Rozdział VI

Pamiętam dokładnie ten moment, kiedy uświadomiłem sobie ostatecznie, że jestem nieodwołalnie martwy. Pamiętam ten ból, gdy okazało się, że jestem niewidzialny dla mojej rodziny i że to co, zrobiłem, jest nieodwracalne. Jednak potem było jeszcze gorzej: łzy matki; żałoba Nastki, która próbowała sobie poradzić z czymś, czego kilkuletnia dziewczynka nie była jeszcze w stanie zrozumieć; a nawet kulawe przeprosiny mojego ojca ― to wszystko sprawiło, że chciałem po prostu zapaść się pod ziemię i przestać istnieć.

Jednak ja zakończyłem swój żywot wieku lat siedemnastu na moje własne życzenie (i dopiero po śmierci zrozumiałem, że tak naprawdę nigdy nie chciałem umrzeć...). Mój ból był niewyobrażalny, co więc musiała czuć nastolatka, która trafiła na drugą stronę zupełnie nie z własnej winy? Ala w przeciwieństwie do mnie nie spędzała pewnie każdej wolnej chwili, fantazjując o swoim końcu i pewnie nie pisywała projektów listów pożegnalnych na końcu zeszytu od angielskiego czy matmy. Mając wciąż przed oczami jej szczupłe ciało dryfujące na powierzchni wody, myślałem tylko o jednym.

Ona trenowała z jakąś myślą. Myślą o przyszłości; by innym pokazać, że nie jest gorsza albo że zasługuje na pochwałę. Nie umarła dlatego, że się poddała, lecz w samym środku walki z życiem, którą ktoś bezceremonialnie przerwał i uciekł.

Jak w tej sytuacji miałbym jej niby powiedzieć, że to koniec...?

Jednak czy to na pewno był koniec? ― zastanawiałem się. Ala nie była nawet w połowie tak wyraźna jak ja, Mikołaj czy Basia. Póki żywy człowiek nie zetknął się z naszym fantomowym „ciałem", nie było widać przecież żadnej różnicy między duchem a zwyczajnym przechodniem na ulicy. Tymczasem Ala była na wpół przezroczysta, a krawędzie jej sylwetki migotały niczym tafla wody w basenie tuż obok.

Dusza Ali z otwartymi ustami przyglądała się swojemu ciału rozciągniętemu na błyszczącej posadzce. Wuefistka z zaangażowaniem udzielała pierwszej pomocy. Zastanawiałem się, ile w tych rozpaczliwych ruchach było tak naprawdę troski o niedocenianą uczennicę, a ile strachu przed odpowiedzialnością. Oczywiście z całej duszy pragnąłem, by Ala się ocknęła, ale i tak miałem nadzieję, że nawet w tej sytuacji nauczycielka nie uniknie kary. Mój wzrok miotał się od bladej skóry i niemalże sinych ust do rozedrganej Ali. Bałem się, że jej kontury staną się wyraźniejsze, aż w końcu stanie ze mną ramię w ramię, przerażająco i do bólu martwa.

― Wiktor, co się dzieje? Ja... Ja... nie chcę...

Jej głos był przytłumiony i cichy, ale wciąż promieniował strachem.

― Chyba że ja już... Skoro cię widzę...

― Nie ― zapewniłem ją szybko. Przez chwilę patrzyła na mnie z niedowierzaniem, któremu przecież nie mogłem się dziwić, bo raczej widzenie mnie nie zwiastowało niczego dobrego. ― Kto mógł ci to zrobić? ― zapytałem.

― O czym ty mówisz?

Jej głos prawie utonął w dźwięku syreny nadjeżdżającej karetki. Cieszyłem się, że nadjechali tak szybko i miałem nadzieję, że fachowa pomoc szybko zakończy tę dziwną rozmowę.

― Widziałem, jak ktoś stąd wybiegał. Nie wiesz, kto to był? Z nikim nie rozmawiałaś?

― Nie przypominam sobie. Ostatnią osobą, z jaką rozmawiałam była ona ― dodała, kiwając głową w stronę wuefistki.

― To nie mogła być ona ― odpowiedziałem, zanim padło niedorzeczne pytanie.

― Ale ktoś stąd wybiegł... Czy jest ktoś, kto chciałby cię skrzywdzić? Wiesz, kto mógł to zrobić? Masz... eee... no nie wiem, jakichś wrogów?

Strzeliłem sobie mentalnego plaskacza za to, że moje wargi mimowolnie uniosły się w lekko kpiącym uśmiechu, gdy zadawałem to wyświechtane pytanie, które słyszałem już tysiące razy w serialach kryminalnych klasy B. Bo dajcie spokój... Ala i wrogowie?! Może to niesprawiedliwe lub złośliwe, ale szczerze uważałem, że ta dziewczyna nie mogła zapaść komuś w pamięć na tyle, by ktoś darzył ją choćby silną niechęcią, nie mówiąc już o nienawiści zahaczającej o żądzę mordu.

Dlatego myślałem, że wyobraźnia płata mi figla, gdy kątem oka zobaczyłem, że Ala kiwa powoli głową. Spojrzałem na nią, kompletnie oszołomiony.

― Tak ― powiedziała cicho. ― Myślę, że jest ktoś, kto chciałby widzieć mnie martwą.

— Kto...?

— Jesteś zaskoczony, co? ― prychnęła pogardliwie.

— Ależ skąd! ― odparłem nieco zbyt szybko, odruchowo pochylając ze wstydu głowę, w której wciąż odbijało się echo myśli sprzed kilkunastu sekund.

— Nie dziwię ci się. Ja też czasem nie mogę w to uwierzyć. Przecież nic jej nie zrobiłam. Nigdy nie wchodziłam jej nawet w drogę. I tak... obiecałam przecież...

― Chodzi o tę Oliwię?

Dusza Ali zasępiła się, ale nie odpowiedziała.

― Ja nie chcę umierać ― szepnęła.

― No już ― sapnęła z wysiłku wuefistka.

Klęknąłem obok bezwładnego ciała i dotknąłem bladej skóry, dziwiąc się, że wciąż była tak ciepła, tak tętniąca życiem. Byłem pewien, że dla Ali wciąż jest jeszcze nadzieja, która jednak rozpłynie się lada moment, jeśli dziewczyna nie wyrazi najmniej woli powrotu.

― Chodź tutaj. Dotknij.

― Boję się ― dziewczyna pokręciła głową.

― Nie ma czasu! ― syknąłem. ― Musisz wrócić!

Nie miałem zielonego pojęcia, skąd wiedziałem, co robić, by pomóc Ali, lecz podpowiadał mi to jakiś wewnętrzny instynkt.

― Obiecuję, że znajdę tego, kto ci to zrobił. Będziesz bezpieczna.

Ala posłała mi długie, zagadkowe spojrzenie.

― Jest tyle rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć...

― Innym razem ― odparłem, z całych sił starając się uśmiechnąć, ale pewnie na mojej twarzy pojawił się tylko krzywy grymas.

― Znajdź Ewę Kosior.

Zmarszczyłem brwi. To nazwisko wydawało mi się znajome, choć nie byłem w stanie przypomnieć sobie twarzy. Czy to dziewczyna z naszej szkoły? Jeśli tak, nie miałem nawet pojęcia, do której chodziła klasy. Równie dobrze mogła być tak także podstarzałą nauczycielką.

― Kim ona jest? To ona ci to zrobiła?

Dusza Ali pochyliła się nad swoim nieprzytomnym ciałem. Czułem, że nie podzieliła się ze mną jeszcze swoim ostatnim słowem, lecz przy kolejnym rozpaczliwym uścisku wuefistki stało się coś niespodziewanego. Srebrzysta postać zniknęła bez żadnych efektów specjalnych ― zupełnie jakby nigdy jej tam nie było.

― Nie martw się ― szepnąłem, choć nie sądziłem, by Ala mogła mnie usłyszeć. ― Pomogę ci.

Ucieszyłem się, że się udało, ale nie mogłem sobie pozwolić na sekundę do stracenia. W tym momencie odkrycie przez kogoś mokrych śladów na korytarzu wydawało mi się równie ważne, co przywrócenie Ali do życia. Wiedziałem, że nie było zbyt wiele czasu, więc postanowiłem działać od razu. Skoro udało mi się zwabić nauczycielkę na miejsce wypadku (nawet w myślach nie mogłem się zdobyć na to, by nazywać to inaczej...), powinno także udać się zwrócić czyjąś uwagę na mokre ślady na podłodze.

Rozglądałem się po korytarzu w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym narobić odpowiedniego hałasu. Nie chciałem przesadzić, by nie wywabić na zewnątrz zbyt wielkiej grupy gapiów, która prędzej zatarłaby ślady niż połączyłaby je z wypadkiem na basenie. Wreszcie moje oczy spoczęły na portrecie naszego wąsatego patrona. Obraz nie był na tyle ciężki, by ciśnięty o podłogę wzbudził hukiem zbiorową panikę, lecz w sam raz, by wykurzyć z klasy zaniepokojonego nauczyciela.

Już, już wyciągałem dłoń w kierunku upatrzonego celu, gdy złośliwy los zadecydował za mnie. Rozbrzmiał dzwonek i uczniowie wysypali ze swojej ostatniej lekcji, niczym stado baranów biegnąc w kierunku szatni. Z rozpaczą obserwowałem bezczynnie, jak jedyne dowody znikają pod dziesiątkami rozpędzonych stóp.

Do domu ― uświadomiłem sobie. Oni wszyscy pędzili do domu. Obojętnie po co ― czy wylegiwać się przed telewizorem, grać na kompie lub wkuwać na kolejną klasówkę ― owładnęła mną zazdrość, jakiej nie czułem podczas całego życia.

Odruchowo rozglądałem się za Karoliną. Kilka osób zaczęło szeptać, słysząc rozbrzmiewający na zewnątrz sygnał nadjeżdżającej karetki. Parę drugoklasistek wyciągało szyje w stronę ratowników medycznych, którzy kierowani przez woźną, zniknęli w skrzydle sportowym, lecz żadna z nich nie była moją dawną ukochaną. Grupka dziewczyn zaczęła skradać się w stronę korytarza prowadzącego na basen, ale szybko została zatrzymana przez jedną z nauczycielek.

― Nie ma tam na co patrzeć.

― Ale...

― No już, zmykajcie stąd!

Dziewczyny wyciągały szyje, ignorując nauczycielkę. Ich dziwaczne zachowanie sprawiło, że zatrzymało się jeszcze kilkunastu uczniów. Mała grupka kończąca zajęcia na pierwszym piętrze zwolniła u stóp schodów.

Wszyscy otworzyli usta na widok trójki ratowników wynoszących na noszach nieprzytomne ciało. Rozległy się gorączkowe szepty. Gapie spoglądali po sobie ze zdumieniem, jakby nie mogli uwierzyć w to, co przed chwilą widzieli. Takie sceny nie działy się przecież codziennie! Szepty powoli przybierały na sile. Pewnie zdobyliby się na coś głośniejszego niż gorączkowy szept, gdyby tylko wiedzieli, że całej scenie przyglądał się także ich od prawie roku sztywny kolega.

Wyczułem strach, lecz wiedziałem, że to nie tylko łomoczące szybko serca były jego źródłem. I chociaż już nikt nie mógł wyrządzić mi żadnej fizycznej krzywdy, ja także się bałem.

Przerażała mnie myśl, że sprawca tego wszystkiego stał pewnie tuż obok.

Pamiętam Alę. Należała do tego rodzaju ludzi, których nie zauważało się na co dzień ― po prostu jedna ze statystek naszej szkolnej codzienności. Zazwyczaj trzymała się z grupką równie kujonkowatych koleżanek i nawet nie próbowała zagadywać do kogoś spoza kręgu swoich znajomych. Kiedy Marcin poprosił mnie raz o odpisanie wyjątkowo trudnego zadania z matmy, bez zastanowienia palnąłem wtedy:

― Czemu nie zapytasz Alki? Ona na pewno ma to dobrze!

Marcin zarechotał głupio.

― Alki od dwóch tygodni nie było w budzie, matole. Dominika mówiła wczoraj, że ma jakieś zapalenie płuc czy coś.

Na pewno nie byłem najlepszym kolegą, ale przecież nie ja jeden, więc w tamtej chwili nie miałem żadnych wyrzutów sumienia. Wyrzuty sumienia nadeszły kilka tygodni później, gdy Ala sama z siebie przyniosła mi do domu zeszyty, gdy nie chodziłem do szkoły przez ponad tydzień.

Jednak smutek, jaki odczuwałem wtedy był nieporównywalnie mniejszy z tym, co czułem, włócząc się po białym, szpitalnym korytarzu. Pojechałem tam wraz z Alą oraz zupełnie nieświadomymi mojej obecności trzema ratownikami, którzy w ambulansie nie ustawali w próbach ratowania życia dziewczyny.

Pędząca na sygnale karetka podskakiwała na każdym wyboju. Gdyby Ala była Królewną Śnieżką, na pewno obudziłaby się ze śpiączki, wykrztuszając z siebie zatrute jabłko nawet bez pomocy księcia.

W szpitalu trafiła pod opiekę starszego, siwowłosego lekarza o okrągłej, sympatycznej twarzy. Przeczucie mówiło mi, że Ala była w dobrych rękach i jeśli tylko bym mógł – z pewnością odetchnąłbym ulgą. Do lekarzy i pielęgniarek należało przywrócenie dziewczyny do zdrowia, a ja musiałem zadbać o to, by winny... lub winna zostali ukarani.

Krążyłem po szpitalnym korytarzu, podsumowując w myślach wszystko, czego byłem świadkiem. Ktokolwiek wybiegł z pływalni, miał jeden cel – zabić Alę. Pytanie brzmiało: po co? Dlaczego ktoś mógłby chcieć zabić taką uprzejmą, nierzucającą się w oczy dziewczynę? Na początku pomyślałem o konkurentce z basenu, ale po chwili odrzuciłem ten pomysł. Jeśli wierzyć wuefistce, Oliwia nie musiała być zazdrosna ani o sukcesy w sporcie ani o względy nauczycielki.

― Ewa Kosior...

Raz po raz powtarzałem to nazwisko, choć byłem pewien, że nigdy nie wyleci mi z głowy.

― Jesteśmy dobrej myśli ― usłyszałem kojący głos lekarza.

Zza rogu wyszedł starszy mężczyzna w białym kitlu, prowadząc pod ramię rozczochraną kobietę po czterdziestce. Domyśliłem się, że to mama Ali. Miała takie same jasne włosy spięte w kucyk, mały, lekko zadarty nos i okrągłe policzki. Patrząc na nią, byłem sobie w stanie dokładnie wyobrazić, jak będzie wyglądać Ala za jakieś dwadzieścia pięć lat.

Oczywiście jeśli los da jej taką szansę...

― Ona jest wszystkim, co mam, panie doktorze! Błagam...

Chociaż nie płakała, widziałem, że była zrozpaczona. Smutek i strach czaiły się w źrenicach jej szeroko otwartych oczu. Miała dokładnie ten sam wyraz twarzy, co moja matka w dniu mojej śmierci.

― Powtarzam: jesteśmy dobrej myśli. Najważniejsze, że nie doszło do trwałego uszkodzenia mózgu. Pani córka jest w stanie samodzielnie oddychać, a jej źrenice reagują na światło. Przypuszczam, że nie przebywała pod wodą bardzo długo. Jest młoda, ma silny organizm i...

― Ale dlaczego...? Dlaczego to się stało? Przecież ona tak świetnie pływa!

― Tego nie wiem. Taki wypadek może się zdarzyć najlepszym. Jest w dobrych rękach. Zrobimy naprawdę wszystko, co tylko możliwe, by wybudziła się jak najszybciej i wróciła do pełnej sprawności.

Po raz kolejny pożałowałem, że w świecie żywych praktycznie nie istnieję. Nie mam do niego wstępu. Pośrednik przydałby mi się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej ― i to wcale nie z powodu moich własnych, egoistycznych pobudek. Z całych sił pragnąłem podzielić się z mamą Ali wiedzą, którą miałem jako jedyny: miałem ochotę wykrzyczeć, że rozmawiałem z jej córką; zapewnić, że to nie był nieszczęśliwy wypadek, a co najważniejsze: że Ala wciąż walczy i chce wrócić.

Kiedyś sam z całej siły pragnąłem, by mama i Nastka wiedziały, że jestem tuż obok i nadal je kocham. Że wciąż za nimi tęsknię. Że też ich nigdy nie zapomnę. Ale wiedziałem przecież, że dla ich własnego dobra, najlepiej by było, by nigdy nie dowiedziały się o mojej obecności. Jedną rzeczą jest się pocieszać słowami „Wiktor tu jest, bo wciąż noszę go w sercu", a drugą świadomość, że jakaś istota z zaświatów obserwuje każdy twój krok.

Zdruzgotana mama Ali weszła na salę w asyście lekarza i opadła na krzesło przy łóżku, by czuwać nad nieruchomym ciałem córki. Był to jeden z tych momentów, w których wyjątkowo mocno pożałowałem swojej głupoty. Gdybym podobną rozpacz widział, zanim zdecydowałem się odebrać własne życie, pewnie nigdy bym się na to nie odważył. Kiedyś myślałem, że moja śmierć zakończy wreszcie moje cierpienia, lecz nie dość, że dodała mi kolejnych, to jeszcze zaraziłem nimi wszystkich najbliższych mi ludzi.

Mama Ala rozmawiała z lekarzem, nieustannie głaszcząc córkę po dłoni. Zakłopotany odwróciłem wzrok. Czułem się zupełnie nie na miejscu, podglądając intymną scenę, której uczestnicy nie mogli zdawać sobie sprawy z mojej obecności.

Nic tu po mnie ― pomyślałem.

Wybudzenie Ali musiałem pozostawić lekarzom, ale ja jako jedyny świadek musiałem chyba wziąć na siebie dochodzenie... Nie mogłem dopuścić do tego, by niedoszły morderca chodził sobie swobodnie po szkole!

Pomagając Basi rozwikłać sprawę jej śmierci, miałem więcej szczęścia niż rozumu. I choć ostatecznie udało mi się jej pomóc, obawiałem się, że tym razem los nie może sprzyjać mi tak bardzo jak ostatnim razem. W tym przypadku sprzyjające zbiegi okoliczności przydałyby mi się o wiele bardziej. A jeśli Ala nie była jedyną osobą na celowniku?

Doskonale wiedziałem, że nie dam sobie rady sam, a nie miałem już nikogo, kogo mógłbym prosić o pomóc. Jedynego przyjaciela zraziłem do siebie na tyle, by już nigdy nie chciał ze mną rozmawiać, a Diana...

Diana. Przecież musiałaby się zgodzić! Ala nie była przecież niczemu winna! Jakaś wyjątkowo podła część mnie ucieszyła się nawet, że mam wreszcie pretekst, by ponownie skontaktować się z pośredniczką... Znałem Dianę na tyle, by wiedzieć, że nie odmówi pomocy bezbronnej dziewczynie i nie spocznie, póki nie pomoże odzyskać jej dawnego życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top