10. Akcja ratunkowa
Minął tydzień odkąd Solette zerwała przyjaźń ze Sokką. Okazał się on znacznie cięższy dla niego niż się na początku zdawało. W końcu, znali się krótko. Bardzo. Kto by przypuszczał, że aż takie mocne uczucia będzie do niej żywił?
Syn Hakody nie miał humoru, a zbliżająca się godzina dwudziesta wcale nie cieszyła go. Chciał opuścić jak najszybciej to miasto, ale nie mógł. Wciąż szukali Appy. Byli w potrzasku.
Nastolatek zadręczał się cały czas. Katara próbowała przemówić mu do rozumu, że to tylko dziewczyna, ale nie potrafiła. Sokka potrafił być bardzo uparty.
— Może nie powinienem jej całować? Może żałowała, że odwzajemniła pocałunek? — Te myśli nie dawały mu spokoju.
Nastolatek z Południowego Plemienia Wody czuł, że dostawał na głowę. Niewiedza go niszczyła, a ciekawość zżerała od środka.
Sokka nadal nie miał pojęcia co się stało. Sole od początku znała odpowiedzi na wszystkie jego pytania. Milczała jak grób i za nic nie chciała puścić pary z ust. Gdyby wiedział, że tak potoczą się ich losy naciskałby na nią bardziej, albo nie dopuściłby jej do swojego serca. Teraz nie mógł już nic zrobić. Był całkowicie bezradny.
Mimo tego co zrobiła Solette, nie był na nią bardzo zły. Cały swój gniew przelewał na agentów Dai Li. To przez nich wszystko się tak posypało. Sokka wiedział, że musiał istnieć jakiś powód, dlaczego Solette się od niego odcięła. Oczywistym było, że chodziło w tym wszystkim o Long Fenga, a przynajmniej starał się w to wierzyć. Jeśli Solette miała problemy, zamierzał jej pomóc.
Sokka na samą myśl o twarzy dziewczyny i jej głosie czuł ciepło w sercu. Naprawdę spodobała mu się przez ten czas i miał nadzieję, że jeszcze ich drogi się spotkają.
— Chce się ktoś przejść? — Zapytał Sokka wstając i otrzepując się z niewidzialnego kurzu.
Odpowiedziała mu cisza.
— Świetnie, sam pójdę. — Nastolatek ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Zanim opuścił pomieszczenie, wziął swój bumerang i zniknął bez pożegnania.
Trzask drzwi sprawił, że Katara podniosła głowę z maty.
— Może jednak mogliśmy z nim pójść? — Zapytała siostra Sokki i spojrzała na pozostałe osoby.
— Sokka jest dużym chłopcem, poradzi sobie. — Ziewnęła Toph.
☆
Nastolatek już od godziny zwiedzał Ba Sing Se. Natknął się jedynie na pojedyncze osoby w eleganckich strojach. Domyślił się, że byli jakąś szychą w mieście, ale poza tym, nie zwracał na nich uwagi.
Socce godzina minęła bardzo szybko. Sam się zdziwił jak to było możliwe, ale jeśli się szło i miało czym zapełnić swoje myśli, czas leciał jak szalony i nawet nie patrzył, by mógł płynąć wstecz.
Nastolatek bardzo chciał zobaczyć Solette. Sprawdzić, czy jest cała i zdrowa, ale myśl, w jaki sposób go potraktowała nie dawała mu spokoju.
Po jakiś dziesięciu minutach chłopak postanowił, że pójdzie na ostatnie minuty występu Solette. Zanim dotarł na miejsce, również minęło kilka minut.
Sokka spojrzał się na plac. Był pusty. Nie było nikogo z wyjątkiem zwykłych przechodniów. Nastolatek chciał odejśćz gdy przypomniał sobie o jednych ze słów dziewczyny, a mianowicie o tym, że nigdy nie kończy przed czasem. Tym razem skończyła, co zaniepokoiło chłopaka.
— Przepraszam, wiecie może, gdzie jest tutejsza śpiewaczka? — Zapytał ochoczo Sokka jakiś przypadkowych ludzi spotkanych na ulicy.
— Jest tam — wskazała miejsce jedna z kobiet. — Walczy z jakimś młodzieńcem.
Gdy Sokka usłyszał te słowa, natychmiast pobiegł w tę strony. Przeraził się nienażarty, mając nadzieję, że nie walczy z Long Fengiem.
Jakie było jego wielkie zdziwienie, gdy zobaczył jak Sole walczyła z Jetem.
Nastolatek był niemal pewien, że chłopak dalej bawi się w buszy i przewodzi swoimi ludźmi.
Teraz Jet był sam. Całkiem sam z Sole. W okół nich znajdowało się kilka osób, które były usmarowane jakąś sadzą. Dopiero później spostrzegł, że zarówno oni jak i Sole wraz z Jetem też byli.
— Zamach.
Sokka nie myśląc dłużej ruszył na chłopaka. W myślach przybił sobie piątkę, że wzięcie bumerangu to był dobry pomysł.
— Zostaw ją! — Krzyknął Sokka, gdy rzucił się na Jeta.
Chłopak spojrzał się na syna Hakody z szokiem.
— To mag ognia! Jak cała jej rodzina! Musicie mi uwierzyć! — Krzyczał Jet jakby był opętany.
Oczywistym było, że Sokka mu nie uwierzył. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby kiedykolwiek brunet mówił prawdę.
— Daj spokój Jet. Wracaj do siebie. — Powiedział Sokka przez zaciśnięte zęby.
— Uwierz mi! Mówię prawdę! — Jet starał się odepchnąć Sokkę i ruszyć na dziewczynę, ale nie udało mu się to. - Akurat ty potrafisz przejrzeć człowieka! A przynajmniej potrafiłeś!
Solette, która opierała się o ścianę, w końcu mogła wyrównać oddech. Nie myślała, że będzie musiała się bronić, ponieważ Dai Li z reguły szybko wkraczali do akcji. Niestety, teraz się spóźniali o parę minut.
— Uciekaj stąd. — Powiedział z trudem Sokka. Cały czas siłował się z Jetem o dominację i póki co wygrywał, ale wiedział, że nie miał dużo czasu.
— Nie zostawię cię! — Krzyknęła w panice, ponieważ poczuła dłoń na swoim ramieniu. Wystraszyła się, ale gdy zobaczyła agentów Dai Li, uspokoiła się. Gdy świadkowie zeznali co się stało, wyprowadzili domniemanego Jeta w tylko im znane miejsce.
— Wszystko w porządku? — Zapytał Sokka, niemrawo patrząc się na dziewczynę.
Solette zamiast mu odpowiedzieć, przytuliła go mocno do siebie, a chłopak na szczęście odwzajemnił jej uścisk.
— Przepraszam. — Wciąż czuła szybkie bicie swojego serca. Cały czas czuła strach krążący w jej ciele.
— Musimy porozmawiać.
☆
— Wyjeżdżamy. — Było to pierwsze słowo jakie usłyszała po przyjściu do domu.
Sole była tak roztrzęsiona, że uznała to za kłamstwo. Na szczęście nim nie było. Dziewczyna potrzebowała czasu, aby zaakceptować sytuację.
— W końcu. — Powiedziała z ulgą. — Kiedy?
— Za tydzień. Musimy się spakować i dokończyć kilka niezakończonych spraw.
— Okej, idę się pakować. Trochę mam swoich rzeczy.
Szatynka zaczęła iść w stronę swojego pokoju.
— Sole.
— Tak? — Zapytała nie wiedząc czego się spodziewać.
— Słyszałam o tym co się dzisiaj wydarzyło. Prześpij się. Musisz odpocząć
— Mhm. — Mruknęła jedynie i odeszła z zamiarem położenia się na swoim materacu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top