Rozdział VII
Gdybym mógł cofnąć czas, znajomość z Dianą rozegrałbym zupełnie inaczej. Oboje byliśmy sobie potrzebni – Diana mogła być moją pośredniczką ze światem zewnętrznym, a ja mogłem ją oprowadzić po moim świecie ― świecie, w którym ona stała jedną nogą, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Zrobiłbym wszystko, by uchronić ją przed natrętnymi duchami chcącymi wykorzystać jej dar, a ona w zamian za to sama zdecydowałaby się zaproponować mi pomoc. Czekałbym cierpliwie, aż byłaby gotowa.
Idioto ― zbeształem się w myślach. Gdybyś mógł cofnąć czas, pewnie cofnąłbyś się raczej do dwudziestego piątego czerwca, co?
Nie musiałem bawić się w pukanie do drzwi. Podejrzewałem, że Diana i tak nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie, a po drugie nie chciałem ryzykować, że otworzy jej ojciec i uzna, że dorobili się w domu poltergeista. Dałem sobie chwilę, by zebrać siły na czekającą mnie ciężką rozmowę. Wiedziałem, że ani razu nie mogłem wspomnieć o sobie. Ala była absolutnym priorytetem.
Ala? Czy Karolina? ― zapytał złośliwy głos w moich myślach, w których ponownie zagościł grasujący po moim dawnym liceum morderca.
Przekonywałem sam siebie, że winowajca powinien zostać złapany, obojętnie, czy Karolina chodziła do tej samej szkoły czy nie.
Zresztą Karolina miała tak niewiele wspólnego z poukładaną kujonką Alą, że po prostu nie pasowała do profilu kolejnej ofiary, prawda...? ― pomyślałem, ledwie sekundę później zdając sobie sprawę, że było to z mojej strony absolutnie obrzydliwe.
Skoro takie rzeczy przychodziły mi do głowy, naprawdę czarno widziałem spotkanie z Dianą, jednak nie pozostawało mi nic innego, jak wyprostować plecy i przejść przeszedłem przez frontową ścianę domu.
Nadstawiłem uszu. Z góry dobiegała stłumiona muzyka, ale poza tym nie było żadnych znaków świadczących o czyjejś obecności. Pomieszczenie, do którego wpadłem bez zaproszenia, było lekko zagraconą, niewielką kuchnią. W zlewie aż po sam kran piętrzyły się nieumyte naczynia, a na stole stał czerwony kubek z resztkami kawy. Jedyną powierzchnią, która lśniła czystością, była stojąca na lodówce ramka ze zdjęciem trzyosobowej rodziny.
Poszedłem w kierunku źródła basowego dudnienia. Na każdym kroku spodziewałem się spotkać tego szalonego psa, ale potwierdziły się moje najgorsze obawy. Wszystko wskazywało na to, że pies jest w pokoju Diany, a nauczony doświadczeniem z poprzedniej wizyty, wiedziałem, czym może skończyć się przebywanie z nim na małej powierzchni.
Jedynym sposobem było więc wywabienie Diany z pokoju. Postanowiłem użyć starego sposobu i zamiast zwyczajowo ciskać przedmiotami, zawołałem głośno jej imię.
I potem jeszcze raz. I jeszcze. Na początku nic się nie działo, aż wreszcie dudnienie nieco przycichło.
— Zignoruję TO, to sobie pójdzie ― usłyszałem głos.
— Nie, nie pójdę sobie! Musisz mnie wysłuchać! ― odparłem, rzucając w niepamięć moją strategię i niewywieraniu presji. Miałem być miły, a zacząłem od „musisz". Gratulacje, Wiktor.
— Wiesz, co muszę?! Muszę zadzwonić do księdza-egzorcysty!
— A więc zrozumiałaś wreszcie, że nie jestem twoją halucynacją? ― zapytałem z nadzieją.
Od przywidzenia do upiora czy demona ― był to jakiś awans.
— Tak, racja. Ale numer do czubków też powinnam gdzieś mieć.
No cóż, bynajmniej nie trwał długo.
Nie zdążyłem się odgryźć, ponieważ sekundę później w progu stanęła naburmuszona Diana. Z wściekłością wlepiła we mnie spojrzenie orzechowych oczu, a usta zacisnęła w cienką i nieubłaganą linię nienawiści. Ostrożnie zajrzałem jej przez ramię.
— Gdzie jest twój uroczy piesio?
— Ojciec zabrał go do weterynarza ― odparła, przewracając oczami. ― Jaka ja jestem głupia, czemu w ogóle z tobą rozmawiam?!
— Jesteś pewnie ciekawa, co mam ci do powiedzenia. Nie zaproponujesz mi herbaty czy coś?
Diana usiadła na łóżku, rozpaczliwie łapiąc się za głowę. Ciągnęła za swoje brązowe loki i ściskała skronie tak mocno, jakby chciała wwiercić się do czaszki. Wyglądała trochę inaczej niż dziewczyna z moich wspomnień ― była chudsza i nieco bledsza. Podkrążone oczy celowała w podłogę i chowała szyję w ramionach. Już wcześniej miałem wrażenie, że jest zastraszona i niepewna siebie, ale jeszcze niedawno miała przynajmniej siłę, by zamaskować to za twardym spojrzeniem i dymem z papierosa wydychanym bezczelnie prosto w twarz rozmówcy.
— Tak długo miałam spokój... Myślałam, że to już minęło. Że nikt się nie dowie, nawet ojciec. Teraz będę musiała mu powiedzieć, przecież ja już tego dłużej nie wytrzymam! Zamkną mnie, na pewno mnie zamkną!
— Diano...? Diano, proszę, spójrz na mnie.
Po kilku sekundach zwróciła na mnie swoje duże, błyszczące od łez oczy. Łzy zaczęły kołysać się jej na rzęsach, ale na razie patrzyła na mnie jeszcze bez skrępowania, łudząc się pewnie, że ich nie dostrzegam.
— Nie jestem jedyny. Prawdopodobnie spotkasz w swoim życiu innych takich jak ja. Oni mogą nie być dla ciebie mili i cierpliwi i mogą wykorzystywać to, że tak mało jeszcze wiesz. Będzie lepiej dla ciebie, jeśli mi uwierzysz, bo oni mogą użyć... o wiele silniejszych argumentów. Aż w końcu dostaną to, czego chcą.
Diana wysłuchała mnie uważnie, po czym pokręciła głową.
— Nie, to niemożliwe. Nie, nie. Ona przecież nie zostawiłaby mnie samej! Gdyby tylko mogła, przyszłaby do mnie! Powiedziałaby mi, co mam dalej robić! I... i powiedziałaby mi, że to nie moja wina!
Dziewczyna nie była już w stanie opanować łez, które nieprzerwanym strumieniem spływały po jej policzkach. Jej ramiona drżały spazmatycznie, jakby chciała jak największą część tego szlochu zachować w sobie. Z jednej strony zazdrościłem tego, że czasem mogła dać upust swojemu żalowi choćby w ten sposób, ale z drugiej zrobiło mi się jej strasznie żal. Wiedziałem już, czemu za wszelką cenę nie chciała dopuścić do wiadomości, że naprawdę mogła rozmawiać ze zmarłymi.
— Oczywiście, że przyszłaby do ciebie. Ale nie każdy z nas może. Wydaje mi się, że nawet bardzo niewielu.
Skrzywiłem się na wspomnienie mojej ostatniej rozmowy z Mikołajem. Pożałowałem, że nie mogłem poprosić go o pomoc, ponieważ on nie dość, że znalazłby słowa, po których Diana zgodziłaby się pomóc Ali, to jeszcze spodobałoby jej się to tak bardzo, że pomogłaby nawet i mnie.
― Kiedy umierasz, nie masz za wiele do gadania ― skłamałem, bo przecież Mikołaj sam zadecydował, że po śmierci zostanie na ziemi. Wiedziałem jednak, że żałował tej decyzji od zawsze. Niestety u wrót do mnie nie było domofonu, by mógł zadzwonić do Świętego Piotra z tekstem, że jednak chętnie by sprawdził, jak się żyje w tym całym Raju. ― To wcale nie jest takie fajne, jak ci się może wydawać.
Spojrzała na mnie pytająco i czknęła głośno.
— Że niby co nie jest takie fajne?
— No wiesz... Nie żyć, ale móc dalej widzieć swoją rodzinę. To nie jest naturalne, chociaż pewnie wielu ludzi chciałoby mieć taką możliwość po śmierci. Tak jak z lataniem. Każdy chciałby latać, ale gdyby ktoś przyszedł do ciebie i powiedział: „W porządku, od dzisiaj będziesz mogła latać, ale tylko tyle. Nie będziesz mogła chodzić, biegać, tańczyć ani nawet siedzieć. Tylko latać. Cały czas". Chyba byś w to nie weszła, co?
Zmrużyła oczy, starając się zrozumieć, co miałem na myśli.
— Czasem chyba po prostu lepiej zaakceptować naturalną kolej rzeczy, zamiast godzić się na coś, co tylko chwilowo zaspokoi nasze pragnienia, nie sądzisz?
— Więc dlaczego ty tu jesteś? Dlaczego TY tu jesteś i mówisz mi, że moja mama nie mogła ze mną zostać?
Nieśmiało przysunąłem się do niej. Palcami trąciłem koniuszki ciepłych palców spoczywających na jej kolanach, a potem jej mały palec splotłem z własnym. Nie napotkałem na sprzeciw, więc chwyciłem ją za rękę.
— Obiecuję, że odpowiem na wszystkie twoje pytania, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc. Pomożesz mi?
W chwili, gdy pozwoliła mi chwycić się za rękę, wiedziałem już doskonale, że miałem ją w garści. Potrzebowała mnie nie mniej niż ja jej. Byłem jedyną osobą, która mogła ją wprowadzić i która znała odpowiedzi na dręczące ją pytania. Postawiłem sprawę delikatnie, ale jasno ― odmawiając mi, odbierze sobie szansę na moją pomoc.
Dlatego właśnie mój uśmiech był o wiele skromniejszy niż odpowiadałoby to moim uczuciom i może nawet nieco sztucznie zdziwiony, gdy Diana pokiwała głową i wyszeptała:
— Tak, pomogę ci. Powiedz mi tylko, co powinnam zrobić.
Dałem sobie kilkanaście sekund na obmyślenie strategii, tworząc tym samym paraliżujące nerwy napięcie. Diana pochyliła się w moją stronę, uchylając lekko usta i oczekując ceny, jaką przyjdzie jej zapłacić za odpowiedzi na dręczące ją pytania. Wreszcie zdecydowałem, że nie ma czasu na owijanie w bawełnę. Faktem było, że w mojej dawnej szkole był dzisiaj ktoś gotowy odebrać życie drugiemu człowiekowi i instynkt podpowiadał mi, że należy go schwytać jak najszybciej. Zmroziło mnie na myśl, że to Karolina mogła być na miejscu Ali, lecz sekundę później poczułem dreszcz ekscytacji wywołany wizją niekończących się rozmów z migotliwą i słabą duszyczką mojej pierwszej miłości.
— Ktoś próbował zamordować moją koleżankę z klasy i musimy dowiedzieć się, kto i dlaczego.
Diana uniosła brwi. Nie wydawała się być nawet w najmniejszym stopniu zaintrygowana tą sprawą i słowa „ktoś próbował zamordować" skwitowała tylko cichym prychnięciem.
— Serio? Nie mogłeś wymyślić niczego lepszego? Mam w to uwierzyć? Chcesz mi powiedzieć, że w tym twoim bananowym liceum grasuje jakiś seryjny morderca?
Zamrugałem szybko. Na początku nie skojarzyłem, a co jej chodzi. Widząc moją zdezorientowaną minę, Diana pospieszyła z wyjaśnieniem.
— Najpierw ty, a teraz jakaś twoja koleżanka? Jak niby próbowali ją zabić? Naskarżyli do dyrektorki, że paliła szlugi w toalecie czy może podkablowali, że ściągała na teście z matmy?
Diana powiedziała to takim tonem, jakby ona sama liceum już dawno miała za sobą i podobne problemy uważała za szczyt dziecinady. Jej przemądrzały ton skierował moje myśli z powrotem ku Ali, lecz po chwili uświadomiłem sobie, że te dwie dziewczyny były nieco zarozumiałe w zupełnie inny sposób. Ala opierała swoje nadęcie na wiedzy zdobytej z książek, podczas gdy Diana sugerowała, że widziała już tyle, by życie szkolne zupełnie straciło dla niej jakiekolwiek znaczenie.
— Mnie nikt nie zamordował, jeśli o to ci chodzi ― powiedziałem wreszcie. ― Sam to sobie zrobiłem.
Uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy zwierzyłem się z tajemnicy mojej śmierci komuś żywemu. Paradoksalnie przyszło mi to o wiele łatwiej. Nie towarzyszyło mi przy tym żadne dojmujące poczucie winy, że zmarnowałem niezwykły dar, z którego mój rozmówca korzystałby o wiele lepiej. Po pierwsze, Diana wciąż miała ten tak zwany „dar życia", a po drugie w jej towarzystwie nie czułem się odosobniony, uważając to życie za zbytek łaski.
— Serio? Zabiłeś się? ― zapytała niepokojąco podekscytowanym tonem, zupełnie jakbym wyznał, że leciałem promem kosmicznym lub strzeliłem dziesięć goli w meczu z Barceloną.
― Tak, zabiłem się. I nie mów o tym tak, jakbym uratował księżniczkę z wieży. Chyba powinnaś być... no nie wiem, smutna? W końcu umarłem.
Diana skrzyżowała ręce na piersi. Wciąż od czasu do czasu pociągała nosem, jednak wróciła już w tej dobrze znanej, lekko aroganckiej postaci.
― To w końcu jesteś moją halucynacją czy nie? Bo skoro umarłeś, to nie żyjesz, czyli cię nie ma!
― Okej, w porządku ― zaśmiałem się krótko. ― Nie wierzysz mi. W takim razie będę Plan B. Będę musiał poczekać na twojego ojca.
Diana spojrzała na mnie pytająco.
― I co z tego? On cię przecież nie zobaczy.
― Mnie nie, ale pewnie zobaczy to ― warknąłem, machnąwszy krótko ręką.
Z zagraconego blatu biurka uniósł się jakiś duży, prostokątny przedmiot. W świetle padających przez okno słabych promieni słońca zamigotała szklana powierzchnia. Przez moment myślałem, że trafiło na lusterko, jednak przerażona mina Diany sugerowało, że wywijałem w powietrzu czymś o wiele cenniejszym.
― Zostaw to! ― pisnęła.
Leniwie kołysałem palcami, a przedmiot, którego nawet nie dotknąłem, posłusznie huśtał się od jednej ściany do drugiej.
― Zostaw! Dobra, wierzę ci!
Coś, co ostatecznie okazało się zdjęciem w ozdobnej, srebrnej ramce, zawisło nagle w powietrzu. Diana podeszła w moją stronę, ostrożnie ujmując pamiątkę w obie dłonie. Spojrzała ze smutkiem na zdjęcie, po czym odłożyła ramkę na miejsce.
― Nie jestem halucynacją? ― zapytałem cicho, unosząc brwi.
― Nie rób tego więcej, dobrze? To moje ulubione zdjęcie z mamą.
A więc tak to wygląda ― pomyślałem. Przez kolejne lata będzie kurczowo trzymać się pamiątek; wpatrywać w zdjęcie matki, odrabiając pracę domową... Pójdzie na studia, więc pewnie weźmie je ze sobą z akademika z obawy, że inaczej zapomni, jak wyglądała mama...
Zastanawiałem się, czy Nastka i mama także będą pielęgnować każde związane ze mną wspomnienie. Mam nadzieję, że tak, choć z drugiej strony miałem przecież świadomość, ile trudu i cierpienia kosztuje samo wspominanie mojego imienia. Czułem, że w przeciwieństwie do mamy Diany na zasłużyłem na to, by wciąż grzać miejsce w czyimś sercu. Ona nie chciała skrzywdzić córki, podczas gdy ja sam skazałem moją rodzinę na takie męczarnie.
— Diana, obiecuję, że kiedyś odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale może najpierw zajmiemy się moją koleżanką, która jeszcze żyje, okej? Ktoś próbował ją utopić w szkolnym basenie.
Diana bardzo niechętnie przyjęła zmianę tematu. Widziałem, że z chęcią zasypałaby mnie pytaniami. Jej zainteresowanie dało mi jeszcze jedną kartę przetargową. Obiecałem sobie, że nie powiem niczego, póki nie schwytamy potencjalnego mordercy.
— Potrzebujemy twojej pomocy. Ala jest teraz w śpiączce i walczy o życie. Skąd mamy wiedzieć, czy ta osoba nie uderzy ponownie?
― Czego ode mnie oczekujesz? To jest sprawa dla policji ― powiedziała ponuro.
― Myślę, że razem możemy dokonać jeszcze więcej.
― Niby w jaki sposób?
― A myślisz, że jak tu wszedłem? ― Uśmiechnąłem się cierpko. ― Nie ma dla mnie drzwi, których nie mógłbym sforsować. Ja ich nawet nie muszę forsować ― dodałem, nonszalancko wzruszając ramionami.
― W takim razie zajmij się tym sam ― wycedziła przez zęby, po czym siadła za biurkiem tyłem do mnie.
― Ale czasem będę musiał porozmawiać z kimś żywym i...
― To skołuj sobie tabliczkę ouija!
― Pewnie cię to nie zdziwi, ale już raz tego próbowałem. Zajmuje to cholernie dużo czasu, wiesz? Więcej niż pisanie sms-ów na tych starych telefonach...
Urwałem, widząc, że już ją straciłem. Nie słuchała mnie. Nie obchodziła jej Ala, bo i dlaczego miałaby przejmować się losem obcej dziewczyny? Diana miała rację ― to była sprawa dla policji, jednak problem tkwił w tym, że nikt z żywych nawet nie wpadłby na to, że należałoby ją zawiadomić. Zrezygnowany usiadłem na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach.
― Spieprzyłem tyle rzeczy. W życiu i w życiu po życiu. Mam wrażenie, że nigdy nie uwolnię się od popełnienia kolejnych błędów. Nawet po śmierci, wyobrażasz sobie? Nie mam nikogo. Moja najlepsza przyjaciółka odeszła. Jedyny przyjaciel nie chce ze mną rozmawiać. Ty nie chcesz mnie znać. To jest moment, w którym kiedyś pomyślałbym sobie, że mógłbym po prostu ze sobą skończyć. ― Zaśmiałem się gorzko. ― Ale to nie działa.
Pokój wypełniła cisza. Modliłem się, by z całej mojej przemowy Diana zapamiętała choćby tylko to jedno, ostatnie zdanie. Wiedziałam, że ona także to rozważała i fakt, że jej serce wciąż biło, nie postrzegała jako ogromne błogosławieństwo.
― Wiem, że spieprzyłem masę rzeczy. Ich już nie naprawię, rozumiesz? Ale trafia mi się okazja, by zrobić coś dobrego. Nigdy nie masz ochoty się jakoś odkupić? Poczuć się lepiej, wiedząc, że komuś się na coś przydałaś? Ja nie mam ku temu zbyt wielu okazji. Nie przeprowadzę staruszki przez ulicę, nie dam bezdomnemu drobnych, nie...
― Dobra ― przerwała zniecierpliwiona Diana.
Podniosłem głowę, napotykając nieufne spojrzenie Diany. Z całych sił starałem powstrzymać triumfujący uśmiech, ale nie mogłem się powstrzymać. Widziałem, że nie podobało jej się to, co miała właśnie powiedzieć.
Zrobi nie to, czego chce, lecz to, co trzeba.
― Dobrze, pomogę ci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top