12. Czerwona Wyspa

Powrót do domu zapowiadał się bardzo dobrze, jednak w rzeczywistości okazał się on znacznie trudniejszy, niż Solette mogła sobie wyobrazić. Dotychczas myślała, że jej najbliższe dni będą beztroską sielanką, w których będzie nadrabiać wszystkie stracone chwile. W dodatku nastolatka była zdala od agentów i murów przez co mogła stać się wolna, lecz tylko tak myślała.

Już kolejnego dnia po powrocie do domu, Marina powiadomiła córkę, że od przyszłego tygodnia zaczynie chodzić do szkoły. Był to pierwszy cios, który uderzył w Solette. Dotychczas myślała, że tak jak w Ba Sing Se, będzie miała nauczanie domowe. Zawiodła się, ale przybrała sztuczny uśmiech na twarz, ponieważ nie chciała rozczarować mamy. Solette wiedziała, że będzie musiała dać z siebie wszystko, aby przetrwać w tamtym miejscu. Nie od dziś wiedziała, że szkoły w Narodzie Ognia są surowe i nieco sztywne. Panują w nich reguły i dziwne tradycje, które początków sięgają jej pradziadków, przez co Solette uważała, że są staroświeckie.

Po tej wiadomości, jej dzień nie był zbyt optymistyczny. Zadręczała się czarnymi scenariuszami, które prawdopodobnie nigdy się nie wydarzą i mimo że starała się tego nie robić, myśli same wybiegały w przyszłość. Solette musiała skupić się na teraźniejszości. W tym momencie powinna się rozpakowywać i nastawić psychicznie na powrót do szkoły. Starała się myśleć pozytywnie i uspokoić się w myślach, że wszystko się ułoży, ale stos wielkich pudeł i skrzyń w pokoju wcale jej nie pomagał, wręcz ją dobijał. Jedyny plus, który wynikał z pójścia do szkoły to był kontakt z rówieśnikami. Na ten moment nie widziała innych zalet.

- Solette! Obiad! Chodź szybko bo ostygnie! - Krzyczała mama z jadalni.

- To go sobie odgrzeję - Wysyczała pod nosem i wstała z krzesła na którym siedziała. Z frustracją puściła swoje przednie kosmyki włosów, które nie chciały się ładnie upiąć.

Kilkanaście sekund później nastolatka usiadła przy stole, na swoim dawnym miejscu. Chwyciła łyżkę do ręki i wolno zaczęła jeść. Nie śpieszyło jej się wrócić do zagraconego pokoju.

Nagle po całym salonie rozległo się pukanie do drzwi. Solette z niechęcią odłożyła łyżkę do miski, z której jadła. Gdy jej mama to zobaczyła, od razu się podniosła. Wiedziała, że jej córka nie miała w ostatnim czasie apetytu, dlatego nie chciała, aby przerywała sobie w jedzeniu.

- Ja otworzę. - Powiedziała Marina i przybrała sztuczny uśmiech na twarzy. Gdy otworzyła drzwi spojrzała się dwie osoby w drzwiach. Znała je doskonale, dlatego szeroki uśmiech pojawił się na twarzy mamy Solette.

— Marina! Jak dobrze cię widzieć! Ile to lat minęło?

— Sporo, zdecydowanie za dużo. — Odrzekła kobieta z uśmiechem. — Może wejdziecie? Wypijemy jakiś napar...

— Oh, my tylko przyszliśmy się przywitać, jakoże znowu jesteśmy sąsiadami. — Powiedział mąż Sho. — A to jest prezent od nas. — Powiedział czarnowłosy mężczyzna i wręczył starannie zapakowane pudełeko. Solette zapamiętała go jako Hiroshiego. Miała nadzieję, że nie przekręciła imienia.

— Dziękujemy, jest nam ogromnie miło. — Podziękowała Marina z uśmiechem.

— Może Solette zechciałaby się spotkać z Risą? Dawno się nie widziały i pewnie będą chciały odrobić zaległości.

Oczy Mariny się poszerzyły wraz z uśmiechem na twarzy.

— Oczywiście, niech przyjdzie jak tylko odpocznie po szkole. Moja córka musi się od nowa zaklimatyzować a myślę, że Risa jest idealną osobą do wdrążenia jej.

Sole cały czas podsłuchiwała rozmowę toczącą się w pokoju obok. Na wieść o dawnej przyjaciółce się rozpogodziła. Miała nadzieję, że mimo upływu lat, znajdą wspólny język.

Gdy Marina przyszła do pokoju, Solette udała się z miską do kuchni, w celu umycia jej.

— Widzisz się dzisiaj z Risą. — Powiedziała mama Solette.

Nastolatka uśmiechnęła się delikatnie.

— Wiem, słyszałam. Idę się dalej rozpakowywać. — Zawiadomiła i udała się do swojego pokoju. Gdy przeszła przez jego próg, jednym ruchem dłoni zapaliła wszystkie świeczki. Solette wzięła głęboki oddech, a wraz z nim ogień się powiększył. Po chwili znów wrócił do normy, a Solette poczuła się odprężona. Teraz nie musiała ani kłamać, ani się ukrywać.

Dziewczyna podeszła do swojej szafy i zaczęła robić w niej porządek. Mimo że wczoraj wyrzuciła z niej stare ubrania, to musiała je posegregować, ponieważ niektóre z nich mogły jeszcze posłużyć jako szmatki do sprzątania. Niestety, większość nie nadawała się kompletnie do niczego, więc musiała je wyrzucić. Gdy Solette posegregowała je, wytarła puste półki i na wieszakach powiesiła wszystkie swoje sukienki i nakrycia wierzchne. Ze zrezygnowaniem stwierdziła, że było tego dużo więcej niż przypuszczała. Na szczęście uporała się z nimi. Układanie ich według kolorów i długości rękawów zajęło jej zbyt wiele czasu, ponieważ jej zajęcie przerwał krzyk mamy.

— Sole, pośpiesz się! Risa już przyszła.

Solette ruszyła biegiem w stronę drzwi wejściowych.

— Risa — Z szerokim uśmiechem na ustach podeszła do czarnowłosej dziewczyny i uścisnęła ją. — Miło cię znowu widzieć. — Powiedziała Solette odsuwając się od dawnej przyjaciółki. Patrzyła jej głęboko w oczy i cały czas trzymała ją za dłonie.

— Ciebie również. Chodź, muszę cię dużo opowiedzieć. — Czarnowłosa pociągnęła ją za ramię. Solette myślała, że się przewróci, ale na szczęście złapała równowagę.

— Um, jasne. — Wykrztusiła z siebie Solette i zamyknęła za sobą drzwi. — Nie mogę uwierzyć, że znów cię widzę. — Wyznała oddychając głęboko.

— Szczerze to ja również. Brakowało mi ciebie. Chodź, pokażę ci główny plac i okolicę. Można powiedzieć, że jest po remoncie, ale czasami coś na nim robią. — Czarnowłosa pociągnęła ją za sobą.

— Nie wierzę. Naprawdę? — Zapytała z niedowierzaniem. Kiedy ostatni raz tu była, zapamiętała rynek jako bardzo zaniedbany, a nawet można powiedzieć, że trochę obskurny. W centrum znajdowało się dużo starych budynków, które z każdym rokiem zmieniały się w ruiny.

Czarnowłosa kiwała twierdząco głową.

— Jak było w Ba Sing Se? Podobało ci się? — Zapytała Risa doskonale znając odpowiedź. Co jakiś czas wysyłały sobie listy i w niemal każdym pojawiało się zdanie o tym jak Solette nienawidzi tego miasta.

— Tia... dobrze że wróciłam z powrotem. — Powiedziała z uśmiechem i objęła ją ramieniem.

— Wiesz... odkąd wyjechałaś było tu strasznie nudno. Poważnie. Na tyle, że musiałam znaleźć sobie innych przyjaciół, ale powiem ci sekret. — Risa ściszyła głos przybliżając się do jej ucha. — Nawet w połowie nie są tacy świetni jak ty.

Solette zachichotała i ściągnęła z niej swoje ramię.

— Kiedy ich poznam? — Zapytała z uśmiechem dusząc w sobie ziarno niepewności.

— Niedługo. Jak łaskawie wrócisz do szkoły. — Dziewczyna dała jej kuśkańca w ramię, na co szatynka się roześmiała.

— Myślisz, że ich polubię?

— Oj Sole, Sole, oczywiście, że tak. Kto by cię nie polubił? Zresztą... a dobra nie ważne. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. — Risa szła z szerokim uśmiechem.

— Wow. Czy tu nie stał ten stary, nawiedzony dom? — Zapytała nagle Sole podnosząc głos z zachwytu. Teraz w tym miejscu był park z małymi fontannami, stawem i ładnymi latarniami.

— A to? To już jest od dobrych paru lat, ale masz rację zbliżamy się do rynku. Ostatnia prosta i zemdlejesz z zachwytu. — Powiedziała Risa śmiejąc się.

— Cześć Risa. — Nagle obie dziewczyny usłyszały głos i musiały się porozglądać, aby zrozumieć skąd dochodzi.

— Witaj Ian. Coś się stało? — Zapytała ze zmartwieniem Risa.

— Widziałem cię, więc pomyślałem, że się przywitam. — Wysoki, czarnowłosy chłopak uśmiechnął się. Miał na sobie czerwoną koszulę z krótkim rękawem, pod którą rysowały się mięśnie.

— Solette to jest Ian, Ian to jest Solette. Moja przyjaciółka.

— Hej.

— Witaj. — Chłopak ucałował wierzch jej dłoni. — Nigdy cię nie widziałem. Jesteś tu nowa?

— W zasadzie to stara. — Zaśmiala się. — Opuściłam tę wyspę na kilka lat, ale już wróciłam.

— Wiesz Ian, chętnie porozmawiałybyśmy dłużej, ale mamy sporo do nadrobienia. Widzimy się w szkole. — Powiedziała Risa mając nadzieję, że chłopak zrozumie, że nie jest obecnie potrzebny.

— Widzimy się. — Zasalutował i odszedł tylko w sobie znanym kierunku.

— Ej, czemu to zrobiłaś? — Zapytała z lekkim oburzeniem Solette. — Był słodki.

— Słodki. — Zadrwiła czarnowłosa. — Widzi tylko czubek własnego nosa. Nic więcej.

Solette spojrzała się na nią w szoku. Nie znała chłopaka, ale zrobił na niej dobre pierwsze wrażenie.

Po krótkiej chwili marszu, nastolatki znalazły się na rynku. Solette otworzyła szeroko oczy. Po starych ruinach nie było śladu. Teraz stały białe, piętrowe domy z czerwonymi dachami. Na środku placu znajdowała się duża fontanna z posągiem przedstawiająca Avatara Roko. Oprócz tego na rynku znajdowały się klomby, przy których znajdowały się ławeczki z latarniami.

— O jej. — To było jedyne co mogła z siebie wydusić. — Nie myślałam, że można zrobić tak pięknie.

Risa się zaśmiała.

— Zdumiewające, prawda?

— Bardzo. — Powiedziała z zachwytem Solette.

— Widzisz tamtą ulicę? — Risa wskazała otwartą dłonią na miejsce znajdujące się w oddali. — Jest zamknięta. Budują coś w rodzaju podestu dla artystów z dalekich miast. Być może będą wystawiać tam sztukę. Nie wiem.

— Przynajmniej pokazów magicznych nie będzie pod lasem. — Zaśmiała się Solette. — No wiesz, przy tej wiedźmie.

— Sama jesteś wiedźmą, wiedźmo. — Zaśmiała się. — No, ale tak, już żadna starsza pani nie będzie nikogo straszyć. — Wzruszyła ramionami czarnowłosa. — Chodź, pokażę ci szkołę. Ona też się zmieniła.

— Może powiedz mi lepiej, co się nie zmieniło? — Zapytała przewracając oczami Solette.

— Ty. — Sojrzała na nią z szerokim uśmiechem. — Jesteś stała jak skała. Widać, że dorastałaś w Królestwie Ziemi. — Czarnowłosa zmierzwiła jej włosy.

— Ej! Uważaj! Dzisiaj kompletnie mi się nie układają!

— Masz rację, przepraszam. — Risa zaczęła poprawiać jej rozmierzwione kosmyki. — Nie wiadomo kiedy spotkasz swojego księcia z bajki.

— Ha, ha, bardzo śmieszne. — Powiedziała trochę ironiczne, po czym delikatne rumieńce pojawiły się na jej twarzy.

Risa przez chwilę patrzyła się na przyjaciółkę z niedowierzaniem.

— No nie gadaj! — Krzyknęła z szokiem, a kilka przypadkowych przechodniów spojrzało się na nią. — Nie myślałam, że masz chłopaka. — Zapisnęła wyraźnie ucieszona.

— Co? Eee, hm... — Solette się jąkała. Sama nie wiedziała co chciała powiedzieć. — To skomplikowane. — Wydusiła z siebie w końcu.

— Wiedziałam! Czyli masz! — Krzyczała wyraźnie uradowana Risa, a Solette miała ochotę zapaść się pod ziemię.

— Już więcej się nie spotkamy. Pewnie. — Dodała żeby przekonać samą siebie. Wiedziała, że to było coś w rodzaju wakacyjnej miłości, która skończy się wraz z porywem zimnych wiatrów.

— Był magiem? — Zapytała ucieszona.

— Nie.

— Był z Ba Sing Se?

— Nie.

— Pochodził z Królestwa Ziemi?

Solette nie wytrzymała.

— Nie, nie, nie i nie! Nie chce o nim teraz rozmawiać. — Wybuchnęła w końcu nastolatka.

— No dobrze, dam ci spokój. — Powiedziała z westchnięciem Risa, a Solette trochę się uspokoiła. Była rozdrażniona pytaniami o Sokkę, ale nie musiała wyładowywać się na niej.

— A ty miałaś kogoś? — Zapytała miło Solette.

— Niestety nie. Wiesz, to chyba nie dla mnie. Ta cała miłość. Spójrz na tych chłopaków, a raczej chłopców. — Czarnowłosa kiwnęła głową w stronę młodzieńców. — Jeden z nich ma bardzo wysokie ego, a drugi myśli, że może mieć każdą dziewczynę jaka tylko mu się spodoba. Nie ma nikogo ciekawego.

— Ej, ta wyspa wcale nie jest taka mała. Na pewno prędzej czy później kogoś spotkasz.

— Tak myślisz? — Zapytała starając się odgromić smutek.

— Tak. Zobaczysz, jeszcze będziemy chodzić na podwójne randki. — Solette posłała jej ciepły uśmiech.

— Mam taką nadzieję. O, spójrz, to szkoła magii ognia. Uczą tu najlepsi nauczyciele z naszej wyspy. — Pokazała dłonią duży biały budynek ze złotymi zdobieniami.

— Chodzisz tutaj? — Zapytała Solette będąc w szoku.

— Chodziłam. Zrezygnowałam po drugiej lekcji.

— Czemu? Czy to przez rodziców? — Zapytała ze zmartwieniem Solette. Wiedziała, że rodzice Risy nie należeli do najbogatszych ludzi w mieście. Nie to, że byli biedni. Byli po prostu przeciętni, a wydanie dziecka do najlepszej szkoły na wyspie wiązało się z dużymi kosztami.

— Coś ty. — Pokiwała przecząco głową. — Sama odeszłam. Właściwie to przez uczniów. Chodzi tam bardzo dużo młodzieńców, których ojcowie są w wojsku. Nie rozumieją czym jest tkanie. Magia ognia polega na pięknie — czarnowłosa zacisnęła dłonie w pięść, aby po chwili ją otworzyć. Na jej dłoni znajdował się ognisty ptaszek, który po chwili zaczął lecieć, po to aby się wypalić. Kiedy zniknął dziewczyna kontynuowała. — A nie na sile mięśni.

— Wow. Jak się tego nauczyłaś? — Zapytała z niedowierzaniem Solette. — Od swojego wujka magika?

Risa uśmiechnęła się sztucznie.

— Od niego o tym usłyszałam. Nauczyłam się w szkole tkania Ognia Yasu. Jak znudzi ci się najlepsza szkoła, polecam moją. — Powiedziała z uśmiechem Risa.

— Czemu myślisz, że tam pójdę? — Zapytała w szoku Solette.

— Oh, proszę cię. Rodzice na pewno cię tam wyślą. Czemu mieliby tego nie robić? — Zapytała Risa obracając swoim pierścionkiem na palcu.

Solette nie chciała komentować tego w żaden sposób.

— A zwykła szkoła? To ta przy wiśniowej alei? — Zapytała Solette z szybko bijącym sercem. To właśnie jej bała się najbardziej. W takim miejscu nie można było używać magii, ponieważ nie każdy uczeń potrafił tkać. Panowały w niej surowe zasady i uczyły wiedzy nie tylko o Narodzie Ognia, ale też o całym świecie, historii, duchach, a także poszerzały wiedzę z zakresu matematyki.

— Tak, do niej chodzimy razem. — Powiedziała z uśmiechem Risa.

— Całe szczęście. Jest ciężko? — Zapytała Sole, a Risa spojrzała się na nią niezrozumiale. — W szkole.

— No... niektóry nauczyciele to stare... — Risa spojrzała się na pana Shu rozmawiającego po drugiej stronie ulicy i patrzącego się na tę osobę z wyższością. — Jest dobrze, mogło być gorzej. — Dodała po chwili.

— Dzięki, uspokoiło mnie to — odetchnęła z ulgą Sole.

— Widzisz tamtą dziewczynę? — Zapytała ściszonym głosem Risa. — Tą w czarnych włosach.

— Którą? — Zaczęła się rozglądać na boki w celu znalezienia odpowiedniej osoby. — To ta niska?

— Nie, ta wysoka. — Odrzekła czarnowłosa. — To Keiko. Zresztą, imienia nie musisz znać. Ona nie lubi mnie. Bardzo. Ciebie pewnie też nie polubi za to, że ze mną się zadajesz. Uważaj na nią, jest niebezpieczna. Rok temu jednej dziewczynie spaliła włosy i do dziś w niektórych miejscach jest łysa.

— Co ty. Poważnie?

— Poważnie. Zawieszoną ją i zesłano na prace społeczne, ale wciąż tu jest. Niby ze względu na rodziców dyrektor dał jej ostatnią szansę.

— Myślisz, że w krótce znowu ją zawieszą? — Zapytała z zaciekawieniem Solette.

— No nie wiem. Być może? — Zapytała ze zmarszczonymi brwiami.

— Ma ładną cerę. — Powiedziała po chwili przyglądania się jej Solette.

— I głos. Należy do jednej z pięciu osób, które śpiewają hymn szkoły w ważne dni. Uwierz mi, wybrano ją spośród setek osób. To już zaszczyt. Ale ty też masz szanse. — Dodała po chwili nerwowo, nie chcąc urazić swojej przyjaciółki.

— Dzięki za wiarę. Wracamy? Robi się już późno. — Powiedziała Solette ziewając. Słońce powoli zachodziło, a musiała jeszcze posprzątać mna swoim łóżku, jeśli chciała na nim spać.

— Wypadałoby. Ty masz wolne, ale ja mam jutro szkołę. Szczęściara.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top