5. Magia

Solette poczuła promienie słońca na swojej twarzy, przez co otworzyła oczy. Zobaczyła ptaki siedzące i ćwierkające na parapecie. Dzięki nim, duży uśmiech pojawił się na jej ustach. Ćwierkające ptaki przypominały dziewczynie poranki w swoim poprzednim domu. Bardzo chciała tam wrócić. Tak naprawdę nic jej w tym mieście nie trzymało i czekała aż rodzice powiedzą jej, żeby się spakowała.

Wyjeżdżamy. — Bardzo chciała usłyszeć to słowo.

Nastolatka musiała przyznać przed samą sobą, że się wyspała. Tak po prostu. Czuła, że miała dużo energii jak na to, że był poranek i dopiero się obudziła. Nie pamiętała kiedy ostatni raz miała miejsce podobna sytuacja. Z reguły nie potrafiła zasnąć, a rano wyjść z łóżka. Pomyślała, że pewnie miała tak dużo sił przez świecące słońce, co mogło być prawdą.

Piękny poranek.

Solette przeciągnęła się i wstała z łóżka. Ten dzień zapowiadał się świetnie już od samego początku. Nie wiedziała, o której dokładnie przyjdzie po nią Sokka, ale czuła, że będzie chciał zrobić to jak najszybciej.

Nie zwlekając, Solette poszła do łazienki umyć siebie i włosy. Kiedy skończyła wykonywać codzienne czynności, wróciła owinięta ręcznikiem do swojego pokoju. Gdy stanęła przed szafą, otworzyła ją szeroko i zaczęła wpatrywać się w swoje ubrania. Miała ich dużo, a przynajmniej na tyle wystarczająco, że nie mogła się zdecydować. Solette nie wiedziała, co mogła wybrać na tę okazję. Ostatecznie ubrała luźną sukienkę z krótkim rękawem, która miała zwężenie w talii. Była koloru oliwkowego, na co dziewczyna westchnęła ze smutkiem.

Solette bała się nosić czerwone ubrania, ponieważ nie chciała być kojarzona z Narodem Ognia. Kiedy tu przyjechała, rodzice ostrzegli ją przed tym. Nie chcieli, żeby ich mały sekret się wydał.

Solette po chwili była już gotowa. Wyszła ze swojego pokoju i mozolnym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Dziewczyna czuła głód, więc musiała zrobić sobie śniadanie. Gdy przekroczyła próg kuchni, w pomieszczeniu zobaczyła mamę.

— Ładnie dzisiaj wyglądasz. — Rodzicielka niemal od razu powiedziała, gdy zobaczyła swoją córkę.

Nastolatka podziękowała i odpowiedziała jej tym samym.

— Wychodzisz gdzieś dzisiaj? — Zapytała Marina swoją córkę, która w tym czasie kroiła chleb.

Po usłyszeniu tego pytania Solette, przestała wykonywać swoją czynność.

— Tak, ale jeszcze nie wiem o której. — Powiedziała bez większych emocji dziewczyna. Nie chciała dać po sobie poznać, że bardzo cieszyła się na spotkanie, które miało niebawem nadejść.

— Znowu spotykasz się z Altheą? — Zapytała z uwagą jej mama.

Solette nie chciała jej okłamywać. Skoro Sokka zamierzał być jeszcze przez jakiś czas w mieście, to musiała jej o nim powiedzieć.

— Z kolegą. — Powiedziała Solette i delikatnie się zarumieniła. Poczuła się skrępowana mówiąc o nim mamie.

— Którym? — Zapytała Marina jakby Solette miała dużo kolegów, co nie było prawdą. — Z tym tragarzem?

Solette miała ochotę przybić jej piątkę. Był to dla niej znak, że jednak Marina w jakimś stopniu się nią interesowała.

— Pracował jako kelner. — Sprostowała Solette, a jej mama na chwilę zamilkła. Dziewczyna pomyślała, że może jej rodzicielce coś nie odpowiadało, co było bardzo możliwe. Na co dzień sporo wymyślała i mało rzeczy jej się podobało.

— Nie muszę ci mówić, żebyś uważała. — Powiedziała z powagą Marina. Solette wyczuła, że chodziło jej nie tylko o Sokkę, ale również o innych mieszkańców. Dziewczyna wiedziała, że jej mama była w coś zaplątana, dlatego dobrze zrozumiała jej przekaz. Zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy nie było wiadomo, na kogo dziewczyna może trafić. — Cóż, w takim razie baw się dobrze.

Marina odeszła z kuchni pozostawiając po sobie pustkę.

Solette westchnęła cicho. Znowu została sama. Czasami miała wrażenie, że przez całe życie taka była. Jej ojciec wiecznie pracował, rzadko kiedy pojawiał się w domu. Gdy był blisko niej, zamieniali ze sobą jedynie kilka słów. Mama natomiast mimo swojej obecności, zachowywała się jakby jej nie było. Dużo czasu spędzała w swoim gabinecie. Często też wychodziła i wracała po kilku, a nawet kilkunastu godzinach. Nigdy nie mówiła co robiła i gdzie.

Dziewczyna wróciła do swojego pokoju. Nie miała ochoty rysować, pisać czy się uczyć. Wolała zrobić coś innego - niebezpiecznego.

Solette wyciągnęła świeczkę i zapałki. Mimo, że był początek dnia, zamierzała ją zapalić. Na ogół wydawałoby się to dziwne, ale dla niej to było jedno z bardziej fascynujących zajęć, zresztą nie bez powodu.

Nastolatka zamknęła drzwi od swojego pokoju. Miała nadzieję, że jej mama nie wejdzie znienacka do pomieszczenia. Mimo wszystko uważała ją za nieobliczalną kobietę. Solette nie chciała tkać przy swojej mamie. Wiedziała, że nie spodobałoby się jej to i mogłaby zabrać świeczkę. Był to jeden z kilkunastu powodów, dla których wolała mieć przed nią swoje sekrety.

Solette świeczkę wraz z zapałkami położyła na podłodze. Ona sama po chwili usiadła obok. Dziewczyna spojrzała ostatni raz w okno. Wiedziała, ze nikogo tam nie zobaczy, ale wolała być przezorna. Nastolatka jedynie ujrzała ćwierkającego ptaka, który siedział na jej parapecie i ją podgladał.

Dobrze, że on nikomu nie powie. — Pomyślała z lekkim strachem.

Solette zamknęła swoją dłoń w pięść. Podniosła jedynie mały palec do góry. Już po sekundzie poczuła ciepło, a widok małego płomienia unoszącego się nad jej palcem rozgrzał jej serce. To było tak niewiele, a tyle dla niej znaczyło.

Nastolatka zbliżyła swój palec do knota od świeczki, aby mógł się zapalić. Gdy unosił się już nad nim płomień, dziewczyna odciągnęła swoją dłoń. Mimo tego, nie przestawała tkać. Czuła ciepło bijące od świeczki, ale wpatrywała się w ogień unoszący się nad jej palcem. Nastolatka miała wrażenie jakby była zahipnotyzowana.

Solette była magiem ognia. Zapałki położyła obok świeczki tylko po to, aby tam były. W żadnym stopniu ich nie potrzebowała.

Mama Solette pochodziła z Ba Sing Se. Kobieta wyprowadziła się z miasta, gdy Otis jej się oświadczył. Razem stwierdzili, że tak będzie dla nich lepiej. Udali się na Czerwoną Wyspę należącą do Narodu Ognia, ponieważ Otis stamtąd pochodził. Gdy w pobliżu wyspy magowie ziemi bronili się, a ich ataki były bardzo silne, rodzice Solette stwierdzili, że muszą przeprowadzić się w bezpieczne miejsce, aby nic ich córce się nie stało. Tak znaleźli się w Ba Sing Se, w mieście, w którym oni sami kłamali i mieli przed sobą tajemnice.

Solette po chwili zaczęła powiększać płomień świeczki. To zajęcie bardzo ją wkręciło. Czuła fascynację i bardzo ją bolało to, że musiała swój dar ukrywać. Był piękny, ale dobrze zdawała sobie sprawę, że niszczący. Gdy była mniejsza podpaliła drzwi w swoim pokoju. O ile innych dało się okłamać, tak jej rodzina dobrze wiedziała, dlaczego to się stało.

Nagle nastolatka usłyszała pukanie do drzwi.

— Sole, tragarz przyszedł do ciebie. — Dziewczyna błyskawicznie zgasiła świeczkę dmuchnięciem. Szybko ją schowała na swoje miejsce, a obok niej położyła zapałki.

Solette chwyciła torebkę, która leżała na jej łóżku i wybiegła z pokoju nawet nie patrząc na swoją mamę. Nikt z członków jej rodziny nie był zbyt uczuciowy. Gdy trzeba było, bardzo się wspierali, ale na co dzień mijali się bez słowa. Nic nie czuli z tego powodu.

— Wrócę za jakiś czas. Nie będzie mnie na obiedzie. — Powiedziała gdy znalazła się przy drzwiach głównych.

— Do zobaczenia później. — Powiedziała Marina, a Solette w tym czasie otworzyła drzwi od domu. Gdy zobaczyła za nimi uśmiechniętego Sokkę, wiedziała że nie będzie już odwrotu.

Stąpała po cienkim lodzie i to nie jej waga miała znaczenie, a dar.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top