3 - Dwie kawy i masa pracy

Słońce było w zenicie, gdy podekscytowany Dazai siedział na krawędzi dachu jednego z jokohamskich budynków i rozglądał się dookoła w zniecierpliwieniu. Chciałby powiedzieć, że gwiazda przyjemnie ogrzewała mu twarz, powodując miłe uczucie ciepła oraz spływające na niego falami ukojenie, które odrywało go od codziennych trudów, wypełniając zastygłe serce niezachwianym spokojem. Niestety nie mógł pochwalić się takimi wrażeniami, gdyż nie odczuwał ani gorąca, ani zimna. Temperatura, niezależnie od tego, czy kąpałby się w rzece lawy, czy tarzał w śnieżnych zaspach, była dla niego taka sama, choć dla wszystkich istot, które nie były Żniwiarzami, jego skóra emanowała nieprzyjemnym chłodem.

A mimo to zdołał poczuć ciepło. Jakimś cudem przyjemne uczucie, nadchodzące wraz z ludzkim dotykiem, przebiło się przez tą chorą martwotę jego zmysłów i obdarzyło jego umysł swoim błogosławieństwem. Było to tak miłe, niecodzienne i niespodziewane, że zajmowało głowę Boga Śmierci nieustannie, odkąd tylko zaznał go ostatni raz. Nie mając za dużo obowiązków jak na ten dzień, spędził już niemal jego połowę na siedzeniu i wypatrywaniu Chuuyi Nakahary w miejscu, w którym się rozstali.

Gdy jednak chodzenie w tę i we w tę po krawędzi dachu, zwisanie z niego czy też rzucanie kamieniami tuż pod nogi przypadkowych przechodniów i doprowadzanie ich niemal do zaszczytnej przynależności do spisu dusz zaczęło go porządnie nudzić, Dazai zeskoczył z budynku, lądując na ziemi z gracją, choć w kiepskim humorze. Westchnąwszy ciężko zdecydował się ruszyć w stronę, w którą rudzielcowi było tak spieszno ostatniej nocy, licząc na to, że może przypadkiem znów na niego wpadnie.

Mijając po drodze idącą z nosem w telefonie dziewczynę, zajrzał jej przez ramię, chcąc sprawdzić godzinę. Było parę minut przed czternastą. Chuuya nie wyglądał dobrze, gdy się rozchodzili, toteż mógł wstać całkiem niedawno. Osamu podejrzewał, że cokolwiek mu się stało, musiał to odespać, a w każdym razie ten czyn był chyba najrozsądniejszy w takiej sytuacji. Pytanie tylko czy mu się to udało i czy był dopiero w blokach startowych, czy już aktywnie gdzieś działał.

Włożył odziane w rękawiczki rudowłosego dłonie do kieszeni spodni, przedtem układając sobie Kosę na ramieniu nieco wygodniej. Nie ujawnił się, toteż nie musiał jej na razie kamuflować. Postanowił to zrobić, gdy wreszcie odnajdzie Nakaharę w tym ogromnym mieście, choć im dłużej szedł, tym bardziej docierało do niego to, że może mu się to nie udać i będzie zmuszony wkraść się do biblioteki głównego Działu Zbieraczy. Tylko tam mógł znaleźć jakieś papiery, w których będzie zamieszczona informacja o obecnym miejscu zamieszkania mężczyzny. Wiązało się to jednak z poznaniem daty jego śmierci, a tego Dazai nie chciał widzieć. Życie nie oszczędzało nikogo, nieważne jak zachwycający by był i choć dogodnie byłoby wiedzieć, ile mieli czasu, nie miał ochoty psuć sobie zabawy już na stracie. To mogłoby go jedynie zniechęcić, jak i znów by przypomniało, że skoro nie zaznał szczęścia za życia, po śmierci również tego nie doświadczy. Wszystko, czego pragnął, stawało się bezwartościowe w chwili, w której to posiadł. W tym przypadku wciąż wisiałaby nad nim naprzykrzająca się świadomość ograniczonego czasu i tego, że nie mógłby się nawet porządnie nacieszyć swoją chwilową zdobyczą.

– Zobacz, znowu pracuje! – z zamyślenia wyrwał go zachwycony okrzyk jednej z mijających go panien. Był on na tyle przykuwający uwagę, że Osamu zwrócił się ku dziewczynie o wyróżniającym się, miętowym kolorze włosów. – Wejdźmy na kawę, co? – zaproponowała koleżance, właściwie już ciągnąc ją we wcześniej wskazaną stronę.

Towarzyszka w brązowych kitkach nie wyglądała na zbyt chętną, a nawet przewróciła oczami, dając się jednak zaciągnąć do wbudowanej w pobliską kamienicę kawiarenki. Dazai, miłośnik wszystkiego, co eleganckie, z pewnością zwróciłby większą uwagę na przyciągający szyld, zachęcające, krótkie i zwięzłe menu powypisywane estetycznym pismem na niewielkich obszarach czystych jak łza szyb oraz na mnogość dopasowanych, wiszących lub stojących ozdób wokół przybytku, gdyby nie widok pewnej znajomej sylwetki, która krzątała się w jego środku i wycierała okrągłe, brązowe stoliki ze znudzoną miną.

Kąciki ust Dazaia uniosły się wysoko. Znalazłem cię. Tym razem wolne od kapelusza, rude włosy Chuuyi były pierwszym, co rzucało się w oczy po zerknięciu w stronę kafejki i wyglądało na to, że nie tylko dla Osamu. Nogi jakby automatycznie podążyły za dziewczynami, gdzie jedna z nich nie była nawet w połowie tak uradowana, jak Bóg Śmierci, gdy zobaczył nieznajomego-znajomego z poprzedniej nocy. Prawdę mówiąc, już powoli tracił nadzieję i oczami wyobraźni widział, jak kolejne godziny po pracy spędza na wytrwałym, acz nużącym grzebaniu w dokumentach, ale jednak jak raz los postanowił mu nieco ułatwić pozagrobowe życie.

Zanim jednak wszedł do środka, uświadomił sobie, że może nie tyle co wciąż dzierży Kosę, co jest bez grosza przy duszy. Kamuflując swoją broń i zmieniając ją w niewielki scyzoryk, który schował w kieszeni płaszcza, poczuł na twarzy lekki podmuch powietrza, gdy drzwi kawiarni zamknęły mu się przed nosem. Oparł dłonie na biodrach niezadowolony i przyglądał się zza szyby dwóm nowym klientkom, które Nakahara obrzucił dość nieprzyjemnym spojrzeniem, nim namalował na twarzy wyćwiczony, delikatny uśmiech. Mimo że Dazai doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był sztuczny, jak wymalowana twarz miętowowłosej, to i tak poszerzył jego własny. Rozbawiła go ta nagła zmiana, ale rozumiał, że prawdopodobnie jej wymóg wiązał się z wykonywaną pracą.

W momencie, w którym rudowłosy przyjmował ledwo dukane i ubarwione rumieńcami zamówienie, Osamu pchnął drzwi i nie siląc się na ich zamknięcie, wszedł do środka. Wciąż niewidoczny, usiadł tuż za dziewczynami na jednym z wielu krzeseł, które były wyposażone w kolorystycznie dobrane do ciemnobrązowego wystroju pomieszczenia poduszki, lustrując je oraz ich przyniesione ze sobą dobra uważnym spojrzeniem.

Zauroczona w kelnerze, próbując zatrzymać go dłużej przy sobie, zapytała go, co takiego mógłby jej dzisiaj polecić. Chuuya nachylił się ku niej, by zerknąć w trzymane przez nią menu, przez co kilka rudych kosmyków opadło mu na twarz. Mężczyzna natychmiast założył je za ucho, a Dazai nie spuszczał z niego wzroku. Nagle dziewczyna zadrżała.

– Co się stało, Tsujimura? – zapytała koleżanka.

– N-nic takiego – twarz młodej kobietki oblała się dodatkowym rumieńcem, jakoby jej dreszcz został wywołany nagłym zbliżeniem się atrakcyjnego pracownika. – Trochę tu chłodno – zaśmiała się nerwowo, porządnie zawstydzona.

Ciekawe dlaczego, pomyślał Osamu z goryczą. Aura Żniwiarzy miała to do siebie, że rozsiewała wokół nich chłód, powodując natychmiastowy spadek temperatury w pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowali. To, że dodatkowo siedział tuż za samą Tsujimurą, tylko pogarszało jej sytuację, ale nie mógł powiedzieć, aby go to zmartwiło.

– To pewnie przez przeciąg – odezwał się Nakahara i podszedł do pozostawionych samych sobie drzwi, aby je zamknąć. Wpadające przez szyby promienie słoneczne omiotły jego niską, ubraną w białą koszulę i firmowy ciemnobrązowy fartuch sylwetkę oraz sprawiło, że jego zachwycające włosy wydawały się mieć jeszcze cieplejszy kolor. Sam Żniwiarz niemal poczuł ciepło na sam jego ubarwiony widok, ale zaraz potem ognistowłosy uśmiechnął się zniewalająco, tak, że nawet oporna brunetka zdawała się być gotowa, by słuchać jego słów niczym najpiękniejszej muzyki. – Na rozgrzewkę polecam cappuccino z dodatkiem karmelu. Za specjalnym życzeniem klienta możemy dodać tam parę procentów, by podrasować jego właściwości, ale to wymaga dodatkowej opłaty.

O ile to możliwe, Dazai uśmiechnął się jeszcze szerzej. Spryciarz. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich atutów, których nie omieszkał wykorzystywać, by tylko namówić zainteresowane bardziej nim niż samym napojem klientki do wydania większej ilości pieniędzy. Jego plan zakończył się sukcesem, bo skuszone przyjaciółki oczywiście zamówiły polecony przez niego punkt menu, oczarowane jego osobą. Naprawdę, wciąż nie mogę uwierzyć, że nie jesteś demonem, pomyślał brunet, obserwując znikającego na zapleczu Nakaharę. Był przekonany, że gdyby tylko był człowiekiem, a on istotą nadnaturalną, nawet nie musiałby się specjalnie wysilać, by go zwieść – Osamu sam oddałby się w jego ręce, bez zbędnych zachęceń.

Gdy mężczyzna zniknął za mahoniowymi drzwiami, zerknął w kierunku obszernej lady. Dopiero teraz zauważył, że stoi za nią wysoki, brodaty staruszek z monoklem. Ubrany podobnie jak niebieskooki, przecierał porcelanowe filiżanki z istnym namaszczeniem. Jego wyraz twarzy był niemal stoicki, choć Dazai doszukał się pod wąsami nieznacznego uśmiechu. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już go widział, ale pomyślał, że może niegdyś przechadzał się obok tego miejsca i go przyuważył. Skoro jakimś cudem jako-tako go zapamiętał, dziadek musiał stać na zewnątrz, zapewne rozkładając ozdoby i stoliki. Obandażowany wywnioskował więc, że musiał być właścicielem kawiarenki. Gdyby tylko wciąż żył, z pewnością byłby jej stałym klientem, bo, pomijając fakt, iż pracował tutaj Chuuya, bardzo mu się ona podobała. Przypominała mu o pewnym pubie, do którego zwykł niegdyś chadzać – emanowała takim samym spokojem i kojącą atmosferą, a że Dazai przepadał za szykownymi i przyjemnymi miejscami, był przekonany, że byłby częstym gościem w tych okolicach.

Pokręcił głową. Zbędne rozważania powinien zostawić na później. Teraz jego priorytetem było pozyskanie pieniędzy. Siedząc okrakiem na krześle, zerknął w stronę rozmawiającej z koleżanką Tsujimury. W tamtym momencie dziewczyna chwyciła swoją torebkę, by zaraz wyjąć z niej gumkę do włosów i związać je sobie w prowizoryczny kok na czubku głowy. W poszukiwaniu przyboru wyjęła z niej szczotkę oraz portfel, kładąc go zaraz obok. Osamu uniósł kąciki ust, dostrzegając okazję. Bez zbędnych ceregieli wstał ze swojego miejsca i jednym machnięciem ręki zrzucił szczotkę na podłogę. Przedmiot huknął o dobrane kafelki i wylądował tuż pod nogami brunetki.

– Cholera – zaklęła miętowowłosa i schyliła się po swoją własność, podobnie jak oferująca pomoc znajoma.

Maniak wykorzystał chwilę ich jakże pomocnej w tamtej chwili nieuwagi i, zerkając jeszcze w stronę niezainteresowanego właściciela, chwycił portfel i rozpiął go szybkim ruchem, wyjmując z niego kilka banknotów. Zdobywszy rozsądną sumę, zapiął go z powrotem i odłożył na miejsce, nim klientki zdążyły wrócić na swoje miejsce. Zwiększona zwinność Żniwiarzy bywa naprawdę pomocna, pomyślał rozbawiony ich zupełną nieświadomością. Zwłaszcza gdy chcesz kupić kawę w ludzkiej kawiarni, a nie masz za co.

Usatysfakcjonowany schował pieniądze do kieszeni i podszedł do drzwi. Otworzył je dla niepoznaki, w tym samym momencie się ujawniając. Dzwonek przymocowany do wejścia obwieścił jego magiczne pojawienie się, a on, odpowiedziawszy na staruszkowe powitanie, usiadł w tym samym miejscu, w którym siedział zaledwie parę chwil wcześniej. Zadowolony ze swojego szatańskiego planu i tego, że za krótki moment znów porozmawia z interesującym człowiekiem, stukał palcami o stolik uśmiechnięty od ucha do ucha. Zupełnie za nic miał zaniepokojone jego niecodziennym wyglądem spojrzenia okradzionych kobiet. To nie było teraz jego zmartwieniem.

Dosłownie chwilę później Chuuya znów pojawił się na sali, niosąc ze sobą niewielką butelkę czegoś mocniejszego razem z karmelem. Przyglądając się etykietom, uniósł na moment wzrok i ich oczy niemal natychmiast się spotkały.

– Ożeż ty w pizdę – zaklął, a niesione przez niego przedmioty prawie wypadły mu z rąk.

Dazai parsknął cicho i pomachał mu bez słowa. Nie do końca takiej reakcji się spodziewał, nie rozumiał też, dlaczego jego widok zaskoczył go tak bardzo, niemniej jednak go ona rozbawiła.

– Chuuya-kun, język – upomniał go właściciel, nie zmieniając jednak swojej pozycji, jakby wbrew swoim słowom zupełnie nieporuszony nagłym przekleństwem. Nie to co klientki, które zaczęły idiotycznie chichotać.

– Przepraszam, Hirotsu-san – Nakahara zwiesił głowę i nie patrząc już na Osamu, zabrał się za przyrządzanie kawy.

Ten oczywiście nie odrywał od niego wzroku. Nieco speszony rudzielec oporządzał swoje stanowisko, dobierając odpowiednie naczynia i składniki, choć na jego twarzy można było dostrzec delikatne rumieńce. Czym się tak zawstydził? Swoimi słowami czy obecnością Dazaia? Może wcale nie był tu mile widziany? Ta myśl sprawiła, że kąciki jego ust nieco opadły, ale postanowił nie wyciągać pochopnych wniosków. Cierpliwie czekał, aż kelner obsłuży pławiące się w jego blasku panny i splatając palce na brzuchu, oczekiwał na swoją kolej.

Chuuya wyraźnie się z tym ociągał, ale gdy wreszcie postawił napoje na sąsiednim stoliku, był zmuszony podejść do niego.

– Co podać? – zapytał, wyjmując z przewieszonej przez talię nerki długopis oraz notes i wgapiając się w niego, jakby nie chcąc nawet spojrzeć na chwilowego, nocnego kompana, co wprawiło go w jawne niezadowolenie.

Dazai obrzucił go uważniejszym spojrzeniem. Jego skóra zdawała się być jeszcze bledsza niż poprzednio, choć takie wrażenie mogło być skutkiem nieustannie padających na jego twarz promieni słonecznych. Ani one, ani roztrzepane kosmyki nie zdołały jednak ukryć podkrążonych i wymęczonych oczu. Cała postawa niziołka była nieco zgarbiona, choć on usilnie próbował sprawiać wrażenie wyprostowanego, starając się nie zniechęcać potencjalnych klientów swoim kiepskim stanem, który zdawał się nie ograniczać jedynie do tego fizycznego.

Żniwiarz przekrzywił głowę. Może i udało mu się zasnąć, ale mimo swoich starań wyglądał na kogoś, kto mógłby się przewrócić w każdej chwili. Zerknął w stronę ukradkiem przyglądających się im dziewczyn i niemal przewrócił oczami. Jeden uśmiech czyni troski człowieka niezauważalnymi, co?, prawie pokręcił głową. Jakże ignorancko.

– Dwie kawy – odpowiedział w końcu, znów przenosząc na niego wzrok i uśmiechnął się przyjaźnie. – Czarne, bez cukru. No, chyba że słodzisz.

Do Chuuyi jego słowa zdawały się dotrzeć dopiero po chwili.

– Słucham?

Cichy chichot opuścił usta Boga Śmierci, który uniósł dłonie, dumnie prezentując trochę ciasne rękawiczki.

– Przynajmniej w ten sposób mogę ci się jakoś odwdzięczyć – powiedział, nieco go przy tym przedrzeźniając. Niebieskooki załapał natychmiast, ale spojrzał na niego nieufnie.

Osamu dopatrzył się w szafirze czegoś jeszcze poza nieufnością. Chuuya wydawał się być nie tyle co nieprzekonany, a zwyczajnie ostrożny, jakby jakimś cudem rozpoznał nieprzyjemną aurę Żniwiarza. Ten człowiek w jakimś stopniu musiał zdawać sobie sprawę z niezwykłości osoby Dazaia, a ona wcale nie napawała go przychylnością. Zdawało się być jednak w tym coś więcej, choć w tamtej chwili brunet nie do końca rozumiał, o co takiego mogło chodzić. Widział jedynie, że Nakahara nie był zbyt chętny, by się z nim spoufalać, co całkowicie gryzło się z jego wczorajszym nastawieniem, kiedy to wręcz desperacko pragnął chwili jego uwagi. Czyżby naprawdę ta niedługa wymiana zdań była tylko jego nagłą potrzebą, dokładnie tak, jak potrzebą Dazaia było jeszcze choć chwilowe poczucie przyjemnego ciepła?

Ku jego zaskoczeniu, z kelnera w pewnej chwili jakby zeszło całe powietrze, a on znów założył kosmyk włosów za ucho, obracając się w stronę staruszka.

– Mogę? – zapytał.

Hirotsu podniósł wzrok z nieustannie polerowanych naczyń i uśmiechnął się delikatnie.

– Proszę bardzo. Nie mamy teraz ruchu, zrób sobie chwilę przerwy.

Chuuya wrócił wzrokiem do cierpliwie wyczekującego go klienta, chowając swoje przybory z powrotem do nerki.

– Zaraz wrócę – oznajmił i ruszył w stronę lady.

Na przekór swojej wcześniejszej aparycji, nie wydawał się już być tak niechętny, co uradowało Dazaia, który zerknął wyzywająco w stronę Tsujimury. Dziewczynie totalnie nie wychodziło udawanie niewzruszonej, bo z oczu koloru włosów aż zionęła zazdrość. Zapewne nie był to pierwszy raz, gdy próbowała zwrócić na siebie uwagę traktującego ją ozięble Nakahary i zapewne nie pierwszy raz jej starania zakończyły się fiaskiem. Widok kogoś, komu zajęło to dosłownie moment, musiał być iście denerwujący, ale wprawiający Żniwiarza w czyste rozbawienie, którego nawet nie myślał, by ukryć.

Dosłownie chwilę później korzystający z przerwy kelner usiadł naprzeciwko niego, stawiając dwie filiżanki z parującą kawą, z tym, że na swoim spodku przyniósł aż cztery saszetki cukru.

– Lubię słodycze – wzruszył ramionami, zauważając, że Osamu zatrzymał na nich wzrok na dłuższą chwilę. Przeszło mu przez myśl, aby zaproponować mu, by wziął sobie jakiś kawiarniowy specjał na jego koszt, ale nie chciał wyjść na jakiegoś nagabującego sponsora. Nie miał w zamiarze peszyć go już na starcie, a zdawało się, że sama jego osoba robiła to wystarczająco. – Obiecałeś, że mi powiesz.

– Co takiego? – wyrwany z zamyślenia brunet nie zrozumiał.

– Twoje imię. „Może następnym razem" – przypomniał. – Zdaje się, że to jest właśnie „następny raz".

Niemal usłyszał, jak Tsujimura się nadyma. Z początku nie pojął, o co jej chodziło, ale po chwili dotarło do niego, że wydźwięk wypowiedzi Chuuyi brzmiał dość niejednoznacznie i mógł dawać do myślenia. Dazai mimo wszystko nie był jego jednonocnym kochankiem, a osobą, z którą nieumyślnie zderzył się na ulicy. Miało to miejsce w ciemnej porze doby, jednakże poza darem w postaci rękawiczek nie wydarzyło się nic zbereźnego. Nie musiało jednak, by to trwające zaledwie parę minut spotkanie utkwiło w pamięci obu mężczyzn i nieustannie zajmowało im głowę, choć czasu od tego wydarzenia minęło tak niewiele.

Uśmiechnął się. Brak prywatności w tym miejscu mógł wydawać się rozpraszający, jednak jemu absolutnie nie przeszkadzał. Jeśli miał przy okazji wprawić przysłuchującą się ich rozmowie dziewczynę w uczucie palącej zazdrości, nie miał nic przeciwko. Jeżeli miałaby im kiedykolwiek w czymś przeszkodzić, niech lepiej już zacznie zdawać sobie sprawę z tego, że Żniwiarz góruje nad nią w każdej możliwej dziedzinie, pomijając te wymagające odpowiedniego stanu żywotności.

– Dazai – odpowiedział i zdjął z dłoni niedawną własność swojego towarzysza, by wystawić ją ku niemu. – Osamu Dazai.

Chuuya spojrzał na nią i przesunął wzrokiem po całej długości odzianej w bandaże ręce. Chwilę przed łokciem zakrywał ją materiał podwiniętej marynarki, ale szafir zdawał się widzieć przez niego. Intensywność jego spojrzenia wywołała w Bogu Śmierci dziwne uczucie, ale zostało szybko wypędzone przez ponowne doświadczenie tak długo wyczekiwanego ciepła, napływającego wraz z delikatnym dotykiem drobnej dłoni Nakahary. Ostatkami silnej woli Dazai powstrzymał się od przymknięcia powiek z przyjemności, a jej ilość z prostego uścisku dłoni była wręcz zaskakująca. Ciepło to zdawało się rozrastać niczym korzenie po całym jego ciele, które nagle stało się najbardziej urodzajną ziemią, zaczynając od objętej kończyny, wpływając i barwiąc każdy skrawek jego lodowatej skóry. Zdawało się nawet rozgrzewać jego zastygłe i spróchniałe wnętrze, powodując rozkwit najpiękniejszych kwiatów w płucach, sercu oraz głowie.

Czy kiedykolwiek w historii Żniwiarzy odnotowano takie przypadki, gdzie właściwie chodzący trup poczuł się przez chwilę jak żywy? Czy to naprawdę było prawdziwe? A może było tylko urojeniem żądnego życia skazańca, upojoną wizją, niemającą nic wspólnego z rzeczywistością, mającą zniknąć wraz z uderzającą pobudką?

Do tej pory jakaś część Osamu wierzyła, że to wszystko było tylko snem, pozostawiającym po sobie uczucie goryczy, słodkim snem. Gdy jednak znowu doznał tego powalającego wstrząsu, a do jego pustych oczu ponownie napłynęły łzy wzruszenia, wypędził tę herezję z odmętów swojego szalonego umysłu. Oddał się wierze, że to wszystko było prawdziwe, a on naprawdę czuje ciepło. Gdyby tylko jego serce mogło zabić, biłoby jak szalone. Tego nie mógł doświadczyć już nigdy, ale sam dotyk Chuuyi sprawiał, że mógł to sobie wyobrazić. To uczucie było naprawdę niesamowite, do tego stopnia, że maniak na moment zapomniał, gdzie się znajduje.

– Rękawiczki nie pomagają – uświadomił mu to dopiero głos zabierającego dłoń Nakahary. Mające znów obecny wyraz, niezakryte bandażem oko omiotło spojrzeniem jego niewzruszoną twarz. – Nadal masz lodowate łapska. Masz niedobór żelaza czy coś?

Wciąż nieco oszołomiony Dazai uśmiechnął się lekko z opóźnieniem i cofnął wciąż wystawioną dłoń, obejmując nią niewymownie gorącą od zalanego wrzątku filiżankę. Rzecz jasna, niczego nie poczuł.

– Nie, nie wydaje mi się. Aspirujesz na lekarza czy coś? – przedrzeźnił go, chcąc odwrócić jego uwagę od grzejącej się na naczyniu kończyny.

Rudzielec zacisnął usta w wąską kreskę i pomieszał agresywnie kawę, rozśmieszając tym towarzysza, który dał temu wyraz. Ukrył w tym również swoją niepewność, gdyż nie do końca wiedział, co powinien powiedzieć. Bardzo chciał się z nim spotkać, ale tego, o czym mogą rozmawiać, zupełnie nie przemyślał. O czym rozmawiają normalni ludzie? Zdawało się, że tematami dyskusji było ich obecne życie – czym się zajmują, co robią na co dzień, co lubią robić, a czego nie. Osamu nie mógł podzielić się żadną z tych rzeczy, bo pierwsza była zdecydowanie niewiarygodna i raczej wprawiająca jedynie w dyskomfort, tak samo zresztą jak pozostałe. Co mógł robić ktoś, kto był skazany na wieczną tułaczkę, a za towarzysza miał samą śmierć, nieodstępującą go na krok? Raczej nie miał nic ciekawego do powiedzenia, a nawet jeśli, to jeżeli miałby mówić całkowicie szczerze, zostałby odrzucony lub zwymyślany. W najlepszym wypadku tylko nazwany wariatem.

Ta myśl ostudziła nieco jego zapał.

– Nie są za małe? – zagaił niebieskooki, nie odpowiadając na jego pytanie, które z jakiegoś powodu zdawało się go zdenerwować.

– Może trochę – przyznał, zakładając je z powrotem. Jakie by nie były, nie miał zamiaru się z nimi rozstawać. – Nie przeszkadza mi to. Są dobre – uśmiechnął się pod nosem i wypił łyk kawy, która, gdyby tylko mogła, z pewnością poparzyłaby jego przełyk. Mruknął cicho z zadowoleniem, poczuwszy jej delikatny smak. Rozkoszował się każdym drobnym doznaniem aromatycznego napoju, bowiem z powodu stanu swojej żywotności Żniwiarze nie mogli cieszyć się zmysłem smaku za długo. Nie potrzeba było wiele czasu, by każdy stawał się dla nich monotonny i zlewał ze sobą, a wszystko zaczęło smakować jak nasączona wilgocią gąbka. Taka ilość kawy powinna jednak zmieścić się w tym dziwnym ograniczeniu. – Ona też jest dobra. To arabica, prawda?

– Mielona na miejscu – Chuuya kiwnął głową z lekkim podziwem. – Niezłe wyczucie smaku.

Osamu spojrzał na trzymane naczynie.

– Zwykłem pić dużo kawy, więc można powiedzieć, że jako-tako się znam – dopóki nie będę miał wrażenia, że piję odsączoną wodę z myjki, pomyślał z goryczą, którą postanowił zapić. – Śmiało mogę stwierdzić, że to jedna z lepszych, jakie piłem.

Odpowiedziało mu delikatne uniesienie kącików ust, nieudolnie kamuflowane przez filiżankę. Ten mały uśmieszek zaparł brunetowi dech w piersiach, gdyż różnił się od poprzednich tym, że z całą pewnością był szczery. Z jakiegoś powodu ucieszyło to Dazaia, jakby był dzieckiem, które właśnie otrzymało długo wyczekiwaną zabawkę, która okazała się być lepsza, niż sobie wyobrażał. Odnotował sobie, że sam widok tego wynaturzenia na zdającej się odstawać od pozytywnych krzywizn twarzy Nakahary powoduje rozrastanie się przyjemnych korzeni.

Na moment między nimi zapadła cisza, mącona jedynie przez puszczoną na przyzwoitym poziomie głośności, jazzową muzykę. Wpadała w ucho i już po chwili maniak zaczął wystukiwać zapamiętany rytm palcami, gdy lekko zażenowany rudowłosy zdecydował się ponownie przykuć jego uwagę:

– Masz przerwę w pracy? – zapytał, już się nie uśmiechając, jednak wyraz jego twarzy nie był już w żadnym wypadku nieprzyjemny czy przesadnie podejrzliwy.

– Dlaczego tak sądzisz?

– No, nie wiem, masz na sobie garnitur.

– Może lubię garnitury? – wzruszył ramionami. – Są eleganckie, a eleganckie rzeczy są ujmujące – uniósł znów filiżankę do ust i posłał mu znad niej zaczepne spojrzenie, upijając łyk. – Ale, tak, mam przerwę. Wybrałem się na spacer i zobaczyłem cię przez szybę, więc pomyślałem, że sprawdzę, jak skończyła się twoja nocna podróż do domu.

Dostrzegł na jego twarzy nieznaczne rumieńce. Zapewne musiał zdać sobie sprawę z tego, jak to wszystko musiało brzmieć. Dazai podejrzewał również, że wyrazy twarzy dziewcząt siedzących za nimi mówiły same za siebie, choć on nie do końca rozumiał całe to poruszenie. W końcu, nic z tego nie powinno być niczym dziwnym ani specjalnie niecodziennym.

– Gdzie właściwie pracujesz?

Mimo że spodziewał się tego pytania i tak spowodowało w nim ukłucie niezadowolenia.

– A na kogo wyglądam? – spytał, opierając podbródek o splecione dłonie i patrząc wyczekująco na chwilowo zamyślonego rudzielca, który wydał z siebie cichy pomruk zastanowienia, opierając głowę o wspartą o stolik rękę.

– Albo jesteś dilerem, albo wysoko postawionym urzędasem.

Osamu zamrugał kilkakrotnie.

– Dlaczego dilerem?

– Masz dziwne imię i wyglądasz na mafioza, a jednak mam wrażenie, że bezdomne zwierzęta jedzą ci z ręki. A może to podatnicy?

Dazai roześmiał się głośno, nie spodziewając się takiego porównania. Nie ulegało wątpliwości, że jego wygląd był bardziej niż niepokojący i każdy, kto był przy zdrowych zmysłach, trzymałby się od niego z daleka, od razu utożsamiając go z niebezpieczeństwem, dokładnie tak jak Nakahara zdawał się go postrzegać na początku. Coś jednak zmieniło jego nastawienie, tak, że teraz rozmawiał z nim o jego potencjalnej i również podejrzanej profesji bez chociażby zająknięcia się. Dziwny człowiek.

– Nie demoralizuję nieletnich, a, prawdę mówiąc, zwierzęta za mną nie przepadają. Ale można powiedzieć, że pracuję w księgowości. Konkretnie, to zajmuję się rejestrami – dodał, nie chcąc zbędnych pytań. To jedyne, co przyszło mu do głowy, a mógł powiedzieć zamiast „biegam po Yokohamie w poszukiwaniu zmarłych i osądzam ich dusze". Właściwie, nie był bardzo daleki od prawdy.

Chuuya rzucił mu pełne niedowierzania spojrzenie.

– Spodziewałem się czegoś innego.

– To znaczy?

Rudzielec odwrócił wzrok, nagle speszony. Nie musiał nic mówić, Dazai doskonale wiedział, co miał na myśli. Raczej trudno było sobie wyobrazić osobę o tak niepokojącym wyglądzie jako pracownika miejsca, które codziennie odwiedza cała masa ludzi. Choć, jak to przedstawił, praca w księgowości raczej nie wymaga częstych kontaktów międzyludzkich, to nadal była pracą w miejscu publicznym. Ktoś o aparycji bruneta rzeczywiście pasował bardziej do podlejszych i zdecydowanie mniej uczęszczanych miejsc, i tutaj kelner wcale za dużo się nie pomylił. Mówili jednak o obecnej profesji mężczyzny, a ona nie miała nic wspólnego z jego dawnym zajęciem.

O czymkolwiek nie była mowa, wszystko to było kłamstwem. Z jakiegoś powodu Osamu nagle poczuł się nieco oderwany od rzeczywistości. Siedząc w kawiarni, mając wokół siebie ludzi, pomyślał, że naprawdę nie powinno go tu być. To był największy krzyż Żniwiarzy – nie należeli już do świata żywych. Nie oznaczało to wcale, że ich egzystencja miała być prostsza. Bycie martwym wcale nie przynosiło im ukojenia, porażki towarzyszyły im nieustannie, a ich odrębność, jej świadomość chodziła za nimi niczym cień, którego już nie mogli rzucać. Samotność i głęboki żal to było jedyne, co pozostało im po życiu i było ich nieodłącznym towarzyszem. Niektórzy, jak Dazai, zdołali wyrobić sobie na to odporność, ale każdego z nich w pewnej chwili to dopadało, niezależnie od ich siły oraz czasu. Było to coś, czego maniak szczególnie nie lubił. Niczego nie znosił tak jak braku kontroli.

– Nie wiem – Chuuya już któryś raz z kolei sprawił, że wyrwał się z odmętów swojego zszarganego umysłu. Brązowe oko pozbyło się niebezpiecznej mgiełki zatracenia i skupiło z powrotem na jego skruszenie uśmiechniętej twarzy. – Może rzeczywiście nie wszystko jest takie, na jakie wygląda – dodał cicho.

– Mówisz na swoim przykładzie?

Nakahara uniósł brew.

– Skąd ta myśl?

– Nie wiem.

Niebieskooki oparł łokieć o oparcie krzesła i począł mu się przyglądać, marszcząc śmiesznie brwi. Po chwili parsknął cicho, przez co kąciki ust jego towarzysza ponownie zostały uniesione.

– Lubisz się droczyć, co?

– A ty nie? – zmienił swoją pozycję, teraz opierając głowę o jedną dłoń, jednak wciąż nie zmazując z twarzy uśmiechu. Już powoli zapominał o swoim niebezpiecznym zamyśleniu, ale z drugiej strony, wciąż nie mógł się nadziwić temu, że Chuuya tak szybko go od niego uwolnił. Aż dziw, że naprawdę nie posiadał żadnych specjalnych mocy. – Zadajesz strasznie dużo pytań, zaczynam się czuć jak na przesłuchaniu.

– Może dlatego, że wyglądasz na bandytę – rzucił pod nosem i wyglądało na to, że natychmiast pożałował swoich słów.

Dazai jednak w żadnym wypadku nie poczuł się urażony, raczej rozbawiony jego nagłą bezpośredniością. Znacznie bardziej mu się ona podobała niż to ciągłe grzeczne chodzenie naokoło. Od samego początku ich rozmowy miał wrażenie, że Chuuya usilnie stara się go w żaden sposób nie urazić, nie wydać się zbyt nachalnym czy też wścibskim. Zważając na jego dość kiepski stan, szło mu to opornie, dzięki czemu brunet zauważył jego męki. Pamiętał moment, w którym niższy odciął mu się w nocy i zdawało się, że zawarł w tym więcej siebie niż w każdym innym ze swoich poprzednich czynów czy wypowiedzi. Osamu nie negował tego, że to także mogła być część jego osobowości – miał już jednak trochę doświadczenia i wiedział, że wymuszona uprzejmość jest czymś męczącym, a ci, którzy są jej świadomi, mogą poczuć się urażeni jej sztucznością. Mimo to on się do nich nie zaliczał. Może nie tyle, co nie wyobrażał sobie za wiele, co zwyczajnie widział po Nakaharze, że jest wykończony. Ponadto nie spodziewał się zastać Żniwiarza w swoim miejscu pracy, a skoro ta nagła wizyta aż tak go zszokowała, musiało być mu o wiele trudniej.

– Okrutny jesteś, Chuuya – przymknął oczy, żartując udawanie obrażonym tonem, uprzedzając jego zażenowane tłumaczenia. – Ja, bandytą? W żadnym wypadku – uśmiechnął się, uchylając jedną powiekę. Że też takie kłamstwo jest mi w stanie przejść przez gardło. – Co prawda nie byłem najgrzeczniejszym dzieckiem, no ale...

– Nie miałem tego na myśli...

Przerwał mu dźwięczny śmiech.

– Proszę cię, nie rób tego. Naturalność, nawet jeśli niezamierzona, jest znacznie lepsza od podrasowanej sztuczności.

Kelner popatrzył na niego niepewnie, przekrzywiając głowę jak pies. Zdawało się, że każde słowo klienta go dziwiło, jakby co najmniej był jakimś naukowcem, który odkrył coś przełomowego, a każda jego następna wypowiedź była wypełniona niezrozumiałymi dla nieobeznanego z jego żargonem człowieka wyjaśnieniami. Po chwili westchnął ciężko i dopił kawę do końca.

– Może masz rację – mruknął, wydając się jeszcze bardziej zmęczonym niż wcześniej.

– Długo jeszcze pracujesz? – zapytał brunet, nieco tym faktem poruszony.

– Nie, ale potem jeszcze muszę skoczyć w jedno miejsce – odchylił się na krześle. Wizja późniejszego obowiązku wydawała się napawać go wielką niechęcią, co nie umknęło oczywiście uwadze zabandażowanego, jak i pobudziło jego ciekawość.

– Miejsce?

– Do warsztatu – skonkretyzował. – Dorabiam sobie u takiego jednego faceta.

– Jesteś mechanikiem?

– Tak bym tego nie nazwał – Chuuya wgapił się w pustą filiżankę i zaczął obracać ją palcami. – Czasem coś przekręcę, czasem coś naprawię, zdarza się nieco podrasować, ale to by było na tyle. Umiem tyle, ile trzeba, żeby zająć się własnym sprzętem.

– Masz własny sprzęt? – teraz to on był tym, który zadawał pytania, ale z jakiegoś powodu wszystko, co dotyczyło codzienności Nakahary, go interesowało. Mogło to być spowodowane jego osobą albo zwyczajnie ciekawością spowodowaną samymi urokami życia.

– Tak – odpowiedział, poprawiając się na krześle, wydając się dumnym z faktu posiadania jednośladu i chyba chciał dodać coś jeszcze, ale w tamtej chwili po pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka telefonu. Coś tak przyziemnego, jak pozwalające na komunikację urządzenie, przypomniało Dazaiowi, że w gruncie rzeczy wciąż znajdowali się w kawiarni i nakazało mu się rozejrzeć. Nawet nie zauważył, jak zazdrosna Tsujimura wraz z koleżanką opuściły przybytek, a Hirotsu wreszcie przestał molestować naczynia i zasiadł na krześle za ladą z książką. – Chyba jednak nie muszę – mruknął nagle Chuuya, wgapiając się w wyświetlacz z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Gestem przekazał brunetowi, że zamierza odebrać, a gdy ten kiwnął głową, wstał od stołu i odszedł parę kroków. Osamu jednak słyszał każde jego słowo.

– Słucham? Tak, dzień dobry – rudzielec podrapał się po karku, jawnie ukazując zakłopotanie, którego jednak nie zawarł w swoim tonie. – Coś się stało? – zapytał, a Dazai czujnie uniósł wcześniej opierany o złączone palce podbródek, może nie tyle co z powodu samej wypowiedzi, a brzmienia jego głosu. – Rozumiem. Nie, spokojnie, nie musi pan nic mówić. Michizou? – Żniwiarz zmarszczył brwi. Skąd znał to imię? – Co się stało z Michizou?

Po tym zaległa chwila ciszy, podczas której Nakahara prawdopodobnie słuchał wyjaśnień, z tego co maniak zasłyszał, dość burzliwych. Po jego głowie wciąż chodziło zagadnienie, skąd mógł kojarzyć to imię, dopóki Chuuya nie obrócił się w jego stronę. Nie patrzył jednak na niego, a szafir zawędrował gdzieś daleko za szybę, jakby zauważając coś, czego nikt inny poza nim nie był w stanie dostrzec. Wyraz jego twarzy był kompletnie nijaki – wyglądał jak porcelanowa lalka, świeżo zdjęta z najwyższej, niedostępnej dla zwykłych ludzi półki. Ten widok sprawił, że Dazai porzucił swoją zagwozdkę i całkowicie skupił się na tej nagłej i dziwnej aparycji, tak nieadekwatnej do jego późniejszych słów.

– Tak mi przykro, nie miałem pojęcia.

Poza tym, że żaden mięsień jego twarzy nie poruszył się, by dać wyraz ubarwionemu w smutek tonowi, dla Dazaia oczywistym było to, że nie mówił prawdy. Nie wiedział, o czym ten nie miał pojęcia, nie wiedział dlaczego udawał żal, ale nie ulegało wątpliwości, że kłamał. Może nie powinno, ale uniosło to kąciki jego ust. Przebywając na tak zwanej emeryturze, niemal zapomniał, jak grzeszni potrafią być ludzie. On sam nigdy nie był wyjątkiem – można było powiedzieć, że był jedną z gorszych szumowin jaka chodziła po tej splamionej krwią ziemi, ale czasami te na pozór nic nie znaczące elementy egzystencji każdej z istot zwyczajnie mu umykały.

Świat jest pełen grzeszników. Nie istnieje nikt, kto nie zawiniłby u samego Boga. Ta myśl sprawiła, że wbił wzrok w znajdujące się za szybą niebo, jakby chcąc w ten sposób dostrzec samego Stwórcę. Nie mógł go zobaczyć, ale to nie przeszkodziło mu w obdarowywaniu elementu jego królestwa drwiącym uśmiechem. Pomimo swojej wielkiej mocy, nie był w stanie oczyścić tego świata z jego notorycznych niszczycieli.

– Potrzebuje pan czegoś, Tachihara-san?

Dopiero te słowa zmusiły go do przeniesienia kpiącego spojrzenia z powrotem na ponownie zgarbioną sylwetkę Chuuyi. Tachihara. Teraz już pamiętał. Młodzieniec, którego duszę osądził zeszłej nocy. Wyglądało na to, że zapędzony w kozi róg złodziej był znajomym jego źródła ciepła. Co więcej, zdawało się, że sam Nakahara może mieć coś wspólnego z tym wybitnie ironicznym incydentem – Dazai nie mógł odnieść innego wrażenia, widząc jego twarz i przyłapując go na kłamstwie. Doprawdy, każdy ma coś na sumieniu. Kelner zapytał jeszcze, czy może jakoś pomóc, choć wyglądał, jakby bardzo nie chciał, aby odpowiedź na jego pytanie była pozytywna. Po tym i jeszcze jednym złożeniu kondolencji, rozłączył się, a jego ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała.

– Chuuya? – odezwał się Osamu, gdy mężczyzna stał tak przez dłuższą chwilę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, rudowłosy wyglądał jakby obudził się z bardzo długiego snu. – Wszystko w porządku?

Oczywiście wiedział, że nie. Wyraźnie widział te ogniki dziwnego rozczarowania, które tańczyły w jego zmaltretowanych tęczówkach i słyszał okrutne wycieńczenie w ciężkim westchnieniu, które wydał z siebie w trakcie przeciągania się, któremu towarzyszyło strzelanie kości.

– Chuuya-kun? – Hirotsu uniósł wzrok znad książki, uważnie lustrując swojego pracownika, zaniepokojony.

– W porządku – odpowiedział krótko tonem pozbawionym emocji, obracając się w ich stronę całym ciałem. – Mam wolną drugą połowę dnia. Mogę pracować do wieczora.

Zwięzłą i niekonkretną odpowiedzią jasno dał do zrozumienia, że nie chce rozmawiać na temat tego, czego się dowiedział. Nie musiał zresztą nic wyjaśniać – wymieniający spojrzenia klient i właściciel słyszeli wystarczająco wiele, by móc wywnioskować, co się wydarzyło.

– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł – przyznał staruszek, odkładając tomik na ladę.

– Dlaczego?

– Nie wyglądasz najlepiej. Powinieneś odpocząć.

– Ja również tak uważam – włączył się Dazai, podnosząc się z miejsca i wkładając dłonie do kieszeni spodni, przedtem kładąc ukradzione pieniądze na stoliku. – Chyba żaden z nas nie chce, byś odstraszał z kawiarenki piękne, dochodowe kobiety.

– Sugerujesz, że wyglądam jak potwór?

Osamu podszedł do niego z uśmiechem, zarzucając wcześniej spoczywający na oparciu krzesła płaszcz na ramiona.

– Sugeruję, że powinieneś wsunąć coś dobrego i posłuchać dziadunia – położył mu dłoń na ramieniu, na którą zmarszczony Nakahara przeniósł wzrok. Naruszyłem granicę? – Jutro nastanie, niezależnie od tego, co się wydarzyło. Chyba pora się na to przygotować, nie sądzisz?

Jedno szafirowe spojrzenie wystarczyło, by wiedział, że przyznał mu rację. Gdyby był na jego miejscu, marzyłby o ciepłej kołdrze i błogim spokoju do końca dnia. Był pewien, że właśnie to wypełniało teraz głowę usilnie niechcącemu okazać jakiejkolwiek słabości Chuuyi. Brunet złagodził swój uśmiech. Ludzie są naprawdę silni, pomyślał. Ale siła to bliski przyjaciel słabości – oba znajdują w sobie swoje źródło.

– Idziesz już? – zapytał niższy, gdy maniak zdjął dłoń z jego ramienia. Doszukał się w jego tonie nutki rozczarowania.

– Niestety, koniec mojej przerwy – wzruszył przepraszająco ramionami, pozwalając zawodowi wyjść na światło dzienne. Czekało go kilka osądów w nieco dalszej części miasta. – Dziękuję za kawę, była przepyszna.

– Nie, to ja... – umilkł nagle, po czym pokręcił głową. Zatknięte za ucho rude kosmyki rozsypały się wokół jego twarzy. – Spotkamy się jeszcze?

Dazai popatrzył na niego zaskoczony, nie spodziewając się takiego pytania. Szybko jednak namalował na swojej twarzy pełen szczerości uśmiech.

– A dasz mi zniżkę? Żartowałem – podniósł szybko dłonie do góry w obronnym geście, widząc nieprzyjemnie marszczone brwi, po czym zachichotał cicho, otwierając drzwi. Słońce omiotło jego odzianą w czerń sylwetkę, barwiąc jego włosy nieco jaśniejszym odcieniem brązu, a wiatr wepchnął się do środka ogrzewanego pomieszczenia, szeleszcząc narzuconym na ramiona płaszczem. – Będę tego wyczekiwał – zapewnił i zauważając jeszcze dziwnie zmartwiony wyraz twarzy Chuuyi, pożegnał się z właścicielem i wyszedł, machając im na pożegnanie oraz mając nadzieję, że ognistowłosy skorzysta z ich rad i pójdzie solidnie odpocząć.

Idąc wypełnioną ludźmi ulicą, myślał nad emocjami, których doświadczył podczas tego spotkania. Zaznał ułamka radości, rozbawienia, ale doznał również i ukłucia niepokoju, co było bardziej niecodzienne niż pozostałe uczucia. Dazai zwykł się niczym nie przejmować, niezależnie od swojego położenia. Fakt, że tym razem poczuł coś na wzór troski o rudowłosego, prawie poruszył jego niebijące serce. Nie chciał stracić jedynego źródła ciepła czy może faktycznie się o niego martwił? Jeśli tak, to jakim cudem ktoś taki jak on zdobył się jeszcze na jakieś ludzkie, empatyczne względem drugiej osoby odczucia?

Chuuya nie jest zwykłą osobą. Wystarczyło jedno spojrzenie, by tego dowieść, a jakby tego było mało, ciepło jego dotyku było wystarczającym dowodem. Osamu miał fizyczną styczność z ludźmi wiele razy, odkąd został Żniwiarzem. Żaden inny człowiek nie wywołał u niego lawiny sprzecznych ze sobą emocji za sprawą samego dotyku, ba, żaden człowiek nie wywołał u niego emocji. Tego popołudnia Bóg Śmierci zaznał ich absolutną mnogość, a każda, nawet najmniejsza, oddziaływała na niego bardzo intensywnie – odzwyczajony od nich, czuł każdą dziesięć razy bardziej od przeciętnego człowieka. A może tylko mu się tak wydawało?

Niezależnie od wszystkiego, już niewidoczny skakał po dachach z radosnym uśmiechem na twarzy. Nie umknął on oczywiście uwadze jego jak zwykle znerwicowanego współpracownika, który zdawał się czekać na niego w umówionym miejscu od dłuższego czasu, choć umowna godzina wcale nie minęła.

– I co się szczerzysz? – warknął na powitanie, tupiąc nogą w jawnym zniecierpliwieniu. Dzierżąc w rękach Kosę, uderzył nią w ciemne dachówki tuż przed miejscem, w którym z kocią gracją wylądował jego partner.

– Piękny mamy dzień, nieprawdaż? – niemal zaśpiewał, obracając w palcach swoją własną broń, którą przywrócił do oryginalnej formy tuż przed samym spotkaniem, na wszelki wypadek, gdyby Kunikida miałby stać się podejrzliwy co do jej poprzedniego stanu. – Idealny na ścięcie dusz kolejnych żegnających się z życiem biedaków.

– Nie ma ich dzisiaj za wiele – okularnik przewertował swój notes.

– Co za ulga – zironizował Osamu. – Nie martw się, Kunikida-kun. Z pewnością niedługo los przysporzy ci więcej pracy, którą tak uwielbiasz.

Doppo uniósł wzrok znad kartek, marszcząc brwi.

– Dlaczego tak uważasz?

Dazai oparł się o Kosę i omiótł spojrzeniem ruchliwą ulicę poniżej. Mnóstwo ludzi kręciło się po chodnikach w różnych, tylko sobie znanych celach, nieświadomych tego, że właśnie byli lustrowani przez samych decydujących o ich losie Bogów Śmierci, nieświadomi tego, że może spora część z nich ma swoją własną kartkę w dzierżonych przez nich dziennikach. Tak beztroscy i zajmujący się sobą, to aż śmieszne.

– Tobie nie wydaje się to dziwne? – zapytał, starając się przełączyć mózg na tryb pracy, z wielką niechęcią usiłując wyrzucić z niego Chuuyę na krótką chwilę. Był rozanielony, obawiał się tego, że przez swoje odczucia może się zdradzić przed drżącym na myśl o naruszeniu zasad urzędnikiem. Postanowił podzielić się z nim swoimi ostatnimi spostrzeżeniami. – Coraz więcej dzieciaków popełnia samobójstwa, a co najmniej połowa z nich ma coś wspólnego z portem. Najwidoczniej utworzyła się tam nowa organizacja, która zrzesza naiwniaków i wmawia im przeróżne głupoty.

– To wykracza poza naszą jurysdykcję – odrzekł stanowczo blondyn, poprawiając okulary. – Dobrze wiesz, że nie możemy mieszać się w ludzkie życie. Istniejemy tylko po to, by osądzać ich dusze, nie ma nic ponad to.

Osamu prychnął cicho pod nosem. Gdyby tylko Kunikida dowiedział się o tym, co dzisiaj zrobił, piana poszłaby mu z ust. Maniak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że złamał niemal połowę stalowych, chorobliwie pielęgnowanych przez Zarząd zasad, a jego czyny zostałyby okrzyknięte niewybaczalnymi, ale naprawdę nic nie mogło go obchodzić mniej. Był już martwy, nic gorszego nie mogło go już spotkać. Miał spędzić wieczność w tym stanie, co złego mogło się wydarzyć od jednej czy dwóch znajomości z żyjącym człowiekiem?

W ten sposób właśnie powstawały legendy. Istoty nadnaturalne mieszały się w sprawy zwykłych ludzi, z czego wychodziły abominacje, mity i niewyjaśnione zjawiska. Istniała rzesza tych, którzy starali się tłumaczyć je w sposób naukowy, byli też tacy, którzy zawierzali tym niezwykłościom, zawzięcie wierząc w ich prawdziwość. Nic z tego jednak nie było specjalnie groźne. Żadna z istot nie brała za to większej odpowiedzialności – to ludzie z przyzwolenia samego Boga posiadali wolną wolę. Mogli robić co tylko chcieli z tym, czego byli świadkami. Najważniejsze było to, aby nie zostać w pełni odkrytym przed większą społecznością, bo wtedy skutki mogły być nieprzewidywalne, a ich konsekwencje wybitnie niewygodne. To, że jakiś wieśniak ujrzał leśną nimfę, rycerz powalczył trochę ze smokiem czy zabłąkane dzieci zostały zjedzone przez czarownicę, to dające się wyjaśnić, bądź zakamuflować bajeczki. Dazai był również przekonany, że gdyby Chuuya dowiedział się o tym, kim naprawdę jest, nie byłoby wielkiej tragedii. Co prawda, nie znał go jeszcze za dobrze i nie miał pojęcia, co ten by zrobił, ale jeśli zechciałby rozpowiadać o tym na prawo i lewo, z pewnością nikt by mu nie uwierzył. Lata mijały i czasy się zmieniały, epoka wideł i ognia była już daleko za nimi.

A może wcale nie byłoby tak źle? Życie jest pełne niespodzianek, a różni ludzie chodzą po tym świecie. Eksperymenty ze strony nadnaturalnych osobników tego świata były właściwie na porządku dziennym, Osamu nie był jedyną istotą, której się nudziło. Mało to słyszało się o kultach stworzonych przez znużone demony? O odżywających starych legendach? O dziwnych zniknięciach ludzi, które w nieznacznej części były powodowane przez istoty nie z tego świata?

A czym Dazai się od nich różnił? W czym był od nich gorszy? To, że jako Bóg Śmierci podlegał ścisłym zasadom, nie oznaczało automatycznie, że miał zamiar się im podporządkować.

W tamtej chwili zrozumiał, że właściwie to ma całkiem spore pole do popisu. Jeśli konsekwencje miałyby nie być zbyt nieprzyjemne, mógł zrobić naprawdę wiele. Pomyślał, że gdyby zrobił coś na przekór przełożonym, byłby w stanie znaleźć optymalne wyjście ze swojej sytuacji. Co właściwie mogli mu zrobić? W najgorszym wypadku zdegradować lub skonfiskować Kosę Śmierci. Więcej szczegółów jako-tako nie znał, ale był przekonany, że gdyby tylko chciał, mógłby ukryć się w cieniach nocy. Przynajmniej byłoby to ciekawsze od ciągłego koszenia dusz, którego podejmował się już wiele ciągnących się lat.

Poruszył się niespokojnie.

– Noc służy tym, którzy chcą ukryć się przed światłem dnia – przypomniał sobie nagle, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że wypowiedział to na głos.

– Że co proszę?

Zwróciwszy uwagę Kunikidy, spojrzał na niego, wytrącony nagle ze swojego spiskującego zamyślenia. Ukryć się w cieniach nocy? Dlaczego wcześniej na to nie wpadł?

– No właśnie – brązowe oko wwierciło się w partnera, a jego właściciel nieznacznie zmarszczył brwi, prostując się. – To raczej niecodzienna maksyma, nie uważasz? Dlaczego ktoś nawet niebliski progu pełnoletności miałby wybrać ją na swoje ostatnie słowa i to jeszcze wypowiedzieć je w tak wyniosły sposób?

Kunikida odwrócił wzrok, również wpatrując się w ulicę. Słońce odbijało się w jego okularach, dodając jego osobie nieco tajemniczości. Zastanawiający się Żniwiarz splótł ręce na piersi, nieprzekonany, a jednak zamyślony.

– Nie wydaje ci się, że za dużo myślisz? – zapytał, obdarzając go sceptycznym spojrzeniem.

– Nie wydaje ci się, że masz klapki na oczach? – odciął się Dazai, zirytowany jego nastawieniem. Przez tą monotonność ich egzystencji tracili zdolność to szerszego myślenia i przejmowania się szczegółami. – Pomyśl trochę. Kto żeruje w nocy?

– Demony – blondyn wzruszył ramionami. – A co one maja z tym wspólnego? Żaden z ostatnich samobójców nie miał symbolu kontraktu. Nie znaleziono na nich też żadnych oznak tego, by mieli z nimi do czynienia.

– Nie musiało żadnych być – pokręcił głową. – Musimy sprawdzić raporty pozostałych.

– Ale po co? – zdenerwował się okularnik, opierając dłonie na biodrach. Nie znosił, gdy jego partner zachowywał się niekonkretny sposób. – Możesz łaskawie wyjaśnić, zamiast łazić dookoła? Takie zabawy zostaw dla nowych.

Dazai westchnął cicho i podszedł do niego, wskazując palcem na ruch na ulicy.

– Powtarzające się samobójstwa, skłaniająca do myślenia maksyma. W świecie pełnym grzeszników to nie powinno być nic dziwnego, a jednak mam przeczucie – zmarszczył brwi i popatrzył na Doppo znacząco. Co prawda, słyszał te słowa tylko raz, ale to sprawiło, że przypomniał sobie pewną sytuację. – Słyszałem ostatnio, że Atsushiemu uciekły dwie dusze – powiedział, odświeżając sobie w pamięci zasłyszaną w urzędowym barze rozmowę. Było to zaledwie parę dni temu i w tamtej chwili zupełnie nie zwróciło jego uwagi, ale teraz wszystko układało się w spójną całość.

– Uciekły? – szare tęczówki wreszcie zabłysnęły zrozumieniem. – Chyba nie sugerujesz, że...

– Właśnie to sugeruję – przerwał mu twardo. – Nie śmierdzi ci to wkładem demonów? Bo ja mam wrażenie, że któryś wyjątkowo znudzony i głodny diabełek zaczął namawiać ludzi do odebrania sobie życia, by potem kraść ich dusze i zajadać się nimi w najlepsze.

Słońce znów przysłoniło oczy Żniwiarza, którego mina była bardziej niż skonsternowana. Osamu dostrzegł na jego czole kropelki potu, ale był w stanie zrozumieć jego zachowanie. Sam bił się w pierś za to, że zareagował na te wszystkie znaki z opóźnieniem, jednak sprawa Chuuyi kompletnie przysłoniła mu jego obowiązki, które zresztą postrzegał jako nudne i monotonne. Gdy jednak wreszcie coś zaczęło się dziać, nie mógł powstrzymać się od uradowanego uśmiechu, który zdezorientował Doppo podwójnie.

– Jeśli to wszystko jest zasadne, mamy niemały problem – odrzekł nagle, zwracając na siebie jego uwagę i potargał włosy w zdenerwowaniu. – Cholera, że też tego nie dostrzegłem.

– Nie przejmuj się, Kunikida-kun. Szarość naszej posługi udziela się nam wszystkim.

Nie miał zamiaru mu mówić, że znalazł sposób, aby ją przezwyciężyć. Wyglądało jednak na to, że Chuuya będzie miał trochę więcej czasu do odpoczynku, ponieważ wprawiające jego ciało w drżenie sprawy zbiegły się w czasie. Dazai cieszył się z ich występowania, ale skoro postrzegał to jako swego rodzaju błogosławieństwo, nie był pewien, czy mógł zawierzyć Bogu w tej kwestii.

Nie mógł być niczego pewien poza tym, że czekała ich masa pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top