EPILOG


This is the end

Hold your breath and count to ten

Feel the earth move and then

Hear my heart burst again

Dookoła mnie była ciemność. Otaczała mnie, wciągając głębiej w swoją otchłań. Próbowałam ruszyć nogą, jednak nie poczułam absolutnie nic. Tak samo z ręką. W takim przypadku większość z ludzi zaczęłaby pewnie panikować, piszczeć i wydzierać się, błagając o pomoc.

Ja nie miałam takiego luksusu. Czerń ponownie mnie pochłaniała. Odpłynęłam w niebyt.

For this is the end

I've drowned and dreamt this moment

So overdue I owe them

Swept away, I'm stolen

Nie wiem ile mogło minąć minut, godzin, dni, może tygodni czy miesięcy. Nigdy nie byłam na tyle silna, aby wynurzyć się spod powierzchni. Ciemność była jak woda w zamarzniętym jeziorze. Próbowałam się z niej wydostać, jednak lód znajdujący się na powierzchni nie chciał mnie wypuścić. Spadłam jeszcze głębiej, a myślałam... myślę za każdym razem, że to przecież niemożliwe.

Najpierw poczułam, że moje powieki stają się o wiele lżejsze - jakby niewidzialne ołowiane łuski postanowiły wypuścić mnie ze swojej niewoli. Czułam, że dookoła mnie jest bardzo jasno, ponieważ po tak długim czasie przebywania w ciemności bez problemu rozróżniałam najmniejsze zmiany. Do moich uszu dochodziły z oddali jakieś szmery. Wraz z upływem czasu stawały się one coraz bardziej wyraźne, aż po niebywale długim czasie mogłam wyróżnić z nich osobne głosy.

Jeden z nich zdecydowanie należał do kobiety. Jej głos był tak przepełniony czułością. Aż zazdrościłam odbiorcy jej monologów. Co prawda nie docierał do mnie sens jej wypowiedzi , jednak było w niej coś... kojącego?

Bardzo polubiłam jej głos. Zapewne dziwnie czułabym się bez niego. Zapewniał mi pewnego rodzaju bezpieczeństwo i stanowił mój dowód na to, że żyję. Co to jednak za życie- pomyślałam - gdy nawet nie mogę obudzić się z tego cholernego więzienia, jakim było moje ciało z ołowiu.

I tak właśnie żyłam. O ile taką wegetację można było nazwać życiem, to powodziło mi się nawet dość dobrze. Z każdym kolejnym dniem głosy stawały się wyraźniejsze, aż w końcu były na tyle wyraźne, że mogłam wyłapać pojedyncze słowa i niedługo później całe zdania.

- Jeszcze się nie obudziła, to nie jest normalne. Wybudzaliśmy ją trzykrotnie, jednak bez skutku. Teraz tylko czas może sprawić, że się wybudzi. Odłączyliśmy ją od aparatury trzy dni temu, niedługo zostanie przewieziona do kliniki specjalizującej się w takich wypadkach...

Reszty nie słuchałam. Dlaczego oni chcą mnie gdzieś wywieźć? Przecież ja wszystko słyszę!

****

Codziennie ktoś do mnie przychodził, zwilżał usta wodą, przemywał twarz, podawał kroplówki z pokarmem, krótko mówiąc - dbał o mnie, abym ciągle żyła. Zawsze słyszałam, że życie jest za krótkie na spanie.

Jednak pewnego dnia się to zmieniło. Leżałam i czekałam, ale nikt nie przychodził. Ani kobieta z czułym głosem, ani pani od 'zajęcia się' mną.

Co się dzieje ? myślałam. Nie dane mi jednak poznać odpowiedzi.

****

Krzyki, płacz, ciężki, duszący dym i gorące smugi ognia. Biegnę, niczym w tandetnych hollywoodzkich produkcjach. Biegnę, oby dalej... Oby dalej od ściany ognia sunącej wprost na mnie. Czułam się jak jakieś zaszczute zwierzę, jednak uparcie biegłam. Dalej , szybciej, przed siebie.

Jeden wystający z ziemi korzeń. Moje zaplątane w nim stopy. Ostatni krzyk wydobywający się z mojego gardła. I zostaję żywą pochodnią.

****

Budzę się gwałtownie z krzykiem. Dookoła mnie panuje ciemność, nieprzenikniona, niezbadana, wszechogarniająca. Rzucam się w przód, jednakże moje mięśnie odmawiają współpracy. Czuję dziwne otępienie , głowa pulsuje mi nieprzerwanym bólem, a wiejący za oknem wiatr doprowadza do szewskiej pasji. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. W ustach czuję niewyobrażalną suchość, jakbym nie piła nic od kilku dni.

Moje oczy stopniowo przyzwyczajają się do ciemności. Wytężam wzrok, jednak w wyniku braku światła nie dostrzegam nawet cienia swojej dłoni.

Próbuję podnieść się z łóżka, jednak brak koordynacji ruchowej sprawia, że jak długa upadam na podłogę, zwalając wszystko z małej szafeczki obok posłania. Jakaś butelka, szklanka, opakowania po lekach, igły...Zaraz myślę, przecież w moim pokoju w domu w Forks nie ma miejsca na szafeczkę.

Zaczynam panikować, czując strach przed nieznanym mi miejscem. Podejmuję próby wydostania się z plątaniny pościeli, gdy drzwi nieoczekiwanie się otwierają, a w progu staje Reneé. Na jej twarzy odmalowuje się szok, którego nie potrafię zrozumieć. Jakby... wahała się, czy ma do mnie podejść.

W końcu milczenie staje się nieznośne, więc postanawiam przerwać ciszę .

- Ducha zobaczyłaś?

Zbladła na moje słowa jeszcze bardziej, a chwilę później za jej plecami pojawił się Phil z niepokojem wypisanym na twarzy.

- Przepraszam że przerywam, ale może byście pomogli? - Zirytowana próbuję się wygrzebać z pościeli, która jak na złość owinęła się dookoła moich nóg. Szarpię się, jednak nie mam zbyt dużo siły, co dziwi nawet mnie. Nigdy nie byłam siłaczką, ale bez przesady.

Renee jakby przytomnieje i szybkim krokiem podchodzi do mnie. Pomaga mi ponownie usiąść na łóżku, po czym spogląda na męża znaczącym wzrokiem, mówiącym wyjdź, potrzebujemy przestrzeni. Mężczyzna poprawnie interpretuje ten znak i zostawia nas same.

Patrzę na nią wyczekująco, aż w końcu zaczyna mówić.

- Jak się czujesz słonko?

Zdezorientowana wpatruję się w nią.

- A jak mam się czuć? Jakbym przespała zdecydowanie zbyt długo. Możesz dać mi coś do picia?

Mama szybko podaje mi butelkę z wodą, którą swoim gapiostwem zrzuciłamprzy próbie opuszczenia posłania. Zachłannie wypijam ponad połowę, po czym zadowolona wzdycham. Tego mi było trzeba.

- No mów. Widzę, że coś Cię męczy - zachęcam mamę do zwierzeń. Zwykle nie zamykają jej się usta, jednak teraz niepokojąco milczy, patrząc na mnie jakby... oceniająco? Jakby nie była pewna, co powiedzieć, aby mnie nie przestraszyć. Nagle jakiś przebłysk wdziera się do mojej pamięci. Moje osiemnaste urodziny, deszczowe Forks i jego słowa... Że nie ma dla mnie miejsca w jego życiu...

Spinam ciało w oczekiwaniu na falę okropnego, przytłaczającego bólu. Zamiast tego pojawia się złość i poczucie niesprawiedliwości, co mnie dziwi. Mam ochotę zetrzeć tę jego głupkowatą, pozbawioną wyrazu minę. Nie miałabym nawet nic przeciwko złamanym kościom.

- Spokojnie mamo. Już po wszystkim. Najwyraźniej nie było nam pisane być razem - mówię z dziwną lekkością, czując, jakby moje ciało zostało uwolnione od jakiegoś niewyobrażalnego ciężaru. Czułam nadchodzące zmiany, i to zdecydowanie na lepsze.

- A gdzie tak właściwie jesteśmy? - Pytam zaciekawiona, łatwo łącząc fakty, że do Forks dosyć daleko.

- Postanowiliśmy z twoim tatą, że przyda ci się zmiana otoczenia - odpowiada mama. - Dlatego teraz mieszkasz z nami w Jacksonville. Poznasz nowych ludzi, pójdziesz do nowej szkoły, taka zmiana bardzo dobrze ci zrobi, uwierz kochanie. Czasem należy zdystansować się od niektórych rzeczy.

Chyba pierwszy raz w życiu powiedziała coś tak.. życiowego. Przeszło mi przez myśl, że tak samo postąpiła, odchodząc od Charliego, dlatego postanawiam nie kwestionować jej słów. Przytulam się mocno do jej boku, a szloch mimowolnie wyrywa się z mojej klatki piersiowej. A więc to jednak mimo wszystko był sen? Niesamowicie bolesny, a także piękny sen, z którego mogłabym nigdy się nie wybudzić. Z dalszej paplaniny mamy wnioskuję, że byłam nieprzytomna prawie dwa tygodnie. Wystarczająco dużo czasu, aby mózg wytworzył sobie iluzję do dalszego funkcjonowania. Nic, co wydaje się dobre i przyjemne, nie trwa jednak wiecznie.

To moja szansa, aby odciąć się od przeszłości i zacząć życie. Takie, jakiego doświadczyłam w moim pokręconym, szaleńczym śnie. Dzięki tej nietypowej przygodzie zrozumiałam, że mogę stać się nowym człowiekiem - nie skrytą, wiecznie wstydliwą dziewczynkę, a świadomą swojej wartości i piękna kobietą zdolną do zdobycia świata jednym uśmiechem.

Ocieram łzy i po raz pierwszy od dawna szczerze się uśmiecham. Jutro nadchodzi i już nie boję się potknąć czy przewrócić, bo to są zdecydowanie ludzkie rzeczy. "Homo sum humani nihil a me alienum puto ", i tego zamierzam się trzymać. Bo przecież lep­sze jut­ro nie przyj­dzie, gdy żyje się dniem wczorajszym... 



**********


Dochodzimy właśnie do końca tej książki. Zdaję sobie sprawę, że nie jest ona idealna, ale mam w planach poprawić wszystkie rozdziały pod względem merytorycznym oraz treściowym. 

Jak niektórzy zauważyli, zakończenie jest otwarte. 

Tak, mam w planach kontynuowanie tej historii, ale to prawdopodobnie dopiero po mojej maturze, którą będę pisała w przyszłym roku. Nauka jest dla mnie bardzo ważna, ponieważ będąc na profilu humanistycznym łapię siekierę i piszę egzamin rozszerzony z chemii oraz biologii/matematyki, co wymaga ode mnie naprawdę dużych wyrzeczeń i skupiam się teraz przede wszystkim na tych przedmiotach, gdyż uczę się ich sama.

Kiedyś na pewno wrócę, o ile ACTA2 nie usunie tej opowieści.


16.12.2016 - 31.03.2019

Cieszę się niezmiernie z tego czasu, który poświęciłam tej historii. Mój styl pisanie uległ ogromnej metamorfozie, i nawet trochę wstyd czytać mi początkowe rozdziały.

Dziękuję wszystkim komentującym, gwiazdkującym i wyświetlającym. Ta opowieść to prezent ode mnie dla Was, ale raczej niezbyt udany.

@Lady_de_Monique dziękuję Ci bardzo za zbetowanie epilogu. 


KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top