~34: Raz kozie śmierć~
Will był tym, który obudził się jako pierwszy. Przez pierwsze minuty jedynie leżał, nie zwracając uwagi na nic, a wszystkie jego myśli krążyły wokół policjanta, który spał spokojnie obok niego. To wszystko wydawało się być tylko pięknym snem, który niestety powoli zmierzał ku końcowi. Tego najbardziej się obawiał w tym momencie. Tak bardzo nie chciał go stracić, rezygnować z bycia w pobliżu Charlesa ani skreślać ich relacji, ale zdawało mu się, że dla nich nie ma wspólnej przyszłości. Nie zmieniało to jednak faktu, że przeklęcie mu na nim zależało (choć nie zamierzał tego przyznać na głos). Gdyby ktokolwiek skrzywdził Vasillasa w jakiś sposób, on nie wybaczyłby sobie tego, nie mógłby żyć ze świadomością, że to w pewnym sensie przez niego policjant podpadł Nathanielowi. Gdyby tylko glina nie poczuł do niego czegoś więcej, Black zapomniałby niedługo o Charlesie, bo nie widziałby w nim żadnego zagrożenia. Bez wątpienia Will był tu problemem i ściągał niebezpieczeństwo na niego, ale to wciąż nie był koniec problemów...
Wspomnienia z poprzedniego dnia nadal dawały o sobie znać. Serce zaczynało mu bić o wiele szybciej, gdy przypominał sobie widok Charlesa klęczącego przed nim i proszącego, aby go zabił, ratując w ten sposób siebie. Ten obraz wyrył się w jego pamięci i pewnie pozostanie tam na długo. Tak bardzo przerażała go wizja, że policjantowi może stać się krzywda, że reagował paniką na to jedno wspomnienie.
Zdawał sobie sprawę z konsekwencji swojej decyzji. Wiedział, że wybierając Vasillasa, zarazem zdecydował się na odejście, a więc banicję. Stał się zdrajcą w grupie Nathaniela, a z tego powodu pewnie będzie ścigany przez jego ludzi, którzy nie będą w stanie pozwolić komuś takiemu żyć w spokoju. Harper mogła mówić, że Szef pozwolił im obu żyć, ale przecież to było nieprawdopodobne. Cokolwiek planował Black, raczej nie było to korzystne dla nich. Jeden z nich był policjantem o nie do końca jasnych wobec Nathaniela intencjach, a drugi – osobą, która życie tego policjanta ceniła bardziej niż cokolwiek inne i nie okazała się całkowicie oddana Szefowi. Niby twierdzili, że to była próba sprawdzenia czy zależy mu na Charlesie, ale on w to nie wierzył.
Dodatkowo pewnie ludzie z Rivery mogli ich znaleźć, dowiedzieć się czegoś, więc nie można wykluczyć, że oni również za jakiś czas upomną się o ich głowy.
Narażał jedynie Charlesa... i to bolało najbardziej.
Miał ochotę obudzić go w tym momencie, pomóc mu spakować najpotrzebniejsze rzeczy, a potem gdzieś go ukryć wraz z Larissą na jakiś czas. Zdobyłby dla nich fałszywe dokumenty i zrobiłby wszystko, żeby jego siostra i Charles znaleźli się daleko stąd. Chciał ratować ich za wszelką cenę, jednak wiedział, że on by się na to nie zgodził. Wczoraj przekonał się, że Vasillas nie zostawi go, gdy istniało ryzyko, że coś mu groziło.
Czując, że to dopiero początek problemów i najgorsze było dopiero przed nimi, zbliżył się do niego. Jeśli to miałby być jedyny taki poranek, gdzie obudził się przy nim, jeśli to miało być ich ostatnie spotkanie albo ostatni raz kiedy Will w ogóle otworzył oczy, chciał zapamiętać tę chwilę. Delikatnie odgarnął czarne kosmyki, które zasłaniały twarz policjanta i uśmiechnął się. Gdyby tylko mógł zatrzymać czas, zdecydowanie zrobiłby to teraz i patrzyłby na niego godzinami. O wiele łatwiej było to robić, gdy tamten wciąż był pogrążany w błogim śnie i nie widział tego. Mógł bezwstydnie przyglądać się mu, błądzić kciukiem po jego policzku i ustach, jednak nie odważył się go pocałować. Nie chciał wykorzystywać sytuacji i robić tego, gdy Charles nie był tego świadomy. Wolałby, żeby jego pocałunek był odwzajemniony, ale zarazem nie był pewny czy dałby radę to zrobić, gdyby Vasillas już się obudził.
Minuty mijały powoli, a on leżał z czołem opartym o to należące do Charlesa i trzymał jego dłoń. Myślami błądzi wokół Nathaniela, próbował zgadnąć co takiego on mógł planować i starał się znaleźć rozwiązanie z każdej możliwej sytuacji.
Nie chcąc przeszkadzać Vasillasowi we śnie i niepotrzebnie budzić go tak wcześnie, po kilkanstu minutach podniósł się i poszedł prosto do łazienki. Patrząc w lustro, nie wierzył, że on, o którym mówiono, że jest wysłannikiem diabła albo śmierci, który dla nich zbiera plony, dał się usidlić jakiemuś głupiemu uczuciu i to w dodatku do policjanta. Przecież powinni być wrogami. Nie bez powodu też był nazywany Cieniem. Wiekszość osób nie wiedziała o nim prawie nic, choć zwykle był u boku Nathaniela. Nawet z ich grupy mało kto go znał. Nie znali jego imienia, uważali go za gbura, kogoś zupełnie pozbawionego skrupułów, człowieka całkowicie oddanego Szefowi i będącego zawsze na jego rozkazy.
Twierdzono, że zawsze pojawiał się w nieodpowiednim miejscu i potrafił siać grozę. Zwykle stojąc u boku Blacka nosił garnitur, żeby wyglądać całkiem inaczej niż na codzień oraz okulary przeciwsłoneczne, żeby nikt nie zwracał uwagi na jego heterochromię, która ułatwiłaby odnalezienie go i poznanie jego prawdziwej tożsamości. Czasem też używał soczewek kontaktowych, żeby zmienić kolor oczu. Będąc z Nathanielem stawał się innym człowiekiem, przybierał maskę, posługiwał się fałszywymi dokumentami.
Żył w cieniu, a jego własna sława go wyprzedzała. Faktem było jednak, że większość rzeczy, które o nim mówiono, nie była prawdą. Ci ludzie tak bardzo się co do niego mylili, ale nikt ich nie wyprowadzał z tych kłamstw. Plotki o nim robiły wrażenie i sprawiały, że się go obawiali.
Tymczasem on był zupełnie normalnym człowiekiem, skrzywdzonym przez ten świat i udającym, że już nic go nie obchodzi. W głębi serca cierpiał, nie pozwalając sobie na silniejsze uczucia. Starał się trzymać ludzi na dystans, bo tak przeklęcie bał się, że ktoś znów go wykorzysta do swoich planów i skrzywdzi.
Nie był jednak w stanie całkowicie zamknąć serca i nie dopuścić do niego Charlesa. Policjant pomimo tych wszystkich plotek o Cieniu i zachowania Willa wobec niego, nie odpuścił i jakimś cudem znalazł drogę prosto do serca tego zamkniętego w sobie chłopaka. Chyba żaden z nich nie wiedział jak to się stało, a Moore nie był nawet pewny w którym momencie lubienie przerodziło się w coś więcej.
Miłość często kpi sobie z nieszczęśników, których dopadła w swoje sidła. Z nich też zrobiła sobie przedmiot kpin.
Wyświetlacz telefonu, który leżał w pobliżu, zaświecił się. Spojrzał na ekran, a jego serce ewidentnie chciało mu wyskoczyć z piersi. Było dość wcześnie, więc obawiał się tego, kto to mógł być.
Wiadomość wysłana z numeru zapisanego jako ''Szef'' w żadnych wypadku nie wróżyła nic dobrego w tym momencie. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien ją odczytać, sprawdzić o co chodziło. Pojawił się strach, że właśnie teraz Nathaniel dał mu kolejny rozkaz, który miał ostatecznie zakończyć jego misję. Starał się wierzyć w słowa Harper, ale własny rozsądek podpowiadał mu, że to było tylko kłamstwo, żeby uśpić ich czujność. Jeśli się nie mylił, wolał nie znać zawartości tej wiadomości. Gdyby przyszło mu umrzeć wraz z Charlesem, chyba lepiej byłoby się tego nie spodziewać. W takim wypadku miałby tylko nadzieję, że będzie to szybka śmierć, a Larissie pozwolą żyć dalej w spokoju.
Coś jednak podkusiło go, żeby sprawdzić wiadomość. Musiał wiedzieć. Jeśli chcieli się ich pozbyć, może uda mu się uciec, jakoś uratować siebie, Charlesa i siostrę. Przecież musiał istnieć sposób rozwiązania tego bez rozlewu krwi.
Gdy czytał wiadomość, przez chwilę kamień spadł mu z serca, ale potem wylądował on na jego stopach, wywołując ból.
Nathaniel nie dał mu żadnego rozkazu, nie wydał na nich wyroku, ale prosił o coś innego. Napisał, że przyjedzie po Willa, bo ma z nim sprawę do załatwienia. Dodał, iż wie gdzie go szukać i ma nadzieję, że chłopak nie śpi już.
Przez pierwsze kilka chwil stał przy umywalce, wpatrując się w swoje oblicze. W głowie miał jedynie ''co ja narobiłem?''. Niby nie kazano mu na razie nikogo zabijać, a szczególnie dobrą wiadomością było to, że nie dostał rozkazu skończyć z Vasillasem. Jedynie ten fakt podtrzymywał go teraz na duchu. Wciąż jednak nie mógł mieć pewności do czego to wszystko zmierzało.
Czuł jak narasta w nim niepokój, wielka gula strachu i nerwów kłębiła się w nim, skręcała żołądek. Oddech stawał się cięższy, ale starał się nad nim zapanować. Musiał z tym walczyć. Nie mógł pozwolić, aby lęk zawładnął nad nim i wpłynął na decyzje.
Nie za bardzo liczyło się to, że przecież mogli chcieć go stąd wywabić, żeby łatwiej doprowadzić do jego śmierci. Sam w starciu z nimi był bardziej bezbronny niż będąc w mieszkaniu policjanta. O to jednak nie martwił się tak bardzo. Jego życie nie było wcale cenne, a zdecydowanie bardziej niepokoił się o Charlesa. Obawiał się gdziekolwiek wyjść, bo wtedy musiałby go opuścić. Ostatnie czego by chciał, to zostawić policjanta całkiem samego i nieświadomego czegokolwiek. Z drugiej jednak strony nie chciał go budzić, niepokoić, bo wtedy glina nie pozwoli mu stąd wyjść.
Pragnął jedynie wiedzieć, że wszystko będzie z nim dobrze, gdy go zostawi, ale nie mógł dostać gwarancji.
Zaśmiał się kpiąco. Jak do tego doszło? Martwił się o policjanta, a nawet był gotów zginąć razem z nim, gdyby była taka potrzeba. Był chętny umrzeć za niego, poświęcić się. Przecież to było żałosne. To uczucie do Charlesa kompletnie wyprało mu mózg, uniemożliwiając racjonalne myślenie. Gdzieś tam w środku wciąż egzystował niepokój, na razie nie dając o sobie znać w całej okazałości, bo był tłumiony strachem o życie. Nadal pozostawała obawa, że to wszystko to tylko kłamstwo ze strony Vasillasa...
Ale czym tu się przejmować? Niedługo przecież miał się tu zjawić Nathaniel, który w najlepszym wypadku odstrzeli tylko jego, oszczędzając z jakiegoś powodu Charlesa. Miał przynajmniej nadzieję, że najwyżej skończy się to tak i więcej osób wmieszanych w tę sprawę nie zakończy swojego żywota w najbliższym czasie. Może i był głupi. Sam nie widział racjonalnego wyjaśnienia dlaczego miałoby tak być. Nawet gdyby jednak jakimś cudem Vasillas wyszedł z tego cało, to byłby błąd ze strony Blacka. Przecież ten facet był z policji i na dodatek był jednym z tych najbardziej upartych, więc jeśli coś się stanie, będzie się mścił na Nathanielu do końca swoich dni. Zdążył już przekonać się jak bardzo w swoich działaniach on był zawzięty.
Wszedł do niewielkiego pomieszczenia zaraz obok łazienki i zastał tam coś w stylu garderoby. Jedna większa szafa na ubrania i trochę mniejszych półek.
Początkowo wahał się przed otworzeniem jakiejkolwiek szafki. Nie czuł się dobrze, grzebiąc w czyichś rzeczach, ale nie chciał chodzić drugi dzień w tych samych ubraniach. Dlatego też ubrał się w ciuchy zajumane z szafy śpiącego wciąż Charlesa. Jeśli ma zginąć, to chociaż będzie miał przy sobie jego cząstkę w postaci ubrań należących do niego i zapachu policjanta, który na nich osiadł. Mógł mieć chociaż tyle, prawda?
Nie miał zamiaru nic jeść. I tak żaden pokarm nie byłby w stanie przejść mu przez gardło, więc nie warto było próbować. Jedynie zszedł do kuchni, żeby napić się wody, a potem stał tylko przy wyspie kuchennej, myśląc nad tym wszystkim.
Po usłyszeniu pukania do drzwi, nie miał najmniejszych wątpliwości kto był po drugiej stronie. Na szczęście nie zadzwoniono do drzwi, bo to mogłoby obudzić Vasillasa. Mimo świadomości, że był skazańcem, idącym właśnie w miejsce ostateczne, nie wahał się. Chciał się pożegnać z Charlesem i Larissą, ale nie zamierzał być egoistą. Gdyby to zrobił, tylko by ich zmartwił, zaalarmował, że coś się miało stać. Być może bez żadnego słowa odchodziło się łatwiej. Oni mogli mieć jeszcze trochę czasu, żeby żyć spokojnie, w kompletnej nieświadomości.
Otworzył drzwi i jego oczom ukazał się Nathaniel. Niby się go spodziewał, ale nie ochroniło go to przed szybszym biciem serca. Widok Szefa ubranego całkowicie na czarno, w garnitur, który znajdował się pod płaszczem, nie był dla niego czymś niezwykłym, ale sytuacja nie była sprzyjająca.
Oto stała przed nim jego śmierć...
– Już czas? – zapytał, chcąc tylko potwierdzić swoją teorię.
Black kiwnął głową. Problematyczne było to, że jego twarz nie wyrażała żadnych emocji w tym momencie. Zawsze to robił, gdy sytuacja była poważna – przybierał maskę obojętności i spokoju.
Will odwrócił się, żeby po raz ostatni spojrzeć w głąb mieszkania Charlesa. Miał nadzieję, że glina nie pojawi się nagle i nie będzie próbował go w żaden sposób powstrzymać.
– Gdzie on jest? – odezwał się Szef, przez co Moore znów na niego spojrzał.
– Śpi jeszcze – oznajmił niepewnie. Nie wiedział czy dobrze zrobił mówiąc to. Mógł powiedzieć, że go tu nie ma, że wyjechał, ale prawdopodobnie Nat by w to nie uwierzył.
– To dobrze. Wiem, że chcesz go chronić. Rozumiem to.
– Obiecasz mi coś? – Wciąż tliła się w nim nadzieja, że może uda mu się coś zrobić.
– Co?
– Zostaw w spokoju Larissę i jego. To sprawa między nami.
~🔥~
Gdyby ktoś go uprzedził, że nakazane mu jest wczesne wstawanie w dniu, kiedy miał wolne, bo inaczej Will nagle zniknie bez słowa, do diabła, nie spałby całą noc! Naprawdę, był gotów na to poświęcenie, żeby tylko nie stracić z oczu tego upartego pesymisty. Moore chyba za cel życiowy wziął sobie utrudnianie mu życia i doprowadzanie go do skrajności.
Gdzie niby teraz miałby go szukać? Miał wywiesić ogłoszenia ''zaginął chłopak, który zwykle patrzy na ludzi, jakby chciał ich zabić''?
Fakt, żyli w świecie przepełnionym różnego typu technologii i obaj mieli chociażby telefony. Doskonale wiedział o tym! Problemem było to, że z Willem nie było żadnego kontaktu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po odkryciu, że go tu nie ma, było dzwonienie do niego, pisanie wiadomości. Moore nie odbierał, nie odpisywał.
Okropnie go to niepokoiło. Nie wiedział co się z nim stało, dlaczego zniknął nagle. W jego głowie pojawiły się różne myśli, miliony scenariuszy, które nie były ani trochę optymistyczne. Może Will wyszedł na chwilę i coś mu się stało? Albo próbował znów uciec, żeby się gdzieś ukryć? To byłoby do niego podobne – on zawsze uciekał, gdy sobie nie radził. Istniało też ryzyko, że coś mu groziło. Przecież w swojej pracy miał wrogów, a po tym co się stało wczoraj, po całej tej dziwnej sytuacji z Blackiem, obawiał się, że sam Nathaniel mógł chcieć mu coś zrobić. Było prawdopodobne, że ten gówniarz będzie chciał pozbyć się ich obu.
Jedyną podpowiedzią w całej tej sytuacji była niewielka kartka, którą znalazł na biurku w sypialni. Początkowo jej nie zauważył, bo przecież tam zwykle panował nieporządek i wszystko żyło własnym życiem, a stosy papierów były normą. Spostrzegł pochyłe, trochę niechlujne pismo, jakby tworzone podczas zdenerwowania za pomocą trzęsącej się ręki. To nie był jego styl pisania, to nie były hieroglify, o których czasem sam autor nie wiedział, co miał na myśli. Tylko i wyłącznie dlatego zwrócił na to uwagę. Dodatkowo na kartce leżał srebrny pierścionek, a on biżuterii nie posiadał, więc z pewnością Will go tu zostawił.
''Nie szukaj mnie. Będzie dobrze.''
Na pewno. W obu kwestiach miał coś do powiedzenia i nie do końca się zgadzał. Po pierwsze, czy on naprawdę myślał, że po tym wszystkim teraz tak po prostu odpuści, pozwalając mu odejść bez słowa i nie będzie próbował go szukać? Po drugie, raczej nie było dobrze, skoro znów gdzieś uciekł. Widocznie miał jakiś powód. Szkoda tylko, że się tym z nim nie podzielił! Razem może jakoś by się z tym uporali, ale on – jak zwykle! – wolał walczyć z tym w samotności.
Teraz mógł się tylko domyślać jaka była prawda. Może próbował uchronić się przed zemstą Nathaniela albo kogoś innego tego pokroju? Może coś mu groziło, ale nie chciał o tym mówić? Co, jeśli wiedział o czymś i zatajając to, próbował go chronić? Przecież mógł się narażać.
Najbardziej chyba jego uwagę zwrócił pierścionek, który Will mu zostawił. Wiedział, że chłopak prawie zawsze ma chociaż jedną obręcz na palcach i raczej się ze swoją biżuterią nie rozstaje na dłużej. Tym razem jednak zostawił mu go.
Miał dziwne wrażenie, że to był jego sposób na pożegnanie – pozostawić coś dla siebie ważnego. To chyba najbardziej mówiło mu, że Moore planował coś, co nie skończy się dobrze albo po prostu miał problemy, z których mógł nie wyjść cało.
Nie chciał, żeby Will się poświęcał, oczekiwał jedynie szczerości. Pragnął, żeby ten powiedział mu o swoich problemach wprost, wyrzucił z siebie wszystko, co mu ciążyło i przestał ukrywać swoje myśli, uczucia. Do diabła, jeśli wiedział, że nadchodzą czarne chmury, powinien mu o tym powiedzieć, wspomnieć cokolwiek, a nie po prostu uciekać! Dlaczego tak bardzo mu nie ufał?
To było bolesne. Miał świadomość, że otrzymanie zaufania od Willa nie będzie takie łatwe, a szczególnie pełnego. Przez moment sądził jednak, że może chłopak wierzył mu choć trochę i był w stanie być z nim szczery. Widocznie się mylił i potrzebował kilka dłuższych chwil, żeby się pozbierać.
Po przeczytaniu zawartości kartki był prawie pewny, że Will po prostu uciekł. Można było wykluczyć możliwość, że chłopak wyszedł na chwilę i zaraz tu wróci. On uciekł i raczej nie zamierzał pojawić się tutaj w najbliższym czasie albo nawet wcale planował powrotu. Nie miał tylko pewności w kwestii tego czy zrobił to dobrowolnie, czy może jednak pod przymusem albo ze strachu przed kimś lub przed czymś. Pozostawały jedynie domysły. Biorąc pod uwagę chaotyczne pismo na kartce, mógł się domyślać, że Moore zdecydowanie nie był spokojny, być może pisał w pośpiechu, może ktoś go do tego zmusił.
Jeśli Will chciał znów pobawić się w kotka i myszkę – pora zrobić jakiś ruch.
Wybrał odpowiedni numer i przyłożył telefon do ucha, w oczekiwaniu aż ta osoba odbierze.
– Vasillas, czy ty się dobrze czujesz?! – usłyszał kobiecy krzyk, przez co odsunął trochę urządzenie od siebie, żeby nie narażać się na utratę słuchu. – Jest 8 rano, a ty dzwonisz do mnie. Dodatkowo. Dziś. Jest. Niedziela. NIEDZIELA! – Po wykrzyczeniu tego, dało się usłyszeć ciche westchnienie. Znając ją, pewnie teraz przesunęła dłonią po twarzy. – Dobra, czego chcesz?
– Masz Juliana w pobliżu?
– Dzwonisz do mnie tak wcześnie i bez żadnego przywitania, a potem pytasz czy mój chłopak jest ze mną?!
– To ważne – powiedział, próbując się usprawiedliwić. Byli jego ostatnią deską ratunku.
– Może zająłbyś się w końcu sobą, a nie ciągle szukaniem kogoś. Ja wiem, że jesteś wampirem czy innym mutantem i nie potrzebujesz odpoczywać, ale nie wszyscy są jak ty!
Nie przejął się nią. Rosalia zwykle dramatyzowała, czasem wręcz zachowywała się jak jego matka, więc normą były sytuacje, gdy go ochrzaniła (nawet gdy nic nie zrobił, a jedynie jej się wydawała, że coś odwalił). Była bardzo kochana i on już przyzwyczaił się do tego, że mu matkuje.
Usłyszał ściszony głos kobiety, wołający imię jej partnera. W tle usłyszał jakiś szmer.
– Tak? – tym razem to zdecydowanie był Julian.
Mógł zadzwonić od razu do niego, ale istniało prawdopodobieństwo, że będzie miał wyciszony telefon albo będzie jeszcze spał, więc kontakt z nim mógł być ograniczony. Za to w przypadku jego dziewczyny – niczym dziwnym nie byłoby, gdyby odebrała nawet o północy. Dlatego wolał najpierw skontaktować się z nią i spytać o sytuację.
– Mógłbyś kogoś dla mnie znaleźć? – zapytał.
– Że o to chodzi, to się domyśliłem – stwierdził Jul dość zmęczonym głosem. Chyba zawracanie mu głowy było błędem, ale... – Może więcej szczegółów?
– Tylko znaleźć, nic więcej.
– Po tym idziesz naprawdę na urlop.
Przez kilka ostatnich dni mówili mu, że powinien wziąć wolne, bo z powodu Willa nie umiał skupić się na pracy. Ignorował ich rady, bo robota pozwalał mu chociaż na trochę zapomnieć o tym wszystkim. Ostatecznie i tak zmusili go do wzięcia kilku dni wolnego.
– Ale najpierw muszę go znaleźć.
– Ty jesteś nienormalny, Vasillas! – usłyszał krzyk Rosalie z urządzenia. Ani trochę go to nie zdziwiło. – Mówię poważnie. Domyślam się, że chodzi o tego chłopaka, za którym uganiasz się cały czas. Błagam, powiedz mi, że się mylę.
– Nie mylisz się. – Westchnął. Ona wcale nie musiała na niego krzyczeć, ochrzaniać go, bo on dobrze wiedział jak bardzo żałosny i głupi był. Miał tego pełną świadomość, ale nawet to nie pozwalało mu tak łatwo odpuścić.
– Ostatnio też chciałeś go odnaleźć – przypomniała mu. – Powiedziałam ci wtedy, żebyś się zachowywał jak człowiek, a nie jak jakiś stalker. Nie możesz śledzić ludzi, kiedy tylko chcesz! Weź się w końcu zajmij sobą. Zastanów się czy ten chłopak jest wart twoich nerwów. Może on po prostu nie interesuje się facetami? Porozmawiaj z nim szczerze, zamiast bawić się w jakieś durne podchody. Jeśli nie, ja mu powiem o wszystkim!
– Rosa – odezwał się cicho Jul. – Spokojnie.
– Ja dopiero zaczęłam! – odpowiedziała. Teraz ciężko będzie ją zatrzymać. – Czy ty mógłbyś w końcu odpocząć, Charles? Ostatnio naprawdę za bardzo się przemęczasz i snujesz się jak żywy trup.
– Najpierw chcę go znaleźć... – odezwał się mając świadomość, że w ten sposób może sprowokować kolejną lawinę krzyków.
– Jesteś niemożliwy! Są normalne sposoby poderwania kogoś! Nie trzeba się uciekać do stalkowania!
– Wiem.
– Więc po prostu idź do niego i powiedz mu prawdę, zaproś go na randkę.
Gdyby tylko to było takie łatwe...
Ona nie rozumiała, a Vasillas nie chciał jej wciągać w to wszystko. O wiele łatwiej byłoby, gdyby tylko miał pewność co do tego, co stało się z Willem. Gdyby wiedział, że on nie opuścił jego mieszkania z własnej woli, od razu powiedziałby swoim znajomym, że chłopakowi coś groziło.
~🔥~
Poddanie się przyszło mu na myśl. Może po prostu Will nie chciał z nim być i dlatego zniknął? Wciąż niepokoiła go jednak wiadomość od chłopaka. To brzmiało tak, jakby spodziewał się czegoś złego. Dodatkowo ten pierścionek – raczej nie zostawiłby mu go, gdyby nic do Charlesa nie czuł. Nikt ot tak nie oddaje komuś swojej biżuterii, a już na pewno nie spodziewał się tego po nim.
Trzymając się kurczowo myśli, że coś może Willowi grozić, pozostał przy planie znalezienia go. Gdy już się spotkają i bezpośrednio od niego usłyszy, że ten nie chce z nim być, to wtedy... no właśnie, co wtedy? Czy będzie w stanie odpuścić go sobie tak po prostu? Nie, musiał wierzyć w to, że będzie dobrze. Przecież wczoraj usłyszał od niego, że go lubił, więc nie mogło być tak źle, prawda? Nie wykluczył też możliwości czegoś więcej.
Gdy już go znajdzie, a on będzie bezpieczny, pewnie go zamorduje za to wszystko, żeby potem móc go przywrócić do życia, ochrzanić i na koniec pocałować. Może nie był to idealny pomysł, ale odnalezienie go i to ostatnie było priorytetem.
Dość szybko pojawił się pod drzwiami do mieszkania Larissy. Miał ogromną nadzieję, że może ona wie coś na temat aktualnego miejsca pobytu swojego brata. A może nawet chłopak był u niej?
Właściwie od razu spotkał się z zawodem. Dziewczyna była zaspana i wyglądała, jakby przed chwilą została obudzona – prawdopodobnie przez niego. Nie było nawet najmniejszej szansy na to, że cokolwiek wiedziała.
Powiedziała mu tylko, że z bratem ostatni raz rozmawiała poprzedniego dnia rano. Pytała o co chodzi, czy coś się stało, ale co on miał jej powiedzieć? Że podejrzewa, iż coś mu może grozić? Miał ją straszyć, choć nie miał na nic dowodów? Dlatego powiedział jej tylko, że naprawdę zależy mu na spotkaniu z jej bratem, ale wciąż nie może się z nim skontaktować. Poprosił ją, aby powiadomiła go, gdy Will się odezwie albo pojawi.
Jako że głównym podejrzanym w tej sprawie był oczywiście nie kto inny jak Nathaniel, znalazł się w drodze do jego firmy.
Na miejscu spotkał się jednak z kolejnym zawodem i ostudzeniem jego nadziei. Dość niemiła kobieta z recepcji powiedziała mu, że Blacka nie ma w budynku i dziś już się tu nie zjawi. Ponoć niedawno przyjechał do firmy, ale dziś miał dzień wolny i szybko wyszedł. Na pytanie jak dawno tu był, odpowiedziała mu z oburzeniem, że nie sprawdza co chwilę godziny, a potem niechętnie dodała, że najwyżej kilkanaście minut temu Szef wyszedł z firmy.
Był na siebie okropnie zły, że nie przyjechał tu wcześniej i z tego powodu minął się z Blackiem. Gdyby tylko pojawił się tutaj te kilkanaście minut wcześniej...
Zaryzykował i zapytał ją jeszcze czy wie dokąd pojechał, ale nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Zirytowana pomamrotała pod nosem, że powinien się omówić z Szefem na spotkanie, a nie szukać go nagle w jego dzień wolny.
Kolejny cel? Dom tego przeklętego gnojka. Nie miał pewności, że zastanie go tam, ale to było jedyne miejsce, które przyszło mu na myśl. Lepsze marne nadzieje i praktycznie bezpodstawne podejrzenia niż błąkanie się bez celu albo czekanie w miejscu, a już na pewno o niebo lepsze niż cofanie się do punktu wyjścia.
Rozpaczliwe czasy wymagają rozpaczliwych środków.
O dziwo, wpuszczono go na teren posiadłości bez żadnego problemu. Jak niby w takiej sytuacji nie miał sądzić, że to podstęp? Swojego wroga nie wpuszcza się do siebie bez żadnego powodu, a jedynie wtedy, gdy ma się nad nim przewagę. Fakt, to był ich teren, którego on nie znał i dodatkowo był sam, ale nawet nie sprawdzili kto przyjechał, od razu brama się otworzyła. Pod drzwi dotarł cały, nikt do niego nie strzelał ani nawet nie pojawił się, a przynajmniej on nikogo nie zauważył. Myślał, że Black jednak trochę bardziej dba o swoje bezpieczeństwo, że ma ochronę, która spaceruje wokół domu, ale nie zastał nic takiego. Widział jedynie kamery.
Później zrozumiał, że miał rację. To była tylko cisza przed burzą, której twórcą był sam Black.
Otworzono mu drzwi, a po drugiej ich stronie mógł zobaczyć faceta z blond czupryną, trzymającego gnata wymierzonego wprost w niego. Miał wrażenie, że już go kiedyś widział w pobliżu Blacka. Kojarzył tę twarz, ale nie wiedział, że stał właśnie przed nim Matthew znany jako Kojot – jeden ze świętej trójcy Nathaniela.
Czyli jednak to była pułapka. Bez wątpienia spodziewali się go, a nawet na niego czekali. Teraz tylko pozostaje pytanie – czy Will brał udział w tej szopce? Może on wcale nie uciekł, a jedynie działał według planu, żeby go tu zwabić? Albo naprawdę coś mu zrobili...
Uniósł dłonie w geście poddania, bo tylko to mógł zrobić w takiej sytuacji. Nie pomagał mu nawet fakt, że posiadał własny pistolet przy sobie, bo zanim by go wyciągnął, byłoby już po nim. Wszedł do środka, żeby tam spotkać się z dwiema kolejnymi osobami z broniami w rękach, których lufy śledziły każdy jego krok. Jedną z nich była ta dziewczyna, która towarzyszyła im wczoraj i powiedziała o pustym magazynku. Razem z nimi był również Nathaniel we własnej osobie.
– Witam w moich skoromnych progach, słynnego już i znanego nam doskonale Vasillasa! – odezwał się Black z nutą kpiny w głosie i na chwilę rozłożył ramiona na boki, jakby rzeczywiście witał go serdecznie. Gdyby dało się kogoś zabić samym spojrzeniem, Charles zrobiłby to w tym momencie i Nathaniel leżałby właśnie martwy. – Przyznam, że spodziewałem się ciebie, ale myślałem, że przyjedziesz nieco szybciej. Przez chwilę nawet zacząłem się martwić, że zrezygnowałeś, ale wtedy zadzwoniono do mnie z wiadomością, że pojawiłeś się w firmie. – Wyszczerzył swoje zęby w uśmieszku.
Mógł się lepiej pilnować i uważać na to, co robił, fakt, ale był pod wpływem silnych emocji, które trochę uniemożliwiały mu racjonalne myślenie. Teraz już domyślał się, że wraz z pojawieniem się w firmie Nathaniela, zaalarmował go o wszystkim.
– Gdzie on jest? – zapytał, starając się ukryć drżenie głosu. Obserwował uważnie Blacka. Zaciskał pięści, starając się ze wszystkich sił nie zaatakować go.
– Nie mogę ci tego zdradzić.
– Co mu zrobiłeś?!
– Spokojnie. Czy ty naprawdę myślisz, że skrzywdziłbym go? – Podszedł bliżej do Charlesa. Zatrzymał się centralnie przed nim i skrzyżował ramiona. – Tak nisko mnie cenisz?
– Więc gdzie jest? Co z nim?
– Pewnie użala się nad sobą i...
– Nie waż się – doskoczył do niego i złapał go za koszulę, patrząc mu w oczy z chęcią mordu – mówić tak o nim.
– Spokojnie – powiedział Nathaniel, ale nie do Vasillasa, a do swoich ludzi, którzy zbliżyli się do nich i celowali prosto w głowę policjanta.
Ciekawiło go czy oni wszyscy byli aż tak oddani Blackowi, czy ten dupek po prostu hojnie im płacił. Trzeba im było jednak przyznać, że dobrze go chronili.
– Ty przeklęty gnojku! – wściekał się glina. – Jeśli wyjdę stąd żywy, przysięgam, że cię dopadnę za to, co nam zrobiłeś.
– Ej, ja ci nie grożę. Chcę tylko spokojnie porozmawiać.
– Spokojnie? – zakpił. – Więc ci tutaj, celujący we mnie to tylko halucynacja?
– Opuścić broń – rozkazał, odpychając od siebie Charlesa. Dłonią wygładził materiał koszuli. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Bawiła go ta sytuacja.
– Ale Szefie... – próbowała coś powiedzieć Harper, ale Nathaniel z większym naciskiem powtórzył rozkaz.
Cała trójka opuściła swoje bronie, ale wciąż trzymali je w pogotowiu.
– Chodź ze mną – powiedział do Vasillasa, a zaraz potem odwrócił się od niego i ruszył w stronę schodów.
Charles, nie mający praktycznie żadnego wyboru, poszedł za nim. Cały pochód zamknęła ta dziewczyna. Wydawało mu się, że była gotowa w każdej chwili strzelić do niego. Miała dość nieprzyjemny wyraz twarzy i źle jej patrzyło z oczu. Że też Will przyjaźnił się z kimś takim...
Nathaniel poprowadził ich do swojego gabinetu, gdzie zamknął się razem z Vasillasem. Dziewczynie kazał czekać na zewnątrz. Zapewne przez cały czas była pod drzwiami, czekając na jakiś znak, że jej szef potrzebuje pomocy.
Wskazał na krzesło, które znajdowało się przed biurkiem z ciemnego drewna. Dał tym sposobem Charlesowi do zrozumienia, że ma tam usiąść. Vasillas zajął wyznaczone miejsce, zastanawiając się co takiego Black kombinował i dlaczego go tu przyprowadził.
– Nie do końca ci ufam – zaczął rozmowę, będąc jeszcze w drodze od drzwi do swojego fotela za biurkiem – ale Will ma nieco inne zdanie. Nie wiem tylko czy mogę brać jego słowa za bezbłędne.
– Nie musisz się obawiać, że mógłby być zaślepiony uczuciami czy coś. – Lekko pochylił głowę, żeby nie musieć patrzeć na swojego rozmówcę. Czuł się żałośnie, bo Black miał nad nim przewagę. Jako jedyny mógł mu powiedzieć gdzie był Will, więc musiał pokornie czekać ten gnojek okaże łaskę. – Jak widać, on jest po twojej stronie.
Nathaniel zaśmiał się na to stwierdzenie. Ewidentnie on i ten glina nie zostaną przyjaciółmi, gdyż mają trochę rozbieżne myślenie. Istniało też wytłumaczenie, że jeden z nich potrzebował pilnie wizyty u okulisty.
– Posłuchaj, ja wiem, że aktualnie siedzimy w bagnie, ale da się to rozwiązać pokojowo. – Bawił się długopisem, nawet nie patrząc na policjanta.
Vasillas podniósł na niego wzrok, zaciekawiony tematem. Był w stanie zrobić wszystko, żeby tylko nikomu nic się nie stało.
– Czy nie sądzisz, że Will pociągnąłby wczoraj za spust, gdyby rzeczywiście nie zależałoby mu na tobie? Znam go lepiej niż ty i wiem, że już dawno pozbyłby się ciebie ze swojego życia, gdybyś był mu obojętny albo gdyby uważał cię za wroga.
– To nie znaczy, że mu zależy. – Już zaczynał tracić nadzieję na to, że jakiekolwiek słowa Willa albo Blacka są prawdą. – Może kwestia sumienia?
– Jesteś głupi? – zapytał go całkiem poważnie. Na chwilę zamilkł, zakrywając sobie twarz z niedowierzania, a gdy ją odsłonił, dodał: – Słuchaj uważnie, ty amebo, bo nie będę powtarzał. Wiesz o co poprosił, gdy się dziś spotkaliśmy i podejrzewał, że mogę chcieć go zabić? Nie chciał ratować siebie, ale prosił, żebym ciebie zostawił w spokoju. Jak myślisz, dlaczego? Z jakiego powodu wczoraj wolał umrzeć razem z tobą, a dziś bardziej zależało mu na twoim bezpieczeństwie niż na własnym życiu?
W tym momencie jego twarz wyrażała jedynie niedowierzanie. Nie był nawet w stanie powiedzieć ani słowa. W prawdzie Nathaniel mógł kłamać, tylko po co by to robił? Dlaczego miałby mu wmawiać, że Will czuł do niego coś więcej? Gdyby chcieli się go pozbyć albo zdobyć od niego jakieś informacje, Moore nie byłby im do tego potrzebny, a już na pewno nie musiałby udawać zauroczenia czy nawet zakochania.
– Dotarło do ciebie? – podjął znów Black. Był trochę zniecierpliwiony i już miał po dziurki w nosie sprawy z tą dwójką. – Czy jednak pod twoją kopułą jest pusto? Sytuacja jest, jaka jest, ale to nie oznacza, że to, co jest między wami jest owocem zakazanym. On tak myśli. Obawia się, że go wykorzystasz, ale nie chce o tym rozmawiać.
Naprawdę Will aż tak bardzo bał się, że on go skrzywdzi? Dlatego nie potrafił mu zaufać? Gdyby tylko powiedział prawdę, Charles zrobiłby wszystko, żeby go z tego błędu wyprowadzić.
– Gdy zapytałem go czy coś do ciebie czuje, milczał. – Vasillas w tym momencie chciał coś zasugerować, ale Black kontynuował: – Nie był w stanie zaprzeczyć, ale zarazem nie chciał ściągać na ciebie żadnego niebezpieczeństwa. Robił wszystko, żebyśmy zostawili cię w spokoju, zapomnieli o tym. Chciał cię chronić, samemu się poświęcając.
Teraz zrozumiał dlaczego Will był wobec niego taki oschły i wciąż uciekał – po prostu chciał go trzymać z daleko od ludzi, którzy mogli stanowić dla niego zagrożenie. Moore próbował go chronić, a on to odbierał przez jakiś czas za brak zainteresowania z jego strony... Brat Larissy chyba miał jakieś dziwne sposoby na okazywanie swoich uczuć. Dopiero teraz zrozumiał jego nastroje zmieniające się jak pogoda na początku wiosny – one po prostu wynikały z rozdarcia wewnętrznego i próby dbania o Charlesa w dość pokrętny sposób.
– Jest zbyt uparty, żeby się do czegokolwiek przyznać, więc pewnie ci o tym nie powie – stwierdził Black. Odłożył długopis i przeniósł wzrok na swojego zszokowanego rozmówcę. – Wyobrażasz sobie jak on musi się czuć? Przecież gdyby to była tylko gra z twojej strony i coś by się stało, to byłaby jego wina, rozumiesz? On by sobie tego nie wybaczył, dlatego pamiętaj, że to jemu zawdzięczasz życie. Gdyby nie on, już dawno wąchałbyś kwiatki od spodu... zapewne dzięki niemu. – Westchnął. – Cóż. Wyglądasz tak, jakby to do ciebie nie docierało i naprawdę coraz bardziej zaczynam myśleć, że jesteś po prostu głupi.
Faktycznie, może w tym momencie jego mina robiła z niego durnia, ale właśnie powiedziano tak dużo otwierających oczy informacji, że równie dobrze mógłby teraz zmieniać wiarę i składać hołdy jedynemu bóstwu w jego wszechświecie – Willowi. Do tej pory chyba rzeczywiście był ślepcem błądzącym w ciemności i próbował złapać cień, który robił wszystko, żeby odsunąć go od siebie z powodu strachu.
Domyślał się, że Will ma wątpliwości co do niego. To akurat było oczywiste. Uważał jednak, że jego nieprzychylność wynikała tylko z faktu, że Moore uważał go za wroga, nie lubił go. Teraz coraz bardziej przekonywał się, że był w błędzie.
Obaj byli głupcami. Jeden z nich uganiał się za drugim jak wariat i nie chciał powiedzieć wprost o swoich uczuciach, bo uważał je za nieodwzajemnione. Drugi – udawał, że nic nie czuje, bo obawiał się, że coś mroczniejszego kryje się za zachowaniem tego pierwszego. Wystarczyłaby odrobina szczerości, jedna rozmowa i wszystko mogłoby być inaczej.
– Dobra, won mi stąd. – Wskazał na drzwi, jednak widząc, że Charles nie spieszy się do tego, dodał: – Nie jestem waszą niańką i nie będę już między wami pośredniczył. Do diabła, jesteście dorośli i sami możecie ze sobą szczerze porozmawiać. Nie wiem tylko czy on będzie chciał dziś się z tobą spotkać. Jeśli nie, to Harper i Riley spróbują go zmusić chociaż do zadzwonienia, ale chyba wiesz jaki on jest. A teraz idź już, bo mam was dość.
Był w tak wielkim szoku, że nawet nie za bardzo pamiętał drogę z gabinetu Nathaniela na zewnątrz. Nagle znalazł się przy swoim samochodzie, nie wiedząc jak dokładnie to osiągnął. Nie potrafił opisać tego, co właśnie czuł. Chciał odnaleźć Willa, przytulić go i zapewnić, że teraz wszystko będzie dobrze, przeprosić go za swoją głupotę, ale wiedział, że lepiej będzie na razie poczekać aż chłopak sam się do niego odezwie. Dodatkowo wciąż nie wierzył w to, co się właśnie stało. Udało mu się przecież stanąć twarzą w twarz ze Blackiem i wyszedł z tego cało. Dowiedział się również tak wielu rzeczy, które były przed nim ukrywane i już wiedział, że Willowi nic się nie stało. Może trochę zbyt naiwnie uwierzył Nathanielowi, ale on naprawdę wydawał się być szczery. Na pewno nie mówił mu o tym wszystkim ot tak. Nie mniej jednak to było trochę dziwne. Ktoś, kto powinien być jego wrogiem, wydawał się być po ich stronie, a nawet chyba próbował im pomóc. Czy to normalne? A może to był tylko sen? Niemożliwe, wszystko było zbyt realistyczne.
Przez chwilę męczył się, przeszukając kieszenie i starając się znaleźć klucze do samochodu. Z nerwów już nie pamiętał gdzie je zostawić. Gdy już udało mu się je wygrzebać, zawahał się i popatrzył na nie, zastanawiając się gdzie był teraz Will. Biorąc pod uwagę słowa Nathaniela – nic mu się nie stało, a przynajmniej fizycznie. Trzeba się teraz trzymać tej myśli. Wciąż jednak martwił go jego stan psychiczny i ogólne samopoczucie.
– Vasillas! – usłyszał za sobą.
Na dźwięk tego tak dobrze mu znanego głosu, zawiesił się na chwilę. Po raz kolejny w bardzo krótkim czasie stracił na moment połączenie z mózgiem. Ręka, w której trzymał klucz, wisiała zaraz przy drzwiach samochodu gotowa otworzyć je.
Odwrócił się, żeby zobaczyć tego, którym były zajęte jego myśli. Moore biegł w jego kierunku z narzuconą na siebie, choć nie zasuniętą kurtką. Musiał ubierać się w pośpiechu, skoro wyglądał teraz w ten sposób. Jego włosy zdawały się nie widzieć tego dnia z grzenieniem czy szczotką albo przynajmniej uznały, że lepiej im będzie żyć własnym życiem. Dodawało mu to trochę uroku – według Vasillasa.
Zatrzymał się krok przed policjantem, osłaniając się choć trochę i chowając dłonie w rękawach. Wzrok wbił w ziemię między nimi. Był zbyt niepewny czy powinien tu przychodzić i cokolwiek mówić. Chciał jednak zobaczyć go przynajmniej przez chwilę, zanim ten odjedzie. Potrzeba spotkania się z nim, usłyszenia głosu Vasillasa, była silniejsza niż obawy, które kłębiły się w jego umyśle.
– Charles, ja... – Głos miał dość spokojny, ale w jego głowie właśnie rozpętał się prawdziwy huragan. Ręce mu dygotały, a serce biło jak szalone. – Wybacz mi.
– Dlaczego wciąż przepraszasz? – zapytał, a Will podniósł na niego zlękniony wzrok, sądząc, że swoim zachowaniem wszystko zepsuł. – Nie chcę twoich przeprosin, chcę tylko, żebyś był ze mną szczery i przestał uciekać.
Nadzieja w nim powoli umierała, a on tylko patrzył i nic nie mógł zrobić. Odwrócił wzrok od Vasillasa, nie był na razie w stanie patrzeć mu w oczy. Czuł się winny. Nie chcąc ściągnąć na siebie gniewu Nathaniela i reszty, sprawił ból nie tylko sobie, ale przede wszystkim temu glinie. Robił wszystko, żeby tylko go chronić, ale jak na razie skutek był taki, że go ranił. Sam w swoich oczach był problemem, więc nie chciał widzieć jak Charles patrzy na niego z niechęcią, a może nawet obrzydzeniem.
– Wrócisz? – zapytał nieoczekiwanie policjant.
To pytanie go zaskoczyło, ale wziął się w garść i powiedział:
– Chyba nie mam po co.
– Masz. – Vasillas wyciągnął do niego rękę, żeby móc chociaż przez chwilę potrzymać go za tę jego zimną dłoń. – Chcę cię zrozumieć, porozmawiać z tobą. Nie czuj się zmuszany. Kiedy będziesz gotowy, po prostu spotkaj się ze mną.
Nie sądził, że po czymś takim Charles wciąż będzie wobec niego taki miły i opiekuńczy. Trochę go to zdziwiło, ale zarazem dało mu nadzieję i odrobinę pewności siebie.
– Wiesz... mam już dość uciekania.
– Nie musisz tego robić
Puścił rękę Willa i zajął się zamykaniem suwaka jego kurtki. Nie chciał, aby chłopak zmarzł i się przeziębił – nie na jego warcie!
Moore uśmiechnął się lekko na ten gest, a na jego policzkach pojawił się delikatny róż (oczywiście od zimna!). Vasillas właśnie zachowywał się jak Larissa, niańczył go w ten sam sposób. Jak miał nie czuć do niego czegoś więcej, jeśli Charles był wobec niego taki kochany?
Niepewnie podniósł wzrok na policjanta, który obserwował go z radosnym wyrazem twarzy. Miał ochotę rzucić mu się w ramiona i zapewnić, że odwzajemnia jego uczucia, ale nie potrafił się przełamać. Poczuł ulgę, gdy policjant jako pierwszy zbliżył się do niego, żeby go objąć. Wtedy nie czekał dłużej i po prostu się do niego przytulił.
W tamtym momencie Vasillas zdał sobie sprawę, że Will jest trochę wyższy niż zwykle. Zdecydowanie nie było to tylko złudne wrażenie. Wydawało mi się nawet, że chłopak odrobinę góruje nad nim. Wszystko się wyjaśniło, gdy spojrzał na jego buty – glany, które dodawały mu kilka centymetrów do wzrostu. Nie przeszkadzało mu to oczywiście i nie byłoby problemem nawet, jeśli Moore byłby od niego wyższy na stałe.
– Znajdzie się u ciebie miejsce dla mnie? – zapytał Will. Przez chwilę wahał się przed tym pytaniem, jakby co najmniej zamierzał się oświadczać, ale przecież raz kozie śmierć.
– Oczywiście. Jeśli tylko chcesz, zabiorę cię stąd.
– Charles, zależy mi na tobie – wyznał na jednym wdechu, przez co brzmiało to trochę jak jedno długie słowo. Tak bardzo stresował się tym, że chciał jak najszybciej to powiedzieć. Nie przeszkodziło to jednak adresatowi w zrozumieniu.
– Mi na tobie też, skarbie. – Ucałował go w czoło. Nie było to wcale takie łatwe z powodu tych przeklętych butów, ale chociaż tym razem nie musiał czekać aż Moore zaśnie, żeby móc to zrobić. Co więcej, chłopak pozwolił mu na to i był w stanie zgodzić się na powtórkę, ale na to będzie czas później. – Jedźmy już.
Chciał dać Willowi klucze, żeby to on kierował, ale chłopak odmówił. Nie kłócił się z nim o to, bo zdawał sobie sprawę, że ostatnie dni nie były dla niego łatwe. Zaproponował, bo Moore był przecież szoferem, więc raczej kierować samochodem lubił. Skoro nie chciał, Vasillas otworzył mu drzwi od strony pasażera i wpuścił go do środka, a sam siadł za kółkiem.
Nie byli świadomi tego, że całe ich spotkanie było obserwowane. Żywy monitoring znajdował się w kuchni i patrzył na wszystko przez okno. Sam Nathaniel wraz z Harper czekali na rozwój sytuacji i mieli oko na tę dwójkę, żeby upewnić się, że wszystko poszło dobrze. Niestety, nie zdołali w żaden sposób zamontować podsłuchu, żeby móc wiedzieć o czym tamci rozmawiali. Trochę szkoda, ale może to i lepiej – czasem dobrze jest żyć w małej nieświadomości.
– Jesteśmy udupieni – stwierdziła, patrząc jak oni obaj wsiadają do samochodu.
– Możliwe – poparł ją Black, odsuwając się od okna. – Albo dzięki temu będziemy mieć więcej ludzi w psiarni. W każdym razie, albo zyskamy spokój, albo będzie jeszcze gorzej. Teraz wszystko jest w ich rękach i zależy od tego, jak potoczy się ta relacji. Oby Vasillas tego nie schrzanił.
Wyciągnęła do niego rękę, a on przekazał jej dwa banknoty. Założyli się i ona obstawiła, że Will pojedzie ze swoim policjantem, a Nathaniel twierdził, że to nie stanie się tak szybko.
Wygrała.
Liczyli też na to, że może będą świadkami pocałunku tamtej dwójki, ale – na szczęście! – się nie zakładali. W tym przypadku by przegrała, bo za bardzo wierzyła w swojego przyjaciela.
~~🔥~~
To Harper i Nat w ostatniej scenie, gdy już udało im się zeswatać wiadomo kogo lol
A tu relacja Blacka i Vasillasa w dużym skrócie:
Biedny Will... z jednej strony Nat, z drugiej Charles i obaj są gotowi (ale tak odrobinkę) pozabijać się nawzajem z jego powodu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top