieuniknione.

Usiedli na kanapie. Vasillas przytulił go do siebie. Wtulał głowę chłopaka w zagłębienie swojej szyi, żeby dać mu chociaż namiastkę bezpieczeństwa. Wiedział doskonale, że on nie izolował się bez powodu. Również słowa Larissy stanowiły podpowiedź i trochę wyjaśniały. Być może idealizował Willa i za bardzo usprawiedliwiał jego czyny z powodu tego, co chłopak przeszedł, ale co innego miał zrobić? Odwrócić się od niego? Zostawić go samego w takim stanie? Jak bardzo skończonym dupkiem musiałby być, żeby zrobić coś takiego?

– Przepraszam – odezwał się Moore łamiącym się głosem. – Tak bardzo żałuję...

– Nie przepraszaj – mówił łagodnie. – Wiem, że ci ciężko i chcę ci pomóc, ale gdy robi się trudno, nie odsuwaj się ode mnie. Pozwól mi być przy tobie, wspierać cię.

Odsunął go odrobinę od siebie, aby móc spojrzeć w tęczówki, które tak bardzo kochał; aby móc zobaczyć twarz chłopaka i składać na niej delikatne pocałunki. Nie spodziewał się, że ujrzy łzy powoli skradające się coraz niżej, tworzące mokre ślady od oczu aż po kąciki ust, spływające po brodzie.

Ten widok łamał mu serce. Tym bardziej, że miał świadomość tego, iż Will zwykle pozował na takiego, którego nie można w żaden sposób złamać, a już tym bardziej zmusić do łez. Udawał, że nie miał uczuć, ale Vasillas już wielokrotnie zdążył się przekonać jaki jego chłopak był naprawdę. Powoli dane mu było odkrywać jego wrażliwość, otwierać drzwi do kolejnych pomieszczeń, w których odnajdywał prawdę. Bez pośpiechu przedzierał się przez wszystkie lęki chłopaka, pokonywał mury, którymi ten był otoczony i dobrze chroniony. Miał nadzieję, że kiedyś przejdzie przez nie wszystkie i Moore nie będzie musiał już dłużej cierpieć w samotności.

Gdy próbował patrzeć mu w oczy, skupić się na jego tęczówkach, w których czaił się ból, Will odwracał wzrok. Ostatnie czego chciał to, żeby Vasillas widział go w takim stanie. Żałował, że nie udało mu się uciec, bo wtedy uniknąłby tego i policjant nie widziałby go jako kogoś słabego i zupełnie żałosnego.

– Chcesz opowiedzieć mi o tym, co się stało? – zapytał spokojnie, przyciągając go znów do siebie, obejmując i głaszcząc po plecach.

Moore był mu wdzięczny za to, że nie kontynuował patrzenia mu w oczy, a zamiast tego ukrył go przed światem w swoich ramionach. W końcu mógł poczuć się bezpiecznie i komfortowo.

Pokręcił głową. Nie chciał na razie o tym mówić. Najpierw musiał się uspokoić, żeby móc z nim rozmawiać.

– W porządku – powiedział glina, przenosząc jedną rękę na głowę chłopaka, aby wpleść palce w jego włosy i móc bawić się kosmykami podczas głaskania go. Miał wrażenie, że ten uparciuch lubił to, więc może to pomoże mu się uspokoić. W każdym razie, warto spróbować.

– Charles – odezwał się po kilku minutach zachrypniętym głosem. Nawet mimo odchrząknięcia, wciąż mówił szeptem. – Kocham cię.

– Ja ciebie też – odpowiedział, a następnie złożył pocałunek na czubku jego głowy.

– Nie radzę sobie z tym wszystkim – wyznał. Udało mu się choć trochę opanować łzy, więc postanowił zacząć mówić, żeby mieć to już z głowy. – Wiem, że nie powinienem uciekać, ale chyba nie potrafię już inaczej. To wszystko mnie przerasta.

– Czy to ma związek z sytuacją Nicole? To pogorszyło sytuację?

– Chyba tak.

Nieznacznie odsunął się od Vasillasa, aby nie wtulać się w jego klatkę piersiową aż tak bardzo, a zamiast tego usadowił się obok niego i oparł głowę o jego ramię. Sięgnął po dłoń policjanta, żeby potrzymać jego rękę, poczuć jego dotyk.

– Widok tej dziewczyny na moście przypomniał mi o czymś – dodał. Charles nie pospieszał go. Pozwolił mu mówić, a sam tylko słuchał. – Dodatkowo bałem się o ciebie. To uświadomiło mi, że mogę cię stracić w każdej chwili. Na służbie może ci się coś przytrafić, a ja... nie dowiem się nawet o tym tak prędko, bo nie jestem z rodziny...

– Gdyby wtedy skoczyła, uratowałbym ją i siebie również. Will, umiem sobie radzić i przeżyję wszystko, żeby tylko móc do ciebie wrócić.

Chciał w to wierzyć, ale nie mógł naiwnie żyć nadzieją na to, że policjantowi nic się nie stanie i będą żyli szczęśliwie.

– Jeśli coś mi się stanie – kontynuował glina – będziesz wiedział od razu. To akurat mogę ci obiecać na pewno. Moja partnerka z pracy wie o naszej relacji. Ona na pewno cię powiadomi. A jeśli nie, przecież mój przełożony współpracuje z Blackiem.

Zaprzestali rozmów na kilka minut. Cisza, jaka między nimi nastała nie była murem, który oddzielił ich od siebie, ale bańką komfortu i bezpieczeństwa, w której obaj zostali zamknięci. Wystarczyło, że byli razem, przytuleni do siebie i już było w miarę dobrze.

– Jej próba obudziła we mnie dawny lęk, o którym myślałem, że należy już do przeszłości – podjął znów Will. Potrzebował poruszyć ten temat, powiedzieć mu coś o sobie, o swoim dawnym życiu. Obawiał się wspominać o tym, ale nie mógł ukrywać wszystkiego w nieskończoność. Jeśli chciał, aby jego chłopak go zrozumiał, musiał mu powiedzieć. – Ja też mam za sobą podobną sytuację.

Vasillas przesunął dłoń na lewy nadgarstek chłopaka i pociągnął rękaw jego bluzy. Domyślał się, że to właśnie tutaj znajdowały się bezpośrednie dowody na wspomnianą przez Willa przeszłość.

– Tak – potwierdził Moore, gdy glina kciukiem gładził bliznę po najgłębszej ranie. – Próbowałem się zabić. Zamknąłem się w łazience i podciąłem sobie żyły. – Mówił obojętnym głosem, jakby te wspomnienia już wcale nie bolały, jakby został pozbawiony uczuć. – Byłem wściekły, gdy obudziłem się następnego dnia w szpitalu i miałem za złe Larissie uratowanie mnie.

– Muszę pamiętać, żeby przy następnym spotkaniu podziękować jej za to. – Znów złożył pocałunek pośród jego włosów.

– Zdecydowanie. Dzięki niej tu jestem.

– Co było potem? – zapytał, gdy ciekawość wzięła górę. Szybko się poprawił, bo wiedział, że dla Willa to nie było łatwe: – Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz.

– Moja próba była iskierką, która pomogła nam podjąć decyzję o ucieczce z domu. Takim sposobem znalazłem się tutaj. Udało mi się poznać Blacka, a potem ciebie.

Nawet sobie nie wyobrażał, przez co musiał w przeszłości przechodzić Will, jakie piekło przeżywał i co dokładnie działo się w jego rodzinie. Wiedział jednak, że to go zniszczyło psychicznie i teraz ten chłopak potrzebował pomocy.

– Nie wiem, co doprowadziło do tego wszystkiego, ale zrobię wszystko, żeby już nikt więcej cię nie skrzywdził.

Chciał mu wyznać prawdę na temat swojej młodości, opowiedzieć o wszystkim, co ciążyło mu na sercu i wracało w najmniej odpowiednich momentach jak koszmar, który powtarzał się od lat. Chciał, ale nie czuł się na siłach, aby już dziś wyłożyć wszystkie karty na stół i całkowicie się przed nim odkryć.

– Wystarczy jakiś czas żyć – zaczął mówić, patrząc przed siebie i powstrzymując łzy – mając w głowie jedynie, że nikt cię nie kocha, że musisz sobie ze wszystkim radzić sam, bo nie masz nikogo. I przede wszystkim, nie możesz pokazywać swoich prawdziwych uczuć, bo ludzie to wykorzystają, żeby cię zniszczyć. – Przerwał na chwilę. Westchnął. Łzy wciąż mu płynęły, ale już nie tak bardzo intensywnie. Otarł je rękawem bluzy. – Po tym wszystko się zmienia. Zaczynasz na wszystkich patrzyć jak na wrogów, zaufanie do ludzi spada praktycznie do zera. Masz kontakt jedynie z tymi, którzy wspierają cię w trudnych chwilach, choć nawet ich boisz się dopuszczać do siebie. Serce chce zaufać, woła o pomoc, ale rozum krzyczy, że to niepoprawne, bo doprowadzi jedynie do bólu. A gdy zaczynasz komuś ufać, w głowie pojawia się chaos i nie wiesz, co robić, jak sobie z tym poradzić. To wszystko cię przygniata. Czujesz się bezsilny, odczuwasz bezsens swojego istnienia i zaczynasz się obwiniać o wszystko.

– Chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć twoich uczuć – przyznał niechętnie, bojąc się, że Will źle to zinterpretuje. – Nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego i nawet nie wyobrażam sobie, jak można tak żyć... jak można kogokolwiek traktować tak, jak traktowano ciebie. Przynajmniej znam powód i nie dziwię ci się, że postępujesz tak, a nie inaczej. Wiesz, podziwiam cię – przyznał, opierając głowę o tę należącą do Willa. Od razu poczuł delikatny zapach mięty, którym otaczał się chłopaka. – Tak wiele przeszedłeś, ale wciąż masz siłę, aby walczyć z tym całym gównem.

– No właśnie już nie mam siły – oznajmił smutno. – Jestem za słaby na to.

– Chciałbym być chociaż w części tak silny, jak ty w chwili, którą nazywasz słabością. Nie doceniasz siebie, skarbie, ale ja mogę codziennie powtarzać ci, że jesteś silny i cudowny.

Schlebiało mu to. Nawet bardzo. I zdecydowanie poprawiało humor.

– Teraz masz mnie, więc już nie musisz radzić sobie ze wszystkim sam – ciągnął Charles, żeby okazać mu swoje wsparcie. – Może nie będę w stanie zrozumieć wszystkiego, ale cokolwiek się wydarzy, zawsze stanę po twojej stronie, nie opuszczę cię.

Czy mógł mu zaufać? Uwierzyć, że zawsze będzie obok i nigdy go nie zostawi? Czy mógł mieć pewność, że ich związek przetrwa próbę czasu i wszelkie inne przeszkody?

Chciał, żeby tak było i o niczym innym nie marzył. Chciał mieć Vasillasa u swojego boku już na zawsze, ale czy cokolwiek może trwać wiecznie? On miał jeszcze wiele sekretów, a demony przeszłości nie dawały mu o sobie zapomnieć i w końcu upomną się o zapłatę po próbie ucieczki od nich.

On był jak pióro targane wiatrem. Zagubione i wciąż szukające odpowiedniej drogi, która nie przyniesie mu znów cierpienia. Niestałe i ciągle zmieniające kierunek. Pióro, które chyba nigdy nie zazna spokój i w końcu starci wszystko i wszystkich...

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

"Robiąc krzywdę sobie wiem, że to wcale nie jest zdrowe
Znowu walę pięścią w ścianę, nie kontroluje już tego
[...]
Nie panuje nad tym, często ranią moje słowa
I potem jak patrzę w lustro, widzę w nim jedynie wroga
[...]
Nie jestem taki jak ty, nie
Tłumię demony gdzieś na dnie
Bo świat jest tym, czego nie chcę
Ciężko jest oddać mi serce"

...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top