Rozdział 8

Rozdział jest bardzo ważny dla fabuły. Celowo jest krótki, aby łatwiej było połączyć  pewne wątki podczas czytania.  Mam nadzieję, że plan, który ustaliłam na samym początku powiedzie się. Jeśli nie będę myśleć nad modyfikacją fabuły. Bardzo proszę o skupienie podczas czytania. 

Przed przeczytaniem proszę o cofnięcie do rozdziału piątego, ponieważ w rozdziale ósmym oraz piątym są ważne wskazówki. 

Blask promieni słonecznych witał nowy dzień. Obserwował znikające z nieba gwiazdy jednocześnie zastanawiał się dlaczego ludzie zapominali o tym, że one cały czas tam były. Gwiazdy nie mogły uciec z nieba, jednie zmienić swoje położenie* a mimo to nadal popełnili ten błąd, że w ciągu dnia uciekały z sklepienia niebieskiego. Dorośli bardzo rzadko kiedy wierzyli w tą pomyłkę. Przeważnie dotyczyło to małe dzieci.

Nabrał głęboko zimnego porannego powietrza i powoli je wypuszczał.

Naprawdę muszę wypić trochę krwi powiedział do siebie. Jego głos brzmiał bardzo nienaturalnie, chrypowato.

Jego przełożony byłby bardzo niezadowolony, gdyby dowiedział się, że rozmyśla nad takimi głupotami. Nikt normalny tak nie robił.

Nie jesteś normalny.

Brakowało mu tego pięknego głosku w głowie, który jednocześnie bywał tak bardzo irytujący. Jednakże miał świadomość, że on jedyny trzyma Go w ryzach kiedy wzrok innych zostawał skierowany w jego stronę. Miał nadzieję, że jego szef nie zmieni zdania na temat jego kompetencji, gdy dowie się o zabraniu odrobiny składnika do eliksiru, jaki miał w planach.

Wstał ociężale, dotykał kory drzewa w celu podparcia sztywnego ciała. Czuł, jak w roślinie tętniło życie, była silna, z pewnością przeżyje jeszcze nie jedną burzę, Wierzył w to, że długo zasili ziemie w tlen, którym oddychały niemal wszystkie organizmy.

Westchnął zirytowany, ociężale szedł przed siebie. Nogi robiły wrażenie niezwykle ciężkich, a połamane gałęzie drzew zostały rozrzucone przez Peruna znajdowały się niemal wszędzie, co powodowało ogromną trudność i ciągłe potykanie się.

To nie miało mieć nigdy miejsca.

– Kurwa, odpierdol się!

Pobliskie ptaki uciekły z drzew wzbijając się wysoko w niebo. Brak wiatru mocno spotęgował w nim narastające emocje. Podczas wietrznej pogody wyobrażał sobie, jak zezłoszczone powietrze zabiera ze sobą wszystkie jego uczucia. Rozdrażnienie napędzało spirale strachu o zabicie kogoś, kiedy zdecyduje się iść do miasteczka.

Każda śmierć posiadała swój cel.

Nigdy nie robił tego z czystego kaprysu.

Dobrze wiedział, w jakiej części lasu spędził najbliższą noc a mimo to rozglądał się niepewnie. Jego część zmysłów był na wyczerpaniu. Właściciel ciała został mocno skrzywdzony lub co gorsza umierał. Nie mógł na to sobie pozwolić, w przeciwnym razie wieczność spędzi w odchłani bardziej bolesnej niż piekło. Tam po tym, co zrobił nikt Go nie przyjmie z otwartymi ramionami.

Małymi krokami szedł cały czas przed siebie. Jeszcze trochę i znajdzie się na obrzeżach lasu. Wtedy zapoluje.

Albo nie zrobisz nic, jak zwykle.

– Nie masz nic lepszego do roboty? zapytał próbując odgryźć się tajemniczemu głosikowi.

Odpowiedziała mu głucha cisza.

Podszedł pewnie do najbliższego drzewa i przytulił je resztkami sił.

Potężna roślina wbijała swoją twardą korę w jego klatkę piersiową. Kilka małych czarnych mrówek łaskotało Go po lewej dłoni w celu sprawdzenia nowego intruza. Wyobrażał sobie, jak staje się drzewem, po którym chodzą małe owadziki, a część z nich nawet postanawia w nim zamieszkać. Produkcja tlenu wydawała mu się skomplikowanym procesem aczkolwiek wartościowym. Przynajmniej byłby doceniony oraz wartościowy, a teraz był tylko nic nieznaczącą jednostką odwalającą całą brudną robotę. Gdyby zniknął jego ziemskie problemy przepadłby w nicości.

Wszystko by się skończyło.

Lecz nagle zadrżał na myśl co czeka na niego po drugiej stronie. Z tamtąd nie ma żadnej drogi ucieczki. Tu jest źle, ale tam będzie jeszcze gorzej.

Odsunął się od drzewa i kopnął je kilka razy, ból w kończynie pozwalał zapomnieć o innym cierpieniu.

– Przepraszam, nie chciałem cię skrzywdzić – powiedział dotykając drzewa.

Zrezygnowany bezszelestnie ruszył przed siebie. Słuchał szelestu z krzaków od swojej lewej strony. Ptaki bardzo utrudniały to zadanie swoim radosnym śpiewem. Czuł, że nie był tu sam, jednakże to z pewnością nikt z przedstawicieli ludzkiej rasy. Przystanął na chwilę, aby mieć pewność, że nie spłoszy małej istoty. Po kilku sekundach zaa krzaków siedem metrów dalej wyszła mała sarenka, była ranna. Krew intensywnie wypływała jej spod żebra.

Dlatego tak intensywnie ją czułem – pomyślał.

Przez moment zastanawiał się nie odpuścić zwierzęciu, lecz jeśli on tego nie zrobi jej żywot zakończy na pewno inne drapieżne zwierzę.

Krew to krew.

Delikatny powiew wiatru orzeźwił ciało.

– Witaj, strzybóg**

Wiatr ponownie zawiał, tym razem w kierunku sarenki.

Bezsprzecznie było to zezwolenie na atak.

A nie należy sprzeciwiać się siłom wyższym.

Bez wyrzutów sumienia zaatakował bezbronną istotę jednocześnie usprawiedliwiając się, że to lepsze niż odebranie życia człowiekowi.



*Gwiazdy zmieniają swoje położenie w konstelacji, lecz trwa to wiele lat i jest niewidoczne dla ludzkiego oka.

**Strzybóg to słowiański bóg wiatru.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top