5 - Wizyta, część druga
Chuuya pracował do zamknięcia, zostawiając swoim gościom klucze, by mogli wejść do mieszkania i zostawić swoje rzeczy. Wrócił do siebie dopiero wtedy, gdy dwa gołąbeczki wyfrunęły na wieczorny spacer, pozostawiając po sobie jedynie starannie ułożone w sypialni bagaże. Prychnął na ich widok. Zatrwożony Mori stara się jak najlepiej, co?, pomyślał z goryczą i przebrał się z białej koszuli w czarny, trochę za duży, acz ciepły sweter, by poczuć się choć trochę luźniej na duszy, jak i na ciele.
Czekał na Osamu cały dzień, ale ten się nie zjawił. Nie mógł sobie poradzić z wypełniającym go, nieustannie dającym o sobie znać rozczarowaniem. Czyżby źle odczytał ten gest? Może brunet zwyczajnie przekazywał mu, że nie ma teraz czasu? Gdy tak myślał, stojąc w oknie i dopalając papierosa, to miało znacznie więcej sensu niż jego poprzednie założenie. Poprawiając kapelusz na głowie, niemal przymknął oczy, zażenowany sobą. Co ty sobie wyobrażałeś, kretynie?
Zimny wiatr owiał jego wystający, niezakryty materiałem swetra obojczyk, wprawiając go w drżenie. Uniósł wzrok do nieba, obserwując raz po raz migoczące na nim gwiazdy. Było po dwudziestej, a na zewnątrz już panował całkowity mrok. Tylko te niewielkie punkciki świeciły, rozświetlając go wytrwale. Usiłujące je naśladować światło ulicznych lamp było fałszywe, w żadnym wypadku nieujmujące, co innego przesycone przejmującą samotnością ciała niebieskie. Ta odległa samotność uderzała w niego samego ze zdwojoną siłą, a on, opierając głowę o wspartą na parapecie dłoń, wgapiając się w te oddalone punkty, nagle zdawał się odczuwać ją bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W jednej chwili poczuł się zwyczajnie po ludzku smutny.
Dał radę rozróżnić tą emocję na tle wszystkich innych z powodu jej intensywności. Nie wiedział, czy odczuwał ją często, czy też nie. Nie poświęcał uczuciom zbyt wiele uwagi, ale mimo wszystko był zwykłym człowiekiem i raz na jakiś czas zdobył się na ich większe rozgrzebywanie. Westchnął cierpiętniczo, w tym westchnieniu zawierając wszystkie swoje negatywne emocje, licząc, że wyrażenie ich w ten krótki sposób choć trochę mu ulży.
Patrząc na Kouyou i Ougaia, nie mógł się opędzić od ukłucia pewnej zazdrości. Oczywiście, że chciałby mieć kogoś, kto będzie dla niego tak ważny, a dla kogo będzie najważniejszy. Kto by nie chciał? Czasem nawet jemu jego żałosna samotność dokuczała, choć za każdym razem starał się ją tłumić, uważając ją za idiotyczną, to nie zawsze mu to wychodziło. Teraz właśnie zdawał się być ten moment i Chuuya nie widział na to innego lekarstwa, jak tylko zapalić kolejnego papierosa.
Zanim to zrobił, usłyszał przeciągły gwizd. W pierwszej chwili pomyślał, że może ktoś po prostu woła w ten sposób wyprowadzonego na spacer niesfornego psa, których w okolicy było całkiem sporo, o czym mieszkaniec zapełnionej zwierzętami okolicy przekonywał się każdej nocy. Gdy jednak dźwięk został ponowiony, a on zdał sobie sprawę z tego, że dochodzi z dołu, spojrzał w tym kierunku zirytowany.
– Gwizdnąć cię?! – warknął, z początku nie zauważając, kim jest wołający go w denerwujący sposób osobnik. Gdy zmrużył oczy, a tajemnicza persona postanowiła wejść w światło fałszywej lampy, miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi i zatańczy wszystkie narodowe tańce świata. – Dazai?
Wiecznie odziany w garnitur mężczyzna stał tam i uśmiechał się do niego rozbawiony, ręce mając rozłożone niczym głoszący swój światopogląd Jezus.
– We własnej osobie – zaśpiewał. – Choć wolałbym, żebyś nie uciekał się do przemocy.
– Mogłeś mnie zwyczajnie zawołać – rudowłosy uniósł brew pretensjonalnie. – Ja mam imię, wiesz?
– Bardzo ładne nawet – przyznał brunet, kiwając energicznie głową. – Zejdziesz, mam wejść czy będziemy do siebie krzyczeć i wkurzać sąsiadów?
Uradowany jego nagłą obecnością rudzielec zachichotał niepodziewanie, co zdawało się zaskoczyć ich obu. Uczucie upodlającej samotności i smutku zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, a używki zostały schowane do kieszeni spodni, odchodząc w zapomnienie. Teraz Chuuya ich nie potrzebował.
– Nie no, idę.
– Czekam, Julio!
Prześmiewcze nawiązanie do dramatu, choć adekwatne, wywołało na jego twarzy delikatny, skrępowany uśmiech. Tego jednak Osamu nie mógł już zobaczyć i Nakahara też nie dał mu na to szansy, bo zdążył go zmazać, nim zszedł, odziany w mającą mu zapewnić ochronę przed chłodem kurtkę. Słabo spełniała swoje zadanie, ale jej właściciel zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Tak samo biegnąc na dół, o mało co nie wywrócił się o tak starannie ułożone przez zastraszonego Ougaia bagaże, ale w tamtej chwili nie zawracał sobie głowy czymś tak trywialnym.
Zamykając za sobą drzwi kamienicy, westchnął cicho, próbując uspokoić nagle szalejące serce. Sam nie mógł uwierzyć w swoją nagłą, wypędzającą negatywne uczucia radość, a przecież jedyne, co się na razie stało, to obiecujące pojawienie się tak długo wyczekiwanego znajomego.
– Wiecznie w pracy? – skomentował jego ubiór, wchodząc w światło lampy, poprawiając przy tym charakterystyczny kapelusz i nie pozwalając pełnemu ulgi uśmiechowi wydostać się na wierzch.
– Urzędnik nie ma wolnego nawet po śmierci – Dazai zaśmiał się gorzko. Opierał się o lampę, chowając ręce w kieszeniach spodni. Jego postura była nieco zgarbiona.
– Wyglądasz na zmęczonego – zauważył Chuuya, również chowając już nieco zmarznięte dłonie do kieszeni cienkiej kurtki.
– A ty byś nie był, harując od rana do nocy? – obandażowany przyłożył okrytą rękawiczką dłoń do czoła w teatralnym geście i westchnął cierpiętniczo, jakby znajdował się na scenie i odgrywał jakąś wyjątkowo ciężką rolę. – Ludzie śpią w łóżkach, a ja okrywam się kołdrą dokumentów. Niedługo zacznę jeść kartoteki, a z moich ust będą wychodzić tylko i wyłącznie paragrafy – położył zaciśniętą pięść na sercu, udając rozbitego.
Kapelusznik uniósł brew na to przesadzone zachowanie.
– Skoro tak, nie powinieneś odpoczywać? – to pytanie wydostało się z jego ust, choć niekoniecznie zależało mu na tym, by Osamu sobie poszedł.
– Mam sobie iść?
Nakahara zdenerwował się, prychając głośno. Widocznie wprawiony w czytaniu w myślach brunet chyba nie liczył na to, że będzie go błagał, by został? Ucieszył się z jego kolejnej niespodziewanej wizyty, ale tak nisko, by ukazać jakikolwiek przejaw desperacji, to jeszcze nie upadł.
Dźwięczny, tłumiony przez wierzch dłoni śmiech rozległ się po uliczce.
– Żartowałem. Łatwo cię wyprowadzić z równowagi, Chuuya – zauważył, ale dostrzegając nieprzyjemnie marszczone brwi, ograniczył swój wybuch wesołości do uśmiechu. – Przywróćmy wszystko do normalności. Sugeruję zjedzenie czegoś słodkiego – powiedział entuzjastycznie i odpychając się nogą od lampy, w mgnieniu oka znalazł się tuż przy nim.
– Próbujesz mnie przekupić?
– Skądże znowu – splótł palce za plecami z anielskim uśmiechem niewiniątka. – A muszę to robić?
Rudowłosy zerknął na niego, wzdychając cicho. To nie tak, że nie chciał z nim iść, bo chciał i to bardzo. Po prostu trochę obawiał się przebiegu tego spotkania. Ciągle gdzieś z tyłu głowy siedziała mu myśl, że w pewnej chwili zacznie mu za bardzo zależeć i koniec końców zostanie z niczym, co dotknęłoby go podwójnie, zważając na jego zwyczajowe stronienie od bliższych znajomości.
Pokręcił głową energicznie. Przecież miał się nie przejmować, prawda?
– Skądże znowu – przedrzeźnił go i ruszył w tylko sobie znanym kierunku. – Niedaleko jest budka z naleśnikami, powinna być jeszcze otwarta. Idziesz? – spytał, zerkając przez ramię na dziwnie ociągającego się bruneta. Ten jednak szybko poszerzył uśmiech i zrównał się z nim, nieustannie poprawiając zsuwający mu się z ramion płaszcz. – Dlaczego zwyczajnie go nie założysz? – zwrócił mu uwagę, nieco zirytowany bezsensem jego postępowania. Wcale nie było ciepło, a mimo to Dazai wolał chodzić w nakryciu niczym w pelerynie, zamiast szczelnie się nim otulić.
– Nie jest mi zimno – odpowiedział tonem, jakby stwierdzał oczywistą oczywistość. – Mogę ci go pożyczyć, jeśli chcesz.
Chuuya momentalne się zaczerwienił, choć nie wiedział konkretnie z jakiego powodu.
– Po cholerę mi twój płaszcz? – fuknął i odwrócił wzrok, by ukryć rumieńce przed przeszywającym wzrokiem towarzysza, który nic sobie nie robił z tego gestu i przysunął się do niego na krępująco bliską odległość.
– Trzęsiesz się – zauważył. Jeśli się trzęsę, to tylko z powodu tego, że naruszasz strefę mojej prywatności. Niech to, przez moment poczuł się jak nieumiejętnie ukrywająca swoje zauroczenie Tsujimura. – Powinieneś się cieplej ubierać, skoro masz niską tolerancję na chłód.
– „Niską tolerancję na chłód"? Kto tak mówi? – przyczepił się i bardziej odsunął, nie chcąc, by brunet zobaczył jego twarz.
Urzędnik zamrugał zdziwiony.
– Ja.
Jego ton zmusił Nakaharę do zerknięcia na jego twarz. Jej wyraz był przekomiczny, bowiem Dazai nie uśmiechał się, a wyglądał na autentycznie zdziwionego jego pytaniem, co wywołało w nim uczucie rozbawienia. Już podczas pierwszego spotkania zauważył, że mężczyźnie zdarzało się mówić jakimś dziwnie wyniosłym słownictwem, ale dopiero teraz w pełni dotarła do niego osobliwość tego faktu.
– Dziwny jesteś – parsknął cicho i wyprostował się, nie starając się już zwiększyć dystansu między nimi. Dziwny w całej swojej okazałości. – Nie mam niskiej tolerancji na chłód, po prostu pizga złem, rany.
Osamu odsunął się, zakładając ręce na piersi, nieprzekonany. Nagły podmuch wiatru rozwiał jego już dostatecznie roztrzepaną czuprynę, odsłaniając jedynie więcej białego opatrunku. Zdawało się, że chciał skomentować ten możliwie wprawiający rudowłosego w jeszcze większy chłód element pogody, ale nagle ktoś go ubiegł, uświadamiając im obu, że wcale nie są na tym świecie tylko we dwójkę i że zdołali dojść do bardziej uczęszczanej części miasta.
– Och, Chuuya.
Wokół nich nagle jakby wyrosło całe mnóstwo ludzi, a do uszu dotarły odgłosy nigdy nieśpiącego centrum Yokohamy. Mężczyźni podnieśli wzrok, nagle zaatakowany masą neonów i świateł, którymi odznaczało się serce miasta. Zaskakującym było to jak łatwo zapominali o tym, że w gruncie rzeczy żyją w sporawej metropolii. Mieszkającemu w jej mniej ruchliwej części Nakaharze czasem ten fakt umykał, ale nie mógł powiedzieć, że nie czuł się przyzwyczajony do większych tłumów.
Poszukując źródła znajomego głosu, dostrzegł stojącą nieopodal nich Kouyou. Opierała się o ścianę krzykliwie ozdobionej knajpki, w ręku trzymając oświetlający jej twarz telefon. Po Morim nie było nigdzie śladu, co wydało się kapelusznikowi dziwne, tak jak wiecznie idealna, teraz nieco roztrzepana fryzura siostry.
– Ane-san – odpowiedział nieco jej widokiem zdziwiony. – Gdzie twój lekarz?
Ozaki wskazała kciukiem na zasłonięte wpółprzezroczystym materiałem, przesuwane drzwi restauracji.
– Płaci, zaraz przyjdzie. Może mnie przedstawisz? – uśmiechnęła się wymownie, zauważając kroczącego u boku brata Dazaia.
Rudzielcowi zrzedła nieco mina. Był niemal pewien, że kobieta już od momentu ujrzenia mężczyzny przed kawiarnią zaczęła wyobrażać sobie niestworzone rzeczy na temat ich dwójki, a teraz, gdy miała okazję mieć z nim do czynienia, nie odmówi sobie jednej czy dwóch niezbyt na miejscu uwag, które mogłyby tylko upokorzyć już i tak znerwicowanego kapelusznika. Doprawdy, uwielbiała się z nim droczyć.
Zerknął na Osamu i nie mógł powiedzieć, że nie poczuł się zaskoczony jego nagle srogim wyrazem twarzy. Z niezakrytego bandażem oka zionął dziwny, wyjątkowo nieprzyjemny i kompletnie nieporównywalny do panującego wokół całej trójki zimna chłód, którego wraz z mrugnięciem powieką brunet umiejętnie się pozbył. Pewnym krokiem podszedł do Kouyou i chwycił jej dłoń, pochylając się i całując jej wierzch iście szarmancko, całkowicie sprzecznie ze swoją wcześniejszą zaskakującą aparycją.
– Osamu Dazai – przedstawił się z uśmiechem, prostując się, choć wciąż nie puszczając jej dłoni. – Czuję się nieco skrępowany w obliczu takiej piękności.
Chuuya zamrugał z niezrozumieniem, patrząc to niego, to na równie wytrąconą z równowagi siostrę. Cóż, znając ją, zapewne spodziewała się czegoś zupełnie innego, a w każdym razie w mniej śmiałym charakterze, on zaś bił się z myślami. Może tylko mu się wydawało i urzędnik wcale przed chwilą nie wyglądał, jakby wyobrażał sobie Ozaki z połamanymi nogami? Pokręcił głową z ciężkim westchnieniem. Nic już nie wiedział.
– Gdyby tylko zobaczył to mój narzeczony, już nie miałbyś głowy.
– Kouyou – warknął z dezaprobatą. Idealne pierwsze wrażenie. Odgrywała się za jego zachowanie względem Moriego?
– Narzeczony? – powtórzył Dazai, zupełnie niewzruszony głupawą groźbą, puszczając jej dłoń. W pierwszej chwili wyglądał na zaskoczonego, ale potem znów się uśmiechnął i z jakiegoś powodu jego towarzysz doszukał się w tym uśmiechu nieznacznej ulgi, jak i o wiele wyraźniejszej kpiny, której nutkę zawarł w swoim tonie. – Pani wybaczy, ale wcale nie miałem takich zamiarów.
Chuuya zdecydował się wkroczyć zanim oburzona brakiem zainteresowania i zwróceniem jej uwagi Ozaki zdąży uruchomić tak dobrze mu znaną cechę nadmiernej władczości, co za tym idzie, dać wyraz przesadnemu przewrażliwieniu. Choć Osamu nie zrobił nic złego, jedynie wyraził swoje niezainteresowanie, kobieta mogła doszukać się w tym haniebnym czynie umyślnego posądzenia ją o arogancję. Nakahara znał ją wystarczająco dobrze i wolał uniknąć ewentualnej nieprzyjemnej odpowiedzi, bowiem wiedział, że wyjątkowo dumna białogłowa miała tendencję do zbytniego brania wszystkiego do siebie i analizowania niemal każdej posłanej w jej kierunku uwagi. Cóż, można powiedzieć, że to od niej nauczył się tej przesadnej ostrożności, której ostatnio tak często dawał wyraz.
– Jeśli już wracacie, dam wam klucze – wtrącił, podając jej wspomniany przedmiot.
Różowowłosa wzięła je bez słowa i łypnęła nieprzyjaźnie spod prostej, zaczesanej tylko na połowę czoła grzywki na wciąż drwiąco uśmiechniętego Dazaia. Niebieskooki nie mógł nadziwić się jego osobą – mimo że wyglądał niewinnie, wydawał się doskonale zdawać sprawę ze wszystkiego, co wokół niego zachodziło. W pewnym sensie podziwiał go za to, że był w stanie tak umiejętnie ukrywać swoje odczucia, a na wierzch wypuszczać tylko to, co miał w zamiarze.
– Idziemy coś zjeść, wrócę później – uprzedził, przerywając nagle nastającą ciszę. Chwycił wciąż stojącego w bezruchu bruneta za nadgarstek, ciągnąc go za sobą. Nie chciał przedłużać tej pełnej niezręczności chwili.
Osamu posłusznie szedł za nim, nie wypowiadając ani słowa. Chuuya też nie bardzo wiedział, co miał powiedzieć. Nie spodziewał się spotkać Kouyou, a już tym bardziej nie spodziewał się tak dziwnej atmosfery podczas nieplanowanej konfrontacji. Irytowało go to, jak szybko tak nic nieznaczące rzeczy umiały zwalić mu się na głowę, przy okazji stając się o wiele większymi i problematycznymi, a jeszcze bardziej irytowało go to, że pomimo braku bezpośredniego pokrewieństwa, swoim żałosnym przewrażliwieniem upodabniał się od zostawionej samej sobie kobiety. Zawsze wzgardzał tą cechą i to, że zauważył ją u siebie, wybitnie go zdenerwowało.
Obejrzał się przez ramię i ku swojemu zaskoczeniu dostrzegł wgapiającego się w nich Moriego, który widocznie załatwił to, co trzeba i wrócił w idealnym momencie. Doszukał się w jego spojrzeniu swego rodzaju wrogości. Przełknął ślinę, doznając nagłego ukłucia swoistego niepokoju. Ougai nie był zazdrosnym człowiekiem, znał go na tyle, że mógł być tego pewien. Dlaczego więc w wiśniowych tęczówkach gościł tak dziwny błysk, którego Nakahara nie do końca potrafił nazwać, a który spowodował u niego nieprzyjemny skręt wnętrzności?
– Już dobrze, Chu, mogę iść sam.
Głos Dazaia przywrócił go do rzeczywistości. Rudzielec zdążył zapomnieć, że wciąż ciągnie go za nadgarstek. Przystanął i puszczając go, rozejrzał się, by po chwili zorientować się, że znajdują się w parku. Zatrzymali się tuż przy raz po raz wznoszącej wodę fontannie, otoczonej mnogością przeróżnych kwiatów i ceglanych kolumn. Zapuścili się dość daleko, dalej niż Chuuya z początku planował, a wszystko to z powodu swojego roztargnienia, przez które nawet nie zauważył, że brunet skrócił jego imię. Gdyby tylko był tego świadomy, z pewnością solidnie by go za to zrugał, ponieważ nie przepadał za jego skróconą formą.
– Wybacz, chyba jestem trochę... – urwał, nie wiedząc, co właściwie chciał powiedzieć. Rozdrażniony? Rozkojarzony? Zmęczony?
– Roztrzepany – dopowiedział za niego Osamu z łagodnym uśmiechem. – O, tak, jestem w stanie to dostrzec. Ale zobacz – wskazał na coś palcem. – Tu też jest budka z naleśnikami. Podejrzewam, że nie tą miałeś na myśli, ale zawsze coś, nie? – mówiąc to, popchnął go delikatnie w kierunku przymocowanej do fontanny ławki.
– Co ty wyprawiasz?
– Każę ci usiąść i na mnie poczekać – odpowiedział tonem, jakby stwierdzał oczywistą oczywistość. Chuuya zauważył, że używał go dość często, a on za każdym razem dziwił się jego podejściem.
Chciał zaoponować, ale nie dał rady, bo zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, Dazai odszedł w kierunku budki z łaskoczącymi nozdrza, ładnie pachnącymi przekąskami, nie biorąc od niego pieniędzy, pozwolenia i zamówienia. Nakahara, rezygnując z przemówienia temu niereformowalnemu człowiekowi do rozsądku, pokręcił tylko głową i usiadł we wskazanym przez niego miejscu, obejmując się rękami.
Brunet zachowywał się w nieco irytujący go sposób, ale nie na tyle, by mu to przeszkadzało. Właściwie, jego zachowanie nawet niekiedy go bawiło, a to był niemały wyczyn, zważywszy na jego niełatwy charakter. Z początku sprawiało mu to trudność, ale spostrzegł, że naprawdę czuje się przy nim swobodnie. Rzadko mógł doświadczyć tego wygodnego uczucia, teraz jednak zostało nieco przysłonięte przez lekkie zawstydzenie całą tą sytuacją.
Rozejrzał się po okolicy, zawieszając oko na porozwieszanych na ciemnopomarańczowych kolumnach, mlecznobiałych lampkach. Rzadko bywał w tych rejonach, nie wiedział więc, czy taki wystrój był na porządku dziennym, czy też nie. Mógł stwierdzić jednak, że był całkiem ujmujący. Kouyou pewnie by powiedziała, że dość kiczowaty, ale jemu się podobał i pomyślał, że powinien częściej wychodzić z domu. Kto wie, może takich widoków było więcej?
Westchnął ciężko na myśl o siostrze. Jej nastawienie względem Dazaia i ich relacji oraz dziwne zachowanie Moriego były jedną wielką zagadką. Chuuya miał tylko nadzieję, że nie będą stanowić nagle jednego, zwróconego przeciwko niemu obozu i nie staną się nagle kolejnym uprzykrzającym mu życie elementem. Miał ich wystarczająco wiele.
Zatrząsł się nieznacznie z zimna. Postawił sobie za cel nie przejmować się przesadnie zbyt wieloma aspektami swojej codzienności, zwłaszcza tymi, na które niekoniecznie miał wpływ. Jak mógł to jednak robić, gdy było ich tak wiele i na dodatek były tak kłująco drażniące?
– Rety, rety – usłyszał nad uchem, a po chwili jego ramiona oraz plecy zostały nakryte dodatkową warstwą materiału. Dazai stał nad nim, okrywając jego co chwilę drżące ciało swoim płaszczem, równocześnie samemu zostając jedynie w garniturze. – Twoja nietolerancja na chłód jest niebywale wysoka – zacmokał i podał mu zawiniętego w czerwoną serwetkę, wypełnionego wieloma owocami naleśnika z uśmiechem słodszym niż darowany przysmak.
Nakahara zamrugał zaskoczony, biorąc od niego smakołyk i otulając się szczelniej za dużym płaszczem, którego nagłe podarowanie ostatecznie postanowił przemilczeć.
– Nie wziąłeś ode mnie pieniędzy – mruknął, lekko zdezorientowany przez tą mnogość miłych gestów, wpatrując się we wręcz ociekający bitą śmietaną okoliczny specjał z wyrzutem.
– Pieniądze nie są istotne. No już, wcinaj – Osamu poszerzył uśmiech, zawierając go w swoim tonie i skupiając na sobie szafirowe tęczówki. – W razie gdyby było za słodkie, masz cały zapas wody za sobą – zażartował, próbując choć trochę poprawić mu wyraźnie stracony humor.
Chuuya nie chciał tego okazywać i poczuł się trochę winny temu, że Dazai poczuł się w obowiązku go pocieszyć. Był zły na siebie, że przejął się taką głupotą i wpłynął na nastrój towarzysza. Nie chcąc narażać go na więcej przykrości, ugryzł naleśnika, przedtem biorąc do ust wygrzebaną kolorowym widelczykiem truskawkę. Przyjemna słodycz rozlała się po jego jamie ustnej, swoim smakiem miło łaskocząc podniebienie i od razu malując na jego twarzy delikatny uśmiech. Dawno nie jadł czegoś tak dobrego i mimowolnie zaczął się poważniej zastanawiać nad postanowieniem częstszego wystawiania nosa zza progu swojego smutnego mieszkania. Z powodu braku siły i chęci zapomniał o przyjemnościach świata zewnętrznego – będąc zamkniętym w czterech ścianach nie mógł ich doświadczyć, przez co nieustannie zastanawiał się nad swoją niedolą. Przeszło mu przez myśl także, że wcale nie chciał, jeśli miałby to robić sam.
Zerknął na zajadającego się własną porcją Dazaia. Jedzenie smakowitych wspaniałości było znacznie bardziej ujmujące, gdy robiło się to z kimś, kto również czerpał z tego przyjemność. Widok ubrudzonego śmietaną urzędnika poszerzył tylko jego uśmiech, co tamten zaraz potem zauważył, znów zawstydzając Nakaharę.
– Ubrudziłeś się – powiedział, chcąc usprawiedliwić nadmierne gapienie się na jego osobę. Zmarszczył nieznacznie brwi, doznając deja vu. Zdaje się, że podobna sytuacja już wydarzyła się tego dnia i rudowłosy nie do końca wiedział, jak się z tym czuł.
Nagle Osamu westchnął głośno.
– Niepotrzebnie zamartwiasz się zbyt wieloma rzeczami – powiedział, zakładając nogę na nogę i opierając ręce o ławeczkę, przedtem się wycierając.
– Co to ma wspólnego z tym, że się ubabrałeś?
– Nic – przyznał, zerkając na niego ukradkowo. – Ale ma dużo wspólnego z twoim samopoczuciem.
Niższy odwrócił wzrok, wlepiając go w swoje buty. Cholerna, wszechwiedząca mądrala.
– Wszystko z nim w porządku.
Usłyszał cichy chichot.
– Kłamać możesz swojej siostrzyczce, ale nie mi. Może nie wyglądam, ale jestem całkiem spostrzegawczy.
– Dlaczego się tym przejmujesz? – zapytał ostrym tonem, chociaż nie miał tego w zamiarze. Był po prostu skołowany.
Dazai wzniósł oczy ku niebu z cichym pomrukiem zastanowienia.
– Dlaczego? – powtórzył. Jego palce powędrowały w stronę owiniętego wokół szyi bandaża i poczęły go skubać. Nie sprawiał wrażenia, aby robił to świadomie. – Może dlatego, że rozumiem, jak się czujesz.
Nakahara usłyszał bicie własnego serca i znów wbił wzrok w posadzkę. Rozumie, jak się czuję? Skąd mógł wiedzieć, co go dręczyło? Rudzielec wcale mu się nie zwierzał, nie sądził, by dał mu w jakikolwiek sposób odczuć, co konkretnie go nęka. Był tak nieumiejętny w ukrywaniu emocji czy może Dazai był tak bystry, że wcale nie musiał tego robić?
Zerknął na niego. Wciąż maltretował ciasny bandaż, zdając się odpłynąć gdzieś myślami. Chuuyę od samego początku interesowała ich kwestia. Co takiego skrywały? Nie sądził, aby były one elementem swoistego image'u urzędnika. Gdyby tak było, z pewnością długo nie utrzymałby się na posadzie, którą wskazał jako swoją własną. Ponadto bardzo zwracał na siebie uwagę, będąc w tłumie zwyczajnie ubranych ludzi. Niebieskookiemu nie przeszkadzał jego wygląd, ale nie mógł ukryć tego, że także go ciekawił.
Obawiał się jedynie, że mógł być dołującym nawiązaniem do nagłego wyrazu empatii i miał przeczucie, że właśnie tak było. Poczuł ukłucie żalu.
– Skąd wiesz, jak się czuję? – zapytał cicho, wpatrując się w pozostałości naleśnika.
– Mówiłem ci – wyrwany z zamyślenia Osamu odpowiedział z opóźnieniem. – Jestem całkiem spostrzegawczy. Możesz mi się wygadać, jeśli chcesz – dodał nagle. – Z własnego doświadczenia wiem, że lepiej jest z siebie to wszystko wyrzucić niż tłumić. To nie prowadzi do niczego pozytywnego.
Mówisz na swoim przykładzie?, chciał zapytać, ale ostatecznie ugryzł się w język. Nie chciał być niepotrzebnie wścibski, ale usilnie potrzebował nawiązać z nim większą nić porozumienia. Poczuł, że jeśli porozmawialiby w tej chwili szczerze, w jakiś sposób ich od początku mająca zadatki na całkiem silną więź by się umocniła.
– Mogę cię o coś zapytać? – rzucił niepewnie, miętoląc w palcach serwetkę w nagłym zdenerwowaniu.
– Śmiało.
Chuuya przygryzł wargę, skrępowany własną ciekawością.
– O co chodzi z tymi bandażami?
Nie patrzył na niego, trochę obawiając się konfrontacji z wyrazem jego twarzy. Miał nadzieję go nie urazić, choć z drugiej strony, brunet powinien spodziewać się takiego pytania. W końcu chodząc w ten sposób po mieście, raczej nie uniknąłby takiego aktu ciekawości.
W tamtej chwili fontanna wyrzuciła mnogość wody w powietrze, sprawiając, że sam Nakahara prawie podskoczył. Przy Dazaiu miał tendencję do zapominania o miejscu, w którym się znajdował, co skłoniło go do kolejnych przemyśleń na temat nienaturalnej enigmatyczności jego osoby.
– To dokładnie to, na co wygląda – odezwał się nagle.
Chuuya popatrzył na niego. Tym razem to on wgapiał się w swoje buty, choć na jego ustach nieustannie gościł lekki uśmiech. Miał on w sobie jednak cząstkę rozżalenia, którą rudzielec w tamtej chwili odczuwał w swoim zwykle niezdolnym do głębszych uczuć sercu, a która kazała mu się odezwać. Uczynił to po chwili niezręcznej ciszy, podczas której przetrawiał jego odpowiedź.
– Przykro mi.
Dazai parsknął cicho, choć serdecznie.
– Niepotrzebnie. Całe życie goniłem za czymś, o czym nie miałem najmniejszego pojęcia – kontynuował, nadal skubiąc bandaż. Jego ton był dziwnie odległy. – Kierowałem się niewielkimi zachciankami, wznosząc je do rangi najważniejszych. Robiłem tak, łudząc się, że kiedyś znajdę coś, co mnie w pełni usatysfakcjonuje. Nawet jeśli miałem wrażenie, że wreszcie to znalazłem, wszystko stawało się bezwartościowe w chwili, w której to posiadłem. Nic nie mogło stanąć ponad moje oczekiwania – uniósł nieco wzrok. – Nigdy tak naprawdę niczego nie pragnąłem, nie tak z głębi serca. Ktoś powiedział mi kiedyś, że nigdzie nie znajdę ukojenia – znów poszerzył uśmiech. – Do tej pory zastanawiam się, czy ma rację.
– Nie ma – powiedział twardo Chuuya, zaciskając pięści.
Przymknął oczy i zwiesił głowę, zdołowany jego opowieścią, zdołowany całą jego osobą. Tak radosny, tak łagodny, a jednak skrywający w sercu tak ogromną pustkę, że nigdzie nie widzi dla siebie ratunku. Przerażała go bezradność zawarta w jego słowach, przerażało go także to, że widział w niej coraz więcej podobieństw do swojej własnej, głęboko zakorzenionej w sercu słabości. Czuł, że w pewnym stopniu mógł utożsamić się z Dazaiem, choć wystarczyło jedno spojrzenie w jego przesiąknięte nicością oko, by wiedzieć, że to było coś znacznie gorszego. Nakahara poczuł się głupi i mały, gdy zestawił sobie ich osoby. Nie miał pojęcia o życiu Osamu, ale nie mógł poradzić na rosnący w siłę smutek, który wstrząsnął jego ciałem, powodując w nim może nie tyle co rozwinięcie się żalu, co nagły, niespodziewany gniew.
– Nie kieruj się jego słowami – warknął, unosząc się i stając nad zaskoczonym towarzyszem, zupełnie zapominając o swoich troskach.
Za długi płaszcz, który zatrzepotał przy jego gwałtownym podniesieniu się, sięgał mu niemal do kostek. Przytrzymał go, by nie zsunął mu się z ramion. Fakt, że ktoś w ogóle śmiał wypowiedzieć takie słowa do poszukującego sensu życia człowieka, sprawił, że jego krew aż wrzała. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, jak wielką nieumyślnością albo egoizmem musiał odznaczać się ten ktoś.
– Nie możesz być niewolnikiem czyjegoś przeświadczenia. Sam tworzysz sobie w ten sposób klatkę, z której nie możesz wyjść – przygryzł wargę. Czuł się śmiesznie pouczając kogoś, w trakcie gdy sam ledwo radził sobie ze sobą. Gdy jednak miał przed sobą kogoś, kto wywołał u niego tak wielką chmarę najróżniejszych emocji w trakcie tak niedługiego czasu, a ten ktoś zdawał się być bardziej przybity i bezradny niż on kiedykolwiek, nie mógł powstrzymać potoku słów, wylewającego się z jego ust. – Masz kontrolę nad własnym życiem, Dazai. Nie oddawaj jej komuś innemu tylko dlatego, że straciłeś nadzieję. To jest twoja rzecz i tak długo, jak nim zarządzasz, jesteś w stanie coś zmienić.
Tak. Mógł jeszcze coś zmienić. Mógł odnaleźć dobrą drogę w tym chorym labiryncie, pełnym sprzeczności, przeciwności i możliwych niezwykłości. Mógł chwycić się tego, co najbardziej obiecujące ukazało mu się na zwiastującym kolejny dzień horyzoncie. Nie powinien się poddawać, to nie było w jego stylu. Jak Chuuya mógłby spojrzeć sobie w twarz, gdyby coś takiego go zmiażdżyło? Jak mógłby odrzucić jedyny promyk nadziei, który ukazał mu się w tym żałosnym padole wypełnionym palącą rozpaczą?
Patrząc na zszokowanego jego słowami Dazaia, pomyślał, że to była jego szansa. Szansa, by w końcu się podnieść i to w dodatku nie sam. Może był naiwny, może był zuchwały, ale po tak długim tkwieniu w osłabiającym pracę jego serca marazmie zechciał wreszcie coś zrobić. Zechciał uratować tego człowieka od potwornej ciemni, w której tkwił. Zechciał wziąć go za rękę i wyjść z niej razem.
Pomóc mu tak, jak nie zdołał pomóc Michizou.
Nagle Osamu uśmiechnął się smutno.
– Już się tym zająłem – powiedział cicho i spuścił nieco wzrok. – Niektórych błędów nie da się naprawić.
– Gówno prawda – Nakahara przewrócił oczami. – Wszystko da się naprawić, a jak nie, to przynajmniej zatuszować.
– Mówisz to jako początkujący mechanik? – Dazai zachichotał cicho. – Nie patrz na mnie z litością, Chuuya. Chyba tego nie zniosę, a nie taki był mój cel. Chciałem cię zachęcić, byś był bardziej wylewny...
– Nie odczuwam wobec ciebie litości – przerwał jego podsycane głupawym tonem gadanie, marszcząc brwi, tym samym skupiając jego wzrok z powrotem na sobie. – Jestem wkurwiony i właściwie trochę smutny. Przez długi czas nie czułem niczego. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mnie to przerażało. Odnosiłem wrażenie, jakbym już był martwy – zobaczył, jak brunetowi rzednie mina. Zacisnął usta w wąską kreskę, przygotowując się do powiedzenia czegoś zawstydzającego i zaciskając pięści. – Teraz cieszę się z durnego naleśnika. Cieszę się, łapiesz? Był dobry jak cholera i zjadłbym ich jeszcze z tysiąc, nawet jeśli miałbym potem rzygać dalej niż widzieć.
Dazai zaśmiał się na jego nieelegancki dobór słów. Było w tym śmiechu coś pocieszającego, zupełnie innego niż poprzednio.
– Jest jedna rzecz, której chcę – powiedział nagle i wstał, wyrzucając niebieską serwetkę do pobliskiego kosza na śmieci.
Niższy cofnął się odrobinę, nie chcąc musieć za bardzo zadzierać głowy do góry.
– To znaczy?
Osamu obdarował go szerokim uśmiechem, zupełnie innym, niż dotychczas i przyłożył palec wskazujący do ust.
– Tajemnica. Ale myślę, że nie minie wiele czasu, nim ci ją wyjawię.
– Poważnie? – rudzielec oparł dłonie na biodrach i pokręcił głową, rozczarowany. – Ja ci tu rzucam życiowymi radami, a ty mi nawet nie powiesz?
Brunet zamrugał.
– Dużo ci już powiedziałem, a od ciebie nie usłyszałem ani słowa, choć to właściwie nie o mnie mieliśmy rozmawiać... – nagle się zamyślił, przyjmując pozę filozofa, a jego mina nagle stała się udawanie przerażona. – Odsłoniłem przed tobą moje złe cechy! – zakrzyknął przesadnie. – Przekreśliłem szanse na nasze koleżeństwo!
– Naprawdę pracujesz w urzędzie, a nie w cyrku? – mruknął Chuuya, patrząc na jego szalenie gestykulującą osobę. To zachowanie było denerwujące, nie mógł jednak zignorować miłego ciepła w sercu, słysząc o nadziejach na znajomość. – Niczego nie przekreśliłeś, choć podpadłeś Kouyou, a z nią bym lepiej uważał.
Dazai zwrócił się znów ku niemu, wracając do poprzedniego, normalnego stanu.
– Ach, tej różowej pannie?
– Taa – kapelusznik usiadł z powrotem na ławkę, wspierając głowę o dłonie ze zrezygnowanym westchnieniem. – To moja siostra, jak już zdążyłeś zauważyć.
– W ogóle nie jesteście do siebie podobni – usiadł obok niego.
– Mamy tego samego ojca, ale różne matki.
– Musi mieć naprawdę dobry gust, jeśli chodzi o kobiety.
– Dlaczego tak uważasz?
– Piękne kwiaty nie mogły wyrosnąć z nieurodzajnej ziemi.
Nakahara dopiero po chwili zrozumiał ten komplement i widocznie dał temu wyraz, bo Osamu uśmiechnął się zniewalająco, zauważając jego zaróżowione policzki.
– Miał – poprawił go, chcąc odwrócić jego uwagę od swojej zaczerwienionej twarzy. Nie do końca wiedział jak sobie z tym poradzić, więc odwrócił również wzrok, wgapiając się w gwiazdy nad nimi. – Nie żyje, tak samo jak jedna i druga żona. Nie jest mi specjalnie przykro – dodał, nim brunet zdołał wyrazić słowa pocieszenia. – Kouyou zajmowała się mną, dopóki nie dorosłem. Twarda z niej baba i czasami mendowata, ale jest naprawdę w porządku.
– Przypomina węża – skomentował towarzysz. – Piękna, a jednak jadowita, ciekawe. Mieszkacie razem?
– Nie, przyjechała na parę dni z narzeczonym – ostatnie słowo wypowiedział kąśliwie. – Szukają mieszkania, wyniosą się pewnie pod koniec tygodnia.
Nie do końca wiedział, dlaczego mu to zakomunikował. Może podświadomie liczył na spotkanie wewnątrz, a może chciał mu przekazać, że niedługo już nikt nie będzie im przeszkadzał i niepokoił swoim zagadkowym nastawieniem? Ozaki była ciężkim przeciwnikiem, choć dla Dazaia wydawała się być zwykłą płotką. Mimo to Nakahara nie chciał kolejnych konfrontacji, które Bóg wie jak mogły się skończyć. Zamierzał ułatwić sobie życie, a nie jeszcze bardziej je komplikować.
– Nie lubisz go?
– Kogo?
– Jej narzeczonego.
Przeciągnął się.
– Niespecjalnie. Nadęty dupek, myśli, że jak jest lekarzem, to jest panem świata.
– Lekarzem? – obandażowany przekrzywił głowę jak pies. Mogło mu się zdawać, ale miał wrażenie, że jego oczy nieco się zwęziły. – Oni tak mają – dodał po chwili i również się przeciągnął z cichym stęknięciem. – Ale późno – jęknął, spoglądając na sporawy zegar, stojący przy bramie do tego małego parku, w centrum którego siedzieli. Chuuya był zaskoczony, że widzi z tak daleka.
Jak sprawdził w telefonie, dochodziła dwudziesta druga. Nie była to właściwie specjalnie późna godzina, choć biorąc pod uwagę to, że obaj musieli jeszcze dojść do domów i przygotować się na kolejny dzień w pracy, rozsądnie było zacząć się powoli zbierać. On wprawdzie nie czuł potrzeby jakiegoś dłuższego snu, bo doskonale wiedział, że po wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło, na pewno nie zazna go szybko, ale Dazai mógł mieć inne zdanie.
– Wracasz do domu? – zapytał, chcąc ukryć rozczarowanie. Nieświadomie okrył się szczelniej jego płaszczem.
– Prawdę mówiąc, muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy – przyznał brunet, który zaś zupełnie nie ukrywał niezadowolenia. – Tak mi się nie chce, że rzuciłbym się w sam środek schroniska dla psów, gdyby to dało mi możliwość niepójścia do roboty.
Chuuya parsknął cicho.
– Nie lubisz psów?
– Jak cholera – wstał, a zaskoczone szafirowe oczy powędrowały za nim, pierwszy raz słysząc brzydkie słowo z jego ust. – Są brudne i niezrozumiałe. I hałaśliwe. I drogie.
– Dobra, kumam – Nakahara również wstał, nim urzędnik zdołał się uruchomić. Sięgnął do swoich ramion, by zdjąć płaszcz, który zamierzał mu zwrócić.
– Zatrzymaj – ten ubiegł go z uśmiechem. – Odprowadzę cię. Jeszcze cię ktoś napadnie po drodze, co ja biedny bym zrobił, gdyby ta buźka została poharatana?
Rumieniec znów wpłynął mu na twarz, znacznie odznaczając się na bladej cerze. Zmarszczył brwi i przytrzymując płaszcz, ruszył w kierunku, z którego przyszli, nie dając Dazaiowi możliwości dłuższego napawania się jego zawstydzeniem. Wierzchnie odzienie zatrzepotało za nim, jakby był jakimś dramatycznym, starożytnym wampirem.
– Zapłaciłbyś Hirotsu-san za pośrednie przyczynienie się do zniszczenia zwiększającego zyski elementu.
Zrównujący się z nim brunet zaśmiał się dźwięcznie, ale nie skomentował tej pozbawionej skromności uwagi. Chuuya doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że większość często odwiedzających kawiarnię młodych panien przychodziła tam tylko i wyłącznie z jego powodu. Nie lubił żadnej z nich, w większości go one irytowały, ale każdą traktował uprzejmie, mając na uwadze dobro przybytku i swojego portfela.
Drogę powrotną spędzili na rozmowie o niczym i wzajemnych docinkach. Rudzielec zauważył, że lubi droczyć się z nowym towarzyszem, a i on zdaje się czerpać z tego niemałą przyjemność. Całe to spotkanie było tak samo burzliwe, jak i niespodziewane, ale niemniej miłe. Kapelusznik cieszył się, że miało ono miejsce. Cieszył się, że Dazai się przed nim otworzył, że podniósł go na duchu, że dzięki niemu rudzielec wreszcie odnalazł jakiś konkretniejszy cel, który mógł przyświecać mu w tej ciemnej codzienności. Radował się, że nareszcie będzie miał czego wyczekiwać, a następne dni nie zapowiadały się już tak męcząco i niechętnie, jak zwykle.
Zdawało się, że Osamu odpowiadał na jego niemo wysuniętą propozycję. W końcu, wyraził jawną ochotę na kontynuowanie ich znajomości. Chuuya był ostatnio tak niepewny wszystkiego, że spokojny poczuł się dopiero wtedy, gdy to usłyszał. Urzędnik wydawał się doskonale to widzieć i rozumieć, barista pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że specjalnie powiedział to na głos. Kostka czekolady aż nadto odznaczała się wszechwiedzącym blaskiem i może nie tyle co jego charakter był szczególnie zauważalny, co samo jego występowanie. Zaznajomiony z wyjątkowo pustym wyrazem przejmującego brązu, jego lśnienie cieszyło szafirowe oko dwa razy bardziej.
Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy i Nakahara był zdania, że zdecydowanie zbyt szybko. Stojąc razem z Dazaiem już pod kamienicą wyraźnie się ociągał, wiedząc, że na górze czeka na niego z pewnością żądna wyjaśnień Kouyou i zagadkowo wrogi Ougai, a do nich nie było mu spieszno. Wiedział jednak, że nie może zatrzymywać spieszącego się do obowiązków Osamu, toteż zdjął jego płaszcz i tym razem mu go oddał, a właściwie mu go wepchnął, zarumieniony po uszy. Czuł się w obowiązku coś powiedzieć.
– Dzięki, że przyszedłeś – burknął pod nosem niezbyt zrozumiale, nie patrząc na niego. – I ten... za naleśnika i... i w ogóle.
Urzędnik zaśmiał się w ten łagodny, radosny sposób, który sprawiał, że niższy zastanawiał się, jakim cudem z pleców nie wyrosły mu jeszcze anielskie skrzydła. Miał jedynie nadzieję, że, gdyby do tego doszło, nie byłyby tak poranione, jak całe ciało obandażowanego. Wyobrażał je sobie jako nienaruszone, czyste jak łza. Nie żeby Dazai nie podobał mu się w swoim obecnym stanie, choć niewątpliwie był on zasmucający. On wiedział jednak, że nieważne, czy posiada skrzydła, czy nie, ta nieskazitelna cząstka z pewnością gdzieś w nim jest, głęboko ukryta i starannie pielęgnowana.
– Nie ma za co – powiedział. – Ja też potrzebowałem tego spotkania.
Sugerujesz, że go potrzebowałem?, chciał zapytać zaczepnie, ale te kąśliwe słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Oczywiście, że tak było. Potrzebował tego spotkania jak tlenu i dopiero gdy mieli się rozejść, uświadomił sobie, jak bardzo.
Nagle mu się coś przypomniało.
– Może wymienimy się numerami? – zaproponował, wyjmując telefon z kieszeni. Zapomniał o tym ostatnim razem, postanowił więc skorzystać z okazji, by nie wyglądać wyższego z okna z utęsknieniem następnym razem, tylko zwyczajnie do niego napisać. Doprawdy, idealna ze mnie Julia.
Osamu teatralnie pstryknął palcami.
– Właśnie miałem to proponować.
Po tym pożegnali się. Nie było to łatwe, tak samo jak powłóczenie nogami po schodach do mieszkania, niemniej jednak kapelusznik czuł się spełniony. Świadomość, że tym razem wchodzi do lokum zupełnie inny niż jak z niego wychodził, napawała go jakąś dziwną radością i wizja ciekawskiej siostry nie sprawiała już, że miał ochotę uciec oknem. Drzwi wydawały się wygodniejszą alternatywą.
– Chuuya? – został zaatakowany niemal od progu.
Kouyou wyszła mu naprzeciw, ubrana w o wiele luźniejsze ubrania od ściskającego jej talię kompletu. W koszulce i leginsach wyglądała śmiesznie, jeśli zestawić ją z jej elegancką wersją.
– Co tam? – mruknął, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Zajął się zdejmowaniem butów, gdy jednak długo nie odpowiadała, uniósł na nią wyzywający wzrok.
Mierzenie się spojrzeniami trwało dość długo, bo żadne z nich nie chciało ulec. Oboje rodzeństwa było niesamowicie upartymi, choć gospodarz nie bardzo rozumiał czemu to wszystko miało służyć. Wiedział, o co chodziło Ozaki, nie był już jednak ani dzieckiem, ani nastolatkiem, żeby musiał jej się tłumaczyć z towarzystwa, w jakim się obracał, a jakie jej nie przypasowało. Dazai nie był jej sprawą, ich relacja w ogóle jej nie dotyczyła. Rudzielec zwykł się jej zwierzać, ale to były stare dzieje. Teraz nie miał zamiaru pozwolić, by ktoś mieszał się w jego sprawy, zwłaszcza że te sprawy zapowiadały się obiecująco. Właściwie na nic konkretnego nie liczył, po prostu cieszył się tym, że zdobył przyjaciela. Nie miał wielu okazji do radości, więc tą szczególną postanowił pielęgnować starannie i, co najważniejsze, samodzielnie.
W końcu Kouyou pokręciła głową.
– Jadłeś coś?
– Nie mam pięciu lat – rzucił i zawieszając kurtkę na wieszak, ruszył do sypialni po prowizoryczną piżamę. – Idę pod prysznic.
Po drodze zajrzał do salonu. Mori siedział na kanapie i oglądał jakiś kiczowaty serial. Obrócił głowę, gdy poczuł na sobie jego spojrzenie i uśmiechnął się do niego przyjaźnie. Po jego wcześniejszej zaskakująco wrogiej aparycji nie było ani śladu i, co dziwne, Chuuya nie doszukał się w tym uśmiechu ani grama zwykle tak dociekliwie wypatrywanego fałszu. Chyba pierwszy raz w życiu widział względnie szczery uśmiech Ougaia, wobec czego postanowił się wykazać i wykrzywił nieco kąciki ust w odpowiedzi, po czym ruszył wreszcie do swojego pokoju.
Będąc w środku, coś go tknęło. Gdy wyciągnął ze swojej szuflady to, co trzeba, zerknął przez okno, zaciekawiony. Łudził się, że Dazai ciągle stoi w tym samym miejscu i, ku swojemu zaskoczeniu, nie mylił się. Jego czarna sylwetka wciąż tkwiła w świetle ulicznej lampy, raz po raz przechadzając się w jego okręgu. Rozmawiał przez telefon, ale Nakahara nie mógł zrozumieć ani słowa, bo mówił za cicho, a on, będąc dwa piętra wyżej od niego, nie miał możliwości niczego usłyszeć. Nie miał zresztą intencji go podsłuchiwać, po prostu ciekawiło go to, dlaczego nie poszedł jeszcze do domu, skoro tak mu się spieszyło.
Wzruszył ramionami i już miał iść do łazienki, gdy nagle coś mu nie pozwoliło. Jego serce zabiło intensywniej, ukazując nagły niepokój nim wstrząsający. Coś mu nie pasowało, coś było nie tak. Zapomniałem czegoś? Gdy szafirowe tęczówki omiotły trzymane przez siebie ubranie, upewnił się, że wszystko jest na swoim miejscu. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc pochodzenia tego dziwnego uczucia i oglądał się na wszystkie strony, szukając jego ewentualnego źródła.
Zrozumiał dopiero wtedy, gdy mimowolnie spojrzał znów w stronę ulicy i zlustrował urzędnika od stóp do głów. Nie mógł uwierzyć własnym oczom i z początku pomyślał, że może ma omamy ze zmęczenia, ale im dłużej przyglądał się odzianej w garnitur sylwetce, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że umysł nie płata mu żadnych figli.
Dazai nie rzucał cienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top