11. Pożegnanie
— Raz kozie śmierć. — Powiedziała pod nosem Solette i zapukała w drzwi z ciemnego drewna. Miała nadzieję, że ktoś jej otworzy, ponieważ nie przyszła bez przyczyny pod dom Sokki.
Solette nie czekała długo, ponieważ już po chwili ujrzała Katarę. Dziewczyna nie była zbyt uśmiechnięta.
— Co tu robisz? — Zapytała bez ogródek dziewczyna z Południowego Plemienia Wody.
Solette przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, ale stwierdziła, że nie będzie owijać w bawełnę.
— Przyszłam się pożegnać. — Wyznała i spojrzała się prosto w oczy Katary, które wyrażały zdziwienie. — Mogę wejść?
Brunetka wahała się przez chwilę, ale postanowiła wpuścić Solette do środka. Szatynka weszła do salonu z lekkim zawahaniem. Może jednak nie powinna tego robić?
— Dlaczego wyjeżdżasz? — Zapytała Toph, pojawiając się znikąd.
Solette spojrzała na nią. Wyglądała tak samo jak za każdym razem, gdy ją spotykała. Ta sama zielona sukienka, opaska na głowie i brak butów.
— Nieciekawie się dzieje w pracy rodziców. — Odrzekła i nieśmiało spojrzała się na młodego maga ziemi. — Przez to wracamy na naszą rodzinną wyspę. Nawet nie wiecie jak się z tego powodu cieszę. — Odetchnęła z ulgą. Myśl o powrocie napawał ją szczęściem.
— Czy przypadkiem twoi rodzice nie pracują z Long Fengiem? — Zapytała Toph z nutą podejrzliwości.
— Pracują. — Odrzekła i wzruszyła ramionami. — Najwidoczniej mieli go dość, nie dziwię się.
Solette miała nadzieję, że nikt nie pociągnie tego tematu dalej.
— Kiedy wyjeżdżasz? — Zapytała tym razem Katara.
— Jutro o świcie. — Odpowiedziała i skrzyżowała swoje ramiona. Już niebawem miała szansę na nowe, spokojne życie. — A wy?
— Nadal nie znaleźliśmy Appy. Dowiedzieliśmy się, że ponoć zabrali go na Wielorybią Wyspę.
Solette rozszerzyła swoje oczy. To było bardzo, ale to bardzo daleko od tego przeklętego miasta.
— Ale prawdopodobnie kłamali i Appa jest gdzieś w Ba Sing Se. Musimy go tylko znaleźć.
Solette posłała im smutny uśmiech. Miasto było ogromne, pełne zakamarków i tunelów.
— Mam nadzieję, że wam się uda. — Odrzekła ze szczerością.
— Wróciliśmy z zakupami! — Krzyknął Aang, który przekroczył próg drzwi wraz z Momo. Po chwili przyszedł Sokka, który był obładowany zapasami.
— Raczej ja wróciłem. — Wymamrotał pod nosem nastolatek i odłożył prowiant obok toreb Katary.
— Solette! Co ty tu robisz? — Krzyknął uradowany avatar widząc dziewczynę.
Szatynka uśmiechnęła się delikatnie do niego. Jak widać tylko avatar miał do niej dobre nastawienie.
— Solette? — Sokka słysząc to imię upuścił kilka jabłek, przez co rozsypały się na ziemię. Szybko je pozbierał i niezręcznie uśmiechnął się do dziewczyny.
— Przyszłam się pożegnać. Opuszczam Ba Sing Se. — Wyznała patrząc się na nich z delikatnym uśmiechem.
Chłopacy stali w szoku i nawet się nie poruszali.
— Ty tak na poważnie? — Zapytał Aang.
— Kiedy? — Zapytał Sokka i posmutniał. Wiedział, że kiedyś nastąpi czas rozłąki, ale nie spodziewał się, że to się stanie tak szybko.
— Jutro o świcie. — Mimo wszystko, Solette zrobiło się trochę smutno. Poznała wspaniałych ludzi i musiała się z nimi pożegnać. Raz na zawsze.
— Sokka, mam coś dla ciebie. Na pożegnanie. — Solette podeszła do nastolatka i przez chwilę grzebała w kieszeni, aż wyciągnęła minerał. —To awenturyn czerwony. Wzięłam go z rodzinnej wyspy po to, aby każdego dnia w Ba Sing Se przypominać sobie o piękniejszych miejscach.
Nastolatka podała Socce kamień, który spędził z nią kilka lat. Nie był zbyt duży, ale nadrabiał piękną, intensywną barwą.
Nastolatek z Południowego Plemienia Wody myślał, że się zaśmieje z tego podarunku, ale zrozumiał, że przez prawie całe swoje życie nie wiedział na żywo kamieni, ponieważ na biegunie miał pod stopami tylko śnieg i lód. Widząc poważny wyraz twarzy Solette zrozumiał, że nie był to zwykły minerał; należał do niej, a teraz do niego. Ten głupi kamień był związany z duszą Solette, która niebawem miała opuścić chłopaka raz na zawsze.
— Dziękuję — tylko tyle potrafił z siebie wydusić. Nigdy nie lubił pożegnań.
Sokka przez chwilę wpatrywał się w minerał, po czym spojrzał w oczy Solette. Czuł, że dziewczyna była smutna i za wszelką cenę starała się to zamaskować. Poznał ją na tyle, aby to wiedzieć.
— Miło było mi was wszystkich poznać. Naprawdę. — Solette posłała im wszystkim promienny uśmiech. — Mam nadzieję, że uda wam się pokonać władcę ognia. Trzymam za was kciuki i do zobaczenia.
Solette opuściła dom. Targały ją różne emocje. Już jutro o tej godzinie będzie w podróży. Rozpocznie nowy rozdział.
— Hej, Solette! Zaczekaj! — Krzyknął Sokka w biegu. Starał się dogonić szatynkę.
Solette usłyszała chłopaka, dlatego zatrzymała się. Po chwili Sokka stał przed nią.
— Skąd jesteś? — Zapytał a dziewczyna spojrzała się na niego jakby nie rozumiała tego co do niej mówił.
— Co?
— Skąd jesteś? — Ponowił swoje pytanie. — Mówiłaś, że wracasz na rodzinną wyspę. Którą dokładnie? — Zapytał, a szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Solette uderzyła fala gorąca. Mogła skłamać, rzucić jakimś wymijającym tekstem, albo zrobić cokolwiek innego, ale w tej chwili uważała, że szczerość będzie najlepsza.
— Czerwoną. Jestem z Czerwonej Wyspy. — Powiedziała a delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Mimo że pochodziła z Narodu Ognia, była z tego dumna. Cieszyła się, że może tam wrócić. Składało się na to wiele czynników, ale głównym było to, że w końcu nie musiala się ukrywać.
Sokka przyjął jej odpowiedź z uśmiechem.
— Kiedy znajdziemy Appę, przylecimy cię odwiedzić. — Odrzekł. Nie wiedział, gdzie leżała ta wyspa, ale nie był to dla niego żaden problem. Jeśli wojna miała się w krótce skończyć, to zobaczą się znowu szybciej niż przypuszczają.
— Dziękuję... za wszystko. — Odrzekła i zbliżyła się do Sokki, aby go pocałować. Gdy złączyła swoje usta z jego, chłopak od razu odwzajemnił gest i otulił ją ramionami.
— Obiecuję, że jeszcze się zobaczymy. — Odrzekł z powagą w głosie, po to aby po chwili posłać jej szeroki uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top