Rozdział 1
Biegła przez gęsty las, a mroźny wiatr wysuszał łzy z policzków. Nierówne korzenie pod stopami cały czas przypominały, że powierzchnia, na której się znajdowała, nie należała do niej. Była tu jedynie gościem, a czas odwiedzin wkrótce miał dobiec końca.
Czuła to.
Wiedziała, że niedługo nadejdzie coś bardzo złego. Słaby głos w głowie codziennie powtarzał to dziewczynie jak mantrę.
Potknęła się o wystający korzeń i upadła, dotykając twarzą ściółki zmieszanej z błotem. Całe szczęście, nie było to bolesne — spowodowało tylko brud na ciele i ubraniu. Kłótnia z najbliższą osobą i wyjście na zewnątrz, aby rozładować emocje w deszczowy dzień, nie należały do najlepszych pomysłów. Wstała, i, na ile było to możliwe, otrzepała się z piasku, który postanowił przylgnąć do niej kiedy upadła.
– Kurwa – powiedziała nadal drżącym głosem.
Aktywność fizyczna, jaką podjęła, trwała już dobrą godzinę, a nadal mimo wszystko nie mogła się uspokoić.
Usiadła, podpierając się o drzewo, przez które się przewróciła. Podniosła głowę. Granatowe niebo niedługo miało pokryć całą część miasta Szczęście. Delikatne krople deszczu były dopiero początkiem. Dziewczyna i tak nie zamierzała udać się w stronę domu. Coraz mocniejszy wiatr przyjemnie chłodził rozgrzane ciało. A przeziębienie z tego powodu było nawet na rękę.
Liście drzew poruszały się gwałtownie, jakby były zdenerwowane. W oddali zobaczyła uciekającą lochę z małymi. Z pewnością chciały jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym i suchym miejscu. Ale czy w lesie znajdują się takie miejsca, gdzie zwierzęta mogą się czuć w pełni bezpiecznie? Wiedziała, że ptaki miały gniazda na koronach drzew, ale czy oprócz tego miały jeszcze coś innego, aby schronić się przed gwałtowną burzą?
Rozsunęła czarną bluzę, którą miała na sobie, zdjęła jeden rękaw i wydmuchała w niego nos. Zdecydowanie łatwiej mogła oddychać, uspokajając tym samym rytm wdychanego powietrza, które łapczywie nabierała przez bieg. Wszyscy uważali ją za dziwaczkę i brudaskę, więc wysmarkanie się w ubranie nie byłoby dla ludzi dużym szokiem, a zresztą nikt jej nie widział. Przebywała w lesie zupełnie sama, nie licząc zwierząt, dla których las był domem. Chaos w głowie powodował, że sama nie wiedziała, o czym myślała. Próbowała jakoś to uporządkować, lecz bezskutecznie. Zazdrościła dzieciakom z klasy normalnych domów. Oni nie mieli żadnych problemów. Sądziła, że tylko ona jedyna w całym miasteczku je miała.
Nikt nie wiedział, jak to jest być popychanym i wyzywanym.
Nie posiadała żadnego przyjaciela.
Nawet własna rodzina miała jej dość.
Wstała i rozejrzała się dookoła z przerażeniem. Emocje spowodowały, że zbyt głęboko zapuściła się w las. Przebywała tutaj dosyć często — przychodziła zawsze, kiedy bywało źle. A ostatnio sytuacje coraz bardziej się nasilały. Miała ochotę zamieszkać wśród przyrody, chciała być pewnego rodzaju cieniem, który sprawowałby opiekę nad tym miejscem i innymi częściami natury. Jeszcze raz się rozejrzała, ale tym razem z większym opanowaniem. Dostrzegła mech na kawałku drzewa. Postanowiła iść za nim, gdy była mała, a świat wydawał się dużo lepszy i bardziej kolorowy. Wujek powtarzał, że jak zabłądzi w lesie, ma iść za zielonym puchem na korze drzew lub dużych kamieni. One doprowadzają do odpowiedniej drogi, Nigdy nie popełniają błędów. W przeciwieństwie do ludzi, robili to niemal codziennie. Mało tego, nawet kłamali i uważali, że robią to w dobrej wierze, aby chronić swoich najbliższych.
Pieprzone myślenie.
Dziewczyna uważała, że najgorsi byli jej rodzice, oczywiście łącznie z jej zasmarkanym rodzeństwem, które było znacznie lepiej traktowane niż ona sama. Z całej siły kopnęła wystający kamień i dalej szła za mchem, ignorując ból, nie tylko fizyczny. Żałowała, że wujkowi skończył się czas odwiedzin. Bardzo chciała, aby był przy niej. Jedyna osoba, która uważała ją za normalną i wartościową, odeszła. Już nigdy miał tu nie wrócić, bo brak dostępu do tego świata po śmierci dla każdego człowieka stawał się nieodwracalny.
Niebo płakało coraz mocniej. Dopiero gdy przeszły ją dreszcze z zimna zauważyła, że nadal miała złożony tylko jeden rękaw bluzy. Poprawiając ją, niechcący dotknęła zaschniętych już glutów. Z obrzydzeniem zasunęła zamek, delikatnie przyspieszając kroku. Sklepienie niebieskie zaczęło wyładowywać swój gniew. Był to bardzo nieodpowiedzialny czyn — czekać do ostatniej chwili, aby ruszyć do domu.
Może Ci się poszczęści i jakieś drzewo spadnie wprost na ciebie.
Zdezorientowana po raz kolejny tego dnia rozejrzała się dookoła. Nie lubiła ludzi, ale w środku miała odrobinę nadziei, że kogoś spotka. Przynajmniej głos, który odezwał się jej w głowie — miała szansę wyprzeć i zwalić na drugiego człowieka. Niestety, i tym razem wszechświat nie chciał słuchać dziewczyny.
Awantury otaczającej ją natury stawały się coraz częstsze i głośniejsze. Powoli opadała z sił, a sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna, nie mogła sobie pozwolić, aby choć na chwilę odpocząć. Wyobraziła sobie, jak w drzewo przed nią uderza piorun i upada, roztrzaskując jej głowę na cienki placek z czerwonym nadzieniem.
– W sumie byłby z tego same plusy – odezwała się do siebie.
Drzewo przewróciłoby się z niesamowitą prędkością, organizm nie był tak szybki, więc zanim odebrałby impuls bólu, ona już dawno leżałaby martwa. Dodatkowo, rodzice i siostra w końcu odczuliby cierpienie takie samo jak ona, gdy została wyzwana i uderzona mokrą ścierką, bo na czas nie wyjęła naczyń ze zmywarki.
W oddali zobaczyła pierwsze budynki mieszkalne. Westchnęła ciężko, wiedząc, że nie ma wyboru i musi tam wrócić. Jeszcze trochę musi poczekać, aby pokazać wszystkim, na co tak naprawdę było ją stać. Nim się obejrzała, jej stopy znalazły się na chodniku, wyrywając ją z chaotycznych myśli. Zwolniła kroku, ignorowała informację od ciała od wychłodzeniu, przemoczenie deszczem na pewno nie ułatwiało zadania organizmowi.
Wiatr w tej części miasteczka wydawał się zdecydowanie cichszy niż na łonie natury, ale za to był bez wątpienia silniejszy. Było tutaj martwo, nikt z mieszkańców nie opuścił dzisiaj swojego bezpiecznego schronienia, tylko ona zdecydowała się na taką głupotę. Zresztą nic dziwnego, przecież taką osobą była. Uśmiechnęła się na tę myśl, ludzie czuli po prostu strach w momencie, gdy ją widzieli. To dlatego tak negatywnie reagowali.
Wyglądało na to, że burza nie miała zamiaru w najbliższym czasie opuścić miasteczka Szczęście. Matka Natura podjęła słuszną decyzję. Ziemia tutaj już dawno nie ugasiła pragnienia, a rośliny coraz bardziej okazywały to suchymi kończynami. Nawet latem w tym miejscu nie było zbyt wesoło. Promienie słońca jeszcze bardziej to podkreślały. Roślinność może i bywała zielona, a ptaki ćwierkały od świtu aż do zmierzchu, ale nadal nie było tak samo, jak kiedy była mała. Świat w tamtych czasach wydawał się zdecydowanie lepszy, bardziej kolorowy, ale przede wszystkim przyjaźniejszy. Dzięki wujkowi miała możliwość zobaczyć pozostałe odsłony świata, nie tylko te smutne. Gdyby nie on, od samego początku istnienia dziewczyny w jej życiu panowałyby tylko smutek i złość. Odpychała od siebie inne scenariusze, ponieważ to chyba była ostatnia rzecz utrzymująca ją przy życiu.
Jeszcze bardziej zwolniła kroku, aby opóźnić wejście do piekła, którego zmuszona była nazywać rodzinnym domem. Przeciętna jednostka gnałaby ile sił w nogach i płucach, obawiałaby się przewiania. Ta pogoda nie należała do komfortowych warunków na spacery, choć dla zwykłych ludzi nigdy chyba nie było warunków atmosferycznych, które były idealne na przechadzki. Nawet jeśli wychodzili tabunami, i tak zawsze znaleźli coś, co im nie odpowiadało. Jeszcze nie udało się nikomu dogodzić w stu procentach, nawet jednej osobie. Rzeczy materialne i dobrobyt były niszczycielami, błędem było uważanie ich za ludzi. Byt ludzki bez dobroci nie dokonał tego wszystkiego.
Stanęła przed starym, obdrapanym budynkiem. Jej rodzina mieszkała tu od pokoleń. Nikt z nich nie znał innego miasta. Choćby nawet w przeciągu pięćdziesięciu kilometrów. Jedynie ludzie potrzebujący pomocy szpitala lub policji byli zmuszeni pojechać dalej, ale od razu przy wjeździe do nowego miasteczka znajdowały się pomoc lekarska i komenda policji, dzięki czemu nikt nie wjeżdżał dalej niż pięć kilometrów po znaku oznajmującym inną miejscowość. Ona znajdowała się tam tylko raz — gdy się urodziła.
Podwórko było w opłakanym stanie. Ostatnie kępki suchej trawy dzielnie walczyły. Wyjałowiona ziemia wołała o pomoc, a dziewczyna nic nie mogła z tym zrobić! Za każdym razem, gdy patrzyła na tę część przestrzeni, czuła kłucie w sercu. Bardzo chciała coś zmienić, ale nie mogła. Matka dała surowy zakaz, sądziła, że zabawa w piaskownicy — tak nazywała zawód ogrodnika — jest stratą czasu. Coś, co ma umrzeć, i tak to zrobi, a wszelkie starania o przedłużenie nędznego istnienia nie mają najmniejszego sensu.
Zamknęła oczy i pociągnęła za zardzewiałą klamkę. Brązowe drzwi zaskrzypiały w proteście. Modliła się, żeby żaden domownik nie usłyszał, jak wchodzi. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, były pouczające rozmowy. Sztuczne światło oślepiło dziewczynę — najwidoczniej zapomniała zgasić je na korytarzu przed wyjściem. Zdjęła czarne, przemoczone trampki i popatrzyła w lustro, które miała przed sobą. Była wrakiem człowieka, a blada cera jeszcze bardziej podkreśliła niebieskie zmęczone oczy. Z czarnych, opadających do ramion włosów, kapała woda. Z obrzydzeniem zerknęła jeszcze raz na siebie i wyszła z pomieszczenia.
Dom nie był duży, ale każdy z domowników miał swój własny kąt, który zapewniał im prywatność. Przeszła przez korytarz oklejony brzydką, brudną tapetą w brązowe ptaki na zielonym tle. Skręciła w prawo, mijając po drodze salon, i weszła do swojego królestwa. Zostawiła po sobie bałagan, ale nie przeszkadzało jej to za bardzo. I tak oprócz niej nikt tu nie przebywał. Na wprost od wejścia przy ścianie znajdowało się białe łóżko, na którym leżała czarna pomiętolona pościel w białe ludzkie czaszki, zmieszane z różnymi roślinami. Fioletowe ściany błagały o odświeżenie, ale nie chciało jej się robić remontu. W tej kwestii podzielała zdanie rodzicielki. Po co miała odświeżać pokój, skoro i tak za kilka lat ponownie należało to zrobić? Pieniądze włożone w tę czynność prędzej czy później wylądują w błocie. Nadepnęła na coś leżącego na szarym dywanie i syknęła z bólu, ale nie opuściła głowy, by sprawdzić, co to. Kopnęła przedmiot w kąt pokoju, po czym położyła się na łóżku.
Jeszcze niecały miesiąc i rok szkolny miał dobiec końca. Nienawidziła lata, mimo że rosnąca roślinność w pewnym stopniu podnosiła ją na duchu. Wszystkie dzieciaki młodsze, jak i te starsze, doskonale się znały. Z nią nikt nie chciał spędzać wolnego czasu przez jej dziwne spojrzenie na świat. Miała wrażenie, że była oderwana od tego wszystkiego co ludzkie. Niczym duch pokutujący za swoje grzechy.
Dziewczyna ociężale podniosła się z posłania i uświadomiła sobie, że nadal ma założone brudne ciuchy ze spaceru.
– Matka mnie teraz zabije – westchnęła.
Pościel została zmieniona zaledwie kilka dniu temu, a teraz znowu będzie musiała to zrobić. W domu panowała zupełna cisza, jakby nikogo oprócz niej w nim nie było. Niestety, nie było takiej opcji, pogoda zmuszała do pozostawania w zamknięciu.
Wszyscy muszą spać – przeszło jej przez głowę.
Aby upewnić się w swoim przekonaniu, po cichu wyszła z pomieszczenia i po kolei zajrzała do każdego pokoju.
W pierwszej kolejności zerknęła do pokoju brata. Był pusty — na pewno nie przebywał w innych pomieszczeniach. Podobnie jak ona, nie spędzał czasu w miejscach, gdzie musiałby rozmawiać z innymi członkami rodziny. Dzielili wiele wspólnych cech, ale jedną zasadniczą różnicą był fakt, że rodzice go uwielbiali. Nie było dnia, żeby w jego pokoju zagościł brud, a także zawsze sumiennie wykonywał wszystkie obowiązki, o jakie został poproszony. Skoro nie zastała chłopaka w jego pokoju, z pewnością siedział u swojej dziewczyny. Dla Esmeraldy była kolejną osobą na liście, zaraz po opiekunach i bracie. Miłość była głupia i ślepa, odkąd widziała, jak Polian się zmieniał, obiecała sobie, że nigdy się nie zakocha. Nie miała ochoty stać się zależna od drugiej osoby.
Najciszej, jak potrafiła, przeszła do sypialni rodziców. Jej przypuszczenia zostały potwierdzone, obydwoje spali w najlepsze.
Zabij ich wszystkich.
Esmeralda otrzepała się z tej myśli, jakby znalazła na swoim ciele insekta, którego się bała. Nigdy przez głowę jej nie przeszło, aby zabić własną rodzinę! I tym razem ta myśl nie należała do niej.
Zgasiła światło, w celu lepszego snu rodziców, i zamknęła ich.
Szkoda, że nie mam klucza. Utknęliby tam na zawsze.
Uśmiechnęła się na tę myśl.
Cofnęła się dwa kroki, wchodząc do korytarza. Znajdowała się tam nowa pościel. Musiała ją zmienić, nie była aż tak durna, za jaką uchodziła. Nawet ona nie chciała spać w brudnym łóżku.
Z obrzydzeniem popatrzyła na tapetę w ptaki. Matka miała naprawdę okropny gust. Otworzyła ciemną szafę i wyciągnęła pierwszą lepszą pościel, jaką znalazła. Wróciła do swojego ulubionego pomieszczenia. Strasznie nie chciało się jej wykonywać żadnych czynności domowych czy dbających o rzeczy materialne. Zresztą wygląd pokoju mówił sam za siebie. Była do tego zmuszona, chyba że odpoczynek w brudnym łóżku przestawał być przeszkodą na drodze do tego celu.
Zmieniła brudną pościel, ale nie wyniosła jej do kosza na brudne tkaniny w łazience. Bała się, że w każdej chwili może spotkać któreś z rodziców. Cisnęła prześcieradło i całą resztę w kąt. Pokój Esmeraldy przypominał jedną wielką graciarnię. Nikt z domowników od dawna tu nie wchodził, bo nie chciał patrzeć na to wszystko. Przebywanie w tym pomieszczeniu było naprawdę męczące, jedynie Esmeralda je lubiła. W pewnym sensie bałagan był dla niej tarczą ochronną przed resztą świata. Zapewne minie miesiąc lub dwa, zanim zdecyduje się wynieść brudne rzeczy z łóżka.
Tym razem przebrała się z nieczystych ubrań, aby nie popełnić znów tego samego błędu. Leżała, wpatrując się w sufit i rozmyślając. Odnosiła wrażenie, że sprzątanie było naprawdę męczące. Niemożliwe, żeby brat po ogarnięciu całego domu miał siły jeszcze na cokolwiek innego. Musiała odrobić lekcje na jutro, szczególnie z matematyki, ponieważ była zagrożona. Jeśli dalej zamierzała tak postępować, miała zostać w pierwszej klasie po raz drugi. Na razie starała się nie zawracać sobie tym głowy. Ostateczne wystawianie punktacji z zaangażowania było na początku czerwca. Trochę czasu jeszcze jej zostało.
Zajęta myślami, nawet nie zauważyła, kiedy kłótnia natury ustała. Miała nadzieję, że dzięki deszczowi trawnik na podwórku choć trochę odrośnie. Szanse były minimalne, ale zawsze jakieś były.
Przykrywając się czarnym kocem, który miała w pobliżu, specjalnym pilotem uruchomiła projektor filmowy zawieszony na ścianie i włączyła pierwszy lepszy film z bazy. Był przykrywką, że coś robi — leży i ogląda ruszające się obrazki z dialogami. Leniła się, jak zresztą każda dziewczyna w jej wieku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top