3. Sekrety

Marina siedziała na bujanym fotelu i wpatrywała się w widok za oknem. Było już późno, lecz ona czekała za swoją córką, aby mogła w spokoju zakluczyć dom. Gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, natychmiast podniosła się z siedzenia.

— Jak było? — Zapytała kobieta, gdy zobaczyła Solette w progu drzwi.

Nastolatka starała się nie uśmiechać. Próbowała przybrać neutralny wyraz twarzy. Nie chciała, aby jej mama coś wiedziała, a przynajmniej na ten moment.

— Dzień jak co dzień. — Wzruszyła ramionami i zaczęła iść w stronę kuchni. Mimo że śpiewała codziennie od kilku miesięcy, gdy wracała zawsze musiała wypić szklankę wody. — Jutro wrócę później, nie martw się o mnie.

— Spotykasz się z kimś? — Czujny wzrok mamy wywołał w niej niepokój. Solette wiedziała, że coś ją łączyło z agentami Dai Li, tak samo jak jej ojca - dlatego nie mogła powiedzieć jej prawdy.

— Z Altheą. — Powiedziała dosyć szybko, ale miała nadzieję, że nie wyczuje jej kłamstwa.

Kobieta nie odpowiedziała tylko skinęła głową.

Solette podeszła do kuchni i nalała sobie wody do szklanki. Zaczęła ją pić. Przestała w momencie w którym postrzegła, że za jej plecami stała jej mama.

— Jutro idziemy razem na zakupy. Król niedługo urządza przyjęcie, na które zostaliśmy zaproszone.

— Kiedy?

— Za dwa dni. Musimy ci kupić ładną sukienkę. W dodatku Long Feng zjawił się dzisiaj i prosił, abyś na tym balu zaśpiewała kilka słynnych piosenek wywodzących się z Królestwa Ziemii.

— Jasne. — Solette jeszcze raz nalała sobie wody do szklanki.

Wiedziała, że układy z sekretarzem Ba Sing Se nie były dobrym pomysłem, ale póki mężczyzna jej mamie nie przeszkadzał, ona również nie odbierała go jako zagrożenie.

Następnego dnia

O godzinie dziewiętnastej Sokka chodził od łazienki do pokoju i odwrotnie. Nie mógł się doczekać spotkania z tajemniczą Solette. Nastolatek chciał wywrzeć na niej dobre wrażenie.

Sokka ubrał ciemne spodnie i niebieską bluzkę, która miała poniekąd zdradzić to, że należał do plemienia wody. Nie chciał być odbierany jako mężczyznę, który pochodził z Królestwa Ziemi. Włosy związał tak samo jak każdego dnia. Uważał, że wyglądał dobrze.

— Kiedy ją poznamy? — Zapytał Aang przyglądając się swojemu przyjacielowi. Dawno nie szykował się aż tak bardzo na żadne spotkanie.

— Mam nadzieję, że niebawem. Wszystko się dzisiaj okaże. Chyba. — Powiedział Sokka i ruszył w kierunku łazienki. Znowu. Spsikał się perfumami i spojrzał ostatni raz w lustro.

Był gotowy.

— Aang, mogę tak iść? — Zapytał wychodząc z łazienki. Wyglądał tak samo jak godzinę temu.

— Jasne. — Powiedział z uśmiechem avatar. W głębi duszy nie wiedział co mógł powiedzieć.

Momo podszedł do Sokki i po chwili wdrapał się po nim, aby mógł owinąć się dookoła jego szyi. Już po chwili zatrząsnął się i uciekł od niego. Najpewniej przeszkadzał mu intensywny zapach perfum.

Katara spojrzała się z rozbawieniem na zaistniałą sytuację i nic nie powiedziała. Uważała, że jeśli dziewczyna okaże się inteligentna, to po jakimś czasie sama zrezygnuje ze znajomości z jej bratem.

— Wychodzę, wrócę późno. — Zakomunikował swoim przyjaciołom, a po chwili rozległ się trzask drzwi.

Gdy znalazł się na zewnątrz, odetchnął świeżym powietrzem. W końcu miał czas dla siebie i mógł posłuchać pięknego śpiewu.

Sokka szedł uśmiechnięty od ucha do ucha. Mijani ludzie patrzyli się na niego ze zdziwieniem. On za to starał się nie widzieć ich wzroku i próbował się opanować. Nie chciał wyjść na dziwaka przed Solette.

Gdy znalazł się na miejscu, dziewczyna zaczęła śpiewać. Tak jak poprzedniego dnia, również stanął w pierwszym rzędzie. Chłopakowi szybko zabiło serce, gdy ją zobaczył. Dzisiaj miała na sobie jasnoróżową sukienkę do kolan. Włosy były pofalowane, najpewniej od warkoczy, które miała związane poprzedniego dnia. Buty były czarne, na niskim obcasie, ale dodały jej klasy, przez co było widać, że jest córką kogoś ważnego w mieście.

Kiedy dziewczyna odśpiewała kilkanaście piosenek, oczywiście, z krótkimi przerwami pomiędzy nimi, podeszła do Sokki. Chłopak nie potrafił się poruszyć, ponieważ nogi miał jak z waty. Nie wiedział, kiedy przestanie ona tak na nią działać, ale czuł, że jeszcze trochę potrwa, zanim się przyzwyczai.

— Pięknie śpiewasz — odezwał się kiedy ruszyli przed siebie. Nadal był nią oczarowany.

— Dziękuję bardzo. — Powiedziała z szerokim uśmiechem. Bardzo lubiła słuchać komplementów. — Dokąd idziemy?

Sokka zawahał się przez chwilę. Cały dzień myślał o tym, że z nią się przejdzie, ale nie pomyślał gdzie.

— Przed siebie? — Podrapał się po karku, a dziewczyna się zaśmiała. To było tak szczere, że zrobiło jej się miło. W końcu trafił się ktoś nowy, ktoś kto jeszcze nie przywykł do tego miasta.

Sokka poczuł, że zdjął z niej ciężar, który na co dzień nosiła. Przestała zachowywać się jak paniusia z wyższych sfer.

— Tak właściwie to mam do ciebie pytanie.

— Brzmi poważnie, mam się bać? — Zapytała czując lekki dreszczyk adrenaliny.

— Skąd wiedziałaś, że jestem z Południowego Plemienia Wody? — Zapytał nie odrywając od niej wzroku.

— A jesteś? — Zapytała z szerokimi oczami.

— Wczoraj nazwałaś mnie południowcem, a ja nie zaprzeczyłem. — Powiedział przypominając jej o wczorajszym incydencie.

— No tak! Faktycznie. Wybacz. Nie myślałam, że udało mi się strzelić. — Wyznała.

— A jednak. — Zaśmiał się. — A ty pochodzisz... z Królestwa Ziemi?

— Tak. — starała się zabrzmieć szczerze. — Pochodzę z małej wyspy, która jest położona bardzo daleko od Ba Sing Se. Moi rodzice się tutaj przeprowadzili, gdy miałam dziewięć lat, ale wiesz, nie do końca pamiętam jak tam było...

Dziewczyna podrapała się po karku. Była lekko zakłopotana. Kłamała i miała nadzieję, że chłopak się nie zorientuje. Powtarzała tę samą regułkę od zawsze.

Sokka skinął jedynie głową. Dziewczynie kamień spadł z serca. Zawsze mógł pomyśleć, że nie chciała mówić o swojej przeszłości, co było prawdą.

— Jesteś magiem ziemi? — Zapytał Sokka i stanął na chwilę. Próbował przyswoić sobie tę informację.

— Niestety nie, a chciałabym. — Powiedziała szczerze, a na jej ustach pojawił się smutny uśmiech. Gdyby była magiem ziemi, nie musiała się ukrywać. Mogłaby tkać bez przeszkód, a tak to bywały momenty, że czuła jakby ogień zajadał ją żywcem.

Sokka natychmiast ożywił się, a duży uśmiech pojawił się na jego twarzy.

— Ja również nie jestem magiem. — Gdy to powiedział, dopiero wtedy zrozumiał moc swoich słów. W końcu poznał kogoś takiego jak on.

Dziewczyna przez chwilę próbowała zrozumieć co chłopak powiedział. Była zdziwiona, ale gdy zrozumiała, że dla nastolatka pochodzenie z Królestwa Ziemi było równe temu, że może tkać tylko ten żywioł, odetchnęła z ulgą.

— Gdybyś mógł, co chciałbyś tkać? — Zapytała go i pociągnęła w stronę środkowego pierścienia. Zamierzała oprowadzić go po ciekawych miejscach - przynajmniej dla niej.

Sokka zaczął intensywnie myśleć nad zaletami i wadami danych żywiołów. Po chwili stwierdził, że odpowiedź jest oczywista i nie wiedział, dlaczego się nad tym zastanawiał.

— Wodę. — Odpowiedział przyjmując pozę myśliciela. Zastanawiał się, czy na pewno powiedział dobrą odpowiedź, ale gdy do niego już dotarło, uśmiechnął się. — A ty?

— Powietrze. — Powiedziała niemal błyskawicznie i spojrzała się w jego oczy.

— Dlaczego? — Zapytał. Oczami wyobraźni zobaczył na jej miejscu Aanga, dlatego nie dowierzał jak dziewczyna mogła wybrać akurat ten żywioł.

— Nie tylko ze względu na to, że magowie powietrza wyginęli — wzruszyła ramionami, rozluźniając sie. — Bardziej przez to, że są wolni. Potrafili latać na lotni, wręcz przez całe swoje życie byli wolnymi duchami. W dodatku nie ranili innych swoją mocą, tak jak robią to magowie ognia. — Powiedziała z lekką goryczą. — Tych zalet jest więcej, jak się bardziej namyślę to ci powiem.

— Interesujące. — Wyznał i spojrzał się na mur zwiastujący środkowy pierścień. — Dokąd mnie prowadzisz? — Zapytał i spojrzał się w jej oczy. Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się.

— Zobaczysz. — Odpowiedziała tajemniczo i chwyciła go za ramię.

— Mam nadzieję, że nie chcesz mnie uprowadzić. — Wyznał zdając sobie sprawę, że powierzył życie dziewczynie. Oddał jej je, nie chcąc brać go z powrotem.

— Nie — roześmiała się. — Zresztą z tobą miałabym niewielkie szanse, wojowniku. — Odrzekła i lekko skinęła głową.

Sokka poczuł jak jakaś promienista energia wydobywa się z jego środka i ogrzewa całe jego ciało.

— O spójrz! — Wskazała dłonią na mały plac wokół drzew. — Tu śpiewałam pierwsze piosenki. Musiałam się przenieść, bo miałam zbyt dużą publiczność. — Wypięła dumnie pierś do przodu.

— Gdyby twój głos był bronią, powaliłby wszystkich żołnierzy Narodu Ognia.

Solette zarumieniła się delikatnie.

— Naprawdę tak uważasz? — Zapytała patrząc się w jego oczy.

— Oczywiście, że tak. — Powiedział i zrobił krok w jej kierunku.

Nastolatka patrzyła się na niego jakby był zaczarowany. Zauważyła, że chłopak delikatnie pochylił się w jej kierunku. Natychmiast zaczęła panikować, bo dla niej, wszystko działo się za szybko.

— Złodziej! Złodziej! — Niech ktoś mi pomoże. — Nastolatkowie odsunęli się od siebie jak poparzeni i spojrzeli się na młodego chłopaka, który biegł z wielkim worem. — Ukradł moje wazy!

Do uszu Solette dobiegł dźwięk ocierającego się o siebie szkła.

— Chodź, dopadniemy go. — Powiedział Sokka z pewnością siebie w głosie.

— Czekaj. — Solette chwyciła go za dłoń, tym samym nie pozwalając mu na pogoń za złodziejem.

Sokka spojrzał się na ich złączoną dłoń. Nastolatka widząc co zrobiła, speszyła się.

— Dai Li już tu są. — Odrzekła i patrzyła się na agentów, którzy posłali w powietrze rękawice z ziemi.

— Dokąd go zabierają? — Zapytał Sokka z przymrużonymi oczami.

— Nie mam pojęcia — powiedziała. — Wracjamy już. Robi się niebezpiecznie.

Sokka bez słowa zaprzeczenia zaczął z nią wracać.

— Dokończysz tę wycieczkę kiedy indziej? — zapytał z nadzieją.

— Oczywiście, że tak. W krótce — uśmiechnęła się do siebie.

— Zastanawiałaś się kiedyś co zrobisz jak opuścisz to miasto? — Zapytał Sokka.

— Chciałabym zwiedzać świat. Kolekcjonuję wiele map i na niektórych zaznaczyłam, które wyspy i lądy pragnę odwiedzić. — Posłała mu delikatny uśmiech.

— Mapy?! — Krzyknął w szoku. Gdyby coś pił, to już dawno by się opluł.

— No tak, mapy. — Powiedziała z zawahaniem.

— Uwielbiam mapy! Jestem człowiekiem od map i planów! — Sokka był bardzo z siebie dumny. Okazało się, że to było coś, o czym mógł rozmawiać z Solette bez końca. Dowiedział się, że łączy ich więcej niż przypuszczał.

— Serio? — Zapytała z niedowierzaniem, a jej uśmiech się powiększył.

— No tak, w drużynie to ja zajmuję się opracowywaniem trasy. — Powiedział z dumą.

— W drużynie? — zapytała marszcząc brwi.

— Chodziło mi o przyjaciół. — Podrapał się po karku, a twarz dziewczyny rozpromieniała.

— Pewnie są dumni, że cię mają. — Posłała mu kuśkańca w bok i roześmiała się widząc twarz młodzieńca.

— Mam taką nadzieję. — Powiedział nastolatek widząc z daleka zarysowujący się do Solette. — Chciałabyś w najbliższym czasie poznać moich przyjaciół? — Solette ze zdziwieniem spojrzała się na jego twarz. — Nie wiem jak długo tutaj będziemy. Mogą nas stąd wyrzucić.

Chłopak zaśmiał się niepewnie, ale przestał, gdy dziewczyna uderzyła go w ramię.

— Nawet tak nie mów. Oczywiście, że będziecie mogli zostać. Nikt was stąd nie wyrzuci. Jeśli jednak zamierzasz wyjechać, to z chęcią mogę poznać twoich przyjaciół w najbliższym czasie.

Nagle dziewczyna wyciągnęła ze swojej torebki mały notesik i ołówek. Na pustej stronie szybko nabazgrała coś i wyrwała tę kartkę. Zgięła ją kilka razy i dopiero wtedy podała ją chłopakowi.

— Otwórz dopiero w domu. — Jej wzrok był poważny, a Sokka zrozumiał jej słowa.

Tej kartki wcale nie musiał przeczytać w domu. To była aluzja. Jej chodziło o bezpieczne miejsce.

Sokka zmarszczył brwi, ale skinął głową.

Nie wiedział, czego się spodziewać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top