7 - Płacz, Chuuya

Ciasno oplatające go w pasie ręce Dazaia znacznie utrudniały mu prowadzenie, starał się jednak z całych sił skupić na drodze. Próbował go przestraszyć kilka razy, dość niebezpiecznie przyspieszając lub gwałtownie skręcając, co jedynie powodowało mocniejsze zaciśnięcie się zaskakująco silnych rąk. Sprawiało to Chuuyi jakąś dziwną przyjemność, ale też odwodziło od jezdni, na której powinien się w tamtej chwili skupić, więc zaniechał dalszego denerwowania śmiesznie przestraszonego, przyklejonego do niego całym ciałem Osamu. Dziwne, pomyślał, gdy przy gwałtowniejszym skręcie miał wrażenie, że usłyszał zduszony syk z jego strony. A sprawia wrażenie kogoś, kto nie boi się niczego.

Parę długich minut po odjeździe spod miejsca tego okropnego wypadku Nakahara zaparkował na swoim specjalnym miejscu niewielkiego parkingu, zaraz za swoją kamienicą. Deszcz trochę zelżał, ale wciąż był utrapieniem, toteż Dazai oszczędził sobie komentarzy do momentu, w którym razem z zakupami i kapeluszem weszli do suchej klatki, wolni od agresywnego opadu atmosferycznego, który zmusił ich do przyjazdu tutaj, a który umożliwił im spotkanie w odosobnionym, prywatnym miejscu. Chuuya, pomimo swojego ostatniego odkrycia na temat rzucania cienia przez jego osobę, od dłuższego czasu myślał o zaproszeniu osobliwego mężczyzny do siebie do domu, choć nie do końca znał powodu tej zachcianki. Powinien się raczej go wystrzegać, zważając na tą obserwację, choć wciąż przekonywał samego siebie, że wzrok płatał mu figle. W końcu coś takiego nie było możliwe, prawda?

Nie zważając na okoliczności, cieszył się, że udało mu się osiągnąć swój cel.

– Już nigdy więcej z tobą nie jadę – rzucił obrażony Osamu.

Rudzielec zdjął wciśnięty mu na siłę kask i podrzucił go, przy czym dookoła rozprysła się mnogość wcześniej spływających po nim kropelek wody. Tak samo stało się, gdy brunet potrząsnął energicznie głową, a jego włosy przybrały nieokreślony, spowodowany wilgocią kształt. To, jak i jego wcześniejsza wypowiedź, podkreślana wybitnie urażonym tonem, rozśmieszyły równie przemoczonego gospodarza, który, wyciskając wodę z własnych włosów, poprowadził go na swoje piętro.

– Tylko nie mów mi, że się bałeś.

– Nie no, skąd – obandażowany przeczesał dziką czuprynę z głośnym prychnięciem, przez co jeszcze bardziej ją roztrzepał. – Dlaczego miałbym się bać, gdy z premedytacją prawie nas zabiłeś co najmniej cztery razy? Jedno rozkwaszenie na dzień wystarczy, dziękuję, osiągnąłem swój limit.

Niebieskooki poczuł się trochę winny, gdy napomknął o wypadku. Zaprosił tu Dazaia głównie z tego powodu – nie chciał, by ten musiał być sam po takim przeżyciu. Choć mówił, że wcale go to nie obeszło, Chuuya doskonale widział jego roztargnienie, które zupełnie odbiegało od normy. Zdążył już poznać bardziej osobistą część jego osobowości dzięki jego wyznaniu w parku, ale mimo wszystko zauważał znaczą różnicę. Zresztą, nie dziwił mu się. Był chyba najbliższym świadkiem całego tego zajścia, a to na pewno nie było nic przyjemnego, nawet dla niego, wbrew temu, co mówił.

Była jeszcze kwestia tożsamości tej dziewczyny. Rudzielec nie chciał wierzyć jego wyjaśnieniom, były zbyt irracjonalne. Dlaczego ktoś, kogo zapytał o drogę, miałby się nagle rzucić pod pierwsze lepsze auto i to do tego z takim wyrazem twarzy? Nakahara doskonale ją widział, widział jak się zachowywała. Dazai rozmawiał z nią o czymś i, cokolwiek to było, obudziło w tej dziewczynie coś, co kazało jej zrobić to, co zrobiła. Nie winił mężczyzny za ten wypadek, po prostu całe to zajście wydawało mu się iście podejrzane i tajemnicze. Osamu jednak nie sprawiał wrażenia, jakby chciał o tym rozmawiać, a kimże Chuuya był, by wtrącać się w jego sprawy? Jedynym, czego chciał, to poprawić mu humor i tym samym odwdzięczyć się za poprzednie ratunki swojego zrujnowanego nastroju. On też nie wiedział o Tachiharze. Gospodarz nie powinien oczekiwać, że nagle zacznie mu się zwierzać, kiedy sam nie był z nim do końca szczery. Może i kipiał niebezpieczeństwem, ale nic nie mogło zmusić go do tego, by przestać ignorować ten fakt.

– Wybacz – mruknął i wpuścił go do środka jako pierwszego, by potem wejść tuż za nim i zamknąć drzwi.

Zdjąwszy buty, gdy odniósł zakupy do kuchni, począł rozwieszać mokre ubrania po wszystkich grzejnikach, jakie miał. Wziął od gościa płaszcz oraz marynarkę, by wysuszyć je w łazience i poprowadził go wgłąb mieszkania. Mężczyzna ciągle się rozglądał, jakby podziwiał jakiś wyjątkowo interesujący zabytek, który w rzeczywistości był najzwyklejszym w świecie mieszkaniem, choć niewątpliwie chorobliwie czystym, to wciąż nieodznaczającym się niczym nadzwyczajnym. Zdawało się, że omiótł spojrzeniem każdy centymetr jego niewielkiego saloniku, a gdy gospodarz zaprowadził go do swojego pokoju, już po paru chwilach urzędnik z czystym sumieniem mógł nazwać się ekspertem w dziedzinie zawartości przedmiotów z całego pomieszczenia.

– O co chodzi? – zapytał wreszcie skonfundowany, nie rozumiejąc jego poruszenia.

– Wiesz, kiedy ostatni raz byłem u kogoś w domu? – wzruszył ramionami, a Dazai począł wyliczać na palcach, których widocznie mu zabrakło, bo po chwili z tego zrezygnował. – Dawno. Ładnie tu masz.

– Normalnie – zauważył niepewnie. Brunet stał na środku pokoju i rozglądał się z palcami splecionymi za plecami, chyba nie do końca wiedząc, co robić, co chwilę przestępując z pięt na palce. – Dałbym ci coś suchego do ubrania, ale chyba wszystkie moje rzeczy będą na ciebie za małe.

– To bardzo możliwe. A nawet rzekłbym, że pewne.

Nakahara wywrócił oczami, opierając ręce na biodrach pretensjonalnie. Nagle coś mu się przypomniało.

– Ale chyba mogę mieć coś... – mruknął pod nosem i podszedł do komody obok ustawionego tuż pod ścianą łóżka. Była zawalona najróżniejszymi bibelotami i większość z nich chwiała się niebezpiecznie, gdy przetrząsał ją w poszukiwaniu części ubioru, ale żadna nie spadła aż do chwili, w której ją znalazł. – Weź to – podał mu granatową bluzę z kapturem, bez zamka. – Powinna być dobra. W sumie to nie wiem, co ona tu robi, ale jest w pizdu wielka.

Osamu wziął materiał do ręki i sprawdzał chwilę jego miękkość, po czym uśmiechnął się i przytulił go sobie do twarzy.

– Chuuya daje mi swoje ubranie – zanucił rozanielony. – Czy już jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami?

– Nie.

– Okrutne!

Odwrócił się z cichym śmiechem.

– Idź się ogarnij, a ja zrobię coś do picia.

Dazai w podskokach wyszedł z pomieszczenia. Jego nagłe abstrakcyjne zachowanie zbijało rudzielca z tropu. Jeszcze niedawno wydawał się być zdołowany, a teraz cieszył się z tak nieistotnej głupoty. Nie żeby mu to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, nie ulegało jednak wątpliwości, że było to co najmniej dziwne. Nie zamierzał się w to jednak zagłębiać.

Zamiast tego usiadł na łóżku nieco zdenerwowany i odetchnął głęboko, korzystając z chwili, gdy nie było przy nim urzędnika. Starał się nie okazywać przy nim jak bardzo poruszyło go samobójstwo jego byłej towarzyszki. Nie chodziło może o sam fakt tego czynu, ale o to, że gdy tylko zobaczył jej poturbowane przez samochód ciało, przed oczami stanął mu Tachihara. Widział jego puste złote oczy, które wpatrywały się w niego z pogardą i futerko na kapturze, które, podobnie jak jasne włosy dziewczyny, barwiło się na krwistą czerwień, odbierając mu jego prawowity kolor. Chuuya spuścił głowę, nagle ciężką od natłoku tego wspomnienia. Wzrok powędrował ku własnej bluzie, która miała podobną barwę, co felerna ciecz. Zacisnął na niej palce. Myślał, że zdołał się już uwolnić od widma Michizou, że osoba Dazaia pomoże mu z tego wyjść, ale to wydarzenie z dzisiejszego dnia otworzyło te usilnie domykane wrota w jego sercu i spowodowało tępy ból w jego okolicach, pod wpływem którego cherlawa sylwetka skuliła się w sobie.

Przymknął oczy. Nie mógł się pogodzić z tym, że to, co uważał za zwykłe rozczarowanie sobą, było poczuciem winy oraz że, zamiast wyparować po jakimś czasie, ono nieustannie go nękało. To uczucie było bardziej zgubne niż bezsilność, która wiodła w nim swój prym zdecydowanie zbyt często. Bał się go, bał się swojego sumienia. Przyzwyczaił się do obojętności, którą zdołał sobie wyrobić, było mu wygodnie z myślą, że nic go nie obchodzi, a gdy nagle stare widmo postanowiło go podręczyć, nie pozwalając o sobie zapomnieć, nie chcąc po prostu zniknąć jak zawsze, Chuuya nie mógł złapać tchu, zwłaszcza w chwilach nadmiernego rozgrzebywania owego zdarzenia.

Pokręcił głową i odetchnął głęboko, usiłując unormować oddech. Nie powinien teraz o tym rozmyślać. Musiał zająć się gościem, który z pewnością ucierpiał w tym wszystkim najbardziej. Pamiętał jego słowa, pamiętał też melancholię, która gościła w jego oczach, gdy je wypowiadał. Miał pomóc mu się od tego uwolnić, wyzwolić choć na chwilę. Mieli pomóc sobie nawzajem, a nic z tego nie będzie miało miejsca, jeśli on wciąż będzie rozpamiętywał to jedno traumatyczne wydarzenie, które nie wiedzieć dlaczego aż tak na niego wpłynęło. Tępe kłucie w sercu było drażniące, ale nie było nie do zniesienia.

– Nie lubię czegoś takiego – usłyszał nagle i podniósł nieco zamglony wzrok.

W progu drzwi ujrzał Osamu z ręką na klamce. Bluza zdawała być się za duża nawet na niego, ale tylko nieznacznie; sięgała mu do ud, sprawiając, że jego nogi wydawały się być jeszcze chudsze niż zwykle. Wyglądał dość komicznie w niej i garniturowych spodniach. Poza tym, jego włosy, choć podsuszone, wciąż były w nieładzie, co Nakahara mógłby nawet uznać za całkiem urocze, gdyby nie jego srogi wyraz twarzy.

– Nie mam nic innego – cholera, miałem zrobić coś do picia.

– Nie mówię o tym – Dazai wszedł do środka, znów kompletnie zmieniając swoją aparycję. Po głupawej radości nie było śladu, a na jej miejsce wskoczyła niecodzienna, chłodna stanowczość, której odbicie było w tym jednym, niesamowicie przejmującym oku.

Nagle ukląkł tuż przed nim, wpatrując się w niego intensywnie.

– C-co ty...

– Powiedziałem ci ostatnio, że niepotrzebnie zamartwiasz się zbyt wieloma rzeczami – przerwał mu. – Widzę, że nic się od tamtej pory nie zmieniło. Cóż, nie żebym tego oczekiwał – przekrzywił głowę niczym pies. – Nie powinieneś się mną martwić, nie jestem wart takiego zachodu.

– O czym ty pleciesz? – obruszył się nieco jego słowami o swojej niskiej wartości. Kompletnie go tak nie postrzegał.

– Widzę, że coś cię dręczy. Widzę też, że nie chcesz o tym rozmawiać i rozumiem to. Nie będę naciskał, ale nie dokładaj do tego jeszcze mnie. Wystarczająco dużo ci powiedziałem ostatnim razem – spuścił wzrok na jego klatkę piersiową. Chuuya miał wrażenie, że może zobaczyć szalejące w niej serce. – Nie powinienem był tego robić.

– Dazai, przestań gadać od rzeczy.

– Nie gadam od rzeczy – uniósł wzrok. Niższy doszukał się w nim swoistego żalu, ale nie to go uderzyło. Ku swojemu niedowierzaniu, dopatrzył się w kostce czekolady poczucia winy, tego poczucia winy, a jego kompletnie nie powinno tam być. – Jesteś bardziej wrażliwy niż sądziłem – co dziwne, uśmiechnął się delikatnie. – To nawet słodkie, ale bardzo problematyczne.

Nakahara zamrugał, nic już nie rozumiejąc. Dlaczego Osamu żałował swojego poprzedniego wyznania? Nie chciał, żeby ten się nim przejmował czy też może uważał, że zachowanie rudzielca było upierdliwe? Naprawdę żałował tych słów? Stwierdził, że nie było warto? Rozczarował się? Mężczyzna był tak sprzeczny i tak zmienny, że nie trzeba było dużo czasu, by gospodarz stwierdził, że nie wie już absolutnie niczego, a w jego głowie panował wyjątkowo irytujący mętlik.

– Nie rozumiem – przyznał, bardzo tym faktem sfrustrowany, czemu dał wyraz, przykładając opuszki palców do skroni. Żyły pulsowały boleśnie, jedynie pogłębiając jego zdezorientowanie. – Może jestem głupi, ale nie rozumiem.

– Nie jesteś głupi – Dazai znów się uśmiechnął i w pewnej chwili oparł łokcie o jego kolana, nieco się przy tym do niego przysuwając. Chuuya zesztywniał na ten gest. – Wiesz, jestem tobą zadziwiony. Praktycznie się nie znamy. Dlaczego przekładasz moje dobro nad swoje? Nigdy nie spotkałem człowieka, który zachowywałby się tak jak ty.

– To znaczy jak?

Gdy oparł brodę o swoje dłonie, intensywność jego spojrzenia nieco zmalała, jakby pogrążył się we wspomnieniach, przeszukując je oraz próbując odnaleźć odpowiednie określenie tego, co miał na myśli. Niebieskooki obserwował pogrążoną w głębokiej zadumie kostkę czekolady z zachwytem. Niemal mógł dostrzec to, jak błądziła, szukając trafnych słów. Było w tym coś hipnotyzującego, co odwodziło go od myślenia o tym, w jak zawstydzającej pozycji się znajdują. Mimo że przez chwilę ciszy chciał poukładać sobie w głowie to, co aktualnie się działo i do czego prowadziło, nie był w stanie. Mógł się tylko wpatrywać w ten przejmujący brąz, który w tamtej chwili go nie zauważał. Chuuya cieszył się, że Dazai go nie widział. Nie chciał, by zobaczył zafascynowanie na jego twarzy. Nie chciał, by odczytał to, jak bardzo był nim zachwycony i jak bardzo odsuwał od siebie dobijającą się do podium jego umysłu myśl, że wcale nie powinien.

– Tak szczerze – odezwał się nagle. – Twoje działanie nie jest podsycane żadnymi ukrytymi intencjami. Nie robisz tego dla siebie, tylko w zgodzie ze sobą. To niezwykłe – skupił na nim swoje spojrzenie, znów będąc z powrotem na ziemi. To było zauważalne, bo mgiełka zniknęła, zastąpiona przez ledwo widoczny blask. Ledwo widoczny. – Muszę przyznać, że jestem trochę zazdrosny.

– Nie uważam tego za coś niezwykłego – wyparował bez zastanowienia. – I po prawdzie, nie zwracam na to większej uwagi. Po prostu robię to, co chcę. Nie widzę w tym żadnej większej filozofii.

Dazai uśmiechnął się smutno na jego słowa, a on zmarszczył brwi. Nie do końca potrafił pojąć jego dziwny zachwyt, ale doszedł do wniosku, że musiał wychowywać się w naprawdę wrednym środowisku, skoro zadziwiało go coś tak prostego.

Cała jego osoba była jedną wielką dziwnością, ale to Nakahara zauważył już podczas nocy, gdy na siebie wpadli. Osamu wydawał się być odcięty od świata, jakby zupełnie z innej epoki. Używał rozbudowanego słownictwa, nawet w prostej konwersacji, zaskakiwały go zwykłe ludzkie uprzejmości, wydawał się nie przejmować wieloma rzeczami i mieć skomplikowany system wartości. Jego enigmatyczność zdawała się rosnąć z każdym spotkaniem, tak samo jak ciekawość rudowłosego względem jego osoby. Mężczyzna czuł, że mu na nim zależy i miał wrażenie, że to nie było jednostronne. Coś przyciągało ich do siebie, ale cokolwiek to było, nie było niczym naturalnym ani możliwym do zwalczenia, toteż Chuuya zrezygnował z wszelkich prób. Okazało się, że to wcale nie takie trudne. Uzmysłowienie sobie tego namalowało na jego twarzy delikatny uśmiech, którego nie do końca był świadom.

– Dziwny jesteś – powiedział, również bez większego namysłu. – Tak, to ty tutaj jesteś dziwny. Ale to nic złego – dodał, zauważając, że spochmurniał przez te słowa. – To ciekawe. A martwię się o ciebie, bo nawet cię polubiłem – przyznał niezobowiązującym tonem, jakby wyjaśniał coś oczywistego, choć nawet to nie było łatwe. Był pewien, że czerwień jego twarzy było doskonale widać nawet w pogrążonym w półmroku pokoju. – Jesteś irytujący, ale cię polubiłem.

Dazai patrzył na niego bez słowa spod swoich długich rzęs, a Chuuya nie mógł nic wyczytać z wyrazu jego twarzy. Nie widział ani zaskoczenia, ani zranienia, aprobaty, dezaprobaty. Brunet po prostu się na niego gapił, jakby znów w ogóle go nie widział albo przed chwilą nie usłyszał. To sprawiło, że zaczął się trochę niepokoić, że powiedział coś niewłaściwego, próbując udać niewzruszonego. Nieważne, kim by nie był i jak oczywiste nie byłyby rzeczy, o których mówił, przyznanie się do swoich uczuć było bardzo zawstydzające i choć on zawsze był bezpośredni, nic z tego nie przychodziło mu łatwo. Choć właściwie nie powiedział niż zobowiązującego, brak reakcji ze strony urzędnika sprawiał, że jego serce biło o wiele szybciej niż normalnie.

Nagle się uśmiechnął, a był to szeroki, zbijający z tropu uśmiech.

– Nigdy bym na to nie wpadł. Myślałem, że zaprosiłeś mnie do domu, bo mną gardzisz.

– Jeszcze chwila, a na pewno zacznę – rzucił zirytowany. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy właśnie aby nie spoufala się z pogłębieniem swojej nerwicy.

– Powiem ci coś, czego na pewno się nie spodziewasz.

– No, wal. Umieram z ciekawości.

– Ja też nawet cię polubiłem. Choć jesteś niebywale wulgarny, to cię polubiłem – przedrzeźnił go, a serce rudowłosego zrobiło fikołka, gdy nagle się do niego zbliżył. – I też się o ciebie martwię, co jest... nadal dziwne – zmarszczył brwi – ale tak jest. Więc nie graj bohatera i nie duś wszystkiego w sobie, gdy nie trzeba, dobrze? – w pewnej chwili nakrył jego dłoń swoją własną. Bardziej niż od jej lodowatości, Chuuya wzdrygnął się od samego tego gestu oraz nadzwyczaj ciepłego i łagodnego tonu, który ponownie wpędził na jego twarz potężne rumieńce. Co się ze mną dzieje? – Mój stary przyjaciel powiedział mi kiedyś, że chowanie wszystkiego głęboko w sobie może cię zniszczyć – zaczął gładzić kciukiem wystającą kość jego nadgarstka. – Ja go nie słuchałem, ale ty powinieneś. Powinieneś dzielić się smutkami z kimś ci bliskim, a z kimś, dla kogo jesteś ważny. Martwienie się razem jest o wiele mniej bolesne niż zamartwianie się samemu.

– Ej, przestań – Nakahara próbował wyrwać dłoń z jego uścisku, ale było to niemożliwe, dokładnie tak, jak powstrzymanie kołatania serca, które znowu zaczęło boleć. Łagodny ton Osamu i równie taki anielski uśmiech cisnął łzy do jego oczu, a jego dotyk, choć zimny, to nadal delikatny, sprawiał, że zawsze twardy i nie pozwalający sobie na słabości rudowłosy powoli się rozklejał i to jeszcze przy kimś. Ta myśl przerażała go tylko bardziej.

Przed chwilą był całkowicie niewzruszony. Zdążył nawet zapomnieć o tym, co męczyło go zanim Dazai wszedł znowu do pokoju. Teraz nagle poczuł nieodpartą chęć wyrzucenia z siebie wszystkiego, jak wtedy, gdy parę dni wcześniej rozmawiał przez telefon z Kouyou. Teraz była ona jednak o wiele silniejsza, znacznie silniejsza, i czuł, że coraz trudniej jest mu ją powstrzymać.

Nieważne, co sobie wmawiał, jak optymistycznymi wizjami się nie kierował, nadal ciężko było mu złapać oddech po wszystkim, co się wydarzyło. Tachihara, to okropne rozczarowanie sobą, potem dołująca historia Dazaia, a teraz ta dziewczyna... to było dla niego za dużo. Chuuya zawsze miał pecha, wyjątkowe nieszczęście trzymało go w swoich szponach od małego i usilnie nie chciało puścić, a on zawsze próbował się nie łamać i przetrwać wszystko, przeskoczyć każdą kłodę, którą życie rzucało mu pod nogi. Żył w przeświadczeniu, że do wszystkiego musi dojść sam, bo ostatecznie może liczyć tylko i wyłącznie na siebie, ale gdy pierwszy raz otrzymywał tak ogromne wsparcie, podpierane tak miłymi, roztapiającymi jego lodowaty mur gestami i pełnym uspokajającej stanowczości czekoladowym spojrzeniem, nie mógł dłużej się powstrzymywać.

Zagryzł wargi do krwi, nie chcąc pozwolić łzom płynąć, nie chcąc pozwolić swojemu murowi się rozmrozić. One zaś wyzwoliły się samoistnie, bezgłośnie kreśląc ścieżki na jego policzkach. Chuuya zaczął się trząść, chcąc powstrzymać nadchodzący płacz, którego zawsze tak usilnie sobie odmawiał, a który nagle wstrząsnął jego ciałem. Był zażenowany jego występowaniem. Nie pamiętał kiedy szlochał ostatni raz, ale kiedykolwiek to było, miało miejsce naprawdę dawno temu. Odzwyczajony od tego uczucia, miał wrażenie, że klatka piersiowa zaraz mu wybuchnie, a pulsująca głowa z całą pewnością odpadnie. Wszystko zaczęło go boleć, złapał się więc za serce, osuwając się na podłogę tuż obok Osamu, który nie próżnował długo. Niemal natychmiast przygarnął go do siebie, jedną ręką oplatając go w talii, a drugą kładąc na jego głowie. Zamknął go w żelaznym uścisku, jednocześnie traktując z tak puchową delikatnością, że z oczu nieprzyzwyczajonego Nakahary wypływało tylko więcej łez.

– Płacz, Chuuya – wyszeptał, gładząc mu wciąż mokre od deszczu włosy i chowając w nich nos. – Nie wstrzymuj się już więcej.

Jego słowa były ostatecznym bodźcem, który wyrwał z gardła niebieskookiego zawodzący szloch. Wczepił się w niego jak nietoperz w gałąź, oparł się o niego jak o najbardziej wytrzymałą ostoję, trzymał się go, by nie spaść i moczył mu nieznanego pochodzenia bluzę mnogością łez, których już nie powstrzymywał. Nie umiał dłużej tego robić. Nie mógł też uciec od cichych jęków w żaden sposób, ale starał się je stłumić w klatce piersiowej Dazaia, do której tak ochoczo był przytulany, a w którą sam mimowolnie się wtulił, jakby była jego ostatnią deską ratunku, którego poszukiwań zaniechał już dawno.

Żałował, że nie potrafił nikomu pomóc. Było mu wstyd, że był tak nieumiejętny, że mimo wyhodowanej obojętności, na którą tak ciężko pracował, wciąż był w nim zagubiony dzieciak, który nie wiedział nawet, w którą stronę patrzeć. Był wściekły na siebie, że nie potrafił się odnaleźć w otaczającej go rzeczywistości, że był sam, ledwo wiążąc koniec z końcem, udając, że wszystko jest w porządku. Wiecznie uważał się za nie wiadomo kogo, a tak naprawdę był tak mały, że aż szkoda wspominać. Wprost nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo sobie nie radził, jak bardzo się do tej pory okłamywał. Nie mógł przyznać, że nie tyle co nie umiał nikomu pomóc, co nie umiał pomóc sobie. Wstydził się powiedzieć, że potrzebuje tej pomocy. Wstydził się i nie powiedział, a jednak tulący go Dazai zdawał się rozumieć wszystko, czego nie potrafił przekazać. Mówił mu o tym swoimi czynami, a były nimi łagodne uspokajające gesty i ciche zapewnienia, że wszystko jest już dobrze.

I miał rację. Po długim płaczu Chuuya poczuł się o wiele lepiej. Był zawstydzony swoim zachowaniem, zażenowany do granic możliwości, ale jego serce było o wiele lżejsze. Jednak jestem głupcem, kompletnym głupcem. To, czego tak bardzo się wystrzegał, odjęło mu tyle ciężaru, że aż chciało mu się śmiać ze swojego niezrównanego uporu. Może gdyby zrobił to wcześniej, nie cierpiałby aż tak bardzo przez większą część swojego życia.

Gdyby tylko wcześniej komuś zaufał, miałby szansę na zaznanie choć odrobiny tego, co ludzie nazywają szczęściem.

– Przepraszam – powiedział cicho, wreszcie przerywając niezręczną ciszę, wymęczony płaczem, ale też zbyt zawstydzony, by podnieść głos choć o ton.

Wciąż znajdowali się w tej samej pozycji, oparci o łóżko. Zachodzące słońce oblewało ich swoim pomarańczem, zaglądając przez wiecznie uchylone i nigdy nie zasłonięte do końca roletami okno. Patrzyło jak Dazai tulił mężczyznę o podobnym jemu kolorze włosów do siebie, trzymając dłoń na jego głowie. Drażniło w oczy, drażniło swoim istnieniem i wścibskością, a jednak poruszało i wpuszczało do pomieszczenia coraz więcej swojego irytującego światła, oświetlając ich splecione ze sobą sylwetki. Światło. Głupiec z ciebie, Tachihara. Przed nim nie da się ukryć.

Osamu westchnął cicho. Trwał przy nim niczym najbardziej oddany strażnik. Był nienaturalnie zimny, ale w obliczu tego, co zrobił, nie było to wcale kłujące. Nakahara zauważył, że lubił ten swoisty chłód, którym mężczyzna się odznaczał.

– Czujesz się choć trochę lepiej? – zapytał równie cicho, jakby bojąc się, że gdyby odezwał się odrobinę głośniej, przy intensywności atmosfery między nimi szyby poszłyby z okien.

– O wiele lepiej.

– Widzisz? Mówiłem – zawarł w swoim tonie uśmiech, ponawiając głaskanie. Mimo że najgorsze już minęło, on wciąż to robił. – Cieszę się.

Z każdym słowem Chuuya czuł się coraz bardziej zażenowany. Czuł, że zachował się bardzo samolubnie, choć Osamu wciąż zapewniał go, że jest dla niego oparciem. Poza tym nie mógł się opędzić od wrażenia, że mimo wszystko jego nagły płacz był żałosny. Mam dwadzieścia dwa lata, do cholery. Westchnął ciężko. Jak tak pomyślał, to był chyba pierwszy raz, gdy zachował się jak dziecko. Ta myśl nieco go zdołowała.

Ta wizyta nie miała tak wyglądać. Mieli coś zjeść, porozmawiać, może napić się czegoś mocniejszego. Mieli zapomnieć o tym, co się tego dnia zdarzyło. Mieli zapomnieć o swoich zmartwieniach, a skończyło się na tym, że jedyne, co robili, to je rozgrzebywali. Skutki tych działań były zaskakująco pozytywne, niemniej jednak wciąż pozostawał pewien nieznośny niesmak.

Tknięty tą myślą rudowłosy położył dłoń na klatce piersiowej bruneta, chcąc się od niego odsunąć. Znajome uczucie niepokoju nie pozwoliło mu jednak ruszyć się ani na milimetr i skupić na czymś, na co nie zwrócił uwagi podczas swojego napadu płaczu, a czego spostrzeżenie zaszyło się gdzieś w odmętach jego zszarganego umysłu, topione i tłamszone przez łzy.

Nie mógł wyczuć bicia serca Dazaia. Im dłużej przystawiał ucho i dłoń do jego torsu, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że umysł nie płata mu znowu figli, jak było w przypadku jego cienia. Nie słyszał go. Zaczęły mu się pocić ręce. Ale przecież to niemożliwe, prawda? Przecież gdyby człowiekowi nie biło serce, nie żyłby, a Osamu był tutaj z nim, namacalny i czujący, a co najważniejsze, żywy. To nie miało najmniejszego sensu.

Nakahara odsunął się od niego i wgapił w jego nieco skołowane oko, dokładnie słysząc kołatanie swojego własnego pompującego krew organu. Wydaje mi się. Jestem zmęczony, płakałem. Boli mnie głowa, dlatego nie słyszę. Próbował sobie jakkolwiek wytłumaczyć to, czego właśnie doświadczył, ale nieważne, jak bardzo racjonalnie brzmiały jego spekulacje, obrzydliwy niepokój uczepił się go, szarpiąc nim i niszcząc przyjemną atmosferę intymności, w której trwali zaledwie chwilę wcześniej i wyrzucając z jego głowy podziękowania, które miał zamiar złożyć.

– Co się stało? – zapytał Dazai.

Jego głos. Na pewno go słyszał. To absurdalne, wiedział, że to absurdalne, ale teraz musiał się upewnić nawet co do tego, że rzeczywiście go widzi. Nie oszalałem, prawda? Oszalałem? Przyłożył dłoń do twarzy, skołowany swoimi odczuciami, ich mnogością oraz intensywnością.

– Chuuya, dobrze się czujesz? – brunet wysunął ku niemu obandażowaną po nadgarstek dłoń, jednocześnie sam się do niego znacznie zbliżając. Niebieskooki specjalnie się nie odsunął, by na własnej skórze doświadczyć jego zimnego jak lód dotyku.

To nie było normalne, aby człowiek był tak lodowaty, nie rzucał cienia, a jego serce nie biło. Nakahara był przekonany, że postradał zmysły albo że był tak zmęczony, że już nie odróżniał urojeń od rzeczywistości. Było jednak jedno przeświadczenie, które przebijało się przez mur wszystkich tych doświadczeń. Nieważne, co konkretnie miało tutaj miejsce, zimne palce Osamu oplatające jego nadgarstek wcale nie były nieprzyjemne. Pod wpływem wszystkich uczuć, to było jedyne, na czym gospodarz potrafił się skupić, a co wzniósł do rangi tego najbardziej istotnego aspektu.

Był po prostu wykończony.

– W porządku – wychrypiał. Postanowił wstać, toteż przeniósł się na kolana, by podeprzeć się o łóżko. – Chciałem tylko powiedzieć, że... – urwał, bo gdy tylko wyswobodził się z uścisku Dazaia i wyciągnął dłoń ku wyżej umiejscowionemu materacowi, przypadkiem zahaczył o bandaż, oplatający połowę jego twarzy, wskutek czego materiał nagle się rozwiązał, opadając na ziemię. – O chuj, przepraszam! – zawołał niemal natychmiast, przerażony tym, co właśnie zrobił.

Osamu odsunął się od niego gwałtownie, zakrywając prawe oko dłonią i spuszczając głowę. Suche już włosy opadły mu na twarz, zakrywając ją i nie pozwalając przejętemu Chuuyi zobaczyć jej wyrazu. Chwycił opatrunek i podał mu go drżącą dłonią, starając się ocenić jego postawę. Ku jego jeszcze większemu przerażeniu, był on skulony. Świetnie, uraziłem kogoś, kto mi pomógł. Tylko tego mi brakowało.

– Przepraszam, nie chciałem – usprawiedliwiał się skruszony, wściekły na siebie za swoją nieuwagę i niezdarność. – Załóż, nie będę patrzył. Mogę ci przynieść nowy, jeśli chcesz. Mam ich trochę w kuchni, wystarczy, że pójdę i...

– Już ci mówiłem – odezwał się nagle Dazai, kompletnie go dezorientując. Uniósł głowę i skrzyżował spojrzenia z przestraszonym i zesztywniałym Nakaharą, by nagle zrobić coś kompletnie niespodziewanego i odsłonić prawe oko. – Niepotrzebnie przejmujesz się zbyt wieloma rzeczami.

Rudowłosy nie potrafił opisać swojego zaskoczenia, gdy zobaczył, że jest ono nienaruszone. Prawa strona twarzy bruneta była całkowicie zdrowa, bez żadnej skazy, blizny, czegokolwiek. Nie rozumiał. Dlaczego w takim razie nosi na niej bandaż? To nie miało żadnego sensu. Może chodziło o swego rodzaju sentyment? Dazai był dziwną osobą, więc w jego przypadku było to możliwe.

– Przepraszam za ten dramatyzm, trochę mnie zaskoczyłeś – uśmiechnął się delikatnie, zauważając jego skrępowanie. – Nic się nie stało.

– Dlaczego...

– Dlaczego go noszę? – wszedł mu w słowo i wzniósł oczy ku sufitowi, a Chuuya nie mógł opędzić się od nagłej myśli, że teraz, gdy zobaczył jego twarz w całej okazałości, Osamu był uderzająco przystojnym mężczyzną. Bez bandaża wydawał się jakiś pełniejszy, mimo że znacznie dłuższe po prawej stronie włosy opadały mu na oko. – Chyba nie potrafię pokonać sentymentu – a jednak. – To idiotyczne, ale sprawia mi to pewną trudność.

– To nie jest idiotyczne – wypalił rudzielec bez zastanowienia. Po chwili się jednak zreflektował. Skoro chodziło o sentyment, zapewne opatrunek miał związek z jego przeszłością, która, jak się już zdążył dowiedzieć, nie była zbyt przyjemna. Myśl, że bandaż był swego rodzaju łańcuchem oplatającym głowę i myśli Dazaia, nieco go poruszyła. – Lepiej ci bez niego – odparł, zawierając w tym zdaniu zarówno swoje wrażenie, jak i odkrycie, co tamten oczywiście dostrzegł. Był piekielnie spostrzegawczy. – Naprawdę – dodał i wstał wreszcie, przecierając twarz dłońmi. – Boże, naprawdę przepraszam. To nie miało tak wyglądać. Wszystko zepsułem – warknął rozeźlony. Po smutku przyszedł gniew, a i on powoli zaczynał wymykać się spod kontroli.

Brunet zdawał się go nie słuchać. Wyglądał na nieco zaskoczonego jego wcześniejszymi słowami, bo wpatrywał się w niego z lekkim niezrozumieniem. Chuuyi chwilę zajęło zrozumienie tej dziwnej zależności – Dazai zawsze dziwił się, gdy ktoś zaprzeczał jego postrzeganiu. Zapewne zaskoczyło go jego stwierdzenie, które miało jednocześnie przekonać go, że powinien zerwać z przeszłością na dobre. Rzecz jasna, była to kompletnie nieodpowiedzialna uwaga, bo nie dało się tego zrobić od zaraz, jednak sugestia, by spróbować i nieme zapewnienie, że było to możliwe, były na tyle jasne, że musiały uderzyć w mężczyznę, który sprawiał wrażenie, jakby coś takiego nigdy nie przeszło mu przez myśl. Wpełzający na jego twarz delikatny uśmiech nieco rozwiał nadchodzące obawy i było w nim coś innego niż zwykle, a to coś podsunęło gospodarzowi myśl, że może mimo wszystko wcale nie jest taki beznadziejny.

– Nic nie zepsułeś – odrzekł nagle brunet i również wstał, przeciągając się jak kot. – Nie obraź się, ale trochę się cieszę, że to się wydarzyło.

Chuuya uniósł brew.

– A to niby dlaczego?

– Cóż, poza tym, że mam swój wkład w leczeniu twojej psychiki, co z pewnością jest całkiem budujące...

– Jesteś okropny.

– ...to dzięki temu lepiej cię poznałem – zakończył, siadając na łóżku. – A może trafniej byłoby powiedzieć, że lepiej cię zrozumiałem. Nie bój się, nie ucieknę, bo twardy, mały Chuuya się popłakał – wbił mu szpilę, a niższy posłał mu ostrzegawcze spojrzenie spod spuchniętych powiek. – Cierpienie. To część ludzkiej natury, której żaden człowiek nie może się wyprzeć, nieważne, jak bardzo by chciał. Mam niemały problem z szeroko pojętą naturą człowieka – przyznał. – Lubię ją zgłębiać. Lubię wiedzieć. Lubię ciebie i nie chcę, żebyś niepotrzebnie borykał się z tym, z czym ja się borykałem przez całe życie. Jesteś człowiekiem, Chuuya – spojrzał na niego, nieustannie się uśmiechając. – Pozwól sobie na uczucia.

Wypuścił powietrze z płuc, nie zdając sobie sprawy z tego, że je wstrzymywał. Spuścił głowę i pokręcił nią lekko. Ta rozmowa go męczyła, widział, że Dazaia również. Obfitowała w mnogość uczuć, nowych spojrzeń na obecne sprawy ich obu, wyznania i pouczenia. Chuuya pierwszy raz brał udział w czymś takim, bo albo nie miał wcześniej okazji, albo każdą zajawkę odrzucał na starcie. Nigdy nie mógł znaleźć nikogo odpowiedniego do tego typu wymiany zdań, do zaufania. Widząc wzrok Dazaia, dostrzegając głęboki smutek w pozornie radosnym uśmiechu, wciąż pamiętając chłód i charakter jego dotyku, to właśnie jemu postanowił zaufać. Nie miał miejsca w głowie na zastanawianie się, czy czasem nie jest to błędem. Jego myśli było tyle, że, przepychając się między sobą, nie mogły się uporządkować. Obecność Osamu i jego słowa jednak kazały im się zatrzymać i skupić na tej zaskakującej osobliwości, która siedziała naprzeciw niego i prawiąc mu morały o człowieczeństwie, była tak bardzo zagubiona w samej sobie.

Urzędnik mówił, że Nakahara był dziwny, bo był szczery z samym sobą. Nie mógł jednak wiedzieć, że stał się taki właśnie dzięki niemu, że to on kazał mu ustalić swoje priorytety, że pomógł mu wydostać uczucia na wierzch i zmierzyć się z nimi twarzą w twarz. Wydawał się również nie zdawać sobie sprawy z tego, jak nieocenioną pomocą był w tej walce, tuląc go do siebie i głaszcząc po głowie. Chuuyę zatrważało to, że ten człowiek nie miał pojęcia, co takiego cudownego zrobił i siedział na tym cholernym materacu, mimo wszystko nadal będąc we mgle, zaniżając swoją wartość i gubiąc się we własnych wątpliwościach, zdających się zupełnie odstawać od przyjętych norm tego świata.

Lubię ciebie i nie chcę, żebyś niepotrzebnie borykał się z tym, z czym ja się borykałem przez całe życie. Co to miało oznaczać? Czy użycie formy przeszłej świadczyło o tym, że Dazai pozbył się tego wstrętnego zagubienia? Nakahara śmiało mógł stwierdzić, że nie. Wystarczyło głębsze spojrzenie w te pozornie lśniące, brązowe tęczówki, by wiedzieć, że przejmująca głębia się w nich skrywająca, mimo że za umiejętnym murem, to wciąż tam tkwi. Po tak długim czasie wpatrywania się w jego oczy nie musiał się za dużo wysilać, by to zauważyć. To go smuciło. Smuciło go to, że Osamu tak bardzo mu pomógł, a sam wciąż wydawał się być bardzo niepewny, choć to jemu Chuuya miał zamiar pomóc, sprowadzając go tutaj.

– Mój Boże – potarł zatoki w bezradnym geście.

– Słucham?

– Nie wiem, jak mam ci dziękować – przyznał zdenerwowany, zupełnie nierozbawiony jego głupawą zaczepką. Nic, co zrobię, nie wynagrodzi tego, co zrobiłeś dla mnie ty.

– Możesz na przykład zrobić kawę i spędzić ze mną trochę czasu. Och, tak, chcę z tobą spędzać czas, bo sprawia mi to przyjemność, nawet jeśli pokazałeś się od najgorszej strony i obnażyłeś się przede mną, obandażowanym i szalonym facetem, którego znasz zaledwie parę dni – zironizował jego myśli. – Chyba już wcześniej o tym wspominałem?

– Nie znoszę tego, jak bystry jesteś.

– Nie jestem bystry, to znaczy, jestem, ale to przewidywalny mechanizm – rzucił lekceważąco, zakładając nogę na nogę. – Czyn, wstyd, niedowierzanie. Pomińmy szok i wątpliwości, przejdźmy do czegoś dobrego, dobrze? Chyba obaj jesteśmy zmęczeni życiowymi tematami, wystarczy jak na jeden raz. Następnym razem możemy kontynuować opowieści o naszym łzawym żywocie, ale teraz chciałbym się napić twojej kawy, jeśli nie miałbyś nic przeciwko. Rozmowa o niczym to też pewien rodzaj spoufalania się, nie uważasz?

– A więc chcesz się spoufalać w najmniej wymagający sposób? – zapytał. Dazai tylko się uśmiechnął, a niższy odwzajemnił ten gest. Nie pozwolił mu jednak tego zobaczyć, bo począł kierować się w stronę drzwi. – Idę wstawić wodę, chodź do salonu.

Zatrzymał się w półkroku, gdy usłyszał swoje imię. Obróciwszy się, ujrzał bruneta, który zagadkowo gładził miękki, szary koc, wiecznie nakrywający pościel. Na jego twarzy gościł uśmiech zupełnie innego rodzaju niż ten dosłownie sprzed chwili. Nakahara pomyślał, że mógłby zrobić listę wszystkich rodzajów jego uśmiechów.

– Możemy tutaj? Jeśli nie masz nic przeciwko.

Przekrzywił głowę. Znacznie wygodniej byłoby im się rozsiąść w salonie, w końcu była tam kanapa, więcej poduszek i ogólnie zdawało się być przyjemniej. Ciemna, prywatna sypialnia wypełniona wspomnieniem niedawnych wydarzeń wydawała się być rudzielcowi przygnębiająca i nieodpowiednia, ale jakim niewdzięcznikiem by był, gdyby po tym wszystkim odmówił jego prośbie?

– Jasne – odpowiedział po chwili. – Zaraz wszystko przyniosę.

„Spoufalali się" przez wiele godzin i, wbrew przewidywaniom bruneta, nie rozmawiali o niczym. Rozmawiali o wszystkim. O pracy gospodarza, o jego wspomnieniach z czasów dzieciństwa i o nadmiernie władczej siostrze, o denerwującym, cholerycznym koledze z pracy urzędnika, o naprzykrzających się terminach i nowym projekcie, o smakach i mocy alkoholu, na który przerzucili się Bóg wie kiedy, o ubraniach, o zwierzętach, a nawet o poezji. Rozmowa szła im gładko, a im więcej wlewali w siebie alkoholu, tym było jeszcze prościej. Nie minęło wiele czasu, gdy pomarańcz słońca ustąpił bieli księżyca, a ciemniejąca sypialnia wypełniła się chichotami, rozbrzmiewającymi z powodu nawet najgłupszych uwag. Chuuya starał się nie pić za dużo, gdyż chciał chłonąć z konwersacji z Dazaiem jak najwięcej. Chciał się o nim więcej dowiedzieć, Osamu zaś sobie nie szczędził. Kolejne zaskoczenie: procenty szybko uderzały mu do głowy. Śmiał się co chwilę, nawet bez kontekstu i zaczął mu się plątać język.

– Piszesz wiersze? – zapytał nagle, dolewając mu, chociaż jego szklanka nawet nie była opróżniona. Było już w okolicach północy, a wymęczonemu wrażeniami gospodarzowi trudno było się skupić. – Kartki na biurku – wyjaśnił.

– Ja, ee... tak bym tego nie nazwał – zarumienił się, choć był czerwony od dłuższego czasu z powodu podchmielenia i tego, że z jakiegoś powodu urzędnik ciągle się do niego przysuwał. Dzieliła ich drewniana tacka, na której stawiali szklanki i butelki, ale nie wydawała się być ona dla niego wielką przeszkodą. – Nic wartego uwagi. Skrobię coś, jak mam doła albo jestem zły, ale dawno nic nie pisałem. Nie mam już chyba do tego głowy.

Właściwie uświadomił sobie to zaniechanie dopiero w tej chwili. Po wpływem alkoholu wszystko jednak wydawało się prostsze, więc nie tracił czasu na rozmyślanie nad powodem zaprzestania pisania wierszy. Stwierdził, że posiadanie kogoś na wzór przyjaciela jest znacznie bardziej efektywnym lekarstwem na smutki niż wylewanie swoich poplątanych uczuć na papier, na którym wszystko wydawało się tylko bardziej rozmazane. Posiadanie przyjaciela było pocieszające.

– Mam wrażenie, że ciągle jesteś zły – Dazai dźgnął go palcem w ramię, ponownie zmniejszając między nimi dystans. Odsunął tackę na brzeg łóżka i uwalił się zaraz obok towarzysza, wgapiając się w sufit, jak gdyby dostrzegał tam coś niebywale interesującego, dostępnego tylko i wyłącznie dla jego oczu. – Marszczysz się jak Kunikida-kun. Przez większość czasu nie wiem, czy po prostu nie masz pojęcia, o czym mówię, czy zaraz mi przywalisz. Muszę być w pozycji bojowej dwadzieścia cztery na siedem! – poskarżył się i wyrzucił wiotkie ręce w górę w geście dezaprobaty, dotknięty tym faktem do żywego. Trącił przy tym ramię Chuuyi, który rzucił z drwiną:

– Biedaczysko – oparł się o ścianę. – Jak się odzywasz tym swoim wyniosłym tonem i ciągle się wymądrzasz, to się nie dziw, że ludzie chcą ci przywalić.

– O, nie. On nie jest człowiekiem. To potwór w garniturze. Zamęczy mnie na śmierć – nagle roześmiał się głośno. Odstawił szklankę na tackę, a raczej, spróbował. Gdyby Nakahara nie przechwycił jej w ostatniej chwili, musiałby prać skopany koc. Osamu w międzyczasie złapał się za brzuch w przesadnym geście rozbawienia, a on, słysząc jego chichot, sam się roześmiał. – Na śmierć, łapiesz? – powtórzył, ocierając niewidzialne łezki. – Padłby trupem, gdyby to usłyszał.

Po tym stwierdzeniu rozrechotał się jeszcze bardziej. Przewrócił się na brzuch, chowając twarz w poduszce i zaczął przebierać nogami, jakby gdzieś biegł. Chuuya obserwował go, wtórując mu, choć bardziej śmiał się z jego czynów, aniżeli słów. „Nie łapał" co było w nich takiego śmiesznego, ale postanowił nie wnikać. Obaj byli zdrowo pijani, ale nie mógł powiedzieć, aby mu to przeszkadzało. Po smętnej atmosferze nie było śladu, a zawsze puste i dołujące pomieszczenie jak raz wypełniło się chichotami. Płacz, pozbycie się ciężaru i śmiech sprawiły, że poczuł się przez moment naprawdę szczęśliwy.

– Jednak zwrócę na nie uwagę – odezwał się Dazai, gdy przestał moczyć mu poduszkę i sturlał się z łóżka, lądując na podłodze.

Chuuya zrozumiał, o co mu chodzi, dopiero gdy zaczął iść na kolanach w stronę biurka.

– Ej, nie, zostaw – wymamrotał i wyciągnął ku niemu rękę. W tamtej chwili mógł się zdobyć tylko na tyle. Siedząc na materacu ciągle w tej samej pozycji, nawet przy tak niewielkim ruchu poczuł zawrót głowy.

– Daj spokój, Chu-chu, jestem ciekawy twoich wypocin.

– Nie mów tak do mnie i zostaw tą kartkę – powiedział już nieco ostrzej, widząc, jak Osamu doczołguje się do biurka i chwyta pierwszy lepszy zwitek się na nim walający. – To całkowita głupota, nie chcę, by ktoś obcy to czytał.

Brunet oparł się o ścianę obok mebla i rzucił mu urażone spojrzenie.

– Jestem obcy?

Mimo że bardzo nie chciał, by urzędnik zagłębiał się w jego wiersze, nie potrafił mu odpowiedzieć. Oczywiście, że nie jesteś. Jesteś tutaj bardziej swój niż ja kiedykolwiek. Śmiech Dazaia, jego zapach, lodowatość i sama obecność wydawała się być czymś niezbędnym w tym miejscu. Przestrzenny pokój, mimo że wyładowany masą bibelotów, zawsze wydawał się Nakaharze przejmująco pusty i smutny. W momencie, w którym pojawił się w nim Osamu, wydawało się, jakby układanka odnalazła swój brakujący element, ciężka sprawa została dopięta na ostatni guzik, a długie, wyczerpujące zdanie zakończone kropką. Nie chodziło tylko o pokój – odnosił takie wrażenie względem całego mieszkania, a może nawet całego swojego życia. Dopiero gdy zapłakał w ramionach tej osobliwości, gdy ją poznał, poczuł, że żyje. Może Dazai był brakującym elementem jego życia?

A może Chuuya wszystko wyolbrzymiał pod wpływem alkoholu? Z jakiegoś powodu czuł mocną pewność, że gdyby był trzeźwy, doszedłby do podobnego wniosku.

Jego milczenie namalowało na twarzy wyższego uśmiech. Udzielając sobie pozwolenia, przesunął się pod okno, zbyt leniwy, by zastąpić światło gwiazd i księżyca tym żarówkowym i począł czytać na głos pochwycony poemat. Zażenowany Nakahara opadł na łóżko i zaczął wgapiać się w sufit, przykrywając czoło wierzchem dłoni.

Dlaczego moje serce wstydzi się tak bardzo

Cienia jesiennej góry w dniu białego wiatru

Zadziwiająco pełne pnie dębów rosną

W nieckach wyścielanych opadłymi liśćmi;

Gałęzie zioną gniewem

Niebo wypełnione martwymi dziećmi migocze

Objawiane są wtedy starożytne sny

W zszytych karakułach ponad dalekim polem;

Zadziwiająco pełne pnie dębów rosną

W nieckach wyścielanych opadłymi liśćmi

W tym dniu pomiędzy drzewami tęskne oczy

Tam byłeś, twój blask tak bardzo przypominał starszą siostrę;

W tym dniu pomiędzy drzewami tęskne oczy

Tam byłeś, twój blask tak bardzo przypominał starszą siostrę

Och! Kiedy jasność w przeszłości świeci nikłym promieniem

Dlaczego... dlaczego moje serce wstydzi się tak bardzo?"*

Chuuya zdusił w sobie głośny jęk. Że też akurat musiał dorwać ten wiersz. Całkowicie o nim zapomniał. To był poemat, który napisał niedługo po samobójstwie Tachihary, ogarnięty potwornym rozczarowaniem sobą oraz wstydem. Wstyd, taki właśnie nosił tytuł. To było uczucie, które idealnie oddawało jego stan po tym zdarzeniu, ale przeplatało się razem z innymi, w tym ukrytym poczuciem winy, rozpaczą oraz gniewem. Wszystkie te emocje toczyły ze sobą wojnę, jedna kryła się w cieniu drugiej, wymieniały się co chwilę piedestałem, sprawiając, że głowa autora była jednym wielkim polem bitwy, na które co chwile nachodził kolejny szturm. Nikt jednak o tym nie wiedział, przed każdym to ukrywał. Może stąd do porównanie do starszej siostry? Kouyou była mądrą kobietą, zwykła być mu najbliższą, a jednak i jej nie mógł nic powiedzieć. I ona nie mogła niczego zrozumieć. Żaden człowiek nie mógł niczego zrozumieć, więc była taka jak inni, a on siedział, bijąc się z myślami i wpadając jeszcze głębiej w ten swój mroczny dół, nie odnajdując nikogo, kto rozświetliłby mu ten niknący promień.

Aż do momentu, w którym spotkał Dazaia.

Pisząc to, miał nadzieję uwolnić się od tego strasznego widma. Ono jednak z niego zakpiło, ukazując mu się raz po raz, będąc chwilę tłumionym przez Osamu, ale przywróconym przez przeczytanie wiersza. Nakahara w jednej chwili stracił cały dobry humor i mimowolnie sięgnął po szklankę, by wlać w siebie resztę jej zawartości, o mało co nie wylewając jej na siebie.

Urzędnik milczał, co denerwowało go jeszcze bardziej. Nie był pewien, czy nie odzywał się z powodu tego, że nie zrozumiał z tych bzdur ani słowa, czy może dlatego, że właśnie rozumiał i to za bardzo. Jego wszechwiedzące oczy zdradzały zawsze zrozumienie i drwiące z niego, dziwnie nieadekwatne poczucie wiedzy, ale teraz Chuuya na nie nie patrzył. Wgapiał się ciągle w sufit, bojąc się ujrzeć właśnie tego zrozumienia. Zawsze pragnął, by ktoś go przyjął, by pojął jego męki, ale gdy tylko mogło to nadejść, uciekł spojrzeniem i nie zdobył się na odwagę.

– No i co? – warknął w pewnej chwili, nie mogąc już znieść tej ciszy. – Chciałeś, to masz. Mówiłem, żebyś w cholerę to zostawił.

Urzędnik nie odpowiedział. Właściwie, nie zareagował w żaden sposób, więc zdenerwowany Nakahara obrzucił go zezłoszczonym spojrzeniem. Okazało się, że Osamu nawet na niego nie patrzył. Wgapiał się w okno za sobą, w rozpościerające się za nim czarne niebo, udekorowane gdzieniegdzie migoczącymi martwymi dziećmi.

Nagle wstał, czym zaskoczył potężnie zdezorientowanego rudzielca. Bez słowa czy wcześniejszego uprzedzenia, zrzuciwszy kartkę na podłogę, podszedł do łóżka i stanął nad nim, wpatrując się w gospodarza tępo zaszłymi mgłą tęczówkami.

– Co jest...

Nie zdążył nawet dokończyć pytania, bo dosłownie sekundę później Dazai położył się tuż obok niego. Nie uwalił, nie rzucił – położył, bardzo delikatnie wykonując każdy ruch. Z taką samą łagodnością odsunął jego dłoń od czoła i splótł ich palce, kładąc je na kołdrze niemal z namaszczeniem, powodując u Nakahary przewrót wszystkich narządów wewnętrznych.

Był tak blisko. Chuuya mógł policzyć jego rzęsy, poczuć na własnej twarzy jego pachnący alkoholem oddech. Najważniejsze było jednak to, że właśnie doświadczał jego dotyku. To nic, że był zimny. To nic, że był nagły. Ważne, że po prostu był, a swoim czasem i charakterem przekazywał mu tak wiele dobra i zrozumienia, że nie potrzeba było żadnych słów.

Nie jesteś sam. Chuuya nie był sam, a wszystko dzięki Dazaiowi, w którego wpatrywał się jak w najpiękniejszy na świecie obrazek. Nie mógł się wyrwać spod szponów myśli, że naprawdę tu z nim jest, że naprawdę ma osobę, której zaufał, która go rozumiała, która była. Ciężko było mu pojąć, że to wszystko rzeczywiście miało miejsce, że Osamu był prawdziwy.

A może jednak był tylko jego chorą imaginacją, wytworzoną z powodu nieludzkiej samotności? Może Nakahara rzeczywiście oszalał, a urzędnik był tylko wytworem jego wyobraźni, mającym mu zapełnić pustkę w tak zawstydzonym swoim żywotem sercu?

– Jestem tu – odezwał się nagle cicho Dazai. Zerkał na niego spod kurtyny ciężkich, długich rzęs, prawą stronę twarzy mając ukrytą w nadmiarze miękkiego materiału. – I ty tu jesteś.

– Twoja spostrzegawczość mnie powala.

– Jesteś taki ludzki – prawie wszedł mu w słowo. – Najbardziej ludzki człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałem.

Chuuya przekrzywił głowę. Nie bardzo rozumiał, co ma jedno do drugiego.

– Nie rozumiem.

– To urocze.

– Nieprawda. Nie lubię nie rozumieć.

– To w zasadzie nie różnimy się tak bardzo.

Przymknął oczy, a Nakahara ponownie począł go obserwować. Brunet wydawał mu się być jakimś endemicznym gatunkiem zwierzęcia; był przekonany, że nigdzie indziej na świecie nie istnieje ktoś taki jak on. Powszechnie wiadomo, że nie istnieją dwie takie same osoby, choć teorie bywają różne. Patrząc jednak na ubranego w nieco za dużą, niebieską bluzę Dazaia, w garniturowych spodniach, ze zmierzwionymi włosami, całkowicie pijaniutkiego, a jednak tak prawdziwego, Chuuya był pewien, że żadna z nich nie może nawet zachwiać prawdziwości i wyjątkowości jego istnienia, wyłączności jego bytu.

Mógł być lodowaty. Mógł nie rzucać cienia, jego serce mogło nie bić. Mogło się nawet okazać, że w ciele zamiast żył ma korzenie, a w momentach, w których nikt nie patrzy, jego skóra robi się fioletowa – nic z tego nie sprawiłoby, by Nakahara w jakikolwiek sposób się do niego zraził. Nie do osoby, która, męcząc się ze swoim własnym, uratowała jego istnienie od zatracenia.

– Nie śpij – szturchnął go po chwili ciszy, postanawiając już dać spokój z dręczącym go tematem. Obaj byli na to zbyt zmęczeni.

– Nie śpię – odburknął i przysunął się jeszcze bardziej. W tamtej chwili ich twarze dzieliły dosłownie centymetry, z tą różnicą, że rudzielec tym razem prawie oszalał z powodu tej nagłej bliskości, a urzędnik wciąż miał zamknięte oczy i nos ukryty w kołdrze. – Napawam się.

– Niby czym?

– Miękkością.

Gospodarz prychnął. Nie do końca wiedział, czy Osamu miał na myśli poduszkę, czy jego wciąż ściskaną dłoń.

– Naprawdę, już ci więcej nie polewam. Wychlałeś mi połowę zapasów.

– W takim razie masz ich naprawdę mało. Następnym razem wpadam z najdroższą flachą, jaką znajdę w okolicy.

– Ciekawe, skąd weźmiesz na to pieniądze.

– Ukradnę.

Chuuya roześmiał się cicho, nieco tym faktem zaskoczony.

– Nie wątpię.

Zanim zdążył skomentować jego wyjątkową naturę, po pokoju rozległ się standardowy dźwięk dzwonka telefonu, wybijając ich obu jakby z transu, w którym tkwili od pierwszego wypowiedzianego w tym mieszkaniu słowa, a już szczególnie od przeczytania tego nieszczęsnego wiersza. Ponownie zostali przywróceni do zgubnej rzeczywistości, zostawiając swój cichy, wypełniony sobą azyl gdzieś z tyłu.

Dzwonek nie mógł należeć do niższego z mężczyzn, gdyż gdyby jego telefon zadzwonił, szyby poszłyby z okien pod wpływem wydzierającej się piosenki. Wniosek był jeden: to telefon Dazaia zakłócał im odseparowany od reszty świata i obowiązków raj.

– To jest po prostu smutne – skomentował Nakahara standardową pioseneczkę operatora. – Ustaw sobie coś normalnego.

– Nie potrzebuję – mruknął Osamu, cisnąc głowę w poduszkę tylko bardziej. – Mam tylko twój numer.

– W takim razie kto dzwoni?

– Nie obchodzi mnie to. Nie interesuje mnie nikt poza tobą.

Starał się zignorować przebiegające tor przeszkód serce, które raz za razem podskakiwało i obijało się o poobijaną od nadmiaru emocji pierś, łamiąc mu żebra. Jego zmulony umysł zdołał jeszcze sobie zakodować, że jeśli to, co urzędnik powiedział, było zgodne z prawdą i nie miał kontaktów, nie miał w gruncie rzeczy nikogo. Albo przesadzał, co było bardzo prawdopodobne, zważywszy na to, jak uwielbiał dramatyzować. Coś mówiło Chuuyi, że mimo wszystko nie kłamał, a to, pomijając lekkie zdołowanie w nim kiełkujące, sprawiło, że ponownie tego dziwnego dnia poczuł się wyjątkowy.

Mogło to być za sprawą boskiej interwencji, ale zmusił się do wstania z głośnym stęknięciem, zirytowany powtarzającą się melodyjką. Powoli zaczynała go także wykańczać krępacja, spowodowana tymi wszystkimi wydarzeniami i nieplanowanymi zbliżeniami. Wyplątał dłoń z uścisku Osamu, który skomentował to zduszonym stęknięciem i ledwo powłócząc na pijanych nogach, wiotką od alkoholu dłonią chwycił odłożony wcześniej na biurko telefon bruneta. Widząc nieznajomy numer, wzruszył ramionami i rzucił nim we właściciela. Dazai momentalnie wygiął się jak dziki kot z cichym okrzykiem, dostając urządzeniem w sam środek pleców.

– Odbierz.

– Chryste, spokojnie!

– Jestem nadzwyczaj spokojny. Zdobyłem się na rzucenie w ciebie, a nie w ścianę.

– Brak mi słów, by wyrazić mą wdzięczność – Osamu skrzywił się i bardzo powoli podniósł do pozycji siedzącej. Począł wgapiać się w ekran komórki, wciąż utrzymując urażony wyraz twarzy. Minęła chwila, nim odebrał. – Co jest? Kto dzwoni o tej porze? Kunikida-kun? – kolega z pracy. Opowiadał o nim jako o pracoholiku bez krzty wolnego czasu i dobroci. Zdecydowanie sprawiał wrażenie kogoś, kto obdzwania współpracowników po nocach. – Skąd masz mój numer? Ja ci go dałem? – zachichotał. – Muszę to dopisać do listy życiowych błędów. Ja? Pijany? Skąd – zerknął na Chuuyę i wymownie przewrócił oczami, na co tamten również się zaśmiał. – Pijany w godzinach pracy? Chyba twojej. Dobra, proszę, proszę, przestań krzyczeć – westchnął po długiej przerwie, podczas której jego ucho było pod ciężkim ostrzałem. Rudzielec słyszał każdy uchodzący za słowo pocisk. – Rozwiązałem za ciebie sprawę kultu samobójczych duszyczek i jeszcze mam wracać do pracy? Jest północ!

Nakahara, który kręcił się po pokoju, szukając zajęcia i śmiejąc się pod nosem, zatrzymał się w półkroku, stając przy oknie. Momentalnie poczuł zimny pot spływający mu po plecach i zamilkł, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą.

Rozwiązałem za ciebie sprawę kultu samobójczych duszyczek. Co to miało znaczyć? To jakaś głupawa metafora albo ich żart? Jaką sprawę? Co to za kult? Dlaczego samobójstwo? Dlaczego wszędzie, gdzie Chuuya nie poszedł, ten motyw się powtarzał? Tachihara, Dazai, tamta dziewczyna...

Co on miał z tym wspólnego? Czy coś podobnego nie wykraczało poza obowiązki zwykłego, zajmującego się rejestrami księgowego? Tyle pytań...

– Dobra, dobra. Załapałem, nie produkuj się. Zaraz będę.

Gospodarz zacisnął dłonie na parapecie, o który się opierał. Znowu to samo. Znów ten swoisty niepokój nawiedzał jego serce, jakimś cudem przebijając się przez alkoholowe otumanienie, które służyło za tarczę. O co chodzi? Dlaczego się tak czuję?

– Muszę iść – Osamu przerwał jego rozmyślania. Nakahara, czując jednocześnie spełnienie, żal, niepokój i nieprzyjemne kłucie w żołądku, obrócił się do niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Ten chory idealista... muszę iść.

– O tej porze?

– Zaprawdę, jestem poślubiony swojej pracy. Rozwód nie wchodzi w grę – powiedział kwaśno i usiłował wstać, ale ilekroć próbował, zaraz potem opadał z powrotem na materac. Wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować, a to ani trochę nie podobało się gospodarzowi.

– Tylko wyjątkowo wybredna żona każe iść i zająć się sobą w stanie upojenia alkoholowego o północy – naprawdę musisz iść do pracy? Podszedł do niego, chcąc pomóc mu wstać i uchronić swój dywan od ataku, którego skutki ciężko będzie potem usunąć. – A może to kochanka? – to jakieś hobby? Jakiś głupi kod, którego nie rozumiem?

Dazai zaśmiał się, przytrzymał jego dłoń, która wylądowała na ramieniu i oparł się policzkiem o jego rękę.

– Doprawdy, jesteś najprawdziwszym poetą.

– Podobno najlepsze dzieła powstają pod wpływem.

– To może napiszesz coś dla mnie?

Chuuya zesztywniał. Nigdy nie pisał wierszy dla nikogo poza sobą. Właściwie w jego mniemaniu to nie były nawet wiersze, tylko kilka skleconych ze sobą słów, tworzących pozorną całość. Wyrzyg mózgu, wylew myśli. Wstyd był zagmatwany przez ilość i intensywność jego uczuć. Gdyby napisać coś, co miało związek z Dazaiem, tak niesamowitą, enigmatyczną osobą, która wzbudzała w nim tak wiele sprzecznych ze sobą emocji, z pewnością byłaby to daleka od posiadania jakiegokolwiek sensu paplanina. Równie dobrze można było posadzić początkującego ucznia, który dopiero co nauczył się tabliczki mnożenia, przed pojęciami z zakresu trygonometrii czy też całkami. To byłoby jak gubienie się we własnych zeznaniach podczas wnikliwego przesłuchania, próba zrozumienia największych tajemnic tego świata, usiłowanie ułożenia własnej zagadki, pisanie teorii spiskowej, a jednocześnie opisywanie najcudowniejszego widoku, najbardziej zachwycającego uroku oraz wyjawianie niemożliwej do wyrażenia zwykłymi słowami wdzięczności oraz masy innych, niezidentyfikowanych jeszcze uczuć. Tylko ktoś, kto wiedział, co się działo w głowie ich autora, mógłby zrozumieć choć ułamek tych wypocin.

Opierający się o niego urzędnik wydawał się mieć odpowiednie do tego kwalifikacje, a mimo to on wciąż pozostawał nieprzekonany.

– Nie chciałbyś tego.

– Chciałbym – powiedział twardo, na tyle stanowczo, na ile pozwalała mu otumaniona świadomość. – Chciałbym poznać cię jeszcze lepiej. Nie wystarcza mi to, że wiem tylko, że lubisz pić, jeździsz na motorze, jesteś chorobliwie samodzielnym, wrednym baristą, a przy tym wszystkim jesteś wrażliwy jak dziewica.

– Przywalę ci.

Dazai zachichotał i odsunął się od niego. Obaj wiedzieli, że cała ta wypowiedź była tylko ogromnym skrótem myślowym.

– Zgoda. Ale zanim to zrobisz, mój karłowaty przyjacielu, zrób dla mnie coś jeszcze.

Nakahara westchnął pod nosem. Mieszasz mi w głowie, potwornie mieszasz mi w głowie. Wszystko dzieje się za szybko.

Co mam zrobić? – mruknął. – Zaraz, karłowaty?

– Dotknij mnie.

Prawie zakrztusił się powietrzem. Brązowe oczy zionęły nieugiętą powagą.

– Że co proszę?

– Dotknij mnie – powtórzył, niemal błagalnie. – Nie wiem, w rękę, w ramię, gdziekolwiek. Po prostu to zrób.

Zdecydowanie za szybko. Decyzja Chuuyi również była szybka.

To, że przez większość czasu na twarzy mężczyzny znajdował się szorstki opatrunek, wcale nie sprawiało, że jej powierzchnia była w jakiś sposób naruszona. Nie sprawił on, że, domagając się słońca, usychała, tracąc swoją miękkość. Przeciwnie, prawy policzek Dazaia był niesamowicie przyjemny w dotyku, choć lodowaty, to nadal gładki. Rudowłosy sunął po nim dłonią, dotykał go palcami, gładząc go nimi i napawając się kolejną chwilą nieoczekiwanej bliskości, której tym razem sam był inicjatorem. To wszystko było zapewne rezultatem krążącego po organizmie alkoholu, który dodawał mu odwagi. Szarpał, co prawda, myślami, nagłymi wątpliwościami, otulał wszystko tym nagłym niepokojem, ale ta jedna błagalna nutka w spojrzeniu i tonie Osamu rozproszyła je, nakazując mu porzucić wszystkie swoje zagwozdki i spełnić prośbę łaknącego tego gestu urzędnika, który po długiej chwili wpatrywania się w szafirowe oczy swojego gospodarza, przymknął swoje odpowiedniki z cichym westchnieniem i wtulił się w jego dłoń.

– Mam naprawdę dużo pracy – powiedział cicho, nie ukrywając swojego niezadowolenia. – Zapewne znów przez długi czas się nie zobaczymy.

– To nic – Chuuya odpowiedział równie cicho. Gdy niepokój został odsunięty, atmosfera intymności wróciła. – Będę czekał.

Dazai otworzył oczy.

– Poczekasz na mnie?

– Ot, trafił mi się przygłuchy księgowy – uśmiechnął się, gdy usłyszał cichy chichot. Nie przypominał on już jednak tego pijackiego. Był to śmiech ulgi. – Dlaczego chciałeś, bym cię dotknął?

Nie odpowiedział od razu. Na początku znów wtulił się w gładzącą jego policzek dłoń, a wyraz jego twarzy wyraźnie mówił, że kontakt fizyczny sprawia mu naprawdę dużą przyjemność. Nakahara zauważył tą dziwną zależność już przy pierwszym spotkaniu, gdy Osamu popłakał się po zderzeniu. Z początku sądził, że coś sobie uszkodził i był świadkiem łez bólu, ale po uścisku dłoni w kawiarni i całowieczornym przysuwaniu się zrozumiał, że on po prostu pragnął bliskości. Wyglądało na to, że nie zaznawał jej wiele, a Chuuya cieszył się z tego, że mógł być mu przydatny chociaż w tej kwestii.

– Chcę to zapamiętać... twój dotyk – wymamrotał. – Chcę go zapamiętać. Czy to dziwne?

– Nie, właściwie to nie. To bardzo... ludzkie.

Błogi uśmiech rozświetlił twarz Dazaia. Niebieskooki poczuł miękkość jego warg, stykających się z jego dłonią pod wpływem wykrzywienia ust.

– Dziękuję.

Krótko po tym Osamu wyszedł. Po prostu. Chuuya odradzał mu ten czyn, proponował mu nocleg – w końcu było już grubo po północy, a mężczyzna był kompletnie pijany – nawet przebranie się z bluzy w wysuszoną koszulę sprawiło mu ogromną trudność. Nocą nie było też bezpiecznie, zwłaszcza że znajdowali się niedaleko portu. On jednak wciąż odmawiał, zapewniał go, że ten cały Kunikida się nim zajmie. Wizja rugającego go, zagorzałego pracoholika w nieprzyzwoitych godzinach nie napawała Nakahary entuzjazmem, ale uległ jego tłumaczeniom. Nie mógł go przecież przetrzymywać wbrew jego woli, nieważne, jak bezsensowna i nielogiczna była cała ta zaistniała sytuacja.

Zanim jednak osobliwy znajomy opuścił jego mieszkanie, Chuuya przypomniał sobie o niepokoju. Szybko do niego wracał, gdy nie dotykał przyjaciela.

– Kiedy się następnym razem spotkamy... – zaczął, nie do końca wiedząc, jak przekazać swoje myśli. Wciąż miał wiele pytań, wciąż miał wątpliwości, a przede wszystkim miał je do stanu swojego umysłu. Pomyślał, że jest szalony, zauważając te niemożliwe czynniki, którymi Dazai wydawał się odznaczać. W zestawieniu z jego aurą, która od samego początku była jakby nie z tego świata, każdym wrażeniem potęgowanym przez alkohol, pomimo wszystkich miłych rzeczy, które się wydarzyły, Nakahara naprawdę odchodził od zmysłów. – Następnym razem zadam ci pytanie. Chcę, żebyś na nie szczerze odpowiedział, nawet jeśli wyda ci się kompletnie idiotyczne, a ja wyjdę przez to na szalonego głupca.

– Zapytaj teraz.

– Nie – pokręcił głową. Miał dosyć wrażeń na dzisiaj. – Nie, teraz nie chcę. Teraz... chcę tylko spać.

Dazai uśmiechnął się szeroko.

– W takim razie słodkich snów.

I znów zniknął. Zniknął, pozostawiając dziurę w sercu niższego, na powrót wypełniając mieszkanie ciszą. Zabrał ze sobą chichoty, zabrał łzy, zabrał atmosferę intymności. Pozbawił go poczucia bezpieczeństwa, spełnienia, nagłych napadów nieuzasadnionego niepokoju, prawdziwości. Zabrał wszystkie te emocje, które były tylko wierzchołkiem góry lodowej tego, co tak naprawdę wywoływał u nieprzyzwyczajonego do takiej ilości tak intensywnych uczuć Chuuyi.

Całe życie borykał się ze sprzecznością, choć zwykle zawsze dochodził do tego pożądanego, nawet jeśli pozornego, to nadal, stanu uporządkowania. Osamu Dazai odbierał mu tą umiejętność. Odbierał mu racjonalne myślenie, mieszał mu w głowie, wrzucał go w jeszcze więcej nici, na końcach których było tylko więcej myśli, a on, usiłując się wydostać i stanąć na pewnym gruncie, plątał się w nich tylko bardziej i bardziej, widząc coraz mniej światła, topiąc się pod nimi, ich ilością.

Zaskakiwał go. Zaskakiwała go jego dziwność i nienaturalność, ale chyba bardziej dziwiło go to, jak bardzo w porządku sam czuł się z tym, że niedługo w tym wszystkim wyląduje na samym dnie.

Wypruty i wykończony, wracając do sypialni, zahaczył o kuchnię. Spoglądając na blat, uświadomił sobie, że jego wcześniej zakupiony obiad już dawno wystygł, a on nie miał w ustach nic prawie od rana. Reszta zakupów też została pozostawiona sama sobie, ale Chuuya nawet nie miał siły pochować ich w odpowiednich do ich przechowywania miejscach. Również gdy wrócił do pokoju, jedyne, co zrobił, to odłożenie tacki z opróżnionymi szklankami i butelkami na biurko.

Gdy odszedł od mebla, by rzucić się na łóżko, pod wpływem delikatnego powiewu powietrza z niezamkniętego okna coś z niego zleciało. Nakahara zarejestrował to ostatkami kulejącej trzeźwości i obrócił się w stronę osobliwego przedmiotu, który okazał się być bandażem.

Bandaż Dazaia. To były jego łańcuchy, wstrzymujący go element. Osamu nie zabrał go ze sobą – może zapomniał, może umyślnie. Nieważne jednak, w jakim charakterze, zostawił go. Czy to choć trochę oznaczało, że wszedł na drogę pozostawienia za sobą też przeszłości?

Chuuya schylił się po opatrunek. Kompletnie mając za nic swój ignorujący środowisko czyn, wyrzucił bandaż przez okno. Odczuwając namiastkę zadowolenia, obserwował latający na wietrze biały okład i zachichotał pod nosem, śmiejąc się z niego. Uciekł, został wyrzucony, dokładnie tak, jak Nakahara chciał wyrzucić z głowy swoje myśli.

Poszedł więc spać ze świadomością, że to jedyny na to sposób.

* Wstyd, wiersz autorstwa Chuuyi Nakahary, przekład: Katsuyoshi Watanabe. Interpretacja na potrzeby opowiadania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top