21 - Randka

„Człowiek, który za dużo się stresuje, traci włosy i choruje." Dazai nie był pewien, co przeraziło go bardziej w tym jednym zdaniu, które zasłyszał w jednym z programów telewizyjnych, które oglądał w trakcie, gdy jego kochanek się kąpał. Najpierw śmiał się z rymu, potem zaś wpatrywał się w telewizor otępiałym wzrokiem, myśląc niebywale intensywnie. Nie potrafił się po tym powstrzymać i nie wymknąć do łazienki, by sprawdzić ilości włosów na szczotce gospodarza.

Głupim byłoby stwierdzenie, że nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy. W końcu stres był nieodłącznym elementem jego życia, niezależnie od stanu jego żywotności, ale sam nie mógł w żaden sposób zachorować. Chuuya to co innego.

Już nieraz martwił się o jego stan psychiczny. Nieustannie rozmyślał nad tym, że mężczyzna doświadcza i przeżywa zdecydowanie zbyt wiele jak na ludzką jednostkę i, choć było to całkiem narcystyczne, był pewien, że gdyby nie miał oparcia w Żniwiarzu, całkowicie by się rozpadł (choć gdyby go też nie było, żaden ten stres nie miałby miejsca). Osamu nie chciał się jednak dłużej rozwodzić nad tym, co było czyją winą – jak raz postanowił działać. Nie chciał, by Nakahara cierpiał przez zdenerwowanie i za dużo spraw na głowie, bo to było nikomu niepotrzebne, a już zwłaszcza jemu samemu... i zdecydowanie zbyt kochał jego włosy, by pozwolić im na podróże po meblach i podłodze. Niewątpliwie wolał, gdy muskały miło jego skórę podczas całusów i przeczesywania ich, niż gdyby musiał je potem zewsząd zbierać i wyrzucać do kosza.

– Czyś ty do reszty zgłupiał?!

Chuuya oczywiście szybko na niego napadł, gdy przedstawił mu swój pomysł. I w zasadzie nie było w tym nic niepoprawnego, wręcz przeciwnie. Dazai był pewien, że gdyby nie przejął się tak bardzo łysieniem i bólem brzucha kochanka, sam w życiu nie wpadłby na tak durny plan odstresowania swojego kelnera, ale mimo wszystko wydął usta.

– Nie tym razem! Po prostu... chcę zrobić coś innego.

– I przez „coś innego" masz na myśli nierozsądne wystawienie się na niebezpieczeństwo? Nas na niebezpieczeństwo?

Siedzieli w łączeniu salonu i aneksu kuchennego. Żniwiarz zajął miejsce na blacie i machał beztrosko nogami, podczas gdy jego partner opierał się o kanapę z założonymi na piersi rękami i łypał na niego groźnie spod burzy rudych loków, których nie zdążył nawet uczesać, ponieważ brunet przyleciał do niego z samego rana z wyśmienitym pomysłem i wręcz siłą wyciągnął go z łóżka.

– Zaraz tam nierozsądne... będę incognito.

– Dazai... – Chuuya przyłożył dłoń do twarzy i przetarł ją powoli, usiłując pozbierać myśli. Czasami aż nadto ukazywał to, jak nie miał do niego siły. – Jest ósma rano, a ty...

– Wiem, siódma czterdzieści dziewięć ściąłem rybaka.

– ...a ty wchodzisz mi do domu przez okno, zabierasz mi kołdrę, każesz stać na zimnej podłodze i oświadczasz mi, że chcesz iść ze mną na randkę poza dom?

Osamu przekrzywił głowę.

– To ty chciałeś wyjść z pokoju... miałeś zrobić kawę, ale...

– To nie jest najważniejsze! – Nakahara podniósł głos, ale usilnie starał się uspokoić, bo odchrząknął i wziął głęboki wdech, unosząc otwarte dłonie na wysokość ramion. – To nie jest najważniejsze. Posłuchaj... siejesz pierdolca przez to, że ktoś od ciebie może się o nas dowiedzieć... a teraz proponujesz mi wyjście? Oszalałeś? Ja przez te twoje obawy spać w nocy nie mogę, a temu się nagle odwidziało, no zwariuję...

– Nie odwidziało – urzędnik uparł się i zeskoczył z blatu, podchodząc bliżej. – Wcale się nie odwidziało, po prostu... chciałem, byśmy razem zrobili coś... co robią prawdziwe pary.

– A my nie jesteśmy prawdziwi?

– No... ja jakby w pewnym sensie nie jestem.

– Więc proponujesz mi randkę, bo uważasz, że choruję na schizofrenię? Czy moje własne urojenie proponowałoby mi randkę? Muszę to skonsultować z Morim.

– Chuuya!

– W końcu lekarz, nie?

– Nie bądź taki – Dazai odwrócił się do niego plecami i założył ręce na piersi. – Ciągle tylko siedzimy w domu, robimy to samo...

– Przeszkadza ci to?

Żniwiarz aż zesztywniał. Spodziewał się tego pytania, ale nie sądził, że aż tak go ono poruszy i każe ostrożnie dobierać słowa.

– Przeszkadza ze względu na ciebie. Bo ja... nie potrzebuję niczego innego. Kocham cię dotykać i z tobą być, nawet jeśli ciągle tylko jesteśmy w domu albo w kawiarni... ale ty... jesteś człowiekiem.

– I to sprawia automatycznie, że nie lubię randek w domu i muszę chcieć gdzieś wyjść, bo nie wytrzymam? – Nakahara prychnął. – Słyszałeś kiedyś o czymś takim jak introwertyzm? Albo aspołeczność? Daj spokój, kiedy niby dałem ci odczuć, że mi to nie wystarcza? A może to ty chcesz gdzieś wyjść i nie chcesz się przyznać, więc zwalasz na mnie?

– Nie dałeś... sam tak pomyślałem. I to nie tak – zaprzeczał ciągle, kręcąc głową jakby chciał odgonić od siebie muchę poprzez jej potrząsanie. Czuł, że to jedyne w tej sytuacji, co mógł zrobić, bo przekonanie baristy graniczyło z cudem. Wiedziałem, że lekko nie będzie, ale żeby aż tak się zaparł... –Mówiłem ci... po prostu chcę, byś mógł się cieszyć życiem. Ze mną. A nie tylko... być ciągle zamkniętym w czterech ścianach. Boję się, że przez to się mną znudzisz.

Szybko poczuł obejmujące go w pasie ręce i policzek, który Chuuya przycisnął do jego pleców. Spodziewał się tego – mężczyzna zawsze jak najszybciej oferował mu przyjemny dotyk, gdy wyznania tego typu opuszczało zmarznięte usta. Doskonale wiedział też, co ten powie, ale nie miał serca mu tego udaremnić, mimo że właściwie sam mógł recytować jego słowa.

Rudowłosy często go zapewniał, że nigdy się nim nie znudzi, że go kocha i uwielbia spędzać z nim czas w każdy sposób, ale Dazai i tak był pełen obaw. Doskonale wiedział, jak nudna potrafi być powtarzalna codzienność. Znużenie to spadało na człowieka zupełnie nagle, jakby samoistnie, nie licząc się z jego początkowymi odczuciami.

Monotonia. Bał się, że coś takiego spotka ich dwójkę i mimo tego, co razem przeszli i co sobie obiecali, niedługo nie będą mogli na siebie patrzeć... cóż, w każdym razie Nakahara nie będzie mógł patrzeć na niego. On sam nie przewidywał nawet takiej ewentualności, jakoby Chuuya mógłby mu się znudzić czy mógłby przestać go kochać. Był pewien, że to uczucie było nieskończone i był w stanie poprzeć swoje stanowisko wieloma twardymi argumentami, a już w szczególności niepodważalnie obsesyjną miłością, która była filarem ich wszystkich.

– Co ty za głupoty opowiadasz? – wyszeptał barista, tylko mocniej go przytulając. – Jestem pewien, że wiesz, co chcę powiedzieć... i jestem pewien, że wiesz, że wiem, że wiesz... to kompletny miszmasz, zupełnie jak to, co dzieje się teraz w twojej głowie, mam rację? – parsknął na ciche fuknięcie, które posłużyło mu za potwierdzenie. – Za dobrze cię znam, Dazai. Wiem też, że będziesz się snuł, dopóki się nie zgodzę albo zaczniesz płakać...

– Nie przedstawiaj tego w ten sposób, czuję się jak rozpieszczone dziecko, które wiecznie wszystko wymusza od rodziców...

– Cóż, czasem taki właśnie jesteś, musisz się z tym pogodzić. Ale zwykle wychodzi nam to na dobre... nie „zawsze" tylko „zwykle", zapamiętaj to sobie. Więc... jeśli obiecasz mi, że jak wyjdziemy, nie będziesz zachowywał się jak paranoik i co chwilę sprawdzał terenu, zgadzam się.

– Chuu...!

– Nie przerywaj, nie skończyłem. Uprzedzam, że jeśli tylko zobaczę choć jeden przejaw nadmiernej ostrożności, skopię ci tyłek i wrócę do domu. I zamknę okno.

– Chuuya...

– To jeszcze nie koniec. Sam będziesz musiał się bardzo postarać i to naprawdę bardzo postarać, bym i ja nie myślał o tym, że w każdej chwili ktoś nas może nakryć, ciebie zabić, a mi usunąć pamięć, odbierając nam ponownie sens istnienia i nadzieję na jakiekolwiek szczęście, dzięki czemu będę mógł się dobrze bawić. Z tobą. Na zewnątrz.

– Ch–Chuuya...

– Masz mi coś do powiedzenia poza moim imieniem, które zaczyna brzmieć nieludzko, gdy za dużo razy je powtarzasz?

– Kocham je, więc najchętniej wymawiałbym je do końca swoich dni. Plus, czy to, że brzmi nieludzko, nie sprawia czasem, że zbliżamy się do siebie jeszcze bardziej? No wiesz... na tej „nadnaturalnej" płaszczyźnie.

– Odpowiesz na moje pytanie, gnido, czy mam ci przypomnieć, co to ból?

Dazai nie mógł powstrzymać uśmiechu. Choć musiał przyznać, że wywód ukochanego na temat tego, co może się wydarzyć w razie niepowodzenia, znacznie ostudził jego zapał, postanowił sobie wykonać swój plan co do joty. To zakładało niestety brak możliwości wycofania się, więc musiał się jakoś z tym pogodzić.

Początkowo musieli popracować nad jego tak zwanym trybem bycia incognito. To było jasne, że nie mógł wybrać się na randkę w swoim zwyczajowym stroju, toteż nieuniknionym było załatwienie mu nowych ubrań. Za duża granatowa bluza, w której zwykle przesiadywał w domostwie swego kochanka, nie wchodziła w grę, ponieważ Żniwiarz uparł się, że chce coś choć minimalnie eleganckiego – w końcu to było ich pierwsze wspólne wyjście i oficjalna randka, jak mógłby ubrać się inaczej? Uważał, że to zdecydowanie godziło w rozumianą przez niego definicję spędzania czasu poza domem, więc ostatecznie Chuuya podjął się tego niebywale ważnego zadania i któregoś dnia wybrał się na małe zakupy.

Dazai skończył w jasnoniebieskiej koszuli, ciemnej kamizelce oraz długim jasnobrązowym trenczu. Do kompletu rudzielec dokupił mu także jaśniutkie spodnie i „malutki prezent", jak to określił, jakby cały ten strój nie był jednym wielkim prezentem. Osamu aż poczuł się źle przez to, że jego ukochany wydaje na niego pieniądze, ale wtedy dowiedział się o istnieniu czegoś takiego jak lumpeks. Wtedy smutek z niego zszedł.

– Kupiłeś mi najtańsze szmaty, jakie były w mieście...

– A czego się spodziewałeś, garnituru od Armaniego? – Chuuya był rozczarowany jego reakcją. Stał przy partnerze, który przeglądał się w jego lustrze, i kręcił głową. – Z wypłaty kelnera nie załatwię ci nic szałowego, sam wiesz...

– No wiem, ale... nie mówię, że są złe, tylko...

– Cholerny materialista – Nakahara parsknął i sięgnął do kieszeni spodni, by wyjąć z niej coś malutkiego. – Skoro tak bardzo chcesz mieć coś drogiego, proszę. Na to wydałem już trochę więcej... ale chciałem, bardzo chciałem ci to podarować.

Wysunął do niego rękę i otworzył do tej pory zamkniętą dłoń. Dazai zbliżył się odrobinę i dokładnie obejrzał to, co barista mu dawał. Ów rzecz okazała się być broszką, ale wcale nie taką zwykłą. Była w kolorze czystego, lśniącego szafiru... tego szafiru, który Żniwiarz znał niemal na wylot. Kamień mienił się w słońcu i zachwycał, spraszając do siebie i budząc w człowieku wręcz niezdrową fascynację oraz chęć posiadania, choć urzędnik zhańbiłby się myślą, że był piękniejszy od oczu ukochanego, na których wysokość uniósł śliczny dodatek, by porównać sobie obie te barwy. Mimo że nieco błyszczące tęczówki zdecydowanie wygrywały w tej małej bitewce, Żniwiarz i tak był wzruszony podarunkiem.

– Chuuya...

– Pomyślałem... że gdy kiedyś umrę, chciałbym, byś coś po mnie miał... coś, co by ci mnie przypominało – wyznał, odwracając wzrok i rumieniąc się delikatnie. – Mówiłeś, że nie będziesz jak Kunikida i w przeciwieństwie do niego nigdy o mnie nie zapomnisz... ale wolę się upewnić. Wolę... trochę ci w tym postanowieniu pomóc.

Ach... ciepło. Ciepło w sercu, w brzuchu, na policzkach, w głowie, na rękach, nogach, plecach – wszędzie. Dazai czuł je po prostu wszędzie. Gdyby tylko mógł, z pewnością niezwykle by się teraz zaczerwienił. Może nie było tego widać, ale odnosił wrażenie, że Nakahara i tak zdawał sobie sprawę z jego odczuć, a już szczególnie wtedy, gdy ten przytulił do siebie to mniejsze ciało. Na razie zupełnie zignorował niemiłe ukłucie występujące przez kolejne wspomnienie o nieuniknionej śmierci swego światła; poświęcił się cały temu przyjemnemu uczuciu, temu, które ten nieustannie u niego powodował od chwili, w której spotkali się po raz pierwszy.

– Będę jej strzegł – wyszeptał, tuląc się policzkiem do rudych loków. – Będę jej strzegł do końca swoich dni... zawsze miał przy sobie, nigdy nie wypuszczał z rąk... codziennie na nią patrzył, mówił do niej... przyrzekam, Chuuya – wędrujące po plecach ręce uznał za przytaknięcie. – Wybacz... nie chciałem krytykować ubrań, które mi kupiłeś. Naprawdę nie obchodzi mnie ich cena. Najważniejsze dla mnie jest to, że są od ciebie. O nie także będę dbał... i będę je nosił. Ubrania z naszej pierwszej randki na zewnątrz, nigdy ich nie wyrzucę!

– Opanuj się... w tym tempie zaczniesz przechowywać moje włosy w słoiku.

– Właśnie próbuję powstrzymać je od wypadania...

– Co?

– Nic, nic... pomożesz mi ją założyć? – odsunął się od niego z uśmiechem i wręczył mu broszkę.

Z nią na piersi wyglądał jeszcze lepiej. Miał to do siebie, że jako przystojny mężczyzna niemal we wszystkim prezentował się znakomicie, a odkąd nabrał tylko więcej miłości do dóbr podarowanych mu przez ukochanego, postrzegał się niemal jako modela światowej klasy, w szczególności będąc w ich posiadaniu i mając je na sobie. Razem z szafirowym dodatkiem, który miał być jego pamiątką po mężczyźnie, którego kochał oraz po tym specjalnym dla ich obu dniu, nie posiadał się z radości, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie, co było na tyle widoczne, że nawet usilnie powstrzymujący się od czułego uśmiechu Chuuya go takim obdarował.

Dazai wiele godzin spędził na zastanawianiu się, co takiego będą robić, ale ostatecznie nic nie wymyślił. Nie znał dzisiejszych realiów, nie wiedział, co dostarczało ludziom rozrywki, dlatego zdał się na całkowitą improwizację. I w tym, i w poprzednim życiu, jeśli nie chodziło o jakieś wygórowane akcje, właśnie nią się kierował i zawsze kończyło się to pozytywnie. Cóż, może nie pozytywnie, ale przynajmniej zabawnie.

Szedł więc z również tego dnia szykownie odzianym Chuuyą przez ulice Yokohamy i rozglądał się zaciekawiony. Nakahara nie uległ jego namowom i włożył na głowę swój ulubiony kapelusz, ale do jego obecnego stroju nawet pasował, bowiem niższy mężczyzna miał na sobie elegancką bordową koszulę oraz czarne spodnie. Zrezygnował z krawata, określając go mianem przesady, ale nawet bez niego wyglądał olśniewająco. Dazai cieszył nim oczy i nie mógł w żaden sposób powstrzymać tego, że ciągle na niego zerkał, podekscytowany randką i łamaniem nadnaturalnego prawa.

Obiecał partnerowi nie wszczynać paniki ani nie być przesadnie ostrożnym, ale zachował swą czujność. Przed wyjściem specjalnie wykuł na pamięć to, kto patroluje jakie tereny, by nie natrafić na nikogo znajomego. Chodzili głównymi ulicami, gdzie zdarzało się najmniej śmierci, toteż byli względnie bezpieczni. Osamu nie wyczuwał w bliskiej okolicy żadnego Żniwiarza, toteż większość czasu skupiał się na rozmowie z ukochanym niż na ciągłym prześwietlaniu ich otoczenia, przez co był bardziej niż zadowolony.

– Zobacz! – zwrócił jego uwagę w pewnej chwili, celując palcem w pewną budkę z przekąskami. – To tutaj jedliśmy razem naleśniki... ach, mam wrażenie, że to było wieki temu!

Istotnie, znajdowali się teraz w niewielkim parku, do którego uciekli razem od Kouyou i nierozpoznanego wtedy przez Żniwiarza Moriego, by uniknąć niezręcznej sytuacji. To w otoczeniu tych ślicznych kwiatowych ozdób oraz lampeczek na ceglanych kolumnach Dazai pierwszy raz uzewnętrznił się wtedy jeszcze znajomemu, a Chuuya obrał sobie za cel pomoc im obu. Także w akompaniamencie szumu wody z ładnej fontanny ukoili swoje zmaltretowane serca i dzielili chwilę przyjemności, jaką była wspólnie zjedzona słodycz. W gruncie rzeczy naprawdę warty zapamiętania dzień, przez przywołanie którego na twarzy obandażowanego wykwitł uśmiech.

– Proszę, nie mów mi, że zaplanowałeś na dzisiaj trasę naszej relacji... nie mam ochoty przypominać sobie szczegółów wiadomych wypadków.

– Gdybym tak zrobił, zacząłbym od ulicy, na której na siebie wpadliśmy... – Dazai zerknął na towarzysza i po chwili złapał go za rękę, ciągnąć w stronę budki, nim ten zaczął zatracać się w rozpamiętywaniu. – Chodź, zjedzmy coś słodkiego jak wtedy!

– Znowu będzie mnie dziad naciągał...

– Nieprawda! Mam pieniądze!

– Skąd...!

– Oj, Chuuya... czyżbyś nie wiedział? – Osamu zachichotał i już po chwili szli ramię w ramię, dzierżąc w dłoniach przesłodzone naleśniczki w kolorowych chusteczkach. Postanowili nie zostawać na miejscu, a kontynuować spacer, jako że Nakahara był zdania, iż się ochładzało i warto było pozostać w ruchu. – I jak smakuje randkowy naleśnik?

– Tak jak naleśnik zakupiony za kradzione pieniądze...

– Psujesz nastrój!

– No i, będziesz dzisiaj wszystko określał mianem „randkowego"?

– A co, nie mogę? – urzędnik wydął ubrudzone bitą śmietaną usta i zerknął na przekąskę towarzysza.

Chuuya delikatnie skubał sobie ciasto i zlizywał truskawkową polewę. Nie był zainteresowany dodatkami, które wziął sobie brunet, co wydało mu się dziwne, jako że wiedział, iż rudowłosy uwielbia słodycze. Może to połączenie byłoby już dla niego za słodkie? Dazai nie miał o czymś takim wiedzy, ponieważ z racji, że tracił smak bardzo szybko, zajadał się, ile tylko mógł, nie szczędząc sobie ani trochę. Nie to jednak było rozważaniami, na których skupił się w pierwszej kolejności – zdecydowanie więcej uwagi poświęcił sylwetce swojego mężczyzny, która wydawała mu się być spięta.

Denerwuje się? Żniwiarz chciał myśleć, że po prostu stresował się randką, bo prawdopodobnie to był pierwszy raz, gdy na takowej był (o co Osamu nie omieszka zapytać w późniejszym czasie), ale doskonale wiedział, że nie było to prawdą. Chodziło mu po głowie coś zupełnie innego, to, co urzędnik odsunął w swej własnej na dalszy plan i cieszył się wspólnym wyjściem. Najwidoczniej Nakahara miał z tym pewne trudności, ale on doskonale wiedział, jak temu zaradzić.

– Chuuya, spróbuj bitej śmietany.

– Mówiłem ci, że nie––

Zirytowane „nie chcę" zniknęło w ustach wyższego, które przycisnął do tych węższych od razu po przyciągnięciu do siebie za rękę ich właściciela. Zaraz za nimi podążyły kolejne narzekania i pokrzykiwania, którym Dazai nie zamierzał dać ujścia nigdzie indziej. Wepchnął się językiem do jamy ustnej niższego i, tak jak zarządził, dał mu spróbować bitej śmietany. Pocałunek słodki i namiętny, zupełnie nieadekwatny do miejsca, w jakim się właśnie znajdowali. Jednak gdyby ktoś założył, że Żniwiarza obchodzili inni ludzie, wykazałby się ogromną ignorancją. Co innego w przypadku jego partnera.

– O–Oszalałeś?! – Chuuya odskoczył od niego, zakrywając usta wierzchem dłoni. Kolor jego policzków do złudzenia przypominał odcień koszuli. – Nie możesz mnie tak po prostu całować na środku ulicy! I to na dodatek w taki sposób!

– Dlaczego?

– B–Bo to... niekulturalne.

– Niekulturalne? – Osamu parsknął śmiechem. – W takim słowie chcesz ukryć to, że po prostu się wstydzisz?

– Nie wstydzę! – Nakahara zacisnął pięści i spojrzał na kochanka niemal gniewnie, ale zupełnie nagle postanowił powziąć próbę uspokojenia się, mając na uwadze nie tylko to, że krzyk mógł zwrócić na nich jeszcze większą uwagę, co to, iż większe użycie siły równało się zgniecionemu naleśnikowi. – Nie wstydzę... tylko... dwóch facetów...

– Och, błagam, Chuuya – brunet przewrócił oczami i zbliżył się na tyle, by móc ująć jego podbródek. – Głupia wymówka. Gdybyś był kobietą, to nie byłoby to już „niekulturalne"? Wrażenie pozostaje dokładnie to samo, niemniej jednak... naprawdę nie obchodzą mnie obcy ludzie. Nie dają mi jeść ani mi nie płacą, więc dlaczego miałbym, dlaczego ty miałbyś się nimi przejmować? Kocham cię i daję temu wyraz. Jestem szczęśliwy i daję temu wyraz. To raczej coś, co powinno cieszyć, a nie odrzucać. Jeśli ktoś uważa to za nieprawidłowe... to najwidoczniej z nim jest coś nie tak, a nie z tobą czy ze mną.

Jego wywód zamknął te naznaczone bitą śmietaną usta, a jednak rudzielec wciąż wydawał się być odrobinę naburmuszony. Odwrócił wzrok i rozejrzał się po tłumie. Tak naprawdę to nikt nawet na nich nie patrzył – każdy był zajęty swoimi sprawami i nawet się nie zainteresował dwójką mężczyzn, którzy stali na środku chodnika i dyskutowali o okazywaniu miłości.

– Mogłeś... przynajmniej zapytać.

– Ale w domu nigdy cię nie pytam.

– W domu to co innego...

– Chuuya... – Osamu pokręcił głową z dezaprobatą, ale zgromiony szafirowym spojrzeniem dał za wygraną. – No dobrze. Nie zależy mi w końcu na twoim dyskomforcie... następnym razem, gdy będę chciał cię pocałować przy publice, zapytam.

– Dzięki...

– Mogę cię pocałować?

– Nie!

Dazai zachichotał pod nosem i wziął mężczyznę pod ramię, jeszcze przez jakiś czas żartując sobie z niego i rozczulając się nad swoją „pruderią". Nie dało się ukryć, że gdy bolą żebra, ciężko jest iść prosto, ale Żniwiarz w żaden sposób nie skomentował tych zdenerwowanych kuksańców i własnej niewygody. Wolał, by myśli Nakahary krążyły wokół zawstydzającej sytuacji, niż gdyby miały skupiać się na tym, że istnieje duża szansa, iż jakiś martwy urzędnik depcze im po piętach i w niedługim od tego czasie ukróci ich szczęście.

Bo tak nie było. Nie dość, że jego własny urzędnik absolutnie tego nie wyczuwał, to wiedział, że poza ogólną ostrożnością i wyznaczonymi trasami mieli jeszcze jedną linię obrony. Załatwienie jej nie było zbyt poprawne moralnie, ale raczej nie powinno nikogo dziwić, że Dazai posunął się do tego bez mrugnięcia okiem. W końcu nie zależało mu na Kunikidzie aż tak, by nie wykorzystać ich wspólnego dobrego uczynku również do celu innego niż udobruchanie. Choć nie okazał tego po sobie za bardzo, Doppo naprawdę wzruszył się rysunkiem ukochanej. Jego partner musiał się oczywiście potem tłumaczyć, skąd wiedział, jak wyglądała, ale nie zamierzał go okłamywać. Powiedział wszystko, tak samo jak i to, że właściwie cały ten proceder był pomysłem Chuuyi. Przez to blondyn zdawał się nabrać odrobinę więcej sympatii do człowieka, a to pomogło w niecnym planie przekabacenia go na swoją stronę.

Kunikida jednak nie był głupi. Od razu zarzucił Dazaiowi, że ten specjalnie dał mu rysunek, by potem oczekiwać od niego jakiejś przysługi. Brunet przyznał mu zgodnie z prawdą, że nie taki był początkowy zamysł i cały ten koncept randki powstał dopiero niedawno. Oczywiście nie obyło się bez głośnego i długiego monologu na temat tego, jak bardzo głupie i nieodpowiedzialne to jest, ale ostatnio Doppo najwidoczniej zmiękł w kwestii swojego niereformowalnego współpracownika. Odkąd przyznał się do tego, że to on ściął Osamu w jego ostatnich chwilach i widział jego nagranie, a także podzielił się z nimi swoją historią z Sasaki, ta niewidoczna i uciążliwa więź, która mimo charakteru ich relacji naprawdę miała miejsce, zdawała się nieco zacieśnić. Kunikida chyba po prostu współczuł Dazaiowi i ta mała litość była powodem, dla którego obiecał, że będzie ich krył, choć on akurat nie rozumiał tego dziwnego żalu, który majaczył gdzieś w ukrytych za okularami oczach, gdy rozmawiali. Może zwyczajnie był zgorzkniały, że on nie miał okazji do ludzkiej randki ze swym obiektem westchnień, a Osamu już tak?

Za miło, podejrzanie za miło...

– Och?

Coś, co znacznie odbiegało od krajobrazu, jakim jest zwyczajne, zatłoczone spieszącymi do domów lub sklepów ludźmi miasto, przykuło wzrok Dazaia, tym samym wywietrzając z jego głowy wszelkie ostatnie przemyślenia. Z jakiegoś powodu niedaleko miejsca, w którym stali, grupa ludzi zebrała się w kółku i z wielkim zaangażowaniem przyglądała się temu, co było w jego centrum. Ktoś tam pokrzykiwał i coś było podrzucane do góry, ale Żniwiarz nie mógł zobaczyć co. W każdym razie, nie z tej odległości.

Nic nie tłumacząc ani o niczym nie ostrzegając, pociągnął Chuuyę za rękę w kierunku pobliskiego zbiegowiska. Nie zareagował na żadne pytania ani próby zatrzymania go, był zdecydowanie zbyt zainteresowany tym, co się działo. Gdy wykonywał swoją pracę i biegał po budynkach z Kosą w rękach, nie zwracał takiej uwagi na ludzi i na to, co robią. Gdy jednak udawał jednego z nich i był na randce ze swoim ukochanym, wszystkie jego zmysły jakby nagle się wyostrzyły, a on zauważał więcej i więcej też czerpał, będąc ciekawym dosłownie wszystkiego.

Podszedłszy bliżej stwierdził, że gapiów było zdecydowanie zbyt dużo i byli zbyt wysocy, by Nakahara mógł cokolwiek zobaczyć. Zdeterminowany Osamu przepchał się do przodu, koniecznie chcąc zobaczyć, co się tu wyprawia.

– Ach, widziałem to kiedyś – odezwał się rudowłosy, zakładając ręce na piersi.

Mowa była o ubranej dość skąpo jak na obecną pogodę kobiecie, a raczej o sztuczce, którą wykonywała. Gdy zaczynała, ludzie zaczęli tylko zwiększać okrąg, który tworzyli, toteż para mężczyzn postąpiła tak samo, aby dać jej więcej miejsca, którego najwidoczniej potrzebowała. Czekoladowe oczęta wpatrywały się z zaciekawieniem w mnogość dziwnych patyków czy raczej kijków, które ta dzierżyła, zastanawiając się, co takiego miało się zaraz wydarzyć. Ich właściciel zmarszczył nieco brwi, obserwując, jak artystka wyjmuje zapalniczkę i kieruje płomień na ich końcówki. Nie są z drewna, więc nie spalą się całe, to jasne... Musiały być zatem z jakiegoś specjalnego tworzywa, ponieważ ogień utrzymywał się, nie rozchodząc się na trzon. I co niby zamierza zrobić?

– Będzie żonglować – wyjaśnił Chuuya, zupełnie jakby usłyszał jego myśli.

Oczarowany Dazai zamrugał kilkakrotnie, nie spuszczając z kobiety wzroku. Jej stojący dalej kolega, którego dopiero teraz zauważył, puścił muzykę ze ustawionego nieopodal radia i wtedy występ się zaczął. Żniwiarz zrozumiał, po co w ogóle w tle została puszczona melodia. Otóż wykonawczyni całego przedstawienia zaczęła nie tyle co do niej tańczyć, co, zgodnie ze słowami Nakahary, żonglować palącymi się kijami. Do tego posłużyły jej dwa zupełnie inaczej wyglądające, prawdopodobnie stworzone właśnie po to, by przytrzymywać te płonące. Ogień, którego położenie było szybko oraz rytmicznie zmieniane, tworzył rozmaite kształty, wielkie koła, prędko obracając się na imponującej wysokości. Cienkie kijaszki lądowały na niebywale niewielkiej powierzchni, co budziło podziw tylko bardziej. Kobieta wydawała się niezwykle wprawiona w tym, co robiła, ponieważ jej przyrządy nie spadły jej ani razu, a każdy krok oraz ruch zdawał się być pewny.

Cały układ wydawał się bardzo trudny, a przy tym tylko bardziej imponujący. Dazai musiał przyznać, że widział coś takiego pierwszy raz w swoim nadzwyczaj długim życiu i odkąd tylko się zaczęło, nie mógł odwrócić wzroku. Choć ogień nie wywoływał u niego najlepszych wspomnień, nie obawiał się go ani nie czuł się odrzucony, przeciwnie – wpatrywał się w tańczącą artystkę jak zaczarowany, ani myśląc, by odejść przed końcem występu. Chuuya zresztą nie zamierzał go nawet stąd zabierać – zerkał na niego co chwilę, uśmiechając się lekko pod nosem, widząc fascynację w tych martwych oczach. Jemu również występ się podobał, ale zdecydowanie bardziej cieszył się z tego, że płomienie nie niknęły w tej gorzkiej czekoladzie, a odbijały się od niej, sprawiając wrażenie żywych iskierek, tańczących podobnie jak artystka.

W końcu jednak występ się zakończył i to z dość mocnym przytupem. Dazai, który nieświadomie aż bujał się do puszczanej melodii, zaczął klaskać jako pierwszy, wraz z końcem utworu jakby wracając na ziemię. Zaraz za nim poszedł cały tłum i ulica szybko wypełniła się oklaskami, które wymalowały dumny i radosny uśmiech na twarzy kobiety.

– Ale to było fantastyczne! – podekscytował się Żniwiarz, spoglądając na Nakaharę. – Bo... było, prawda?

– Było – zgodził się towarzysz, bo chwili parskając cicho śmiechem. – Dlaczego o to tak pytasz?

– Chciałem wiedzieć, czy ci się podobało.

– Podobało, inaczej bym nie oglądał.

– To dobrze. Nie chciałbym, by tylko mi się podobało. Chciałbym, byśmy na naszej randce cieszyli się z takich rzeczy razem.

Urzędnik powoli tracił synonimy oraz określenia na czerwień policzków swojego kochanka, która występowała zawsze po takich wyznaniach. Oczywiście uważał za niemoralnie urocze to, jak Chuuya się zawstydzał i brał jego słowa tak bardzo do siebie, ale on nawet nie myślał za wiele, gdy je wypowiadał. Dzięki niemu nauczył się mówić to, co czuł. Wszystko szło prosto z serca, dzięki czemu był szczery z samym sobą oraz z partnerem, który najwidoczniej słabo sobie z tym radził (ale nie mniej urzekająco).

– Czy to przez to, że zwróciłem ci uwagę o całowanie w miejscu publicznym?

– Nie potwierdzam, ale też nie zaprzeczam.

Rudzielec zrobił rybkę z ust i pociągnął go za rękaw płaszcza dalej w uliczkę, nie chcąc już niczego komentować. Odnosił wrażenie, że wszystko, co powie, sprawi, że Dazai i tak zaraz go zawstydzi, choć mógł nawet nie mieć takich okrutnych intencji. W gruncie rzeczy barista był całkiem nieśmiałym człowiekiem, a to nie było niczyją winą.

Spacerowali chwilę w ciszy. Udało im się dotrzeć do bocznej części centrum miasta, gdzie takich atrakcji, jak ta przed chwilą, było więcej. Żniwiarz oczywiście każdą musiał obejrzeć od początku do końca, każdy wystawiony stragan zlustrować wzdłuż i wszerz, a każdą pamiątkę czy bibelot przeanalizować pod kątem każdego centymetra. Wszystko go fascynowało, gdy nagle czuł się jak żywy i zaczął zwracać uwagę na świat. A Nakahara, choć czasami już nawet go błagał, by ruszyli dalej, w duchu cieszył się, że ukochany tak dobrze się bawi i jest tak podekscytowany.

– Co tu się w ogóle dzieje, że tyle tego pełno? – zapytał w końcu Osamu, dopiero teraz poczynając się zastanawiać nad tym faktem.

– Jest końcówka listopada, zaraz grudzień, a to oznacza szalone świąteczne zakupy wszelkiej maści. Ci, którzy niekoniecznie mają na to pieniądze, zwykle zbierają się w takich często uczęszczanych miejscach i starają się zarobić choć kilka dodatkowych groszy na bożonarodzeniowe wydatki. To całkiem sprytne, bo zazwyczaj jakoś w tym okresie ludzie już chodzą i rozglądają się za prezentami, by potem nie stać w kilkukilometrowych kolejkach, toteż co im zaszkodzi obejrzeć jakiś występ i wrzucić im kilka drobnych do pudełka?

– Chuuya, ale ty jesteś mądry i przedsiębiorczy.

– Trochę się na tym znam.

– Wiem. Widziałem, jak nagabujesz wpatrzone w ciebie kobietki na najdroższe kawy i ciasta w waszej kawiarni.

– No i co się dziwisz, z czegoś muszę żyć, tak jak i oni... biznes to biznes.

Dazai zachichotał pod nosem i nagle złapał mężczyznę za obie ręce, tym samym wyjmując mu je z kieszeni i dezorientując go. Wszystko przez to, że nieopodal zasłyszał grającego na skrzypcach grajka, a sam był w tak dobrym humorze, że aż zachciało mu się tańczyć. Cóż, tego, co robili, nie do końca można było nazwać tańcem, bo silniejszy i wyższy Dazai po prostu kręcił Nakaharą, który, niezbyt za nim nadążając, ciągle tylko kazał mu się zatrzymać. On oczywiście ani myślał tego robić, zbyt zajęty śmianiem się i pląsaniem to w jedną, to w drugą stronę.

– Może sam kiedyś jakiś założysz, skoro taki jesteś spryciarz? Chuuya biznesmen... chętnie bym cię zobaczył w takim eleganckim garniturku jak mój... albo w takim skąpym stroju jak miała ta panienka od ognistych kijków!

– Masz zdecydowanie zbyt bujną wyobraźnię!

– A ty zdecydowanie zbyt ograniczoną! – Osamu wyszczerzył się do baristy i zakręcił nim tylko mocniej, by po chwili zmienić jego pozycję i przytulić się do jego pleców, nieustannie trzymając go za ręce. – Kiedy tańczyła, pomyślałem sobie, co by było, gdybyś znalazł się na jej miejscu. Te pomarańczowe płomienie i twoje śliczne włosy, na dodatek zgrabne ciało, tak ponętnie poruszające się w tym uniesionym, wszechobecnym żarze... Byłbyś prawie jak bóg ognia!

– Dazai, przestań, błagam...

– A co, już płoniesz?

– Chyba ze wstydu... ludzie cię słuchają!

– Oj, daj spokój już z tymi ludźmi... nie możesz po prostu cieszyć się chwilą? Tak jak ja, czego nauczyłem się dzięki tobie?

I Chuuya to robi. Faktycznie, po chwili namysłu i ciszy po prostu stwierdza, że Żniwiarz ma rację. Nie mieli przed sobą wieczności. Mieli tylko jego życie. To ograniczony czas, zdecydowanie za krótki, który mieli spędzić razem. Miał być on jednak szczęśliwy i obfity w radosne wspomnienia... więc jakim prawem ktoś miałby zepsuć którekolwiek z nich? To była ich codzienność. Ich szczęście, ich chwile. Powinni z nich korzystać.

W momencie, w którym Nakahara poczyna wtórować swemu kochankowi i zwyczajnie daje mu się porwać w wir tańców, obrotów, na jego twarzy kwitnie również szeroki uśmiech. Ich tany może nie były perfekcyjne – było wiele deptania po stopach, potykania się, zawrotów głowy i prawie bliskich spotkań z kamienną posadzką, ale mimo wszystko nikt nie mógł odmówić swoistego piękna tych pląsów. Były one bowiem widocznie wypełnione beztroską i miłością – miłością dwóch osób, tak silną, że nie zerwie, nie zniszczy jej nawet czas. Było to tak bardzo wyczuwalne, że teraz to wokół nich utworzył się krąg ludzi. Obserwowano ich, uśmiechano się na ich widok; zdawało się, że skrzypek grał teraz specjalnie dla nich. Niebo było szare, było dość ciemno, ale wydawało się, że w miejscu, w którym powtarzalnie stawiali kroki, świeciło najcieplejsze słońce. Kochankowie czuli jego promienie na swoich twarzach, na plecach, rękach, nogach, torsach – wszędzie. I to było piękne. Było dobre.

I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Utwór zakończył się – znów, nagle z przytupem – a oni wpadli w swe objęcia, zupełnie jakby kończąc pewną sekwencję kroków, zziajani wysiłkiem i ekscytacją. I jeden, i drugi chciał coś powiedzieć, zbiegowisko dookoła miało zaraz zacząć klaskać, wypełniając uliczkę głośnym aplauzem, ale wtedy wszystkim brutalnie przypomniano, że słońce tak naprawdę nawet na sekundę nie wychyliło się zza potężnie zachmurzonych niebios. W jednej chwili po prostu lunęło.

Tak mocnego deszczu Yokohama nie doświadczyła stosunkowo dawno. Dosłownie w ułamku sekundy cała ta atmosfera ogólnej duszności wyparowała, a ziemia poczęła topić się w tym wybitnie agresywnym opadzie, mocno szokując jej mieszkańców. Tak szybko jak się zebrali, tak szybko ludzie też pouciekali pod jakiekolwiek daszki, zasłaniając głowy torebkami czy kapturami. Tylko człowiek i Żniwiarz dalej stali w tym samym miejscu, wpatrując się w siebie jakby nic innego poza nimi nie istniało.

Dopiero gdy nawet skrzypek obok począł się zawijać, a Chuuya nagle zerwał kontakt wzrokowy i siarczyście kichnął, Dazai wrócił do rzeczywistości; zresztą, obydwaj w tamtej chwili jakby zdali sobie sprawę, że przecież pada, a oni już są przemoczeni do suchej nitki. Profilaktycznie jednak Osamu pociągnął Nakaharę pod daszek pobliskiej witryny sklepowej.

– Co to ma być? – jęknął urzędnik, wpatrując się z pretensją w niebo. – Jakim prawem deszcz śmie padać w dzień mojej randki?!

Naszej randki – poprawił go rudzielec i choć brunet był zajęty sztyletowaniem chmur spojrzeniem, w środku aż cały podskakiwał z radości na te słowa. – Nie sprawdziłeś pogody?

– Sprawdzić pogodę... tak się da?

Barista uderzył się otwartą dłonią w mokre czoło i zaśmiał perliście. Tego śmiechu Dazai nie słyszał od dłuższego czasu, toteż zarumienił się wewnętrznie, nie rozumiejąc również, skąd ten nagły wybuch wesołości.

Z racji, że nie zapowiadało się na to, aby miało przestać padać choć na małą chwilkę, mężczyźni byli zmuszeni wrócić do domu. Poza tym, że byli zdecydowanie zbyt mokrzy, by gdziekolwiek jeszcze zajść i czuć się przy tym komfortowo, to czuli się także odrobinę zmęczeni. Mimo to byli pewni, że gdyby nie nagła zmiana pogody, chodziliby po mieście do samego wieczora, ale niestety nie mieli wyjścia i musieli zmienić swoje plany.

Dazai nie ukrywał swojej rozpaczy niespodziewanym deszczem, który popsuł im randkę – a przynajmniej tak to określał, bo obaj bawili się wspaniale. Osamu jednak bardzo chciał, by spędzili w takim nastroju i na takich czynnościach cały dzień – by mogli potem wspominać go jako całość, a nie zaledwie jako kilka chwil. To było dość głupiutkie myślenie, ale zwyczajnie mu na tym zależało, choć i tak był przekonany, że niezależnie od czasu trwania tej beztroski w niepracującym sercu, wspomnienia będą tak samo cenne, radosne i cudowne.

– Głupi deszcz – marudził pod nosem, gdy już wrócili do domu Nakahary i wykąpani oraz przebrani siedzieli już na jego łóżku. Cóż, on siedział z kolanami pod brodą i zaciętym wyrazem twarzy, wpatrując się w niebo za oknem, a Chuuya stał obok i wycierał sobie włosy ręcznikiem.

– Och, daj spokój. Możemy kontynuować randkę tutaj, prawda?

– Miała być poza domem... to nie to samo.

– Wiesz, że randki są przeważnie kontynuowane w domu? Jest część poza nim i jest część w nim. Teraz... pora na tą drugą.

– Ale ta druga to u nas zwykle całość...

– Dazai – niziołek zirytował się i przewrócił oczami, ale w końcu do niego dotarło, o co mu tak naprawdę chodzi. Wtedy znacznie złagodniał, zawiesił sobie ręcznik na ramionach i usiadł zaraz obok niego, ujmując jego dłoń. – Naprawdę wspaniale się bawiłem. Prawdę mówiąc... to mógł być najlepszy dzień w całym moim życiu. Zjedliśmy naleśniki, obejrzeliśmy tyle niesamowitych występów, tańczyliśmy... było tak wesoło i ty się tak cieszyłeś... naprawdę było cudownie – posłał mu ciepły uśmiech, zakładając też kosmyk włosów za ucho.

Żniwiarz zaś spojrzał na niego trochę jak zbity piesek, co niezwykle rozczuliło gospodarza.

– Naprawdę?

– Naprawdę. I zanim wyjedziesz mi z czymś takim, że gdy siedzimy w domu to nie jestem taki szczęśliwy... jestem. Zawsze jestem, gdy jesteśmy razem, ale dziś... wiem, że bardzo się starałeś. Wiem, że chciałeś, by ten dzień był dla nas taki specjalny. I udało ci się. Dziękuję ci za dzisiaj – nachylił się do niego i cmoknął go słodko w policzek, na co Dazai przestał się jakkolwiek krzywić i spojrzał na niego tak, jakby widział go pierwszy raz w życiu. – Naprawdę, jak dzieciak...

Nie było słów, które byłyby w stanie oddać to, jak bardzo był teraz szczęśliwy. To jedno szczególne słowo było powtarzane już wielokrotnie, jednak on nie odnajdował, a także nie sądził, by było możliwe odnaleźć inne, które tak idealnie oddawałoby jego stan. Nie mógł powiedzieć, że nie pamiętał tego uczucia, gdy całe jego ciało było pełne energii, a jednocześnie tak... lekkie, wolne, ponieważ nie mógł pamiętać czegoś, czego nigdy nie zaznał. To Chuuya mu to pokazał. To on umożliwił mu czucie tego wszystkiego i Dazai był pewien, że nigdy nie zdoła mu się za to odwdzięczyć. Na przestrzeni tych wszystkich lat jego istnienia nigdy nie było mu tak dobrze. Naprawdę, czuł się tak wspaniale, błogo i bezpiecznie, że mógłby się popłakać z tego powodu. Z pewnością by to zrobił, gdyby Nakahara znowu nie kichnął i to właściwie prosto w jego twarz.

– Ugh... wybacz – pociągnął nosem i wytarł go wierzchem dłoni. Osamu skrzywił się lekko i przetarł twarz rękawem bluzy, zastanawiając się chwilę.

– Co byś powiedział na... zakupioną obiadokolację, kocyk i paradokumenty jako drugą część naszej randki?

Chuuya nie miał powodów, by się nie zgadzać. Właściwie zrobił to naprawdę chętnie, choć potem żałował. Mimo jego wątpliwego nastawienia Żniwiarzowi udało się nawet zwinąć go w mały kocowy kokonik i zanieść na kanapę, choć był pewien, że po tej niewielkiej szamotaninie ktoś będzie mógł się pochwalić okazałymi siniakami i tym kimś będzie on sam.

Mężczyzna co prawda postanowił sobie na dziś dzień i ogólnie, by zadbać o zdrowie psychiczne kochanka, co, co ten sam potwierdził i co było widać, że się udało, ale to przecież nie wykluczało także tego, że i fizycznym mógł się zająć. W końcu zależało mu na jednym i na drugim, prawda? I Chuuya zdawał się wreszcie co do tego przekonać, bo porzucił to swoje głupie usiłowanie nieokazywania słabości i położył się na Dazaiu zaraz po zjedzeniu obiadu. Musiał być naprawdę zmęczony, bo zasnął w połowie niepoważnego programu, który lubili oglądać dla odmóżdżenia się, ale Osamu ani go nie winił, ani nie był zły. Lubił go obserwować, gdy ten spał, uwielbiał jego spokojny wyraz twarzy, rozluźnione mięśnie, miarowy oddech, widok długich rzęs i leciutko rozchylonych ust. Otulony kocem i ramionami urzędnika Nakahara był wtedy prawie jak miękka przytulanka, co tylko bardziej rozczulało jego partnera i wlewało tylko więcej radości oraz błogości w jego serce.

I cieszył się tym, każdą jego cząstką. Nie szczędził sobie, ale też nie uważał, by miał to robić. W końcu, jaki miałby być tego powód? Uważał, że zasługiwał, że powinien móc to czuć i, tkwiąc w słodkiej nieświadomości, nie zamierzał jakkolwiek się ograniczać.

Zwłaszcza że niedługo znów wszystko miało się zepsuć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top