6 - Szczęśliwa infiltracja
- Skup się, Atsushi. Na pewno powiedziałeś nam wszystko?
Dazai niemal przewrócił oczami.
Od momentu, w którym podzielił się z Kunikidą swoimi spostrzeżeniami odnośnie tajemniczych samobójstw, które notorycznie zdarzały się w podlejszych dzielnicach Yokohamy, Żniwiarz stał się najprawdziwszym detektywem i to takim, którego ambicje stanowczo wykraczały poza możliwości i chęci jego partnera, który chcąc nie chcąc musiał mu w tym wszystkim towarzyszyć, jako osobiście wyznaczony przez samego dyrektora Działu Personalnego, jak i główny inicjator. Nie oznaczało to jednak, że Doppo powinien zaczepiać na oślepiających bielą korytarzach Głównego Budynku każdego, kto z tą sprawą mógł mieć związek, zwłaszcza, że i tak zabrał im z pozagrobowego życia sporo godzin na wnikliwe przesłuchanie.
- Daj spokój - Osamu położył blondynowi dłoń na ramieniu. Jeszcze chwila, a pokusiłby się o stwierdzenie, że było mu żal szarowłosego chłopaczka, który, za późno zauważając nadchodzącego okularnika, nie zdołał uciec do pobliskiego biura. - Pytałeś go już ze dwadzieścia razy. Gdyby Atsushi-kun coś sobie przypomniał, natychmiast przyleciałby nam o tym powiedzieć, mylę się?
Chłopak pokiwał energicznie głową, ciałem i zniewoloną duszą oddając się temu stwierdzeniu. Jego dwukolorowe tęczówki aż zionęły chęcią ucieczki, którą Dazai mu umożliwił kiedy blondyn w końcu odpuścił, wyswabadzając się z jego doprowadzającego do porządku, stanowczego uścisku.
Obandażowany westchnął cicho i podążył wzrokiem za odchodzącym Żniwiarzem. To on był tym, któremu podczas ostatnich osądów uciekły dwie dusze. Takie przypadki były rzadkością w ich profesji, choć ich przyczyna była bardzo prosta. Harcujące demony nigdy nie przepuściłyby szansy, by pójść drogą na skróty - wystarczył jeden moment nieuwagi, a kartotekę zmarłego można było wyrzucić do śmieci. Pożarta przez demona dusza w momencie, w którym wpadła w jego łapska, przestawała istnieć.
Zdarzało się to rzadko, ale się zdarzało. Brunet miał dziwne przeczucie co do całego tego niecodziennego incydentu, a że jego przeczucia zwykle zdawały się sprawdzać, postanowił zawierzyć im i w tej sprawie. Poszlak mieli naprawdę niewiele, właściwie to nie mieli prawie nic, ale po dość długiej rozmowie z dyrektorem Fukuzawą, żarliwie wspieranej przez powszechnie szanowanego Kunikidę, otrzymali zgodę na działanie, a taka zgoda dawała naprawdę dużo możliwości.
- Szlag mnie trafi - odezwał się nagle Doppo, przerywając lawinę myśli maniaka, który powędrował spojrzeniem w kierunku opierającego się o ścianę urzędnika. - Babrzemy się już w tym od pięciu dni i jedyne, co mamy, to dwa inne samobójcze przypadki ucieczek dusz. Żadna z nich nie wypowiedziała tej twojej słynnej formułki, a Tachihara milczy jak zaklęty.
Michizou Tachihara dołączył do nich niedługo po swojej śmierci. Od początku swojej pozagrobowej egzystencji upierał się, że nie pamięta zupełnie nic z niedługiego okresu przed strzeleniem sobie w skroń i nieważne, jak długo i intensywnie był przesłuchiwany, wciąż nie był skłonny do współpracy. Dazai nawet napomknął coś o Chuuyi, gdy nadeszła jego kolej na męczenie się z żółtodziobem, ale chłopak z plastrem na nosie powiedział tylko, że byli dobrymi znajomymi i nie chciał ujawniać żadnych szczegółów odnośnie tej znajomości. Podejrzliwy Osamu nie dostrzegł żadnych oznak kłamstwa, toteż po wielogodzinnych torturach dali mu spokój.
- Zaczynam myśleć, że po prostu zwykły zbieg okoliczności.
- Marny byłby z ciebie detektyw, skoro tak szybko tracisz zapał.
- Nie tracę zapału, po prostu jestem zirytowany. Powinniśmy działać szybko i sprawnie, a my stoimy w miejscu i kompletnie nie wiemy, co robić.
Po korytarzu rozległ się cichy śmiech.
- Czasami zadziwia mnie surowość tych twoich ideałów, ale szybko sobie przypominam, że są twoje.
Kunikida spojrzał na niego, mrużąc niebezpiecznie oczy.
- A ja nie mogę się nadziwić twoim nastawieniem - warknął zdenerwowany. - Jak możesz podchodzić do tego w tak lekceważący sposób? Sam to zacząłeś, a zachowujesz się, jakbyś w ogóle się tym nie przejmował.
Może dlatego, że mam inne rzeczy na głowie, pomyślał, ale ostatecznie nie wypowiedział tego na głos. O tak, o wiele przyjemniejsze rzeczy.
W trakcie ich małego śledztwa nielegalnie urwał się z zawalonego raportowymi papierami biura i spotkał się z Chuuyą. Wcześniej nie widzieli się cały dzień i Dazaia już ciągnęło do tego, by złożyć mu wizytę, ale niestety niesamowicie zaangażowanemu Doppo zachciało się chodzić po porcie i szukać możliwych oznak demonów, ujawniając się przy tym, by popytać szumowiny w niezobowiązującym charakterze. Tamtego dnia również to praktykowali, z tym, że choleryk nie miał zamiaru odpuścić mu nawet wieczorem. Osamu wykorzystał jednak moment jego nieuwagi i zwyczajnie uciekł z biura, by spędzić czas ze swoim źródłem ciepła, którego tak wyczekiwał. Oczywiście nie uniknął z tego powodu srogiej reprymendy, niemniej jednak zupełnie się nią nie przejął. Jego głowę zajmowało wtedy to osobliwe spotkanie i wszystko to, co się podczas niego wydarzyło.
Był bardzo zaskoczony jego przebiegiem. Nie spodziewał się, że przyjmie ono tak szczery i aż tak miły charakter, a jeszcze bardziej nie spodziewał się tego, że sam się otworzy. I to przed kim? Przed człowiekiem, którego ledwo znał, a który nic nie wiedział o nim. Aż do teraz.
Mimo krótkiego i równie zaskakującego okresu ich znajomości Dazai odnosił dziwne wrażenie, jakby znali się z Nakaharą całe życie, co było dość ironicznym stwierdzeniem. A jednak czuł się w jego towarzystwie zadziwiająco dobrze - nie tyle co sam czerpał z tego korzyści w postaci odczuwania najprawdziwszych uczuć, a doszedł do wniosku, że troska o rudowłosego jest jak najbardziej prawdziwa. Nigdy nie posądziłby się o emocje takiego sortu, nawet za życia rzadko kiedy mógł zdobyć się na szczere współczucie, więc to, że doświadczył ich teraz i to w tak niedługim czasie, wywróciło jego świat do góry nogami. Nie mógł jednak powiedzieć, że mu to przeszkadzało.
Chuuya był obiektem jego niepohamowanej fascynacji, a że był może nieco zbyt gwałtowny, a jednocześnie skryty, było jedynie jego zaletą. To sprawiało, że wydawał się jeszcze bardziej zagadkowy, a Dazai niczego tak nie uwielbiał, jak dobierania się do sedna słodkiej tajemnicy i poznawania każdej jej warstwy. W przypadku niebieskookiego doskonale wiedział, że było warto.
- Po prostu na razie nie możemy nic zrobić - zreflektował się, uświadamiając sobie, że długo nie odpowiadał. Gdy w grę wchodziło rozmyślanie o Nakaharze, szybko tracił kontakt z rzeczywistością. - Możemy tylko czekać i ewentualnie złapać diabełka na gorącym uczynku. Porozstawiajmy najlepszych ludzi przy przypadkach samobójczych i liczmy na łut szczęścia.
- Łut szczęścia - powtórzył partner z przekąsem. - Coś takiego w twoich ustach nie brzmi zbyt obiecująco.
Osamu wzruszył ramionami. Starał się nie dać po sobie poznać tego, że celowo odwodził go od bardziej aktywnego działania, które jedynie mogłoby mu zabrać więcej cennego czasu przeznaczonego tylko i wyłącznie dla jednej osoby. Cieszył się z tego, że nareszcie coś zaczęło się dziać, ale miał swoje priorytety.
- Możemy tak zrobić - odezwał się znów blondyn. - Ale mam inny pomysł.
To dopiero nie brzmi dobrze.
- Oświeć mnie swoją mądrością, partnerze.
Uniesione szare oczęta zostały przysłonięte przez oświetlone promieniami okulary. W takich momentach Kunikida wyglądał jak posąg starożytnego mędrca, co sprawiało, że Osamu przypominał sobie, dlaczego to blondyn jest szanowanym pracownikiem, a nie on. Sama aura okularnika wzbudzała zatrważająco silny podziw w każdym, kto miał z nim do czynienia, a myśl, jakakolwiek wątpliwość co do jego mądrości i oddania swojej pracy, była przewinieniem godnym potępienia. Może dlatego tak trudno było im się dogadać - byli jak ogień i woda.
- Możemy zbliżyć się do ofiary - Dazai zdusił w sobie jęk niezadowolenia. Od tego właśnie próbował go odwieść. - Mamy pozwolenie od dyrektora, to szeroki wachlarz możliwości. Możemy znowu się ujawnić i starać się zbadać sprawę od środka.
- Och, infiltracja - zauważył brunet głupkowato i wyrzucił ręce w górę. - Kocham infiltracje, po prostu uwielbiam, naprawdę. Infiltracje są super - okularnik popatrzył na niego podejrzliwie, gdy zaczął kręcić się wokół własnej osi, wydając z siebie pomruk zastanowienia, który w rzeczywistości był przeistoczonym stęknięciem. - Myślałem o tym od dłuższego czasu - przyznał wreszcie, potwierdzając jego podejrzenia. Kogo jak kogo, ale Doppo niełatwo było oszukać, nie kiedy był w trybie zagorzałego pracownika miesiąca. - Ale to robooty tyyle...
- Tak sądziłem - rzucił jadowicie. - Leniwy darmozjad, jakbyś naprawdę miał coś innego do roboty. Gdybyś tylko wspomniał o tym wcześniej, może już byśmy coś mieli.
- Nie-e - Dazai zanucił wrednie i zatrzymał się w miejscu z przytupem, z twarzą tuż naprzeciw tej kunikidowej. Kostka gorzkiej czekolady wpiła się w sfrustrowane odpowiedniki, w których w tamtej chwili dominowało niezrozumienie wymieszane z niepohamowaną irytacją. - Byłoby całkiem śmiesznie, gdyby przypisali mi wszystkie zasługi, prawda?
Wyraz szarych tęczówek znacznie się zaostrzył. Maniak doskonale wiedział o kompleksie idealisty, a był nim on sam. Z jakiegoś powodu pomimo swoich niesamowitych zdolności blondyn czuł się niewystarczający. Nie mógł znieść tego, że ktoś taki jak Dazai bez większego wysiłku osiągał więcej niż on po długim czasie harówki. Osamu był bardziej niż przekonany, że to wszystko miało związek z jego poprzednim życiem - stawiał sobie zbyt wysokie cele, które przerastały jego możliwości na równi z surowymi ideałami. W końcu, nie mogąc im sprostać, tym samym usatysfakcjonować samego siebie, nie widział innego wyjścia, jak uwolnić się od nich w najprostszy sposób. Żniwiarz odnosił jednak wrażenie, że sam ten czyn również dalece odbiegał od przyjętych zasad, co także mogło wpływać na nerwowy charakter partnera, który tak zagorzale bronił się od wspomnień życia. Cóż, może jednak nie różnimy się aż tak bardzo.
- Żartowałem - odsunął się i stanął prosto. Przeszło mu przez myśl, że gdyby raz na jakiś czas potraktował Kunikidę nieco poważniej, może byłoby mu łatwiej z nim żyć. - Masz jakieś konkretne propozycje?
Blondyn postał chwilę w milczeniu, patrząc w jakiś punkt przed sobą, po czym nagle odbił się nogą od ściany, idąc w tylko sobie znanym kierunku. Brunet podążył za nim, zauważając tak dobrze znaną mgiełkę zatracenia, znikającą z jego oczu.
- Zbierzemy Żniwiarzy z naszego okręgu i sprawdzimy ich spisy, a potem wytypujemy tych najbardziej podejrzanych i zabierzemy się do działania.
- Od razu?
- Od razu - obrócił się, gdy Dazai westchnął pod nosem. - O co chodzi?
Usilnie starał się nie pokazywać po sobie tego, jak bardzo był niechętny. Od jego ostatniego spotkania z Chuuyą minęły już dwa dni i mężczyzna usychał z tęsknoty. Od całej tej papierkowej i nie tylko roboty niemal zapomniał, jak to jest czuć to niesamowite ciepło. Musiał się jednak pilnować, jeśli nie chciał, by cokolwiek z jego małych intryg wyszło na jaw.
- Nic - odpowiedział, zakładając ręce za głowę w lekceważącym geście. - Nie chce mi się.
Doppo tylko przewrócił oczami.
Po długich godzinach spędzonych w biurze na kolejnych przesłuchaniach, grzebaniu w aktach i otrzymywaniu względnej pomocy od reszty zabieganych współpracowników, wytypowali sobie kilka osób, których codzienność mieli zgłębić. Zajęło im to całą noc, toteż następnego ranka, gdy Dazai był zmuszony wyjść na prawdziwe światło dzienne i to tym razem legalnie, czuł się wykończony i zupełnie niegotowy na wydarzenia, które miały nadejść. Ponadto nie zaznał ciepła od trzech dni i odnosił wrażenie, że jeśli nie doświadczy go w przeciągu kilku następnych godzin, umrze drugi raz.
Czuł się niesamowicie sfrustrowany tym, że może się ujawnić, ale nie ma możliwości zobaczenia się z Nakaharą, a wszystko to przez Kunikidę i jego kretyńskie pomysły oraz urażoną dumę. Urzędnik stąpał zatłoczonymi ulicami Yokohamy nienaturalnie pełen energii i zapału, podczas gdy Osamu ledwo powłóczył za nim nogami.
- Rusz się, nie mamy czasu - pospieszył go, gdy już któryś raz z kolei westchnął teatralnie tuż nad jego uchem. Byli odziani w swoje zwyczajowe garnitury, co zdaniem Osamu nijak miało się do życia i charakteru osoby, do której mieli za zadanie się zbliżyć.
Jako pierwszą wzięli sobie na celownik kobietę, młodą studentkę imieniem Ichiyou Higuchi. Wyczytali z jej akt, że prowadzi podwójne życie - za dnia gra zwyczajną dziewczynę, nocą zaś kręci się po porcie i tonie w szemranych interesach. Nie znali większych szczegółów, dowiedzieli się jednak, że w najbliższym czasie zakończy ona swoje życie. Tego czasu było niestety niewiele, znacznie mniej niżby sobie tego życzyli, więc musieli działać szybko. W tym celu udali się tuż pod jej uniwersytet, by przy jej wyjściu „przypadkiem" się na nią natknąć i zacząć dość nachalnie nagabywać. Właściwie, wykonawcą tego niegrzecznego czynu miał być sam Dazai, który, udając zabłąkanego nowego studenta, miał podstępem wkręcić się w jej nocne towarzystwo, a przynajmniej wyciągnąć od kobieciny trochę informacji.
- To najgłupszy pomysł, jaki w życiu od ciebie usłyszałem - marudził, gdy kręcili się w okolicach wejścia do uniwersytetu, na który uczęszczała Higuchi. Był to dość duży beżowy obiekt, podzielony na kilka wydziałów, mieszczących się w odrębnych, przeszklonych budynkach. Oni obozowali przy tych mniej przejrzystych, tuż naprzeciw imponującego dziedzińca oraz wbudowanego w ceglany mur, pokaźnego wejścia. - Wiesz, że ubiór to połowa sukcesu przy zdobywaniu kobiety?
- Nie mamy jej zdobyć, tylko wypytać - Kunikida prychnął i zlustrował go krytycznym spojrzeniem, jakby wiecznie tego nie robił. - To znaczy, ty masz to zrobić.
- Och, a ty będziesz stał i się przyglądał? - Dazai usiadł na pobliskiej ławce, znudzony chodzeniem w tę i we w tę i założył nogę na nogę.
Przymknął zaatakowane promieniami słonecznymi oczy. Wokół było pełno zieleni, uniwersytet był otoczony mnogością trawników, drzew i krzewów. Mężczyźnie takie miejsca przywodziły na myśl częste drzemki, choć wbrew pozorom zielony azyl za jego czasów nigdy nie był azylem, a miejscem schadzek ludzi, którzy, mając za daleko do portu, uskuteczniali swoje interesy w najbliższym i najbardziej niepozornym miejscu, jakie mieli do dyspozycji. Choć szkolne lata Żniwiarza jawiły się za mgłą, której nie sposób było odgonić, nostalgiczne miejsce rozwiało jej trochę, przywodząc mu na myśl czasy, w których począł obracać się w mniej przyjemnym towarzystwie. Nie wspominał ich dobrze, ale nie wspominał ich też źle. Były nijakie, nudne i niesatysfakcjonujące, a były to słowa, jakimi opisałby cały swój żywot nędznika.
- Będę cię zabezpieczał i zbierał dodatkowe informacje, które mogą ci umknąć przy flirtowaniu.
- Czyli stał i się przyglądał - Osamu przeciągnął się z przeciągłym stęknięciem. Bardzo się starał, aby na każdym kroku okazywać swoje niezadowolenie, czym tylko denerwował opierającego się o pobliskie drzewo okularnika. - Wolałbym to zrobić bardziej po twojemu.
- To znaczy?
- Nie wiem, złapać, skopać, przesłuchać.
Doppo prychnął głośno i założył ręce na piersi, jakby przyłapano go na gorącym uczynku. Opuścił je wzdłuż ciała, gdy Dazai posłał mu znaczące spojrzenie.
- I niby to jest po mojemu? Nie gadaj głupot. Zresztą, dyrektor nie lubi takich... radykalnych działań.
- Och, tak, wyjawił mi swoją opinię na ten temat - położył się na ławce lekceważąco. - Wierzę, że tobie również. Myślisz, że w garniturze zrobię na niej lepsze wrażenie? - zapytał, nawiązując do swojego wcześniejszego pytania, gdy nie otrzymał odpowiedzi.
- Nie wiem, to ty tu jesteś specjalistą od kobiet.
Brunet uśmiechnął się szeroko i przyłożył wierzch ukrytej pod materiałem darowanej rękawiczki dłoni do czoła.
- Miło mi, że wreszcie to przyznałeś! Ale to studentka i to taka, która po zajęciach leci biegusiem do portu i sprzedaje dragi nieletnim, a ci nie mają głowy do takich rzeczy. Miejmy nadzieję, że ona też nie - westchnął i uniósł otwartą dłoń, zasłaniając palcami słońce i poruszając nimi, powodując teatrzyk cieni na swojej twarzy. - Nie chce mi się babrać z jakąś blondyną, z którą potem będę musiał jeszcze pracować.
- Myślałem, że lubisz wszystkie kobiety.
Osamu przewrócił oczami.
- Wolę rude - mruknął i leniwie podniósł się do pozycji siedzącej. - Szkoda, że kochany Pan i Władca w swojej wspaniałomyślności nie raczył zdradzić nam, w jaki sposób zginie Higuchi, która właśnie idzie w naszą stronę - powiedział, zauważając w trakcie mówienia sylwetkę dziewczyny i unosząc się powoli. Musiał niestety przełknąć gorycz swojego utrudniającego im sprawę odkrycia i odgonić Kunikidę, któremu jeszcze miał zamiar sporo pomarudzić, a co Ichiyou mu udaremniła. - Mógłbym wiedzieć od czego ją odwodzić, jeśli nie byłaby skłonna mi się zwierzyć w dogodnym czasie. Cześć! - zawołał wesoło, a to zawołanie niemal zrosło się z jego poprzednią wypowiedzią.
Higuchi uniosła na niego swój znudzony wzrok i zlustrowała nieprzychylnym spojrzeniem. W swym cudownym planie nagle znikający z pola widzenia dziewczyny Doppo nie tylko nie zwrócił uwagi na poważny ubiór Żniwiarza, ale także postanowił zignorować fakt, że był opleciony bandażami, co raczej nie zachęcało do żadnej wymiany zdań. Choć, zważając na okoliczności, może to mogło też trochę pomóc ich sprawie. Wszystko jednak zależało od charakteru dziewczyny, która założyła kosmyk wyprostowanych włosów za ucho i poprawiła uchwyt torby na ramieniu. Była ubrana w niebieską sukienkę i choć wyglądała pięknie, to bardzo niepozornie.
- Znamy się? - głos miała jednak monotonny i szorstki, co w połączeniu z nieprzyjemnie marszczonymi brwiami zupełnie zepsuło pierwsze wrażenie.
Tyle wystarczyło, by uświadomić Dazaiowi, że nie jest ona osobą o krystalicznym charakterze, jakkolwiek można było tak pomyśleć o kimś, kto obraca się w narkotykowym przemyśle. W każdym razie, jak na początek nie wyglądała na zagubioną młodą kobietę i nic w jej spojrzeniu nie przypominało zdesperowanego Tachihary. Jej wyprostowana postawa jasno świadczyła o tym, że brązowooka pewnie stąpa po ziemi i nic nie wskazywało na to, że w ciągu kilku następnych godzin rzuci się pod jakieś auto, ewentualnie z wysokiego budynku. To zaś było jasnym znakiem na to, że plany Kunikidy musiały ulec zmianie i jak zwykle wszystko było na głowie Dazaia, który ostatkiem silnej woli zmusił się do tego, by nie westchnąć cierpiętniczo. Naprawdę, mam lepsze rzeczy do roboty niż naginanie zadufanych gówniar do swojej woli.
- Nie, ale ja znałem Tachiharę - powiedział, splatając dłonie za plecami i malując na swojej twarzy niewinny uśmiech, który nijak miał się do jego zimnego tonu. Postanowił zagrać złego, badającego sprawę mafioza, jednego z nich. Co prawda, niewiele wiedział o ich obecnej społeczności, ale takie przypadki miały to do siebie, że zawsze było w nich coś nie tak, a groźne i mieszające osobniki były wymogiem, bez którego półświatek nie mógłby w pełni prosperować. Co do tego nie miał wątpliwości, w końcu niegdyś sam obracał się takim towarzystwie. - Wierzę, że ty również.
Brązowe oczy Higuchi w jednej chwili pozbyły się mgiełki znudzenia i rozszerzyły na to nazwisko. Ślepy strzał, ale jak widać trafny, pomyślał uradowany Żniwiarz. Dzięki temu dowiedział się również, że dziewczynie średnio wychodzi ukrywanie swoich uczuć, bo niemal natychmiast dopatrzył się zdenerwowania, a na czole ujrzał kropelki potu.
- Kogo?
- Och, nie udawaj, proszę - Dazai niebezpiecznie poszerzył swój uśmiech, na co tamta przełknęła ślinę. W połączeniu w jego niepokojącym wyglądem, musiał się jej wydać kimś, z kim nie watro było zadzierać. Kunikida jednak nie taki głupi. - Szkoda na to mojego czasu. Zdaje się, że masz mi coś do powiedzenia na ten temat, mylę się?
Świetnie się bawił, oglądając konsternację na jej twarzy. Nie miała pojęcia, kim jest, ale spodziewała się, że ma do czynienia z jakąś niebezpieczną portową szychą. Nie to było zamiarem dwóch konspiratorów, ale Osamu musiał przyznać, że udawanie mafioza było o wiele ciekawszą rozrywką niż mus wchodzenia w skórę nieśmiałego, zagubionego studenta. Znacznie bliżej było mu do tego pierwszego, można było powiedzieć, że miał w tym wprawę.
Nagły silny wiatr zatrzepotał jego płaszczem, ale także rozwiał włosy dziewczyny i doprowadził ją do porządku swoim chłodem.
- Coś ty w ogóle za jeden i niby dlaczego mam ci coś mówić? - rzuciła odważnie i zacisnęła palce na pasku od torby, co nie umknęło uwadze Żniwiarza.
Również jej spojrzenie wydawało się pewniejsze, choć z pewnością uzyskanie takiego rezultatu nie było łatwe, gdy wychodząc z uniwersytetu nagle natykasz się na pośrednio grożącego ci, niepokojąco wyglądającego człowieka.
- Nie wydaje mi się, aby przedstawianie ci się miało sens.
- A mnie wydaje się, że ma - odparła zimno. - Nie mam pojęcia, kim jesteś, ani o co ci chodzi, ale jeśli nie masz zamiaru się określić, to twój problem, nie mój - odgarnęła włosy z twarzy i wyminęła go, chcąc odejść.
- Łatwo mogę sprawić, że to będzie twój problem - powiedział, połowicznie obracając się w jej stronę. Wiatr znowu zawiał, ponownie trzepocząc złowieszczo luźno wiszącym na ramionach płaszczem. Brunet musiał się bardzo wysilić, aby się nie roześmiać z powodu tego podkreślającego grozę elementu. - Ale skoro chcesz sobie utrudnić życie, nie mam właściwie nic przeciwko. Przynajmniej będę miał większą zabawę, lawirując w cieniach nocy.
Tym razem to on był tym, który odszedł. Wyminął Ichiyou i, ociągając się, wyszedł z terenu uniwersytetu, przy wyjściu mijając ukrytego Kunikidę, który zmierzył go nieodgadnionym spojrzeniem, kręcąc głową z dezaprobatą. Dazai tylko wzruszył ramionami i wyszedł na pełną ludzi ulicę, nagle skręcając w jej mniej uczęszczaną część, chcąc tym samym zapewnić sobie dogodne warunki do rozpoczęcia nadchodzącej rozmowy, a miała mu to zapewnić dość ciasna uliczka, która była przejściem między dwoma sąsiednimi budynkami na kolejną ulicę.
Nie zdążył nawet doliczyć do dwudziestu, gdy przestraszona umyślnym nawiązaniem do głupawej formułki Higuchi pojawiła się u jego boku, omal nie ślizgając się na zatęchłej ziemi. Zatrzymał się i obdarzył dyszącą blondynkę długim spojrzeniem, pozwalając sobie na poszerzenie i tak szerokiego uśmiechu. A jednak. Każdy jest aktorem na swojej własnej scenie, ale gdy pojawia się niebezpieczeństwo upadku z piedestału, role odchodzą w zapomnienie. Życie to gra, w której się wygrywa albo przegrywa - trzeba jednak wiedzieć, kiedy należy się wycofać.
- Jednak chcesz ułatwić sobie życie? - zapytał wesoło w zachęcającym geście, jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie brzmiało w obecnych okolicznościach.
Dziewczynie wcale nie było do śmiechu. Przeciwnie, choć pewności nie było w niej już ani za grosz, udekorowana w kropelki potu twarz wciąż usiłowała utrzymać srogi wyraz. Mimo to drżała, ale Osamu nie mógł powiedzieć, czy było to nieumiejętnie powstrzymywane przerażenie spowodowane niepokojącym nieznajomym i przywodzącym na myśl zaplanowaną zbrodnię otoczeniem, czy też chłód, który powodował.
- Co chcesz wiedzieć?
Żniwiarz rozejrzał się. Stojąc w odosobnionym miejscu z surowymi twarzami na kilometr śmierdzieli czymś podejrzanym. Położył jej zatem dłoń na ramieniu i poprowadził obok siebie, wychodząc na znajdującą się na końcu ohydnego miastowego korytarza ulicę, jakoby byli dwójką dobrych znajomych i rozmawiali na całkiem normalny temat. Zaciskając na nim palce, zahaczył jednym czy dwoma o pasek od torby. Była zadziwiająco ciężka.
- Ty mi powiedz - odpowiedział, wmieszawszy się w tłum prących w tylko sobie znanym kierunku ludzi. Najłatwiej było prowadzić takie działania w miejscu, w którym nikt nie zwróci na ciebie szczególnej uwagi. - Co sądzisz o całej tej sprawie?
Prowadzona Higuchi zmarszczyła brwi.
- Dlaczego o to pytasz?
- Bo jestem znudzony słuchaniem rozkazów z góry i szukam nieprawidłowości - odpowiedział od niechcenia.
- Nie jesteś z góry? - zatrzymała się, wyswobadzając się w jego uścisku i spojrzała na niego uważnie, nadal bardzo nieufnie.
Dazai uważałby ją za jeszcze głupszą, gdyby od razu mu uwierzyła. W końcu, nadal nie miała pewności co do jego tożsamości, a on jej w niczym nie zapewniał. Ludzie jednak w obliczu jawnego niebezpieczeństwa mieli tendencję do bronienia się wszelkimi sposobami, a widocznie paplanie na prawo i lewo nie było w jej przypadku aż tak niebezpieczne skoro za nim pobiegła. Czy to dlatego, że niedługo miała umrzeć i już jej nie zależało?
- Ściśle jej podlegam - odpowiedział stanowczo, wiercąc w niej dziurę kostką gorzkiej czekolady. - Nie sądzisz jednak, że trzymanie się standardów jest nudne? Jasne, dzięki nim to wszystko ma ręce i nogi - ubiegł ją, zanim zdążyła odpowiedzieć. - Ale ci, którzy chcą się nam przeciwstawić, nie zawsze są tak oddani temu, co jest uważane za standard. Łamią zasady, naginają je i dlatego zawsze są parę kroków przed nami.
Paplał bez sensu i większego namysłu, podpuszczając dziewczynę, która zdawała się to wszystko łykać, co bawiło go tylko bardziej. Gdyby tylko mógł, roześmiałby się jej w twarz, kpiąc z jej głupoty. Ludzie są tacy prości. Rzesza zawsze miała na pieńku z inną rzeszą, a nawet jeśli akurat tak nie było, zawsze istniało pewne zagrożenie. W istocie wystarczyło wysunąć nawet bezpodstawny wniosek, by zasiać ziarno niepewności, a ono kiełkowało bardzo szybko i rozprzestrzeniało się jak najgorsza zaraza. Jeśli było przy okazji podsycane strachem lub determinacją, tylko się wzbogacało.
- Ktoś chce się nam postawić? - Higuchi w jednej chwili zmieniła swoje nastawienie. W jej oczach ujrzał wrogość, ale też gotowość. Ku swojemu zaskoczeniu, dopatrzył się również ukłucia zawodu, który średnio tu pasował. Wyglądało na to, że dziewczyna była bardziej skomplikowana, niż mu się z początku wydawało.
- Mam pewne podejrzenia, choć nie jestem do końca pewien - odparł. - Moja rzecz to sprawdzić i chronić. Do tego muszę nagiąć tak zwane standardy, więc zapytam ostatni raz: co sądzisz o tej sprawie?
Słysząc jego zniecierpliwiony ton, znów zacisnęła palce na pasku, co zdawało się być jej tikiem nerwowym. Zdobyła się jednak na kompletne zignorowanie jego pytania i znów uniosła wzrok, domagając się więcej wyjaśnień.
- Dlaczego pytasz akurat mnie?
Wtedy Dazai zmienił swoją ekspresję, usuwając stanowczość i wkładając na twarz łagodność, w jednej chwili zmieniając się w wyrozumiałego ojca. Nie było to proste, bo nieugięty ton dziewczyny i jej wymigiwanie się od odpowiedzi były denerwujące, a on bardzo zmęczony.
- Znałaś go, prawda? - zapytał i uśmiechnął się delikatnie, przypominając sobie jej reakcję na nazwisko Tachihary. Potarł kciukiem jej ramię w ojcowskim geście. Spuszczenie wzroku tylko potwierdziło jego przypuszczenia, choć to, że mieli wyjątkowego farta, powoli przestawało mu się podobać. To wszystko było za łatwe. - Musiało być ci ciężko.
Dopiero odsuwająca się od niego Ichiyou uzmysłowiła mu, że powiedział coś niewłaściwego.
- Nie było mi ciężko - fuknęła pretensjonalnie. - Byłam szczęśliwa. Wyzwolił się.
- „Wyzwolił się"? - z trudem ukrył zaskoczenie. Co to ma być, jakaś grupa depresyjnych, fanatycznych czcicieli?
Blondynka znowu się zmarszczyła, ale po chwili wyraz jej twarzy złagodniał, a ona wznowiła spacer i kontynuowała, wgapiając się w chodnik:
- Tak powiedziałam, ale Michizou był inny - Michizou. Fakt, że użyła jego imienia, potwierdzał, że byli w bliższej relacji niż tylko znajomi z jakiejś chorej sekty. - Wydaje mi się, że nie szukał tego, co ja.
- A czego szukasz? - zapytał nieco za szybko, przez co został zgromiony kolejnym brązowym spojrzeniem. - Chcę wiedzieć, jak na to patrzysz. Mów dalej.
Westchnęła.
- Celu i zemsty oczywiście, jak my wszyscy. Choć Ojciec zapewnia nas, że zaniechanie poszukiwań to nic złego, my wciąż szukamy - niemal parsknął. „Ojciec"? Może faktycznie grał w jakimś kiepskim horrorze, ale nikt nie raczył go o tym poinformować? Ten, kto bawił się tymi ludźmi, wpajając im jakieś zepsute idee, wykazywał się niesamowitym poczuciem humoru, choć jego pomysł nie był zbyt oryginalny. - Myślę, że Michizou szukał tylko odskoczni. Był tak samo udręczony jak my, ale wcale nie chciał się odnaleźć. Wydaje mi się, że potrzebował tylko chwilowej stabilizacji.
- W takim razie co, twoim zdaniem, zmusiło go do... wyzwolenia się? - omal nie prychnął przy wypowiadaniu tych słów. Doszło do tego, że poczuł się zażenowany tą rozmową i poziomem głupoty swojej rozmówczyni. Pytają o zapewnienie, że ich zachowanie nie jest żałosne? Kierują swoim życiem na podstawie czyjegoś osądu? Czy można upaść niżej?
Nie możesz być niewolnikiem czyjegoś przeświadczenia. Sam tworzysz sobie w ten sposób klatkę, z której nie możesz wyjść, przypomniał sobie.
Z jakiegoś powodu nagle poczuł gorycz.
- Nie wiem. Może stwierdził, że to jedyne wyjście? - uniosła wzrok w niebo. Jej spojrzenie było dziwnie odległe, a tęczówki spowiła mgiełka zadumy. Bardzo różniła się od każdego innego wyrazu jej oczu, który został przedstawiony Dazaiowi w ciągu ostatnich kilku minut. - Może w ostatniej chwili oddał się tym ideałom? Poczuł się zmęczony? - wzruszyła ramionami, mruganiem doprowadzając się do porządku. Nie zdążyła jednak pozbyć się wszystkiego.
- Ty także jesteś zmęczona - zauważył Osamu i rozejrzał się. Zdążyli wejść do centrum miasta. Wokół wyrosło jeszcze więcej ludzi i pełno samochodów, drażniących dźwięków, przypominających o istnieniu świata. Kunikida nieustannie szedł za nimi, utrzymując się w zasięgu wzroku. Dazai wymienił z nim spojrzenia i wrócił do Ichiyou. Ujrzał ją smutną. - Mimo że wiesz, że Tachihara się wyzwolił, tak naprawdę nie sprawiło ci to radości, prawda?
- Nie - pokręciła głową. - Nie myślę tak.
- Dostrzegam to w twoich oczach.
Higuchi zatrzymała się i spojrzała na niego, jakby sama chciała się doszukać czegoś w tym jednym, przejmująco pustym oku. Ku swojemu niezadowoleniu, nie znalazła absolutnie nic, gdyż Żniwiarz zadbał o to, by ukryć wszystkie swoje uczucia. To była umiejętność, której ona nie posiadała, a coś, co można było uznać za jej podstawy, łamało się z każdą chwilą.
- Twoje są przejmująco puste - zauważyła. Jej ton stawał się coraz bardziej smętny, jakby z każdą chwilą pozbawiała się resztek emocji, które gdzieś baraszkowały na dnie jej umysłu. - Jakim sposobem wciąż to wszystko znosisz?
Dazai zamrugał kilkakrotnie, nie do końca rozumiejąc, o co został zapytany. Chodziło jej o życie? Na podstawie bezwyrazowości jego spojrzenia wywnioskowała jego nieszczęście? Dziwiła się, jakim cudem „nie zaniechał poszukiwań i nie wyzwolił się"?
Prawie się zaśmiał. Ach, gdybyś tylko wiedziała.
- Mam swoje sposoby, ale pozwolisz, że ci ich nie zdradzę. W końcu, nie ma to już dla ciebie większego znaczenia, nieprawdaż? - wskazał podbródkiem na jej torbę, a ona objęła ją zmieszana, tylko potwierdzając jego przypuszczenia.
Była zdecydowanie zbyt ciężka, nawet jak na własność studentki. Książki nie mogły ważyć aż tyle, poza tym, nie mogło być ich za wiele, gdyż była za mała. Po wyeliminowaniu innych możliwości nasuwał się tylko jeden wniosek. Broń.
- W porządku - uspokoił ją, znów zerkając za siebie. Jego partner trzymał w ręku dziennik i postukał w niego, dając mu znak. Już czas. Niemal westchnął. Przynajmniej mogę jej ulżyć tym wariackim gadaniem. Ale naprawdę zamierzała zastrzelić się na środku ulicy? To już wykraczało poza granicę dobrego smaku. - Wiesz, że to nic złego. Tak mówi Ojciec.
- On mówi o zaniechaniu działań, a nie... - urwała. Nagle wargi zaczęły jej drżeć, więc je przygryzła, chcąc powstrzymać nagle cisnące się jej do oczu łzy.
Osamu stanął i cierpliwie czekał, aż się złamie. Założył ręce na piersi i obserwował odwracającą się do niego plecami dziewczynę, która momentalnie poczęła drżeć i cicho szlochać. Ani myślał jej pocieszać. Nie mógł jej już uratować - jej los był zapisany w niebiosach. Zamiast tego zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak demonów, ale ani po drodze, ani teraz nie wyczuł zupełnie nic. To tylko potęgowało poczucie wstrętnej goryczy i myśl, że może wcale nie różnił się tak bardzo od tych fanatycznych naiwniaków, którzy nie tyle co szukali celu i zemsty, a oczekiwali zapewnienia, że zabicie się to nic złego, by w końcu móc przełamać jakąś wewnętrzną blokadę i to zrobić. Zdawało się, że Żniwiarz spuścił łańcuchy z Higuchi, która porzuciła swoją wewnętrzną, nawet całkiem niezłą kontrolę i postanowiła się wybeczeć „mafijnemu inkwizytorowi".
W pewnej chwili przedłużającego się płaczu blondynki jego wzrok przykuł motor po drugiej stronie ulicy. Miał dość nietypowy kolor, był bowiem odcienia ciemnej wiśni, balansującego na skraju różu i fioletu. Poza tym, że obudził w Dazaiu nieprzyjemne wspomnienia, odznaczał się na tle szaro-beżowego wystroju centrum, a bardziej niż on odznaczał się tylko jego właściciel, który wraz z zejściem z jednośladu i zdjęciem ochronnego kasku nałożył na rozsypujące się rude włosy zabezpieczony wcześniej kapelusz.
Gdyby tylko mogło, serce podeszłoby Żniwiarzowi do gardła. Chuuya. Gdyby nie okoliczności, w których aktualnie miał nieprzyjemność brać udział, zapewne radość dominowałaby w nim nad niepokojem. Co on tu robi? Dlaczego akurat teraz musiał się pojawić, gdy nie tylko brunet nie może do niego podejść, a zaraz ma się stać poruszająca zapewne całą ulicę tragedia?
Prawie poczuł na sobie palący wzrok Kunikidy, który musiał zauważyć jego nagłe poruszenie. Przestąpił z nogi na nogę, obserwując obróconego tyłem, opierającego się o maszynę Nakaharę, który robił coś w telefonie. Nagłe pociągnięcie nosem zmusiło go do oderwania od niego wzroku i skupienia go z powrotem na Higuchi, która chociaż na moment przestała płakać i przedłużać jego oczekiwanie na jej śmierć.
- Nie chcę już niczego szukać bez niego - powiedziała, obracając się znów do niego i wycierając policzki.
- To nic złego - powtórzył, zawierając w tonie uśmiech, którym nie ubarwił twarzy. Był zajęty martwieniem się Chuuyą i nadzieją, że wejdzie do jakiegoś sklepu i nie zobaczy tego, co się zaraz stanie. Bał się tego, jak mogło to na niego wpłynąć.
Z jakiegoś powodu niewiele ostatnimi czasy zdawało się iść po jego myśli i w momencie, w którym Ichiyou wydawała się podjąć swoją ostateczną decyzję, rudowłosy obrócił się w ich stronę, by odłożyć wciąż trzymany kask. Wyróżniająca się na tle innych sylwetka Żniwiarza oczywiście nie umknęła jego uwadze, on zaś w ostatniej chwili odwrócił wzrok, udając, że go nie widzi. Skupił go na dziewczynie, która odwdzięczyła się tym samym.
- Nie chcę już dłużej walczyć - powiedziała, jakby błagalnie.
- To tego nie rób. Rób, co chcesz - rzucił beznamiętnie Osamu, zły na cały świat i na cholernego Boga, który sprowadził ich wszystkich w to jedno miejsce.
Brązowe oczy nagle się rozświetliły. Higuchi wzięła torbę w dłonie, gotowa wyjąć z niej pistolet, ale w nagle z tego zrezygnowała.
- Noc służy tym, którzy chcą ukryć się przed światłem dnia - powiedziała szeptem, nagle jakby przypominając sobie te słowa, nim zrobiła kilka kroków w tył. Dokładnie tak, jak się tego spodziewał, próbowała sobie tłumaczyć swoje działanie jakimś cholerstwem, które wpajał jej obcy człowiek. Cóż, czego się jednak nie robi dla usprawiedliwienia swoich wyborów, by nie brać za nie odpowiedzialności?
Głupia Higuchi jednak nie obchodziła Dazaia. Nie obchodziła go idiotyczna, metaforyczna maksyma, oddany sprawie, otrzymujący swój dowód Kunikida. Nie obchodził go żałosny okoliczny kult, który zrzeszał sobie nieumiejących żyć naiwniaków. Obchodził go tylko i wyłącznie Chuuya, który razem z nim obserwował wbiegającą na ulicę Ichiyou i jej rozkwaszone truchło, odlatujące parę metrów dalej za sprawą samochodowego uderzenia. Nie strzeliła sobie w głowę. Po prostu wbiegła na ulicę.
Osamu przymknął oczy, wcale jednak nie zniesmaczony tym wydarzeniem. Wokół niego rozległy się wrzaski przerażonych ludzi, odgłosy hamowania samochodów, kroki biegających w dzikim szale świadków wypadku i głośny płacz oraz zawodzenie. Nie wzruszyły go one. Był ich świadkiem od nastoletnich lat, miał z nimi styczność niemal codziennie, niezmiennie od wielu, wielu lat. Był zwyczajnie zobojętniały na wszystko, co się wokół niego działo, poza jednym.
Doppo osądził jej duszę niemal natychmiast, nie pozwalając możliwemu kryjącemu się niedaleko demonowi jej skraść. Nie wypowiedział przy tym ani słowa, jedynie stanął przy partnerze, kończąc swoją pracę, jedyny wkład w tej idiotycznej infiltracji i patrzył na zbiorowisko, które się wokół nich utworzyło. Ukryty w cieniach Dazai odważył się zerknąć w stronę rudowłosego, ale, ku swojemu poruszeniu, nie odnalazł go tam. Motor stał sam. To na moment odebrało mu dech.
- Przejąłeś się? - zironizował Kunikida, zauważając to.
Brunet prychnął wyniośle, kręcąc głową. Nagle zmęczenie połączone z rozgoryczeniem uderzyło w niego ze zdwojoną siłą.
- Dobry żart - mruknął, ani trochę nie rozbawiony, choć zaledwie chwilę wcześniej miał ochotę śmiać się do rozpuku. - Z dnia na dzień stajesz się najprawdziwszym komikiem.
Odpowiedziała mu cisza, o ile można było użyć tego słowa w ich obecnej sytuacji. Dla wygody cofnęli się ze skraju chodnika i obserwowali wszystko z boku, jak zawsze. Nic nie mogli zrobić poza osądem - nie mogli mu zapobiec, nie mogli na niego wpłynąć. Dazai nie czuł się tym wcale sfrustrowany, bo nie obchodziło go cudze życie, ale przez moment doznał ukłucia bycia bezsilnym. To uczucie miało swoje źródło w tym, że, pomijając zapisany w dzienniku czyn Higuchi, nie mógł zrobić nic, by uchronić Chuuyę. Rozkwaszone ciało w fontannie krwi nie było przyjemnym widokiem, nie dla człowieka, który miał przed sobą jeszcze całe życie, a który skrywał w sobie przejmującą pustkę, czemu to wydarzenie na pewno nie pomogło.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem - Kunikida ponownie przerwał lawinę jego myśli i skupił na sobie jego wzrok. - Przez chwilę nawet sam ci uwierzyłem.
Osamu przewrócił oczami.
- Proszę cię, gratulujesz mi zmanipulowania członkini zbiorowiska idiotów? Była głupia, prosiła mnie o pozwolenie, jakby sama nie była w stanie podjąć tej decyzji, chociaż miała przy sobie broń, co jest wystarczającym dowodem na to, jak bardzo była zdesperowana. Mimo to upewniała się, że zaprzestanie walczenia o życie jest w porządku - z gardła wyrwał mu się pozbawiony emocji śmiech. - Śmiechu warte.
Doppo zlustrował go uważnie, a w jego oczach mężczyzna ujrzał niebezpieczny błysk.
- Zastanawiam się, dlaczego jesteś tak wzburzony.
Dazai ugryzł się w język. Miał mu wiele do powiedzenia na ten temat i nie było to już nawet związane z Nakaharą. Nie lubił głupoty, a już szczególnie zbiorowej. Nie chodziło mu o to, że ktoś zwyczajnie bawił się ludźmi, bo sam zwykł to robić. Chodziło raczej o to, że ci ludzie dawali się sobą bawić. Słabość była żałosna i była uczuciem, którego nienawidził, a gdy miał do czynienia z przesiąkniętą nią wspólnotą, czuł się niemal chory. Mimo wszystko nadal trzymała go złość z powodu tego, że Chuuya musiał to wszystko zobaczyć. Mężczyzna wydawał się tak nieskazitelny, że to wydarzenie mogło go bardzo naruszyć, choć nie sprawiał wrażenie rozlazłego. Żniwiarz nie chciał, by coś go podłamało, nie ten ideał, który odnalazł.
Wgapił się w powoli zbierane truchło Ichiyou. Jej piękne, proste włosy powoli traciły swoją blond barwę, farbowane wyciekającą z otwartej rany na głowie czerwienią. Również niebieskość sukienki została przez nią przejęta, brudząc bruk i wszystko dookoła. Brązowe oczy miała otwarte, a usta rozchylone, jakby dziwiła się temu, co zaszło, a jej torba wylądowała pod którymś z zatrzymanych samochodów. Pistolet wypadł z niej, lądując niedaleko Bogów Śmierci. Dazai odwrócił od niego wzrok, zirytowany bezsensem targania go ze sobą i uniósł wzrok ku niebu. Również jego błękit powoli zaczynały przysłaniać ciemne chmury, nadchodzące znikąd, sprawiając, że całe otoczenie spowiło się w szarości. Prawie się uśmiechnął. Wszystkie kolory się zmieniają.
- Mamy na głowie kult z tajemniczym Ojcem na czele, który wmawia szukającym sensu życia ludziom, że samobójstwo to nic złego i jest w tym jakaś głębsza myśl. Do pełni szczęścia brakuje demona, który żerowałby na ich śmierci i tożsamości tatusia zagubionych duszyczek. Jestem zachwycony - podsumował ponuro. - A ty? Jesteś zadowolony?
Odpowiedziało mu równie ponure westchnienie.
- Ani trochę - przyznał. - Ale przynajmniej nie będzie trzeba dokonywać więcej infiltracji. Zdaje się, że wiemy wystarczająco wiele, by podjąć odpowiednie kroki.
- Co za ulga, gdyby nie to, zapewne zapracowałbyś się na śmierć.
Kunikida zmarszczył brwi, urażony jego prześmiewczą uwagą, ale także zaskoczony wyjątkowo smętnym nastawieniem wiecznego lekkoducha.
- Pozostaje jeszcze kwestia zemsty - odezwał się powoli.
- Słucham?
- Zemsty - powtórzył, jeszcze bardziej marszcząc brwi. - Higuchi wspominała coś o celu i zemście.
- To akurat proste jak drut.
- Słucham? - tym razem to Doppo spojrzał na niego w niezrozumieniu. Dazai jedynie uśmiechnął się z politowaniem.
- Kunikida-kun, naprawdę musisz więcej przebywać wśród ludzi, bo chyba już całkiem zapomniałeś, co to oznacza. Każdy ma wrogów, każdy ma osobę, która w czymś mu zawiniła. Skoro mamy do czynienia z ludźmi, którzy chcą umrzeć, co im szkodzi pomęczyć osobę, która męczyła ich samych? - westchnął, znów spoglądając na motor. Musiał iść. - To zapewne jedna z niewielu rzeczy, która może im jeszcze przypomnieć, jak się odczuwa przyjemność. Z doświadczenia ci powiem, bo mogłeś o tym zapomnieć, że nie ma nic tak satysfakcjonującego, jak dręczenie i niedola nielubianej osoby. Podejrzewam, że ich tatuś pomagał im w tym dla własnej rozrywki.
- Nigdy nikogo nie dręczyłem dla własnej satysfakcji.
Osamu roześmiał się.
- Ach, tak?
- A tobie o co chodzi?
Dazai obrócił się do niego, ledwo maskując to, jak go nosiło. Od dawna nie miał tak wielkich problemów z aktorstwem, co denerwowało go podwójnie, tak jak i spadające na nich krople nagłego deszczu. Jeszcze tego brakowało.
- O nic, poza tym, że jestem zmęczony i znudzony. Męczyłeś mnie całą noc, a teraz jeszcze odwaliłem calusieńką robotę sam. Chyba odpokutowałem za wszystkie godziny, które przeleżałem na twoim biurku, nie wydaje ci się?
Doppo parsknął.
- Domagasz się pochwały?
- Niczego się nie domagam - uśmiechnął się słodko. - Informuję cię, że sobie idę.
- Słucham? Ej, wracaj tu! - krzyknął za odchodzącym Bogiem Śmierci, którego od tłumu dzielił zaledwie metr. - Ty cholerna anomalio, nie skończyliśmy pracy!
- Ja skończyłem - odkrzyknął wesoło brunet, machając mu i zerkając na niego przez ramię. - Teraz możesz się wykazać i przypisać sobie wszystkie zasługi, partnerze!
Zdenerwowaniem go na koniec poprawił sobie nieco humor, jak i odpłacił za to, że sam musiał się wszystkim zająć, podczas gdy on stał i się przyglądał. Nie przejął się jednak zupełnie jego rozeźleniem, gdyż miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Szybko zniknął z pola jego widzenia i upewniwszy się, że Kunikida stracił go z oczu, zabrał się do działania, pozwalając wreszcie swoim dłoniom się trząść.
Motor wciąż stał w tym samym miejscu, co wcześniej, więc Chuuya musiał być gdzieś niedaleko. Nie zauważył go ani w tłumie gapiów, ani tych, którzy odchodzili powoli od miejsca zdarzenia, chcąc zająć się swoimi sprawami, toteż doszedł do wniosku, że rudzielec prawdopodobnie wszedł do któregoś z pobliskich sklepów albo restauracji. Na nieszczęście maniaka wokół było ich mnóstwo, ale pomyślał, że ktoś, kto chciałby oderwać się od takiego widoku, schroniłby się w najbliższym mu przybytku.
Nim zdołał do niego wpaść, był już przemoczony do suchej nitki. Niemal od razu uderzyła w niego odmienna atmosfera niewielkiej knajpy - ludzie tutaj zdawali się być zupełnie odcięci od świata zewnętrznego. Prawie pełne pomieszczenie o drewnianym wystroju pławiło się w cichej muzyce, wielu duszących zapachach i zajętych obiadem mieszkańcach miasta, którzy wydawali się nie zauważyć tego, co miało miejsce na zewnątrz. Kilku z nich uniosło głowę, gdy wszedł i patrzyli na niego przez ułamek sekundy niewidzącym wzrokiem. Dopiero po chwili Dazai uświadomił sobie, że się nie ujawnił, więc tak naprawdę nikt go nie widział. Nie było jednak takiej potrzeby. Zobaczyć go miała tylko i wyłącznie jedna osoba.
Ta osoba, ku jego radości, nagle pojawiła się tuż przed nim samym. Ubrany w czerwoną bluzę i ciemną kurtkę Chuuya wychodził z umiejscowionej naprzeciwko wejścia toalety, zamykając za sobą drewniane drzwi i wycierając dłonie o czarne spodnie. Nim Osamu do niego podszedł, nagle się ujawniając, ocenił wyraz jego twarzy i z przejęciem stwierdził, że był on kompletnie nijaki.
- Chuuya - powiedział niemal natychmiast, wyrastając jak spod ziemi tuż przy nim, na co tamten podskoczył jak wystraszony kot z cichym okrzykiem.
- Ja pierdolę, weź uprzedzaj - warknął na powitanie, poprawiając kapelusz, co namalowało na twarzy Żniwiarza lekki uśmiech. Czyli nie jest tak źle. - Nie wiem, kaszlnij, chrząknij. Mało zawału nie dostałem.
- Przepraszam. Po prostu cię zobaczyłem i pomyślałem, że... - że co? Co właściwie miał mu powiedzieć? Idąc tu, w ogóle tego nie przemyślał. - Co tu robisz? - zapytał zamiast tego, choć po prawdzie to pytanie było arcygłupie. Co można robić w restauracji?
Nakahara obdarzył go długim spojrzeniem. Przejmująca nicość zniknęła z jego szafirowych oczu, które teraz były skupione tylko i wyłącznie na nim. Osamu nie wiedział, co z tego cieszyło go bardziej, doznał jednak błogiego ukojenia, gdy po trzech dniach stanął z nim twarzą w twarz. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
- Mam wolne, przyjechałem na zakupy do domu - odpowiedział i pokręcił głową. - Słuchaj, mam wrażenie, że...
W tej samej chwili kolejni klienci weszli do restauracji. W momencie, w którym otworzyli drzwi, na chodnik zajechała karetka i całe pomieszczenie wypełniło się jej sygnałem. Ludzie w środku jakby obudzili się ze snu i podnieśli głowy, nagle zainteresowani tym, co działo się na zewnątrz. Jedni zaczęli wychodzić, drudzy szeptać, a jeszcze inni w ogóle się tym nie przejęli. Obrócony w stronę ambulansu Dazai westchnął cicho i powrócił spojrzeniem do niższego, który, jak inni, gapił się na sanitariuszy.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, kładąc mu dłoń na ramieniu, chcąc tym samym zmusić go, by to na niego patrzył, a nie na chowane w czarny worek zwłoki.
- Co? - Chuuya spojrzał na niego lekko rozkojarzony. Drzwi się zamknęły. - Ja? Dobrze, dobrze. A ty? Czy ty czasem... nie szedłeś z tą dziewczyną? - zapytał niepewnie.
Żniwiarz spochmurniał. Jak miał mu to wytłumaczyć? Tego również nie przemyślał. Jak to możliwe, że w obliczu Nakahary o wszystkim zapominał? Czuł się bezradny jak dziecko pod wpływem jego zmartwionego i ponaglającego spojrzenia, a on to zauważył.
- Chcesz usiąść? - zapytał i rozejrzał się sceptycznie po nagle poruszonych ludziach. - Chociaż to chyba nie jest dobre miejsce.
- Nie - pokręcił głową. - Ale nie chcę. Nic mi nie jest.
- Ale ta dziewczyna...
- Nie znałem jej. Zapytałem ją o drogę, to wszystko.
To była jedyna, skrajnie idiotyczna wymówka, jaka mu w tamtej chwili przyszła do głowy. Niebieskooki nie wydawał się przekonany, zresztą, trudno było mu się dziwić. W przeciwieństwie do Higuchi nie był przecież głupi, nie dał się zmanipulować i nabrać na tak żałosne wyjaśnienie.
- Dlaczego więc tak nagle...?
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami. Nie chciał o tym rozmawiać. - Ludzie robią różne rzeczy, gdy są zdesperowani - odrzekł i podążył palcami do bandaża na szyi.
Chuuya stał się jakby mniejszy, gdy to zauważył. Wyraźnie zmarkotniał, co nie było zamiarem Osamu, ale było nieuniknione w zaistniałej sytuacji. Nagle złapał go za przedramię i spojrzał na niego z determinacją.
- Słuchaj, na pewno nic ci nie jest? Możemy o tym pogadać, jeśli chcesz. Albo możemy gdzieś pójść. Cokolwiek, co chcesz.
Zadziwiał go. Biegł tutaj w obawie o jego samopoczucie, a sam był przez niego pocieszany. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu to on był tym, który spacerował z dziewczyną, która nagle wbiegła na ulicę, ale i tak poczuł się poruszony jego troską. Wciąż jednak nie ujmowało to jego własnej obawie, a było nią to, że Nakahara przełożył jego dobro ponad swoje i, mimo że sam czuł się źle, bardziej dbał o niego.
Nakrył jego dłoń swoim odpowiednikiem w rękawiczce w uspokajającym geście.
- Naprawdę, nic mi nie jest - uśmiechnął się delikatnie. - Nie obeszło mnie to.
Zanim niższy się wyprostował, obrzucił go jeszcze sceptycznym spojrzeniem.
- To dobrze.
Dazai zdziwił się nieco. Myślał raczej, że Chuuya zacznie mu wyrzucać, że jest bezduszny, ale widocznie nie miał takiego zamiaru. Wystarczyło mu to, że brunet nie czuł się z tym wszystkim źle. Doprawdy, jesteś niezwykły.
Po krótkiej chwili wpatrywania się w swoje oczy, kapelusznik wyswobodził dłoń spod jego delikatnego uścisku, nieco zażenowany.
- Jesteś głodny? - zapytał. - Właśnie miałem kupić jakiś obiad.
- Nie, ale nie krępuj się - odpowiedział i chwycił pobliskie krzesło, dając Chuuyi znak, żeby poszedł sobie coś kupić, a on poczeka, choć chwilę wcześniej zgodzili się co do tego, że to nie jest dobre miejsce. On zaś pokręcił głową.
- Poczekaj, wezmę na wynos.
Pospiesznie udał się do lady, zostawiając Osamu na moment samego. Mężczyzna usiadł na wcześniej wysuniętym krześle i westchnął ciężko. Przemoczony i zmęczony, przeczesał mokre włosy palcami i zerknął w stronę ulicy. Knajpka rzeczywiście miała niewiele okien, toteż ludzie w niej przesiadujący mogli zwyczajnie nie zauważyć ekscesu sprzed paru minut. Teraz jednak podniósł się szum i wszystko było idealnie słychać, ale zdawało się, że karetka już odjechała.
Uciekł myślami do Kunikidy. Poczuł spokój dopiero wtedy, gdy był w towarzystwie Nakahary i mógł sobie wszystko porządnie poukładać. Popełnił błąd, rozmawiając z nim tak otwarcie. Ukazał mu swoje złe emocje, czego Doppo nigdy wcześniej nie doświadczył. Prawie się zdradził, lekkomyślnie ujawniając się w miejscu publicznym, nawet dokładnie nie sprawdzając, czy urzędnik rzeczywiście go nie szuka. Był jednak rozgoryczony i spragniony Chuuyi, nawet nie baczył na konsekwencje swoich czynów. Wiedział, że będzie musiał stawić im czoło, gdy wróci, jakiekolwiek one nie będą. Myślenie o tym sprawiało, że z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej przygnębiony.
Poza tym, cała sprawa tego kultu niezwykle go męczyła. Oczywiście uważał to za coś nieopisanie głupiego, ale odkąd usłyszał tłumaczenia Higuchi, jakieś dziwne uczucie nie dawało mu spokoju. Miał wrażenie, że już kiedyś spotkał się z podobnym nastawieniem. To tylko potęgowało nieprzyjemne huczenie w głowie i coraz częściej stawiało mu przed oczami obraz wypełniony kolorem ciemnej wiśni, kolorem, który wolał wyrzucić ze swojej pamięci i nigdy więcej do niego nie wracać. Oczy o tym odcieniu wodziły za nim w chwilach jego obrzydliwej słabości, przypominając o sobie i dręcząc go wytrwale.
- Dazai?
Słodki głos wybawcy jak zwykle oderwał go od dołujących rozmyślań. Osamu spojrzał na trzymającego wypełnioną pachnącym jedzeniem reklamówkę rudowłosego niemal z wdzięcznością i natychmiast się uśmiechnął. Nawet nie musiał się wysilać.
- Tak?
Dostrzegł na jego twarzy niewielkie rumieńce.
- Tak sobie pomyślałem... chujowa pogoda, no nie?
Urzędnik parsknął z czystym rozbawieniem.
- Nie da się ukryć.
- No... to może zamiast szwendać się po mieście, skoczylibyśmy do mnie? - zaproponował, a uśmiech spełzł mu z twarzy. - Kouyou z chłopem już pojechali, nie będą nam przeszkadzać.
Gdyby tylko miało taką możliwość, serce Żniwiarza wyskoczyłoby mu z piersi. Nieco zniechęcony nagłym zniknięciem jego uśmiechu Chuuya speszył się, ale on nie miał nic złego na myśli. Był po prostu zaskoczony, ale to wcale nie ujmowało jego nagłej radości, dzięki której poczuł znajome ciepło. Rozkoszował się nim przez chwilę, męcząc tym towarzysza, jednak nic nie mógł na to poradzić. Nie odczuwał go przez trzy ostatnie dni, a po niedawnej goryczy była ona niczym najlepszy plaster na nie do końca zasklepione rany.
- Przeszkadzać? - zapytał, znów rozświetlając swoją twarz. - Ciekawy dobór słów - miał nadzieję tym zawstydzić rudzielca bardziej i sądząc po jego płonących policzkach, udało mu się to. Zachichotał cicho i wstał, kierując się do wyjścia i zakładając płaszcz po drodze. - Chętnie do ciebie wskoczę - rzucił przez ramię i otworzył kontrolnie drzwi. Wszędzie było pełno gapiów, ulica została zabezpieczona, ale po martwej Higuchi nie było śladu, a ambulans zastąpiła policja. Było względnie bezpiecznie, w każdym razie dla psychiki podążającego za nim Nakahary.
Deszcz wciąż padał nieubłaganie, powodując wokół jeszcze bardziej smętny nastrój. Niebiosa płakały nad naiwną dziewczyną, nie było jednak wiadomo, czy z żalu, czy też ze śmiechu. Ich łzy były widoczne jednak dla wszystkich, a dla niektórych bardziej odczuwalne niż dla innych.
- Bezpiecznie jeździć w taką ulewę? - zauważył niepewnie Dazai, stojąc wraz z towarzyszem pod restauracyjnym daszkiem i mierząc sceptycznym spojrzeniem jego motor o kłującym kolorze. Nie obawiał się oczywiście o siebie, w końcu już nic gorszego nie mogło go spotkać. Bardziej bał się o niego i o dość nieprzyjemną jazdę. - Nie przepadam za prędkościami.
- Och, boisz się? - zaczepił Chuuya złośliwie. Przez uderzające o blachy krople wody ledwo co było go słychać.
- Cały drżę ze strachu.
Rudzielec parsknął.
- Nie bój żaby, jeździłem w gorszych warunkach. Ale możemy pojechać autobusem, skoro trzęsiesz portkami, tylko potem masz mi odprowadzić dziecko do domu.
Obandażowany zachichotał.
- Dziecko?
- Traktuj je z szacunkiem, bo cię zrzuci. Albo ja to zrobię - zerknął w stronę jednośladu. - Tylko, cholera, nie mam drugiego kasku, a bez niego jest nieprzyjemnie.
- Mówiłeś, że jesteś wprawiony - Osamu nie był już tak przekonany. Umrzeć nie umrze, ale bólu nie lubił, a mimo bycia Bogiem Śmierci wciąż go odczuwał.
Nakahara zaśmiał się cicho, widząc jego minę, co nieco go uspokoiło.
- Rany, jaja sobie z ciebie robię. Skoro mi nie wierzysz, założysz kask i tyle. Ja go nie potrzebuję.
- Z takim nastawieniem nie pożyjesz długo - zganił go. Nie żeby nie ufał jego umiejętnościom, ale to nie on był tym, który potrzebował ochrony.
Chuuya zignorował jego uwagę i wszedł w ścianę deszczu, by odpiąć motor od stojaka, wcześniej zostawiając mu reklamówkę. Nie minęła chwila nim przemókł całkowicie, ale nie wydawał się tym przejmować. Dazai zaś stronił od takich nieprzyjemności, a fakt, że za moment miał doświadczyć obu, nie napawał go zbyt wielkim zadowoleniem. Wiedział jednak, że nie ma innego wyjścia, toteż z westchnieniem na ustach ruszył ku niższemu mężczyźnie i wziął od niego wyciągnięty w jego stronę kask, obarczony zadaniem pilnowania jedzenia i kapelusza, które właściciel maszyny umieścił w małym bagażniku na samym jej końcu, tuż obok reszty jedzeniowych zakupów.
Nakahara usiadł na niej i założył szybko wyciągnięte z kieszeni kurtki rękawiczki, by zaraz potem oprzeć dłonie o kierownicę.
- Siadasz? - rzucił zniecierpliwiony. - I tak jestem mokry, ale wolałbym nie złapać przeziębienia tylko dlatego, że ktoś tu zapomniał założyć brązowych gaci.
Osamu obrzucił go nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Wstyd mi, że muszę jechać różowym motorem - odgryzł się, ale usiadł zaraz za nim. Począł obracać kask w dłoniach i po chwili namysłu nagle nałożył mu go na głowę.
- Co ty, kurwa, robisz?
- Cicho bądź i jedź już.
Żniwiarz nie potrzebował kasku. Jedyne pocieszenie, jakie odnajdywał w tej sytuacji, to to, że przez całą drogę musiał obejmować rudzielca w pasie, co napawało go dziwnym podekscytowaniem.
Objął ciasno jego zadziwiająco wąską talię. Chuuya pokręcił głową zrezygnowany, rzucając kilka stłumionych bluzgów pod nosem i poruszył się dziwnie, ale zanim Dazai zdołał to skomentować, odpalił silnik, który zawarczał groźnie. To moja pokuta, pomyślał Żniwiarz i przysunął się bliżej do mężczyzny, obejmując go jeszcze ciaśniej. Tak, to zdecydowanie moja pokuta.
Jadąc z zatrważającą prędkością myślał jednak, że jeśli miałby ją odbywać w takim towarzystwie, to nie miał nic przeciwko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top