Rozdział I
Jedyne co teraz czuję, to ból...
Moje serce roztrzaskało się na miliony kawałków. Nie potrafię nawet wymówić jego imienia. Tak samo jak reszty tej przeklętej rodziny. Najgorsze jest to, że minęło tyle czasu, a ja dalej nie mogę o nichzapomnieć.
I ta pożal się Boże obietnica... Nie dotrzymałam jej. Nie żebym czuła jakieś specjalne wyrzuty sumienia, pomyślałam z uśmieszkiem pełnym zadowolenia.
To było podczas wyjazdu z Jessiką do Port Angeles. Wtedy odkryłam, że robiąc coś niebezpiecznego, słyszę JEGO głos. Ten aksamitny baryton, który tak pieścił moje uszy.
Od tamtego czasu zaczęłam uprawiać sporty ekstremalne ( jeśli można tak nazwać bezmyślne narażanie życia dla jakich głupich omamów słuchowych...) Jeśli to słabość, to można uznać mnie słabą. Jestem tylko człowiekiem. Taka nasza natura. Być słabym.
Dziś postanowiłam zaryzykować wszystko i chciałam znaleźć się na NASZEJ łące. Charlie wyjechał z samego rana na ryby wraz z Harrym Clearwaterem i Billym Blackiem.
Nie czekając na nic zjadłam śniadanie, zamknęłam drzwi i poszłam do samochodu. Zatrzasnęłam drzwiczki furgonetki, po czym odpaliłam ją. Jak zwykle przywitał mnie ryk sędziwego silnika. Wycofałam z naszego pojazdu i wyjechałam za miasto, skręciłam w sto dziesiątkę i jechałam aż do końca drogi. Zamiast wybrać utartą ścieżkę weszłam pewnie między drzewa po prawej stronie od szlaku.
Nie wiem, ile czasu szłam, ale po kilku godzinach drzewa zaczęły się przerzedzać. Z każdym krokiem było coraz jaśniej. W końcu wyszłam na zalaną słońcem polanę.
Nic się nie zmieniło. Kwiaty porastały całą możliwą przestrzeń. Obeszłam łąkę , lecz nie poczułam zupełnie nic. Żadnych omamów. Z bezsilności i beznadziejnej tęsknoty upadłam na ziemię i zaczęłam szlochać. Cały wysiłek na nic.
Nie wiem, ile czasu minęło. Minuta, godzina. Może dłużej. Straciłam poczucie upływającej rzeczywistości
W pewnym momencie zza drzew wyłoniła się postać mężczyzny. Jego nienaturalnie blada skóra iskrzyła się w słońcu niczym kryształki diamentów. Czarne jak smoła włosy sięgały łopatek.
Laurent. Dawny kompan Jamesa i Victorii.
Wpatrywałam się w niego z obojętnością wypisaną na twarzy. Przez kilka miesięcy w szybki i skuteczny sposób nauczyłam się przywdziewać maskę. Tak jak on... DOŚĆ! Od razu ucięłam niepotrzebne myśli. Miałam ważniejsze zmartwienie w tej chwili.
- Witaj Laurent
- Bella- pyta zaskoczony. No tak, nie spodziewał się mnie tu.
Nagle zobaczyłam jego oczy. Tęczówki miał burgundowe, a nie miodowo - złote jak u Cullenów. To dlatego tak się przeraziłam jego widokiem.
- Co tam u Carlisla? - spytał grzecznie. W jego oczach widziałam głód.
- Wszystko po staremu.- Powiedziałam z udawaną nonszalancją . Co jak co, ale życie wśród wampirów czegoś mnie nauczyło.- A jak u ciebie. Słyszałam, że mieszkałeś u rodziny Tanyi w Denali?
- Tak, masz rację - powiedział, przybliżając się do mnie o kilka kroków.- Jednak ta ich "dieta" niezbyt przypadła mi do gustu .
Ach, Victorii nie będzie zbyt zadowolona, że cię zabiłem.
Tak kusząco pachniesz, jakoś tak kwiatowo.
Słysząc to zaczęłam się cofać. Wampir stał ode mnie zaledwie 3 metry. W pewnym momencie odwróciłam się, gotowa do ucieczki. Nie zrobiłam jednak nawet 2 kroków, a już na silne szarpnięcie za ramię. Upadłam, wcześniej lecąc kilka metrów do tyłu. Na czworaka zaczęłam się czołgać , wiedząc , że to bez sensu, jednak mój mózg kazał mi uciekać. Chwilę później Laurent już przygniatał mnie do zimnej i mokrej trawy.
- To już koniec - pomyślałam.
Chwilę później poczułam, jak wampir wbija mi w szyję kły.
Nawet nie miałam siły się wyrywać. Czułam straszny ból.
Krzyczałam i krzyczałam .
Po chwili kątem oka zauważyłam jak mój kat wycofuje się przerażony. Sekundę później na polanę wbiegło 5 ogromnych misiów-gigantów. Choć tak naprawdę to były wilki. Potężne i większe od koni wilki, a raczej wataha. Zaczęły gonić Laurenta , który na ich widok uciekł . Rzuciły na mnie tylko okiem i zniknęły.
A ja przeżywałam katusze, ponieważ moje ciało zaczął palić ogień. Szalał po moim ciele . Gdy byłam pewna, że temperatura mojego ciała spadnie, ta zwiększyła się. Ból mnie oszałamiał. Wrzeszczałam i jęczałam. Rzuciłam się i trzęsłam.
Po jakimś czasie, nie wiem ile mogło minąć godzin, nie interesowało mnie to, ból zaczął opuszczać moje palce. Za to zaczął kumulować się w moim sercu, które wydawało dziki i nieokreślony rytm, walcząc z ogniem.
Gdy ogień odszedł z całego ciała, ból w miejscu, w którym było serce stał się nie do wytrzymania. Już nie krzyczę. Ja wrzeszczę. Chcę, by to się skończyło.
Kilka minut później moje serce wydało ostatnie ta-dam i zamilkło. Przestałam czuć ból.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się w zachwycie przed siebie.
(poprawiony)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top