7. Tajemnice

Minęło kilka godzin odkąd Solette opuściła dom należący do drużyny avatara. Każdy z jego mieszkańców czuł się dziwnie. Nikt nie wiedział, co mógł ze sobą począć.

Toph miała mętlik w głowie. Nie wiedziała, co mogła o tym wszystkim sądzić. Uważała, że Solette była specyficzną osobą. Robiła dobrą minę do złej gry. Na pozór zachowywała neutralność. Teraz wyszło na jaw, że Solette była po stronie dobra, ale nie chciała się przełamać i wyjść przed szereg. To ją delikatnie zraniło, ponieważ przestała uważać ją za "twardzielkę".

Katara czuła się rozgoryczona. Nie polubiła dziewczyny. Miała do niej wewnętrzną niechęć. Gdyby ktoś ją zapytał, co nie odpowiadało jej w Solette, powiedziałaby, że nie wie. Tak naprawdę ona sama się nad tym zastanawiała. W dużym stopniu odpychała ją tajemniczość Solette. Mimo że szatynka "coś" powiedziała i była po ich stronie, Katara czuła, że dziewczyna skrywała w sobie jeszcze wiele tajemnic, jak całe to miasto.

Sokka był zszokowany słowami Solette i nie potrafił wyrzucić ich ze swojej głowy. Obudziły w nim ziarno niepewności, ale też chęć do działania. Nie miał niczego dziewczynie za złe, jedynie był ciekawy jak odkryła tę informację.

Wieczorem drużyna avatara poszła na występ Solette. Nie wszyscy byli chętni, ale Sokka bardzo namawiał swoich przyjaciół, a zwłaszcza Katarę. Dziewczyna była bardzo negatywnie nastawiona. Nie chciała wychodzić na jakieś "przedstawienie", zwłaszcza, że już widziała śpiewaczkę tego samego dnia. Co za dużo to nie zdrowo - jak to ludzie często mawiali.

Z lekkim spóźnieniem, Sokka wraz z przyjaciółmi, zjawili się na występ dziewczyny. Chłopak z Południowego Plemienia Wody wiedział, że Solette zaczęła śpiewać już jakiś czas temu. Niestety dopiero teraz mógł się zjawić. Przed wyjściem pokłócił się z Katarą, oczywiście o śpiewaczkę. Padły różne, trudne słowa, ale ostatecznie rodzeństwo się pogodziło.

Solette wyjawiła przyjaciołom jedną, ale bardzo cenną informację. Nawet nie starali się ukrywać, że zrzuciła ich z nóg. Woleli usłyszeć dobre wieści, ale na to nie mieli wpływu. Przynajmniej mieli pewność, że mogli działać.

Drużyna avatara nie ustawiła się w pierwszym rzędzie. Nie chcieli przeciskać się przez tłum, ani być w centrum uwagi. Mimo to, byli pewni, że Solette ich zauważyła. Sokka wiedział, że dziewczyna zawsze uważnie obserwowała swoją publiczność. Tak było i tym razem.

Katara stała obok Aanga. Patrzyła się dosłownie na wszystko, tylko nie na Solette. Unikała jej jak ognia i miała nadzieję, że niedługo się to wszystko skończy. Nie miała ochoty tu być. Dopiero po jakiś dziesięciu minutach, gdy dziewczyna zaczęła śpiewać spokojne piosenki, Katara zaczęła słuchać. Wręcz słowa same wpadały do jej głowy. Jakby ugrzęzły. Melodyjny głos zadziałał kojąco na Katarę. Nie wiedziała dlaczego tak zareagowała. Poczuła spokój.

Sokka zauważył, że Katara się uspokoiła. Uśmiechnął się i spojrzał na Solette. Bardzo się cieszył, że ją poznał. Gdy minęło trochę czasu i lepiej się znali, czasami zastanawiał się, jak to będzie z ich relacją, gdy on wraz z przyjaciółmi opuści Ba Sing Se. W końcu, każdy z nich na to czekał. Nie chciał rozstawać się z dziewczyną, ale wiedział, że nie mógł jej porwać. To byłoby za dużo nawet jak na niego. Solette miała ważnych rodziców i był niemal pewny, że nie puściliby jej. On sam w głębi duszy czuł, że szatynka odmówiłaby mu.

Nagle jakiś mężczyzna szturchnął Sokkę. Chłopak lekko się zachwiał i posłał mu wrogi uśmiech. Mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił, nawet nie przeprosił. Po prostu szedł dalej do przodu.

— Long Feng chce z tobą rozmawiać. — Powiedział szorstko mężczyzna ubrany w zielone szaty. Było widać, że jest kimś ważnym, ale też, że nie należał do miłych osób.

Solette z lekkim zdziwieniem, przestała śpiewać. Udawała, że jest spokojna, ale jej oczy wiele mówiły. Dziewczyna nie przedłużając, przeprosiła publiczność i wzięła puszkę z ziemi.

— Ja to wezmę. — Powiedział szorstko mężczyzna. Wyrwał jej puszkę z pieniędzmi z ręki i chwycił ją za przedramię.

Dziewczynę bolał jego uścisk. Był mocny, wręcz stalowy. Nie miała szans, żeby się z niego wyrwać, ani choćby się do tego przyznać. Zamiast tego szła z wysoko podniesioną głową. Minęła swoich nowych znajomych. Widziała zdziwienie na ich twarzach, ale nie zamierzała zdradzać swoich prawdziwych emocji.

Wolała, żeby nie wiedzieli, że się bała.

Solette została wywieziona do pałacu. Dobrze znała drogę oraz mężczyznę, który ją uprowadził, ponieważ pracował z jej tatą. Szatynka próbowała być spokojna. Znała to miejsce oraz kilka osób ze służby. Rodzice wiedzieli, gdzie ona była, więc jeśli się nie zjawi na czas, będą się martwić, a co za tym idzie, zostaną wszczęte poszukiwania.

— Potrzebuję twojej pomocy. — Powiedział Long Feng, stojąc przy biurku.

Solette siedziała na przeciwko niego. Dotychczas się nie odzywała, ponieważ czekała aż mężczyzna zacznie mówić.

— Co mogę dla Pana zrobić? — Odezwała się po chwili przyjmując spokojny ton głosu.

W głębi duszy trzęsła się ze strachu, ponieważ wiedziała, że skoro wylądowała w jego gabinecie, nic miłego ją nie czekało. Miała nadzieję, że nie wypiorą jej mózgu i wkrótce będzie mogła wrócić do domu.

Long Feng spojrzał się na dziewczynę z chytrym uśmiechem. Czuł, że ma nad nią przewagę.

— Niestety, avatar i jego przyjaciele nie ufają już Joo Dee. — Udawany smutek pojawił się na twarzy mężczyzny. — Chciałbym, abyś donosiła mi o tym, co oni robią, co mówią, jakie mają stosunki do miasta.

Dziewczyna wypuściła powietrze z ust. Czuła, że to mogła być jedna z trudniejszych rozmów w jej życiu.

— Nie zamierzam być szpiegiem. — Chwila musiała minąć, aby mogła wypowiedzieć to zdanie. Wiedziała, że nie miała czasu na zastanowienie. Musiała działać na tyle dobrze, aby nikomu nie wyrządzić krzywdy i z głową.

Long Feng zrobił kilka kroków do przodu. Solette spięła się, ponieważ przybliżył się do niej. Na szczęście wciąż dzieliło ich biurko.

— Istnieje też druga opcja. — Mężczyzna w głębi duszy spodziewał się tego, dlatego był na tę ewentualność przygotowany. — Przestaniesz się z nimi zadawać.

Solette otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

— Wybierz mądrze. Nie chciałbym cię posądzać o knucie przed Królestwem Ziemi.

— To szantaż. — Zauważyła i posłała mu mordercze spojrzenie.

— Nazwałbym to propozycją. To jak? Wybieraj. Jutro po koncercie chcę abyś zjawiła się tutaj i powiedziała jaką decyzję podjęłaś. Pamiętaj o dyskrecji. Nie chciałabyś, aby twój ojciec stracił posadę, a świat dowiedział się kim naprawdę jesteście.

Dziewczynie zabłysły oczy.

Rodzice powiedzieli jej, że wszystkich oszukali i nikt nie wiedział kim oni naprawdę byli.

Czuła się jakby spadła z sieci kłamstw prosto w przepaść.



Solette wracała do domu. Była zmęczona i roztargniona. Nie miała na nic siły. Chciała tylko się położyć w swoim łóżku i pójść spać.

Gdy znalazła się na swojej ulicy, odetchnęła z ulgą. Była już blisko swojego domu. Nastolatka zasłużyła na upragniony spokój.

Po jakimś czasie Sole znalazła się przed domem. Jakie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła Sokkę opartego o betonowy płot.

— Wszystko w porządku? — Natychmiast poderwał się z miejsca, w którym siedział. Oczy zabłysnęły mu, gdy ją zobaczył.

— Chyba tak. — Westchnęła. — Co tutaj robisz? — Zapytała z bólem.

Sokka spojrzał się nią i zaczął oglądać jej ręce, czy nie miała żadnych ran. Na szczęście, oprócz kilku siniaków nic nie zauważył.

— Czekałem za tobą. — Odrzekł. — Chciałabyś się przejść na spacer?

Sole westchnęła. Chcieć, nie chciało jej się. Bardzo. Ale jak mogła odmówić tak sympatycznemu chłopakowi jak Sokka?

— Mogę. — Przetarła czoło palcami. — Idę się tylko napić i zaraz wracam. No chyba, że chcesz wejść. — Zapytała modląc się w duchu, aby nikt nie chciał wyciągać szpargałów z symbolem Narodu Ognia.

— Chętnie wejdę, jeśli mogę. — Odrzekł, a Sole zaprosiła go gestem dłoni. Już po chwili znaleźli się we wnętrzu domu.

— O! Kto to się pojawił? I z kim? Jak było? — Znikąd pojawiła się mama Solette przed nastolatkami.

— Jestem Sokka. Pochodzę z Południowego Plemienia Wody. — Przywitał się z rodzicielką Sole i uścisnął jej dłoń.

— Marina. Zjecie coś? — Przeszyła swoim wzrokiem chłopaka.

Sole spojrzała się na Sokkę. Ona nie czuła głodu ze względu na wcześniejszą rozmowę.

— Mogę zaproponować pieczeń z indykokury. — Powiedziała z uśmiechem.

— Indykokura? — Zapytał z rozmażeniem Sokka, a Marina uznała to za potwierdzenie, ponieważ ruszyła w stronę kuchni.

— Sole, jak było na koncercie? Dużo przyszło ludzi? — Dopytała w trakcie chodu.

— W porządku. — Powiedziała ze zmęczeniem, a zaniepokojony wyraz twarzy Solette nie umknął Socce. — Przeciętnie, czyli i tak dużo. — Odrzekła z uśmiechem.

Sokka zapytał niemo o coś Sole, a ta pokręciła głową.

— Chodź ze mną. — Powiedziała Solette, a za nią ruszył Sokka. Zaprowadziła go do pokoju.

— Wow. Nieźle się urządziłaś przez te sześć lat. — Powiedział wpatrując się na szpargały na półkach. — Sama to narysowałaś? — Zapytał wskazując rysunek przywieszony nad jej biurkiem.

— Tak. — Powiedziała z dumą. — Podoba ci się?

— Bardzo. — Nagle przypomniało mu się o tym, po co tu przyszedł. — Słuchaj, po co Long Feng cię wzywał?

Solette poczuła jakby lód przeszył ją na wylot.

— Chciał ze mną porozmawiać. — Powiedziała cicho. — Proszę, nie mów moim rodzicom o tym, co zaszło. Nie mogą się dowiedzieć. — Powiedziała błagalnie.

— A mi możesz o tym powiedzieć? — Zapytał podchodząc do niej bliżej i patrząc się w jej oczy.

— Niestety nie. Nie, dopóki będę w tym przeklętym mieście. — Powiedziała i spuściła swój wzrok. — Wybacz, ale tak będzie lepiej.

Sokka próbował wyczytać kłamstwo z jej twarzy. Nie znalazł go.

Nastolatek cicho westchnął.

— Po kolacji pójdziemy się przejść na ten spacer? — Zapytała i znów spojrzała w jego oczy.

— Jeśli chcesz.

Sokka miał do niej lekkie wyrzuty o to, co wiedziała a on nie. Nie chciała mu nic powiedzieć, a przecież mogła mu ufać.

— Oczywiście, że chcę. — Solette posłała mu ciepły uśmiech. Był trochę wymuszony, ale co mogła zrobić? Skoro nie miała siły być szczęśliwa. — Nie wiem, kiedy opuścisz to piękne miasto.

— Jeszcze trochę tutaj będę. Nie znaleźliśmy jeszcze Appy. — Posłał jej delikatny uśmiech.

— Appy? — Zapytała patrząc się na niego ze zdziwieniem.

— No... takiego dużego latającego bizona z rogami. — Powiedział jakby to było oczywiste, a przecież wcale takie nie było. — To na nim podróżowaliśmy.

Sole spojrzała się na niego z dużymi oczami.

— Jak się uda to ty też wejdziesz na niego. — Powiedział, a Solette się szeroko uśmiechnęła.

— Kolacja! — Krzyk z dołu zawiadomił o ciepłym posiłku.

Dwójka nastolatków niemal od razu ruszyła pędem w stronę jadalni i usiadła przy stole, gdzie była już kobieta wraz z pieczenią. Cały posiłek jedli w przyjemnej atmosferze i nawet nie zauważyli, kiedy ich talerze zrobiły się puste.

Po zjedzeniu pysznego dania, i po szybkim pożegnaniu się z Mariną, Solette wraz z Sokką wyszli na zewnątrz.

— Nie wiedziałam, że jesteście takimi podróżnikami. — Było to pierwsze zdanie, które padło z ust chłopaka po opuszczeniu posesji Solette.

— Takimi? Czyli jakimi? — Zapytała z delikatnym uśmiechem.

— Widzieliście lwiożółwia, odwiedziliście pradawną świątynie słońca, oraz Wielorybią Wyspę.

— No dobra, może trochę jesteśmy, ale to było dawno. Nie podróżowaliśmy odkąd jesteśmy w Ba Sing Se.

— Chciałabyś? — Zapytał a ona poczuła jakby to było jednym z ważniejszych pytań kierowanych w jej stronę.

— Tak, ale patrząc na obecny świat jest to niebezpieczne. — Odrzekła i westchnęła. — Gdyby wojna się skończyła byłoby zupełnie inaczej.

Solette podeszła do fontanny i wyciągnęła z ukrytej kieszeni monetę. Spojrzała się na nią i zacisnęła w dłoni, po czym wrzuciła ją do wody. Patrzyła jak opada na dno.

— O czym pomyślałaś? — Zapytał.

— Gdybym ci powiedziała, to to marzenie nie spełniłoby się. — Odwróciła się w stronę Sokki.

Dotykała swoją klatką piersiową jego torsu. Czuła jego oddech na swojej twarzy. Nie spodziewała się, że chłopak jest tak blisko niej, więc się zarumieniła. Mimo to, w jakimś stopniu podobała jej się jego bliskość.

Ani on ani ona nie odsunęli się od siebie. Wpatrywali się w swoje oczy jakby były zaczarowane. Była to jedna z magiczniejszych chwil.

Po kilku sekundach znudziło się to Socce, ponieważ pocałował ją w usta. Nastolatka z początku nie odwzajemniła, ale gdy zrozumiała co się działo, pogłębiła pocałunek. Gdy skończyli, oparli swoje czoła o siebie.

Był to jeden z magiczniejszych momentów i to bez używania magii.

W każdym z rozdziałów nastąpiły zmiany

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top