22. Maska
Sokka szedł ulicami miasta razem z przyjaciółmi, chłonąc ostatnie chwile w tym miejscu. Był to ich ostatni dzień tutaj. Wkrótce musieli ruszyć dalej, jednak na razie korzystali z wspaniałej pogody i wspólnego czasu, starając się nie myśleć o nadchodzącym wyjeździe.
Aang kroczył z przodu, trzymając w ramionach Momo, który bawił się jego kołnierzem. Katara szła obok Sokki, z uśmiechem opowiadając o targu, na którym widziała wyjątkowo piękne tkaniny. Nawet Toph, choć wydawała się znudzona, rzucała czasem zaczepne uwagi, co wprowadzało wesołą atmosferę.
— Czemu zawsze musisz gadać o niepotrzebnych rzeczach? W tym przypadku o tkaninach? — zadrwiła Toph, uśmiechając się szeroko.
— Bo są piękne, i mogą być użyteczne! — Katara spojrzała na nią z udawaną irytacją.
— A czy coś, co nie jest błotem, może cię w ogóle zainteresować? — dodała kąśliwie.
— To ja ci jeszcze pokażę, co można zrobić z błota, jeśli się uprzesz. — Toph zaśmiała się cicho, udając, że szykuje atak.
W tej chwili lekki wiatr powiał w stronę grupy, a wraz z nim na twarz Sokki przyleciał kawałek papieru.
— Ej! — krzyknął zaskoczony, próbując go ściągnąć.
Aang wybuchnął śmiechem, niemal upuszczając Momo, a Katara spojrzała na brata i wybuchnęła śmiechem wraz z nim.
— Serio? Papier cię pokonał? — rzuciła rozbawiona.
— To nie jest zabawne! — mruknął Sokka, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy spojrzał na resztę.
W końcu zdjął kartkę z twarzy i przyjrzał się jej. Zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy.
— Dzisiaj jest jakaś wielka uroczystość z okazji pięćsetnej rocznicy założenia miasta — zaczął czytać głośno, a jego głos nabrał bardziej zainteresowanego tonu.
Aang podszedł bliżej, zaciekawiony.
— O czym mówisz, Sokka? — zapytał, starając się zobaczyć, co jest napisane na kartce.
— Hmm, ciekawe. Co wy na to? Może powinniśmy się tam wybrać?
Katara spojrzała na nich z zaciekawieniem.
— Może to coś, co warto zobaczyć — zasugerowała, jej oczy błyszczały z entuzjazmem. — A jeśli to wielka uroczystość, może znajdziemy coś, co nam się spodoba.
Toph, słysząc o uroczystości, uśmiechnęła się szeroko.
— Brzmi fajnie! Może będzie jakieś dobre jedzenie— powiedziała, mrugając do przyjaciół. — A jeśli nie, to zawsze można się rozejrzeć i zrobić trochę zamieszania.
Sokka spojrzał na resztę grupy, zastanawiając się przez chwilę.
— W porządku, zróbmy to — powiedział, z lekkim uśmiechem na twarzy. — Może to będzie świetna okazja, by zakończyć naszą przygodę w tym miejscu.
Katara uśmiechnęła się do niego szczerze.
— Tutaj jest napisane, że wszyscy mieszkańcy w maskach będą mieli darmowy dostęp jedzenia i niektórych atrakcji.
— W takim razie trzeba skołować maski — powiedziała Toph z delikatnym, ale zadziornym uśmiechem. Już widziała siebie w roli tajemniczego gościa balu.
— Myślicie, że to dobry pomysł? — odezwał się nagle Aang, marszcząc czoło w lekkim niepokoju. — Solette może mnie rozpoznać.
Sokka spojrzał na niego z uniesioną brwią.
— Znajdziemy ci maskę, która wszystko zakryje. Nawet twój uśmiech. — Spojrzała na niego uspokajająco, a na końcu uśmiechnęła się lekko.
— O, to akurat byłoby przydatne — dodała Toph, udając, że poprawia niewidzialną maskę na swojej twarzy. — Możesz wtedy grymasić do woli, a nikt tego nie zobaczy.
Aang parsknął śmiechem, choć wciąż wydawał się nieco spięty.
— Serio, spokojnie — wtrącił Sokka, maszerując przed nimi. — To tylko taki duży festyn. Ubierzemy maski, pośmiejemy się trochę i wrócimy. Nie ma co panikować.
— Łatwo ci mówić, ty nie masz nikogo, kto mógłby cię rozpoznać — zauważył Aang z przekąsem.
— I dlatego jestem taki genialny. — Sokka uśmiechnął się szeroko, rozkładając ręce, jakby wygłosił najbardziej oczywisty fakt na świecie. — Teraz chodźmy znaleźć te maski. Trzeba wybrać najlepsze.
Grupa zgodnie kiwnęła głowami i ruszyła w stronę rynku.
— W centrum na pewno znajdziemy coś dla siebie. — Katara rozejrzała się po ulicach, które stopniowo stawały się coraz bardziej zatłoczone. — Mają tam wszystkie możliwe stragany.
— Niech tylko ceny nie będą kosmiczne — wtrącił Sokka, marszcząc czoło. — Nie chcę wydać wszystkich swoich pieniędzy na kawałek drewna albo materiału.
— Sokka, twoja oszczędność bywa inspirująca — zaśmiała się Katara.
— Lepiej upewnij się, że nie kupisz kolejnej torby. — powiedziała Toph nieco zgryźliwie.
— Bardzo śmieszne. — Sokka przewrócił oczami, ale na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Gdy dotarli do centrum, ich oczom ukazał się zgiełk kolorowego targu. Stragany uginały się pod ciężarem różnorodnych towarów: od egzotycznych owoców, przez ozdoby, aż po misternie wykonane maski. Każdy z nich przyciągał uwagę na swój sposób.
— Wow, jest tu tego mnóstwo! — wykrzyknął Aang, oglądając jeden ze straganów, na którym wisiały maski zdobione złotymi i srebrnymi elementami.
— Ta by ci pasowała — rzuciła Toph, wskazując na maskę w kształcie smoka. — Całkowicie zakrywa twarz i wygląda... groźnie.
— Dzięki za „komplement" — odpowiedział Aang z lekkim śmiechem, podnosząc maskę, by lepiej się jej przyjrzeć.
Katara zauważyła coś po drugiej stronie rynku. Pewnym siebie krokiem ruszyła w tamtą stronę.
— Chodźcie tutaj! Wygląda na to, że mają naprawdę piękne rzeczy.
Grupa podeszła do straganu pełnego masek o delikatnych, skomplikowanych wzorach. Były wykonane z drewna, metalu, a niektóre z lakierowanego papieru. Każda z nich wyglądała jak małe dzieło sztuki.
— To jest coś — mruknął Sokka, podnosząc maskę w kształcie księżyca, z błyszczącymi, srebrzystymi zdobieniami. — Może być.
— Tylko może nie strasz Solette, dobra? — rzuciła Katara z uśmiechem, widząc, jak przygląda się swojemu odbiciu w lustrze obok straganu.
— Aang, spójrz na tę — powiedziała Toph, podając mu maskę z motywem feniksa. — Pasuje do twojego stylu.
— Przecież ty nie widzisz.
Toph uniosła brew, jakby czekała na dalszy komentarz, który jednak nie nadszedł.
— To nie zmienia faktu, że mam gust. — Odpowiedziała z pewnością siebie, wyciągając rękę w kierunku jednej z masek.
Była prosta, ale miała delikatne wypukłości i ornamenty, które Toph mogła wyczuć opuszkami palców.
— Ta jest świetna. — Powiedziała, jakby właśnie rozwiązała jakiś spór.
Aang uśmiechnął się szerzej.
— W sumie masz rację. Wyczuwasz to, czego my nie widzimy.
— I dokładnie dlatego powinniście mi ufać. — Toph założyła maskę na twarz i obróciła się w stronę Sokki. — No, geniuszu, co myślisz?
Sokka wpatrzył się w maskę w kształcie wilka z prostymi, ale charakterystycznymi detalami.
— Przyznaję, wygląda dobrze. Nawet bardzo.
— Wiedziałam. — Toph odwróciła się triumfalnie, a jej pewność siebie była niemal zaraźliwa.
— To w takim razie mamy komplet? — Katara spojrzała na każdego z osobna.
— Chyba tak. — Aang przytaknął, zerkając na swoją maskę przypominającą skrzydlatą istotę. — Myślę, że możemy ruszać.
— Czekajcie — powiedziała Toph, zatrzymując się nagle, a reszta grupy posłuchała jej i stanęła w bezruchu. — Nasza koleżanka tu idzie.
— Co? — zapytała Katara, wyraźnie zaniepokojona. — Ubierz maskę! — szybko zwróciła się do Aanga, który z trudem, ale sprawnie, założył maskę na twarz.
Grupa stała cicho, obserwując, jak zza rogu budynku pojawiają się Solette i jej przyjaciółka. Były już gotowe na bal, piękne w swoich eleganckich strojach, ale brakowało im jeszcze tego ostatniego, najbardziej kluczowego elementu – masek.
— Idą tu. Ostatnia szansa, witamy się, albo uciekamy. — Katara spojrzała się pytająco na swoich przyjaciół.
— Cześć, Solette! — zawołała Toph. Jej ton był pełen zabawy, ale widać było, że jest podekscytowana tą sytuacją.
Solette zauważyła ją i rozpoznała od razu, a widząc resztę grupy, ruszyła w ich stronę, pociągając Risę za sobą. Gdy doszły do przyjaciół, Solette uśmiechnęła się szeroko i zwróciła uwagę na ich stroje.
— O, hej! Wyglądacie świetnie! — powiedziała z entuzjazmem. Jej wzrok przesunął się po ich maskach i ubraniach.
Solette dostrzegła również kogoś innego. Chłopaka o ciemnych włosach i dość zgarbionej sylwetce. Jego obecność wydawała się jej znajoma, ale nie potrafiła go od razu rozpoznać. Dziwne uczucie zawisło nad nią na moment.
— Ty również — powiedział Sokka ściągając maskę.
Solette czuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej, gdy Sokka spojrzał na nią intensywnie swoimi niebieskimi oczami. Zareagowała mimowolnym rumieńcem, który pojawił się na jej policzkach. Była zaskoczona siłą tego spojrzenia, które wydawało się pełne niezrozumiałych emocji.
Czuła się nieco zakłopotana, zastanawiając się, co tak naprawdę myśli o niej Sokka po wszystkim, co się wydarzyło. Ostatnia rozmowa między nimi pozostawiła ją z wieloma pytaniami. Po tym, co powiedziała, i po wszystkim, co zrobiła, nie była pewna, gdzie teraz znajdują się w swojej relacji.
— Dzięki — odpowiedziała nieco cicho, próbując przełamać napięcie, które poczuła. Jej myśli błądziły, próbując zrozumieć, jak w tej chwili powinno wyglądać ich dalsze zachowanie.
Czy to oznaczało, że wszystko między nimi jest w porządku? Czy może nie wszystko jest tak proste, jakby się jej wydawało?
W jej głowie pojawiła się myśl o odległości, która dzieliła ją od niego — o tym, jak bardzo wszystko się zmieniało. Związek z kimś, kto mieszka tak daleko, musiałby być trudny. Solette wiedziała, że ich drogi prędzej czy później się rozejdą. Mimo tego, z jej serca nie znikała pewna tęsknota, którą odczuwała, patrząc na niego.
Sokka, widząc jej niepewność, poczuł pewne ukłucie w sercu. Wiedział, że między nimi istniały jeszcze niezabliźnione rany, ale nie potrafił się z tym pogodzić. Patrząc na nią, chciał jej wszystko wyjaśnić, ale jednocześnie rozumiał, że nie jest to łatwe.
— Idziecie już na bal? — zapytała Risa przerywając ciszę. Czasu się robiło coraz mniej a ona wciąż nie miała kupionej maski. Solette zresztą też.
— Tak zaraz idziemy, a wy? — zapytała Toph z uśmiechem.
— Jeszcze tylko maski. Chodź Sole, musimy coś wybrać. — Risa chwyciła nastolatkę za ramię.
— Oh, jasne. Miło was było znów zobaczyć. — powiedziała Solette powoli cofając się.
— Miło było was poznać. — powiedziała Risa na odchodne.
Solette szybko starała się uspokoić swoje myśli, czując, jak niepokój wzbiera w jej piersi. Zawsze miała poczucie, że między nią a Katarą istniała jakaś niewidoczna bariera, która z czasem tylko się pogłębiała. Chociaż starała się nie zwracać na to uwagi, teraz nie mogła tego zignorować. Z drugiej strony, spojrzenie Sokki, to ciche napięcie, które wisiało w powietrzu, było jeszcze bardziej zagadkowe. Przez cały dzień próbowała zrozumieć, co się między nimi zmieniło, czy to wszystko już skończone, czy może nadal mają szansę na coś więcej? Ale teraz nie było czasu na rozmyślania. Musiała skupić się na teraźniejszości, na balu, na tym, by znaleźć odpowiednią maskę.
— Chodź, musimy się spieszyć — powiedziała Risa, nie zwracając uwagi na milczenie przyjaciółki. Solette skinęła głową i podążyła za nią, starając się wyrzucić z głowy wszystkie zmartwienia, które ją dręczyły. Było trudno, ale wiedziała, że musi skupić się na zadaniu.
— Myślisz, że ta będzie dobra? — zapytała Risa, trzymając w ręku maskę w jasnym, pastelowym kolorze.
Solette zmarszczyła brwi i rzuciła na nią szybkie spojrzenie. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie.
— Nie — odpowiedziała ze skrzywieniem na twarzy. — Zapomnij, to nie to.
— A ta? — zapytała Risa, pokazując jej kolejną maskę. Tym razem była to maska z delikatnymi zdobieniami w kształcie kwiatów, ale Solette nie wydawała się do końca przekonana.
— Trochę lepsza, ale tylko odrobinę — wyznała szczerze. Spojrzała na przyjaciółkę z lekko zniechęconym wzrokiem. Szukały czegoś specjalnego, czegoś, co naprawdę by pasowało.
— Co myślisz o tej? — zapytała Solette, wskazując na beżową maskę z czerwonymi elementami. Była elegancka i miała subtelne zdobienia, które mogłyby pasować do ich strojów.
Risa zmarszczyła brwi i pokręciła głową.
— Nie podoba mi się — wyznała szczerze. — Za prosta. Musi być coś bardziej wyjątkowego. Chodź, znajdźmy coś innego. — Zdecydowanym ruchem pociągnęła Solette w stronę innego straganu. Czuła, że czas już się kończy, a one wciąż nie miały swoich masek.
— A co jeśli nic nie znajdziemy? — zapytała Solette, trochę zniechęcona. Poczucie presji rosło, a ona nie chciała przecież na ostatnią chwilę kupować czegokolwiek.
Risa uśmiechnęła się pewnie, nie tracąc nadziei.
— Znajdziemy — powiedziała z determinacją, jej ton pełen wiary, że mimo trudności uda im się znaleźć to, czego szukają. — Spójrz, tam są ładne. — Jej palec wskazał w stronę kolejnego stoiska, gdzie dostrzegły maski w bardziej żywych kolorach, ozdobione misternymi detalami. Solette poczuła przypływ nadziei.
Risa spojrzała w stronę, na którą wskazała Solette. Tam, na jednym z ostatnich straganów, znajdowały się maski w różnych kształtach i kolorach, w tym kilka bardzo eleganckich, które mogłyby pasować do ich stylu. Solette poczuła przypływ nadziei. Może jednak uda się znaleźć coś idealnego.
— No, może tu znajdziemy coś lepszego — powiedziała Risa, uśmiechając się, gdy podchodziły do straganu. Pomiędzy maskami dostrzegła jedną w kolorze ciemnej purpury, ozdobioną drobnymi złotymi detalami. — Ta jest ładna. Co myślisz?
Solette przez chwilę przyglądała się masce, zastanawiając się. Była ładna, ale nie miała tego „czegoś", czego szukała. W końcu jej wzrok padł na jedną z masek na samym końcu stoiska.
— Ta... — wskazała palcem na maskę w odcieniach czerwieni i złota, ozdobioną delikatnymi piórkami. — To jest to.
Risa przyjrzała się z zachwytem.
— O tak, ta jest naprawdę piękna! Dobrze się czujesz w takich, prawda?
Solette skinęła głową, czując, że ta maska naprawdę pasuje do jej charakteru. Była subtelna, ale jednocześnie miała w sobie coś wyjątkowego. Teraz czuła, że jest gotowa na bal.
— A ty? — zapytała, gdy zauważyła, że Risa również przygląda się maskom.
— Myślę, że ta z koralikami pasuje idealnie — odpowiedziała z uśmiechem, biorąc maskę, którą wcześniej wskazała. — Pasuje do mojego stylu.
Obie dziewczyny podeszły do kasy, a sprzedawca uśmiechnął się do nich, przyjmując zapłatę. Solette spojrzała na Risa zadowolona, czując, jak wszystko powoli układa się w całość. Nie mogła się doczekać balu.
— Dobra, możemy iść. Jesteśmy gotowe — powiedziała Risa, zakładając maskę na twarz, która idealnie komponowała się z jej sukienką. Jej uśmiech, choć ukryty, zdradzał ekscytację.
— Chodźmy, zaraz się zacznie — odpowiedziała Solette, czując w sobie ten sam entuzjazm. Cała ta sytuacja była jak coś z innego świata. Czy w Ba Sing Se odbywały się takie uroczystości? Nie!
Obie ruszyły w stronę miejsca, gdzie miała się odbyć uroczystość. Z każdym krokiem ich oczekiwania rosły. W powietrzu czuć było podekscytowanie. Świetlistość maskarady, pełna magii i różnorodnych twarzy, które skrywały swoje prawdziwe oblicza za ozdobami.
Po chwili do uszu dziewczyn doszedł dźwięk muzyki. Delikatne tony fletów i bębnów, które przyciągnęły tłum w kierunku sceny. To był dźwięk, który zapowiadał początek.
Zaczęło się.
— Tak w ogóle, to kto był? — zapytała Risa z uśmiechem, odwracając się na chwilę w stronę Solette. Jej ton był lekki, pełen ciekawości, ale Solette miała wrażenie, że za tym pytaniem kryje się coś więcej.
— Przyjaciele... z Ba Sing Se — odpowiedziała szatynka, nie patrząc na nią, tylko wpatrując się w drogę, która wydawała się jej dłuższa niż w rzeczywistości. Uczucie niepokoju powoli narastało w jej piersi, jakby każda chwila prowadziła ją w stronę czegoś, czego nie była pewna. Czuła, że ta uroczystość to tylko pretekst do rozliczeń, które jeszcze muszą nastąpić.
Risa spojrzała na nią z zaciekawieniem, a na jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech.
— A ten wysoki? To ten, który skradł twoje serce? — zapytała, a na policzkach Solette pojawiły się rumieńce. Maska, którą miała na twarzy, zakrywała jedynie oczy, nos i czoło. Policzki i usta były odsłonięte, więc nie mogła ukryć zawstydzenia.
Solette poczuła, jak jej serce przyspiesza, a rumieńce na twarzy stawały się coraz bardziej widoczne. Miała wrażenie, że cała scena na moment stanęła w miejscu, a muzyka z tła nagle wybrzmiała ciszej.
— Między nami sprawy się skomplikowały — odpowiedziała szczerze, czując, jak ciężar tych słów odchodzi z jej piersi. Chociaż czuła się trochę niekomfortowo, nie chciała kłamać ani udawać, że wszystko jest w porządku. Mimo że sytuacja była trudna, nie mogła dłużej udawać.
— Kiedy ostatni raz go widziałaś? — Risa nie odpuszczała, jej ciekawość rosła z każdą chwilą.
— Przed chwilą — odpowiedziała Solette, wzdychając cicho. Spoglądała w dal, jakby szukając odpowiedzi w przestrzeni wokół siebie.
— A beze mnie? — zapytała Risa, unosząc brwi z wyraźnym zaciekawieniem.
— Wczoraj... — Solette poczuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej. — Po treningu. — Dodała na wydechu, jakby te słowa były dla niej trudniejsze do wypowiedzenia niż mogła się spodziewać.
— I nic się nie pochwaliłaś!? — zapytała Risa, jej ton pełen zaskoczenia i rozbawienia, ale też z nutą troski. Była przyjaciółką Solette i zależało jej na jej szczęściu.
Solette poczuła, jak jej serce wypełnia się uczuciem niepokoju. Wiedziała, że to, co zrobiła, nie było najlepszym rozwiązaniem, ale teraz było już za późno, by się wycofać.
— Nie było czym — odpowiedziała z wahaniem, spojrzała w ziemię, a jej ramiona opadły. Wciąż czuła na sobie ciężar tej rozmowy. — Okłamałam go... i nie wiem, jaki ma po tym stosunek do mnie.
Jej głos zadrżał, a w oczach pojawiły się wątpliwości, które nie znikały, mimo że próbowała je od siebie odepchnąć.
Risa zamilkła na chwilę, starając się zrozumieć, co Solette miała na myśli. Widziała, jak przyjaciółka walczyła z tymi emocjami, a jej serce zaczynało współczuć.
— Sprawa jest prosta. Musisz się dowiedzieć, a żeby to zrobić, musisz z nim porozmawiać — powiedziała Risa, wciąż patrząc na Solette z troską.
Solette pokręciła głową, czując, jak w jej piersi rośnie niepewność.
— Kiedy ja nie wiem, czy on chce... — odpowiedziała z wahaniem, głos jej zadrżał. — Co, jeśli już nie czuje tego samego? Co, jeśli moje kłamstwa tylko go odepchnęły?
Risa uniosła brwi, patrząc na nią z lekkim zdziwieniem.
— Oj Sole, widziałam jego wzrok na tobie. Jestem pewna, że chce. Jego uczucia do ciebie nie wymarły z dnia na dzień — odpowiedziała z przekonaniem. — Widziałaś, jak na ciebie patrzył, prawda? To coś więcej niż tylko przyjaźń.
Solette zadrżała, przypominając sobie te momenty, gdy ich spojrzenia się spotkały. Było w nim coś, co nie pozwalało jej o tym zapomnieć. Ale wciąż czuła, że między nimi było zbyt wiele niewypowiedzianych słów.
— Nie sądzisz, że to toksyczne? Kłamstwa, niedopowiedzenia... — Solette zmarszczyła brwi. — Czułam, jak to wszystko ciąży na mojej duszy. Czy nie jest za późno, żeby to naprawić? Może zbyt wiele się wydarzyło.
Risa wzięła głęboki oddech, patrząc na przyjaciółkę z powagą.
— Skończ. Zaraz będziemy na miejscu. Gdy tam dotrzemy, masz się uśmiechnąć i zagadać — powiedziała Risa, patrząc na Solette z pełnym przekonaniem, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. — Spójrz na to z innej strony. On jest z daleka, a mimo to odnalazł drogę do ciebie, a ty nie wiesz, czy chce z tobą gadać? To nie brzmi jak ktoś, kto by cię unikał.
Solette zamilkła na chwilę, czując, jak te słowa Risy wciąż rezonują w jej sercu. To prawda, że Sokka starał się dotrzeć do niej, mimo że dzieliła ich odległość. I to nie było tylko odległość fizyczna, ale i ta emocjonalna, która zrodziła się po wszystkim, co się wydarzyło. Teraz jednak, stojąc tutaj, wiedziała, że musi stawić czoła tej sytuacji.
— Jesteśmy na miejscu! — powiedziała Risa, krzycząc do przyjaciółki, co wyciągnęło Solette z zamyślenia. Jej głos brzmiał podekscytowanie, ale i z lekkim przeczuciem, jakby miała coś w zanadrzu.
— Wiem! — odpowiedziała ze śmiechem Solette, próbując opanować swoje emocje. Cały czas jej serce biło szybciej, ale wiedziała, że nie może tego zaniedbać. Teraz musiała postawić na odwagę.
— Idę się przywitać z kuzynostwem! Ty weź go poszukaj! — Risa była już w połowie drogi, a jej entuzjazm i poczucie misji były zaraźliwe.
— Postaram się! — odpowiedziała z lekkim uśmiechem, mimo wewnętrznego niepokoju. Wiedziała, że nie będzie to łatwe. Ale może to właśnie teraz była ta chwila, by wyjaśnić wszystko, na co tak długo czekała. Zanim jednak zniknęła za rogiem, zatrzymała się na chwilę, patrząc jeszcze raz na Solette.
— Nie daj się! — dodała z pełnym przekonaniem, a Solette skinęła głową, wiedząc, że to nie tylko słowa otuchy, ale prawdziwa deklaracja wsparcia. Risa była zawsze tam, gdzie Solette jej potrzebowała.
Solette poczuła, jak serce bije jej szybciej. Zanim się zorientowała, Risa już zniknęła w tłumie, a ona została sama. Wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić nerwy.
Teraz nadszedł jej moment.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top