~32: Tylko jeden z nas~

Nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył urządzenie do ucha. Wzrok skupił na palcach Charlesa oplatających jego dłoń, która wciąż trzęsła się ze strachu. Czuł się żałośnie w tym momencie, ale miał wsparcie Vasillasa i policjant starał się choć trochę uspokoić jego nerwy.

– Tak? – odezwał się.

– Przyjedź do B1 – usłyszał od Szefa. – Razem z Vasillasem.

Wtedy poczuł, jakby cały jego świat się zawalił, a stały grunt zniknął spod jego stóp. Nathaniel powiedział tylko dwa krótkie zdania, a on zaczął panikować tak, jakby właśnie przedstawiono mu wyniki badań i oznajmiono, że zostało mu kilka godzin życia. Miał wrażenie, że to drugie niedługo może okazać się prawdą.

Z przerażeniem wpatrywał się w przestrzeń, nie odsuwając telefonu od ucha, mimo że połączenie zostało zakończone.

– Will? – odezwał się policjant spokojnym głosem. Zbliżył się do chłopaka i zabrał z jego ręki telefon. Moore przeniósł na niego swoje spojrzenie przepełnione strachem.

Oddech stawał się coraz cięższy, a każdy kolejny wdech coraz trudniejszy do wykonania. Towarzyszyło mu wrażenie, że jego klatka piersiowa była właśnie gnieciona z każdej strony, a do tego pojawiły się zawroty głowy. Wszystko, co znajdowało się przed nim zaczęło niknąć w czerni, rozmazywać się.

– Spokojnie, Will – mówił Vasillas. Przeklęcie się o niego martwił, ale starał się zachować spokój, jeśli chciał mu jakoś pomóc. – Oddychaj. Jestem przy tobie.

Zaprowadził go z powrotem do kuchni, żeby tam usadzić chłopaka na krześle. Znacznie łatwiej było mu pomagać, gdy nie musiał go podtrzymywać, aby ten nie upadł. Teraz przynajmniej nie musiał się martwić, że chłopak zasłabnie i o coś się uderzy.

Mówił do niego cały czas, razem z Willem robił regularne, spokojne wdechy i wydechy, klęcząc przed nim i ściskając jego dłonie. Skupił jego uwagę na sobie, aż chłopak w końcu zaczął się uspokajać. Pomogło mu w walce ze narastającą paniką.

Gdy było już lepiej, poszedł po wodę dla niego, a potem wsadził mu szklankę do ręki. Kucnął przy nim i obserwował uważnie jak chłopak powoli pije, a kiedy skończył, wziął od niego naczynie i odstawił je na stół.

– Już jest dobrze? – zapytał zmartwiony, patrząc na Willa, który siedział ze spuszczoną głową i nie odzywał się.

Chłopak kiwnął głową, ale Vasillas nie do końca mu wierzył. Był okropnie blady i wciąż się bał. Jego kolano podskakiwało regularnie ze stresu.

– Powiesz mi co znaczy B1? – spytał, chociaż nie wiedział czy powinien to robić. Nie chciał wywołać u Willa kolejnego ataku paniki, ale musiał dowiedzieć się czego on się tak bardzo bał.

– To nie jest istotne – stwierdził. Wstał, ale położył jedną dłoń na oparciu krzesła, żeby utrzymać równowagę. Widocznie wciąż nie czuł się dobrze. Charles również się podniósł. – Ja... muszę jechać.

– Jadę z tobą – oznajmił z naciskiem. Nie zamierzał zostawić go samego nawet na chwilę.

Nawiązali kontakt wzrokowy.

– Nie, błagam cię, zostań tutaj.

– Black chce widzieć nas obu – przypomniał mu. Zdawał sobie sprawę, że Will nie bez powodu się bał, coś musiało być na rzeczy, więc tym bardziej nie zamierzał wypuścić go stąd samego. Nawet, gdyby miał go związać albo zawieść na komendę i posadzić na dołku – wszystko, żeby tylko był bezpieczny.

– Charles... – poprosił głosem, w którym słychać było desperację.

– Nie zostawię cię, rozumiesz? – Gdy to mówił, w jego oczach płonęła wola walki i zawziętość. Moore dostrzegał ten płomień i dodawał mu on odrobinę otuchy. – Nie pozwolę mu skrzywdzić cię.

– Lepiej będzie, jeśli zostaniesz. Ja to załatwię i...

– Nie, Will – przerwał mu, kładąc dłonie na jego ramionach. – Obiecałem ci, że cię ochronię i to zrobię. Najlepiej będzie, jeśli to ty zostaniesz, a ja pojadę do niego sam.

– Proszę, zostaw to mi.

– Dlaczego jesteś taki uparty?

– Bo chcę cię chronić, Charles! – wykrzyczał, zdobywając się na wyżyny swojej szczerości.

Vasillas musiał przyznać, że nie spodziewał się usłyszeć dziś takiego wyznania, ale już wcześniej zauważył, że Will starał się trzymać go z dala od niebezpieczeństwa, w tym również od siebie, bo sądził, że był "problemem".

Jednak chyba bardziej niż sam fakt, zdziwiło go, że Moore przyznał się do tego na głos.

– Czyli przyznajesz, że coś może nam grozić?

– Nie wiem...

~🔥~

Nie do końca rozumiał dlaczego wezwano go akurat w to miejsce, ale miał swoje podejrzenia. Wiedział co mogło oznaczać przybycie tutaj i domyślał się możliwego zakończenia tego spotkania, ale nie była to wcale optymistyczna wizja. Nathaniel na pewno nie bez powodu wybrał te ruiny, cmentarz historii, w którym już kilka osób zakończyło swój żywot.

B1 – dawna baza ich grupy, jeszcze z czasów, kiedy to aktualny szef był dzieckiem. Kiedyś Rivera odkryła to miejsce i nie trzeba było czekać długo na atak z ich strony. W środku byli między innymi rodzice Nathaniela, będący wtedy szefostwem wraz z kilkoma swoimi podwładnymi. Mieli naradę i nie spodziewali się niczego, nie byli przygotowani na atak. Tego dnia kilkadziesiąt uzbrojonych osób weszło do budynku. Zamordowali wszystkich, którzy byli w środku, nie oszczędzając nawet dziecka, które znajdowało się tam podczas ataku. Potem podpalono budynek, żeby chociaż spróbować zatrzeć ślady. Pożar dość szybko został ugaszony, więc spaleniu uległa tylko niewielka część tej bazy, ale nikt nie zamierzał tu wracać, odnawiać budynku, więc pozostawiono go na łasce czasu.

Po tych zdarzeniach ciotka Nathaniela oddała go wraz z jego młodszą siostrą do sierocińca. Wiedziała, że zabójcy mogą przyjść również po nią samą, więc nie chciała ryzykować życiem dzieci. Musiała je ukryć, nie mówiąc o tym nikomu, żeby zmniejszyć ryzyko, że ta informacja dotrze do niewłaściwych osób.

Odprawiono pogrzeb wcześniejszych przywódców, a dwa dni później pochowano również ją. Nikt nie wiedział gdzie przebywają Nat i jego młodsza siostra, ale jemu jakimś cudem udało się tutaj wrócić po kilku latach, odnaleźć podwładnych rodziców, zjednoczyć ich i kontynuował dzieło tych, dzięki którym przyszedł na ten świat. Chciał zemścić się na wszystkich, którzy pozbawili go rodziny i przez pewien czas tylko to go motywowało.

Niestety jego siostrze nie było dane powrócić do tego świata razem z nim w chwale. Padła ofiarą Rivery tak samo, jak ich rodzice.

Moore zdawał sobie sprawę z tego, że Nathaniel nigdy nie działał pochopnie i nie zabijał ludzi bez konkretnego powodu. Jednak z drugiej strony – czy zbratanie się z policjantem, który miał nie do końca jasne intencje wobec całej ich grupy nie było zagrożeniem dla nich wszystkich, czy nie było wystarczającą motywacją? Sam Will zaczął uważać się za zdrajcę, więc dlaczego oni mieliby nie myśleć tak samo? Black może i mówił, że widzi w nim dobrego przyjaciela albo nawet brata, ale przecież zaufanie miało swoje granice.

Wiedział, że prawdopodobnie idzie na spotkanie ze śmiercią i może już stamtąd nie wrócić. W końcu był zdrajcą. Szef na pewno nie wybaczy mu tego tak po prostu.

Mimo wszystko, nie powiedział o swoich podejrzeniach Vasillasowi, choć ten domyślał się, że to spotkanie może nie skończyć się dobrze. Zakotwiczył się w tym przekonaniu tym bardziej ze względu na reakcję Willa na wezwanie ich tutaj. Dodatkowo chłopak próbował go potem przekonać, żeby z nim nie jechał. Nie powiedział jednak, że nic mu nie grozi, bo sam w to nie wierzył. Moore błagał go o to, aby policjant został, ale on się upierał. Jak niby miał go zostawić? Jak okrutnym człowiekiem musiałby być, żeby to zrobić? Miał wysłać go tam całkiem samego, mimo że Nathaniel chciał widzieć ich obu? Pozwolić, aby Will cierpiał sam, chociaż to wszystko było nie jego winą? Pozostanie we własnym mieszkaniu oznaczałoby tchórzostwo, ucieczkę od odpowiedzialności i zdradę wobec samego Moore'a, a on nie mógł tego zrobić. Dlatego nawet nie zawahał się wsiąść z nim do samochodu i pojechać w nieznane miejsce, na spotkanie z szefem grupy, która nie zawsze działała zgodnie z prawem. Wiedział, że Will nie miał przy sobie żadnej broni, a on sam wziął jedyny pistolet, który aktualnie posiadał. Miał świadomość, że gdyby przyszła taka potrzeba, to on musiał chronić młodszego chłopaka i bez wahania to zrobi...

Wchodząc do budynku ukrytego w środku lasu, starał się zachować zimną krew, żeby nie wywołać u Willa kolejnego ataku paniki. Musiał być silny dla niego.

Opuszczony, rozpadający się budynek z dala od cywilizacji ludzkiej nie brzmiał zachęcająco i wyglądał jak pułapka, nawet trochę zbyt oczywista. Obaj o tym wiedzieli, a mimo to weszli tam.

Przez pewien czas jedynym źródłem dźwięku były ich szybko bijące serca, a także odgłosy kroków stawianych przez nich i nieco cięższe niż zwykle oddechy. Starali się chodzić ostrożnie, żeby nie doprowadzić do swojej śmierci z powodu zniszczonych desek czy kawałków metalu porozrzucanych w różnych miejscach. W każdej chwili coś mogło zawalić im się na głowę. Nie byli też pewni czy coś jest pod ziemią, a gdyby jednak było, skrzypiąca przy każdym kroku podłoga mogła się zapaść. Cały budynek nie wyglądał na stabilny, a wręcz jakby miał się zawalić przy najmniejszym podmuchu wiatru.

W pomieszczeniu nieco większym niż poprzednie i wyglądający jak coś w rodzaju dużego salonu, zastali Nathaniela w asyście tylko jednej osoby. Chyba był zbyt pewny tego, że nic mu się nie stanie podczas tej konfrontacji. Albo chciał, żeby jak najmniejsza ilość osób o tym wiedziała. Jego jedynym aktualnie ochroniarzem była dziewczyna o krótkich włosach, wyglądająca jak chłopak, która siedziała w kącie pomieszczenia na zakurzonym, starym fotelu, bawiąc się swoim pistoletem. Harper – przyjaciółka Willa. Niewykluczone było, że Szef miał teraz przy sobie więcej ludzi, jednak reszta pozostawała w ukryciu.

Obaj stanęli kilka metrów przed Nathanielem, który obdarzył ich lekkim uśmiechem. W tym przypadku wcale nie była to dobra wróżba. Tu nie było powodu do radości.

– Myślałem, że stchórzysz – stwierdził Black. Wzrok wbił w Charlesa, który mierzył go niezbyt przychylnym spojrzeniem, a wręcz wyglądał, jakby zamierzał skoczyć mu do gardła.

Will obserwował ich wszystkich uważnie. Początkowo zawiesił wzrok na Harper, której twarz nie wyrażała praktycznie nic. Nie unikała jego spojrzenia, a właściwie patrzyła na niego i dyskretnie puściła mu oczko. Coś tu było nie tak. Ona była zbyt spokojna.

Potem przeniósł wzrok na Blacka, który wcale nie wyglądał, jakby miał zaraz kogoś zabić. Moore wiedział, że on nie lubił mordować ludzi i wolał po prostu wydać komuś rozkaz pozbycia się konkretnej osoby, zamiast samemu brudzić sobie ręce.

Ostatecznie jego wzrok padł na Vasillasa, który wydawał się być urażony uwagą swojego przeciwnika.

– Nigdy – odparł stanowczo Charles, wciąż mordując Blacka wzrokiem (i z pomocą wyobraźni pewnie też). – Jeśli myślałeś, że pozwolę ci zrobić coś Willowi, a sam będę po prostu czekał w ukryciu, myliłeś się.

– Coś mu zrobić? – powtórzył Nat z lekkim zaskoczeniem. Zaśmiał się. – Na razie nie mam zamiaru. Inaczej jest z tobą. Wiesz, że możesz nie wyjść stąd cało? Jesteś jedyną osobą z obecnych tu, której nie ufam. To ty jesteś jedynym, który może chcieć wykorzystać Willa do swojej gry.

Vasillas prychnął, wciąż mając w głowie moment, gdy Moore spanikował po rozmowie ze swoim szefem, który ponoć nie chciał go w żaden sposób skrzywdzić. Dlaczego więc chłopak obawiał się spotkania z nim? Gdyby Black nie dał mu powodu do strachu, nie zareagowałby w ten sposób.

– Zamierzasz mnie zabić tylko dlatego, że mi nie ufasz i masz bezpodstawne podejrzenia, że robię to wszystko, bo chcę widzieć za kratkami twoją przeklętą grupkę? – zakpił, wskazując na Blacka.

– To byłoby przyjemne, prawda? Zamknąć nas w pudle...

– Niekoniecznie. – Pokręcił głową, nie mając siły dłużej tego ciągnąć. Ile razy miał powtarzać, że już nie obchodziło go to, czym zajmował się Black? Miał go w głębokim poważaniu, za to czekał na niego ważniejszy "problem" do rozwiązania, tajemnica do odkrycia.

– No cóż...

– Czy ty nadal nie rozumiesz?! – podniósł głos. – Nie chodzi mi wcale o ciebie, tylko o niego! – Wskazał na Willa, ale nawet na niego nie spojrzał, jego wzrok wciąż było zawieszony na Nathanielu, bo to z jego strony obawiał się ataku i wolał być gotowy na wszystko.

Jego wypowiedź pozostawiła po sobie chwilę ciszy. Moore nie widział potrzeby, żeby się odzywać, bo on już słyszał zapewnienia Charlesa, że mu na nim zależy. Czuł się tylko odrobinę winny, że z własnej głupoty sprowadził niebezpieczeństwo na całą grupę. Jeśli naprawdę chodziło tu jedynie o niego, to tylko i wyłącznie on ponosił odpowiedzialność za wszystko. Również Vasillas znalazł się tutaj przez niego, więc bez oporów mógł obwiniać się o wszystko, co się dziś wydarzy.

– A pomyślałeś chociaż przez chwilę o nim? – podjął po krótkotrwałym milczenia szef grupy. Udało mu się już sprowokować policjanta i zmusić go do wyznania, teraz chciał mu coś uświadomić. – Czy zastanawiałeś się, co on czuje? Czy chce cię w ogóle znać? – Dał mu chwilę na zastanowienie się nad tym, a potem sam odpowiedział: – Nie. Twoja chora obsesja go niszczyła w ostatnich dniach.

Już na początku zdawał sobie sprawę, że jeśli jego podejrzenia są słuszne i Will naprawdę pracuje w grupie, która naginała prawo, swoim zachowaniem może doprowadzić nie tylko do zakończenia swojego żywota, ale też tym samym wydać wyrok na Moore'a. Działał lekkomyślnie, bo początkowo miał nadzieję, że jednak się mylił, a potem zaczęło mu na nim zależeć...

– Więc zabij mnie, ale jego zostaw w spokoju – odezwał się już spokojniejszym głosem i spojrzał na wpatrzonego w podłogę Willa. Teraz wiedział, że może chociaż podjąć próbę uratowania tego upartego chłopaka, tylko i wyłącznie jego, bo nawet nie miał nadziei, że on sam dożyje do jutra. Czuł się winny za wszystko, co spotkało Moore'a w ostatnim czasie. Przez swoje głupie zachowanie jedynie dołożył mu zmartwień, skomplikował jego życie i wywrócił wszystko do góry nogami, ściągając na niego niebezpieczeństwo, więc teraz chciał mu to wynagrodzić w jakiś sposób, a to była aktualnie jedyna opcja, choć bardzo niepewna. – Pozwól mu odejść.

– Vasillas... – W końcu Moore uraczył ich chociaż jednym słowem i przeniósł wzrok na policjanta, a ich spojrzenia się skrzyżowały.

– Przepraszam. – Korciło go, żeby podejść do niego, znów go przytulić i zapewnić, że to nic takiego, ale wtedy mógłby pogorszyć sytuację. Nie chciał sprawiać więcej problemów, więc zastygł w bezruchu, jedynie patrząc na niego przepraszająco i widząc jak strach odbija się w oczach chłopaka.

Black przerwał im tę chwilę, gdy odwrócił się do Harper i kiwnął do niej głową. Will i Charles nie wiedzieli o co chodziło, co znaczył ten gest, więc po prostu obserwowali. Dziewczyna wstała i podeszła do nich, żeby wręczyć swojemu przyjacielowi trzymaną do tej pory broń. Moore niechętnie przyjął wetknięty mu do rąk pistolet i patrzył na niego z przerażeniem, nie mogąc choć na chwilę oderwać wzroku od trzymanego przedmiotu.

Wiedział już o co chodziło. To on miał zabić Vasillasa... Nathaniel nie powiedział nic, nie musiał, bo wszystko było jasne i nad wyraz oczywiste. To była próba. Mógł przeżyć, uratować się z tego i udowodnić swoją lojalność, zabijając tego, z którym tu przyjechał...

Już w tym momencie mógł przysiądz, że jeśli coś stanie się Charlesowi, nie tylko nie wybaczy im tego, ale również postara się, aby żadne z tej dwójki nie zaznało już więcej spokoju. A nawet, jeśli już się na nich zemści, nie będzie w stanie wybaczyć tego sobie. To nie było istotne, że wcześniej uważał ich za przyjaciół, teraz, gdy śmierć wskazywała palcem na policjanta, widział w nich jedynie wrogów.

Żadne z nich nie spodziewało się tego, co zrobił Vasillas. Już bardziej prawdopodobne było, że glina zaatakuje Blacka albo spróbuje ratować siebie i Willa w jakiś inny sposób. Zamiast zrobić cokolwiek innego, on po prostu przyjął swój los ze spokojem. Zbliżył się do chłopaka, trzymającego pistolet, aby uklęknąć zaraz przed nim, patrząc mu prosto w oczy. Widocznie poddał się, nawet nie próbując walczyć, bojąc się podjąć ryzyko.

Moore przymknął na moment powieki, nie wierząc w to, co widział. Ten kretyn chciał się poświęcić, żeby go ratować. Charles padł przed nim na kolana i najzwyczajniej w świecie zgodził się na swoją śmierć.

Nie był w stanie powiedzieć ani słowa z powodu guli, która utknęła mu w gardle. Czuł jak wszystkie wnętrzności zwijają mu się w supeł.

Takiego obrotu spraw Black i Harper nie brali pod uwagę. Nigdy by nawet nie przypuszczali, że coś takiego mogłoby mieć kiedykolwiek miejsce. Podejrzewali Vasillasa o bardziej irracjonalne zachowanie, jakąkolwiek próbę walki podjętą w przypływie nadziei, że może uda mu się coś zrobić. O wiele mniej szokujące dla nich byłoby, gdyby glina wziął Willa za zakładnika i spróbowałby go wykorzystać dla ratowania własnego życia. Nie sądzili, że ten facet jest szalony do tego stopnia, że pozwoli podwładnemu Blacka, aby ten go zastrzelił.

Nathaniel nie narzekał na zaistniałą sytuację, a wręcz przeciwnie. Przynajmniej udało mu się w pewnym stopniu potwierdzić jedną ze swoich teorii.

Tymczasem Vasillas nie przestawał ich zadziwiać i to był dopiero początek sytuacji, które mogłyby sprawić, że Blackowi i Harper gałki oczne wypadną z wrażenia. Skoro miał umrzeć, to w swoim stylu. Dlatego też ujął dłoń Willa, aby móc nakierować odpowiednio pistolet, który był przez chłopaka trzymany i oparł lufę o swoje własne czoło. Wciąż patrzył prosto w oczy zszokowanego jego postawą Moore'a.

– Will, ratuj siebie – poprosił z lekkim uśmiechem, żeby dać mu do zrozumienia, że nie obwinia go o to i sam chce zginąć z jego rąk. Rozumiał powagę sytuacji i wiedział, że to jedyne dobre wyjście.

Nastąpił moment, kiedy to wszyscy z nich praktycznie wstrzymali na chwilę oddech w oczekiwaniu na reakcję Moore'a. Bez wątpienia znalazł się między młotem a kowadłem i każdy jego wybór miał doprowadzić do czyjejś śmierci. Mógł jedynie wybrać czy chce umrzeć tego dnia wraz z Charlesem, czy może raczej woli zabić policjanta, aby udowodnić oddanie Blackowi, a potem prawdopodobnie żyć jeszcze jakiś czas. Wewnętrzna walka, jaka się rozgrywała w jego głowie była widoczna w bólu wymalowanym na twarzy, drżeniu rąk, niespokojnym oddechu i przede wszystko – przepełnionym żalem spojrzeniu, które zawiesił na Vasillasie.

Z jednej strony mógł przecież ocalił własne życie, wyjść cało z tej sytuacji, a może nawet udałoby mu się uratować choć odrobinę zaufania Nathaniela i będzie jak dawniej. Zaś z drugiej... musiałby zabić człowieka, który klęczał przed nim.

– Charles... – odezwał się cicho. Głos miał zachrypnięty, ale nie zamierzał na razie nic z tym robić. Obawiał się wykonać jakikolwiek ruch. Panika powoli wdzierała się do niego, ogarniała jego ciało, więziła w swoich sidłach. Ręce trzęsły mu się coraz bardziej i gdyby policjant nie podtrzymywał ich swoimi dłońmi, pewnie już dawno pistolet z hukiem uderzyłby o podłogę. Szybko bijące serce nie zamierzało się uspokoić nawet na krótką chwilę, przyprawiając go o pulsowanie i szum w głowie. Nie mógł skupić się na swoich zbyt rozbieganych myślach.

– Musisz to zrobić – powiedział mu Vasillas, próbując go uspokoić i przekonać, że nie było innej opcji dla nich i tak po prostu musiało być. Mówił spokojnie, ciesząc się, że przed śmiercią może chociaż przez chwilę potrzymać dłoń tego, dla którego miał zginąć. – Wiesz, że nie możemy żyć obaj. Will, nie mam ci tego za złe. To on cię do tego zmusił.

Napięcie rosło coraz bardziej z każdą kolejną chwilą. Jedynie Black wydawał się być tym wszystkim nieporuszony i z ciekawością im się przyglądał. Takiej sytuacji jeszcze nie było mu dane widzieć, a było to naprawdę interesujące. Niczym spektakl – historia dwóch kochanków naznaczonych nieszczęśliwą i do tego zakazaną miłością, która miała doprowadzić do tragedii. Prawie jak Romeo i Julia, ale o wiele bardziej dramatycznie, z większym rozmachem. Najlepsze było w tym wszystkim jednak to, że to uczucie było potwierdzone tylko przez jednego z nich, a drugi przyznawał się jedynie do "lubienia".

– Ja... – wydukał Will. Powiedzenie czegokolwiek przychodziło mu z trudem, ale musiał zwalczyć choć część strachu.

Przeniósł spojrzenie na Blacka, żeby dać wyraz swojej wściekłości. Vasillas mógł się cieszyć, że to nie na niego tym razem chłopak patrzył z taką nienawiścią. Pewnie, gdyby nie okoliczności, w jakich się znaleźli, czułby się zaszczycony.

– Nie zrobię tego – powiedział stanowczo Will. Odsunął pistolet od policjanta, aby rzucić go na podłogę zaraz obok nich.

Patrzyli na Blacka, wyczekując jego reakcji na takie zachowanie ze strony szofera. Śmiało mógł przyznać, że ci dwaj go wykończą, szczególnie dziś, bo wcale nie stosowali się do tego, czego on się po nich spodziewał. Plus był taki, że przynajmniej go zaskoczyli i dostarczyli mu trochę rozrywki.

Zdawali sobie sprawę, że to koniec. Wszystko kończyło się, zanim dano okazję ich uczuciom rozwinąć się, umocnić. Jedynie Will mógł przeżyć i dziś wyjść z tego budynku cało, ale on nie był w stanie pociągnąć za spust. Teraz pozostało im czekać aż obaj stracą życie na rozkaz Blacka. Może mogliby podjąć próbę ratowania się, spróbować strzelić do pozostałej dwójki, ale zbyt bardzo obawiali się, że któremuś z nich może coś się stać, a być może obaj i tak zginą. Prawdopodobieństwo, że gdzieś w pobliżu byli inni ludzie Nathaniela, było wysokie, więc oni dwaj nie mieli żadnych szans. Kolejnym powodem zaniechania walki był po prostu fakt, że Will nie byłby w stanie strzelić ani do Blacka, ani do Harper. Jakaś jego część nie mogłaby się do tego zmusić, nawet w takiej sytuacji. Widocznie cenił tych ludzi bardziej niż sądził.

Wiedzieli, że wybór chłopaka może doprowadzić tylko do jednego zakończenia – śmierci ich obu. Moore zdecydował, wolał umrzeć niż zabić, żeby udowodnić lojalność wobec Szefa.

Tego właśnie chciał wszechświat? Tak właśnie wyglądał ten cudowny plan? Takie było ich przeznaczenie?
[Wszechświat mówi, że ta scena była od początku planowana i jest jedną z nielicznych z pierwszego planu, która przetrwała do dziś lol]

Charles z nienawiścią, jakiej nigdy wcześniej nie wykazał, spojrzał na Nathaniela. Black pochylał się właśnie, żeby podnieść pistolet z podłogi, a następnie oddać go w ręce Harper. To on był odpowiedzialny za to wszystko. To on doprowadził do tej sytuacji. Gdyby tylko mógł, z chęcią pozbyłby się go, ale teraz ważniejszy był Will.

– Wszystko jest jasne – oznajmił nieoczekiwanie Nat. Usta po raz kolejny wykrzywił w uśmiechu.

Byli prawie pewni, że w tym momencie wyda jakiś rozkaz albo wyciągnie pistolet i sam ich zabije, ale on zamiast tego, tylko do nich podszedł. Stanął obok policjanta i oparł dłoń na jego barku, patrząc wprost na Willa.

– Vasillas, tym razem udało ci się przeżyć – powiedział z rozbawieniem, pochylając się nad osobą, do której mówił. – Mam nadzieję, że nie kłamiesz.

A potem wyprostował się i otrzepał z niewidzialnego kurzu. Milczał przez chwilę, żeby dać im czas na przyswojenie tego. Oni patrzyli na siebie zdezorientowani. Charles był tak zszokowany, że wciąż klęczał na brudnej i do tego zimnej podłodze, nie zwracając uwagi na niedogodności. Wszystkie jego myśli skupiły się na Willu. Chłopak zdawał się panikować nieco mniej niż wcześniej.

– Życzę powodzenia – dodał Black, mijając ich i idąc powoli przed siebie. Nie wyglądał, jakby zamierzał im cokolwiek wyjaśniać.

– Ale... przecież... – próbował coś powiedzieć Moore, ale nawet nie wiedział co i nie potrafił skleić słów w zdanie. Zbyt wiele pytań cisnęło mu się na usta.

– Obaj przeszliście próbę – oznajmił Nathaniel, idąc dalej i nawet się nie odwracając, a zaraz potem po prostu wyszedł.

Zostali tylko oni dwaj – kompletnie oszołomieni – oraz Harper, stojącą nieopodal z bronią w ręku.

– Co to znaczy? – zapytał Will, odwracając głowę w jej kierunku.

Ona uśmiechnęła się.

– Nathaniel chciał sprawdzić czy choć trochę zależy ci na nim – wyjaśniła – a przy okazji, czy on cię nie wystawi. Skoro ty mu zaufałeś, Szef też to zrobił i dlatego zaproponował spotkanie. Jeśli Vasillas nie przyszedłby tutaj albo potraktował cię jako zakładnika, bez wątpienia zostałby zabity. Jednak przyszliście tutaj razem i on sam chciał, żebyś go zabił, choć nikt nawet o to nie prosił.

– Co, jeśli bym go zabił?! – krzyknął przerażony. Przecież chęć przetrwania mogłaby okazać się silniejsza niż jakiekolwiek uczucia czy wszystko inne.

– Nie mógłbyś. – Wyjęła magazynek z pistoletu i pokazała go im, żeby zobaczyli, że nie ma tam ani jednego pocisku. Było zupełnie pusto, więc Will nie byłby w stanie skrzywdzić nikogo. – Gdybyś pociągnął za spust, Szef potraktowałby to jako dowód, że nie obchodzi cię jego los.

– I co teraz?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Dał wam błogosławieństwo. – Spojrzała na policjanta tak, jakby miała zamiar go skarcić za coś. – Jeśli jednak Vasillas okaże się kłamcą, już nic go nie uratuje. – Znów się uśmiechnęła i przeniosła wzrok na przyjaciela. – Możesz z nim odejść, możesz odejść od nas. Wybór należy do ciebie.

– Odejście z nim oznacza odejście od was? – dopytał, spoglądając na Vasillasa. Obaj jeszcze nie do końca pojmowali co stało się właśnie z ich udziałem i czego świadkami byli, więc dobrze było się tego dowiedzieć.

– Nie – odparła natychmiast i zaśmiała się. – Jedno nie wyklucza drugiego, jeśli on nie będzie dla nas zagrożeniem. To trudna sytuacja, ale na pewno niedługo okaże się, jaka jest prawda. – Zbliżyła się do nich i położyła dłoń na ramieniu przyjaciela, uśmiechając się przy tym.

Od początku była przeciwna całej tej akcji, wiedziała o demonach przeszłości Moore'a, jego problemach i chciała tego uniknąć, ale musiała przyznać Blackowi rację – był to najszybszy sposób wydobycia z nich prawdy. Upór pewnej osoby nie znał chyba granic i chłopak prawdopodobnie byłby w stanie ciągnąć tę zabawę z Vasillasem przez kilka kolejnych tygodni albo nawet miesięcy. Nathaniel popchnął go tylko ku prawdzie, ujawniając jego szczere uczucia.

– Will, gdybyś czegoś potrzebował, wiesz gdzie mnie szukać – dodała. – I wybacz za takie metody.

Po tych wyjaśnieniach, które jednak wciąż nie zaspokoiły całkowicie ich ciekawości, również i ona odeszła, dając im trochę prywatności i możliwość rozmowy w cztery oczy. Teraz na pewno potrzebowali czasu dla siebie, ale przede wszystkim musieli uspokoić się i pozwolić sobie poczuć ulgę. Nie była pewna czy Vasillas da radę zająć się teraz roztrzęsionym Willem, ale nie chciała się zbytnio wtrącać w nich sprawy. Więcej nie była w stanie zrobić, ci dwaj musieli sami się dogadać i zdobyć na szczerość wobec siebie. Ona wykonała już swoje zadanie i teraz mogła usunąć się w cień, czekając na decyzję Moore'a i rozkazy od Nathaniela.

Obawiała się o przyjaciela, jednak miała nadzieję, że ten glina nie okaże się skończonym dupkiem, dlatego ich zostawiła. Nie miała do niego zaufania, ale Will musiał przecież coś w nim widzieć. Jeśli policjant nie poradzi sobie z chłopakiem, nie zrozumie jego problemów, wtedy ona z wielką chęcią zmieni życie Vasillasa w piekło. Jeden błąd, jakakolwiek krzywda czy niemiłe słowo w stronę jej przyjaciela, a glina będzie żałował, że się urodził.

Moore upadł na kolana zaraz obok niego, nie mając siły, aby dłużej utrzymać się na nogach. Te wszystkie zdarzenia uderzyły w niego ze zdwojoną siłą, a on w końcu pozwolił sobie na odczuwanie strachu w całej okazałości i nie zmierzał dłużej dusić go w sobie.

Prawie natychmiast został przyciągnięty przez Charlesa i ukryty w jego ramionach. Dopiero, gdy poczuł ciepło bijące od policjanta, uświadomił sobie jak bardzo zimno mu było. Trząsł się z zimna i z powodu lęku, który zdawał się narastać, ale fakt, że Vasillas był przy nim, dawał mu otuchy.

Niezmącona cisza, jaka nastała w pomieszczeniu, była dla nich wręcz zbawienna po tym wszystkim, co się dziś stało. Mogli w spokoju popatrzeć sobie w oczy, potrzymać się za dłonie, żeby poczuć swoją obecność i upewnić się, że wciąż żyli, że to było naprawdę. Potrzebowali chwili dla siebie jak niczego innego.

– Wracajmy – odezwał się policjant po kilku minutach milczenia.

~~🔥~~

Nie wiem dlaczego kiedyś uznałam, że ta scena powinna się tu znaleźć, ale zostawiam ją, żeby nie mieć dziury fabularnej...

Mówiłam, że zbliżają się CZARNE chmury, więc mamy genialny pomysł Blacka lol

Można Nathaniela nie lubić od teraz, tym bardziej, że on nie powiedział jeszcze ostatniego słowa 😁

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top