14. Powrót do przeszłości

Avatara już nie ma.

Solette oparła swój policzek na lewej dłoni. Próbowała się skupić na słuchaniu nauczycielki, ale nie potrafiła. Nie przeszkadzał jej nawet łokieć, który wbijajał się w drewniany blat biurka od dłuższej chwili. Z pewnością był on już czerwony i trochę pocharatany od nierównej powierzchni.

Aang odszedł. Bezpowrotnie. — Ta myśl rozdzierała Solette, ale dziewczyna nie mogła tego zmienić. Nie, dopóki nie przestanie się zadręczać.

Solette nie spowodowała ani nie przyczyniła się do jego śmierci, dlaczego więc miała wyrzuty sumienia?

Bo go okłamała. Umarł z myślą, że nie jest magiem i pochodzi z Królestwa Ziemi.

Szatynka cicho westchnęła pod nosem. Wszystkie jej myśli sprowadzały się do Avatara, ponieważ wciąż była zszokowana jego śmiercią. Aż do tego wydarzenia nie zdawała sobie sprawy z kruchości życia. Teraz, gdy jej przyjaciel odszedł, musiała się z tym pogodzić, ale jak mogła to zrobić, skoro w jej głowie wciąż był żywy?

Solette oczami wyobraźni zobaczyła Aanga w swoim pomarańczowym stroju. Stał na jednym z kilku mostów w górnym pierścieniu Ba Sing Se. Miał bardzo rozweseloną twarz. Po chwili spojrzał się na Solette i zaczął do niej machać, aby podeszła do niego. Dziewczyna patrzyła się na niego ze smutkiem. Widziała go bardzo wyraźnie, jakby wciąż taki był.

Stop. Skup się. — Solette starała się oprzytomnieć, ale jej wspomnienie było tak żywe, jakby ta sytuacja działa się w chwili obecnej.

Obraz młodego avatara się zakończył. Solette ze smutkiem podniosła wzrok z zeszytu, w który wpatrywała się zapewne przez kilkanaście minut.

Aang nie dawał jej spokoju. Solette próbowała się pogodzić z jego śmiercią, ale nie mogła. Nie, dopóki wspomnienia przejmowały nad nią kontrolę. Nastolatka nie mogła zapomnieć o Aangu od tak. Był jej przyjacielem, z którym nie pożegnała się zanim odszedł.

Solette przeniosła wzrok na tablicę w klasie. Widniały na niej słowa, które były dla niej obce. Zupełnie jakby nie umiała czytać, a to nie była prawda.

Nastolatka praktycznie nie wiedziała nic o tym, jak umarł Avatar, albo o jego kilku godzinach przed śmiercią. Niby cały Naród Ognia wiwatował, ale ona czuła, że pogłoski nie były do końca prawdziwe. Rzekomo książę Zuko zabił Aanga w Ba Sing Se. Gdzie? Jak? Dlaczego? Tego już nie wiedziała. Solette w swojej głowie miała wiele pytań, a czym dłużej myślała o tej sprawie, tym więcej się ich mnożyło. Jak to się stało? Czy ktoś z jego przyjaciół przeżył? Może uciekli? Upozorowali własną śmierć? Wrócili na biegun?

— Panno Solette, teraz twoja kolej. Wybierz instrument. — Surowa nauczycielka podeszła do dziewczyny i spojrzała się na nią wymownie.

Szatynka wstała bez słowa i podeszła do ściany przy której były najróżniejsze instrumenty. Gdyby chciała mogłaby rozmyślać godzinami, ale dla niej wybór był bardzo prosty. Solette chwyciła skrzypce, które jako pierwsze wpadły jej w oko. Nauczycielka podała jej nuty. Solette spojrzała się na tytuł melodii, ale nie znała jej. Mimo to, starała się zagrać najlepiej jak potrafiła. Tak jak podejrzewała, niezbyt jej to wyszło. Ostatni raz doczynienia ze skrzypcami miała u babci jakieś dziesięć lat temu, więc nie było w tym nic dziwnego. Mimo że utwór nie był długi, ani wymagający to jej brak talentu dało się zauważyć już na korytarzu. Mimo to Solette nie przestawała grać. Stwierdziła, że skoro zaczęła, musi skończyć. Nie ważne jak, ważne, że to zrobiła.

— No cóż, na pewno coś da się z tym zrobić. — Śmiechy rozeszły się po całej klasie. Każda osoba w pomieszczeniu była rozbawiona. Wśród nich była Manami, która uśmiechała się do niej drwiąco.

Solette westchnęła pod nosem.

To była jej pierwsza lekcja i chciała żeby była jej ostatnią.

🔥

— Na pewno nie było aż tak źle. — Powiedziała Sana leżąc na swoim łóżku i przeglądając lokalną gazetę.

— Uwierz mi, było — odrzekła z westchnięciem Solette. Rozmawianie o jej porażce sprawiało, że znów czuła się jak tamtej klasie. — Nie nadaję się do tego. — Wyznała rozczesując czarne włosy Risy.

— Oczywiście, że się nadajesz. — Powiedziała jej przyjaciółka i odwróciła się w stronę Solette, aby na nią spojrzeć.

— Może. — Wzruszyła ramionami, chcąc już zakończyć ten temat.

Poddałam się. Tak szybko się poddałam.Solette poczuła ogromną bezsilność. Dawno się nie poddała. Bardzo dawno temu. Dlaczego była skłonna zrobić to teraz?

— Ale wypisałam się z tych zajęć. — Dokończyła nie przerywając czesania włosów Risy.

— Dlaczego?! — Obie dziewczyny krzyknęły w tym samym momencie i spojrzały się z szokiem na dziewczynę, odrywając się od swoich gazet.

— Mamy wojnę. Granie na jakiś głupich skrzypcach nie pomoże w jej wygraniu. — Burknęła Solette wpinając czerwony kwiat do włosów Risy.

To była sprawa, która nie dawała jej spokoju. Ona już dawno wybrała stronę, po której stoi, ale nic z tym nie zrobiła. Czekała, aż Aang zbawi świat i wszystko wróci do normy, ale skoro umarł, nadzieja odeszła.

— Avatar nie żyje. Wygraną mamy w kieszeni. — Wzruszyła ramionami Sana.

Solette poczuła jakby ktoś wylał na nią kubeł lodowatej wody. W Narodzie Ognia każdy chciał, żeby Ozai wygrał wojnę. Wszyscy z wyjątkiem Solette i rodziców.

— Może masz rację... ale to nie zmienia faktu, że już się nie pojawię na tych zajęciach. Dlaczego nie uprzedziłyście mnie, że uczęszcza na nie Manami? — Zapytała z oburzeniem szatynka, przypominając sobie dziewczynę, z którą ma na pieńku.

— No...

— Gra na harfie, musiałyście to wiedzieć. — Wyznała z przymróżonymi powiekami i patrzyła się na nie osądzająco.

— Nie myślałyśmy, że ją znasz. — Powiedziała z zawstydzeniem Sana.

Solette nic na to nie odpowiedziała.

— Musiałam się przenieść na chórek. — Powiedziała po jakimś czasie szatynka. — Nie można się wypisać z zajęć, tylko jak już to przenieść na inne. Wymysł tego nowego dyrektora. — Powiedziała z lekką irytacją Solette.

— Chórek? Tam chodzi...

— Wiem. Wolę już tą całą Keiko, bo przynajmniej jest w moim wieku. Ze starszą może mi się ciężej bronić. — Wyznała oczami wyobraźni widząc Manami na wojennej ścieżce.

— Ciekawe spostrzeżenie. — Powiedziała Sana.

🔥

2 tygodnie później

Odkąd Aang uciekł z ukradzionego okrętu Narodu Ognia, Drużyna Avatara podróżowała na Appie. Latali nad wrogim terytorium szukając bezpiecznego miejsca. Często się przenosili, ponieważ musieli się udać na wyspę, gdzie miała zostać poprowadzona inwazja przez Sokkę.

Przyjaciele w miastach lub wsiach robili zakupy. Chodzili po nich udając zwykłych cywilów, nawet od czasu do czasu uczęszczali do restauracji. Mimo to, przyjaciele spali w jakiś odludnych miejscach, najczęściej w lasach, lub przy jaskiniach. Początki dla nich były ciężkie. Musieli przywyknąć do życia w cieniu. Na szczęście ukradli ubrania typowe dla cywilów Narodu Ognia. W nich byli niewidzialni dla wroga, dzięki czemu mogli swobodnie poruszać się po lądzie.

— Appa jest zmęczony. — Powiedział Aang pocierając swoje oczy. — Musimy zrobić jakiś postój. — Chłopak ziewnął. Latali już od kilku godzin nad wodą, bez choćby ani jednej wysepki.

— Sokka masz coś? — Zapytała Katara podnosząc wzrok na swojego brata.

Nastolatek z Południowego Plemienia Wody studiował mapę. Był w pełni skupiony na tym co robił i nie zwracał uwagi na otoczenie.

— Sokka! — Krzyknęła jego siostra wybudzając go z transu.

— Co? — Chłopak szybko zaczął się rozglądać na boki. Jego puls przyspieszył. — O co chodzi? — Zapytał zdezorientowany.

— Appa musi poleżeć, znajdź jakieś miejsce gdzie możemy wylądować. — Powiedziała Toph leżąc na brzuchu.

Katara ostrożnie podeszła do swojego brata. Chciała spojrzeć się na mapę, którą trzymał, ponieważ robił to już od dłuższego czasu.

— Miejsca postoju nie znajdziesz na mapie Królestwa Ziemi! — Krzyknęła na niego zirytowana i wydarła mu mapę z rąk. Gdy to zrobiła spojrzała się na nią. Ani trochę nie byli w okolicy.

— Czyżby ktoś szukał swojej dziewczyny? — Powiedziała z uśmiechem Toph, na co chłopak się zaczerwienił i spojrzał na nią wymownie. Niestety, nie mogła tego zobaczyć.

— Lądujemy na tamtej wyspie. — Wskazał palcem kierunek, w którym na horyzoncie zaczął ujawniać się wrogi ląd. Powiedział to trochę szorstko, aby zbyć własną siostrę i Toph.

Aang z uśmiechem pociągnął uprząż Appy, aby go tam skierować. Katara spojrzała się na swojego przyjaciela. Nie umknęło jej uwadze to, że ostatnio był bardziej cichy niż zwykle. Była lekko zaniepokojona, ale póki chłopak zachowywał się normalnie nie zamierzała go wypytywać. W głębi serca nie dziwiła mu się. Chłopak musiał sobie poukładać w głowie własną śmierć i to, że cały wszechświat myślał, że nie żyje.

— Na pewno myślisz, że tam jest bezpiecznie? — Zapytała Katara widząc ostre wierzchołki gór oraz tereny pokryte samymi głazami i skałami. Nie wyglądały zbyt przyjaźnie.

— Oczywiście, że tak. — Odrzekł. — No już, róbcie tą swoją magiczną chmurę i zniżamy się.

Aang wraz z Katarą zaczęli tkać, przez co już po chwili nie można było niczego zauważyć. W okół nich i Appy znajdowała się gęsta mgła, przez którą nic nie można było zobaczyć.

— Uwielbiam tę ciemność. — Powiedział Sokka ironicznie i chwycił się mocniej Appy.

— No co ty, przecież jest jasno. — Powiedziała ze sztucznym uśmiechem Toph, a Sokka spojrzał się na nią wymownie, czego dziewczyna, ani nikt nie mógł zauważyć. On sam nawet nie wiedział, gdzie była Toph.

— Uwaga, zbliżamy się. — Powiedział Aang słysząc, że Appa ocierał się o drzewa. — Trzymajcie się wszyscy.

— Ej, to moja noga! — Krzyknęła Toph i kopnęła nią Sokkę. Niefortunnie chłopak dostał w twarz.

— Ała! Nie mam czego się chwycić! — Krzyknął w panice Sokka, próbując złapać mapę, a przy okazji gęste futro Aappy.

— Cicho bądźcie, jeszcze ktoś nas zauważy! — Katara jak zwykle starała się myśleć trzeźwo i chwyciła się mocniej zwierzęcia.

Po kilkunastu sekundach, przyjaciele bezpiecznie wylądowali na małej wyspie.

— Ciekawe czy coś tu jest. — Powiedział zaciekawiony Aang rozglądając się na boki. Dookoła niego znajdowały się drzewa i krzewy, które przypominały roślinność występującą w dżungli. Na szczęście, nie były bardzo gęste, przez co można było widzieć więcej niż metr.

— Jest. — Powiedziała Toph klękając na kolanach. — Jest tu kilkadziesiąt opuszczonych kopalni. — Dziewczyna dotknęła swoimi dłońmi ziemi, aby lepiej widzieć.

— Ciekawe dlaczego je zamknęli? Może inwazja kosmitów? — Powiedział Sokka głosem zza światów i ruszając się dziwnie. W ten sposób starał się naśladować obcego.

Katara, Aang i Toph spojrzeli się na niego z lekkim znudzeniem, prawdopodbnie zastanawiając się dlaczego się z nim zadają. W pewnym sensie byli przyzwyczajeni do tego, że jest wariatem.

— Gdybym był zielony bardziej przypominałbym kosmitę. — Powiedział nastolatek z rozczarowaniem, pochylając się do przodu. Przednie ręce opadły mu bezwładnie.

— Jeśli chcesz to zaraz możesz nim być. — Powiedziała Toph i kopnęła nogą w ziemię. Otwarła lewą dłoń i po chwili z ziemi wyskoczył pokaźnych rozmiarów robal. Gdy poczuła go pod palcami, ścisnęła swoją dłoń i wyciągnęła ją przed siebie. Robak miał może około 40 centymetrów długości i był zielono-niebieski.

— Fuj! — Katara i Anng wzdrygnęli się i nawet nie hamowali swojej reakcji. Tak samo zareagowali, gdy Sokka kupił dwugłową rybę.

— Fuj! Zabieraj mi to sprzed nosa! — Krzyczał Sokka w panice, widząc wijące się stworzenie przed jego twarzą. — Jest tak ohydny jak gluty Appy!

Wspomniane zwierzę spojrzało się na Sokkę tak, jakby chciało go osmarkać. Gdy Sokka zauważył jego wzrok, odsunął się od niego jak i od Toph

— Szkoda. Miałam nadzieję, że jednak zrobisz się na kosmitę. — Zaśmiała się a wraz z nią Katara i Aang. Sokki w tym czasie starał się opanować.

— No cóż, następnym razem. — Powiedziała Katara ze śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top