19 - Ryuurou Hirotsu
Tym razem ich plan doszedł do skutku bez żadnych potknięć czy przeszkód. Dazai zjawił się ponownie zaledwie parę dni później i oznajmił, że wie, jak wyglądała twarz Nobuko Sasaki, a Chuuya zapewnił mu odpowiednie materiały, by mógł wiernie oddać jej piękno. Osamu spędził większość dnia na szkicowaniu dawnej miłości swojego dorównującego mu statusem żywotności partnera z pracy, podczas gdy jego miłosny partner usiłował obserwować go ukradkiem, nie chcąc mu za bardzo przeszkadzać. Ciekawość talentu kochanka i zniecierpliwienie, by zobaczyć końcowy efekt jednak wygrały i w gruncie rzeczy rudowłosy większość czasu stał mu nad głową, wodząc szafirowymi oczętami za precyzyjnymi ruchami obandażowanego nadgarstka.
Lewa dłoń, którą przytrzymywał sobie podstawkę, była owinięta w dodatkową warstwę opatrunków. Znajdowała się pod nimi krwista rana po Kosie Kunikidy. Zranienie się nią było właściwie fundamentem całego planu – dzięki temu Dazai zobaczył wspomnienia osób, które ściął Doppo – dowiedział się, jak wyglądała jego ukochana. Nakahara wiedział, że to było nieuniknione, ale i tak doznał nieprzyjemnego gniecenia w dołku, gdy w pewnej chwili biały materiał bandaża został zbrukany przez ciemnoczerwoną ciecz przez zbyt mocne ściśnięcie podstawki. Nie śmiał mu jednak przerywać, więc postanowił sobie, że gdy tylko ten skończy, natychmiast zmieni mu okład. Przynajmniej tak mógł odwdzięczyć mu się za to, że naraził swoje niemożliwe do większego naruszenia ciało specjalnie na jego wydumane życzenie.
Przez to czuł się tylko bardziej zniecierpliwiony, jednak Osamu zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Rysował z uwagą, ale uśmiechał się lekko za każdym razem, gdy wyczuwał, że Chuuya zerka mu przez ramię. Siedział na obszernym parapecie tuż przy oknie, by mieć naturalne światło i przelewał wspomnienie kobiety na papier z najwyższą dokładnością. Gospodarz w międzyczasie kręcił się po domu, robił kawę, czasem jadł coś niewielkiego, siedział chwilę przy komputerze, myślał, aż w końcu ostatecznie i tak wracał do okna, by oprzeć się o ścianę zaraz za Żniwiarzem i z podziwem obserwować wychodzące spod jego smukłych palców dzieło.
Dazai miał talent, musiał mu to przyznać. Nobuko ze szkicu wyglądała prawie jak żywa, co więcej, była naprawdę piękna. Jeśli faktycznie brunet oddał ją wiernie, rudowłosy wcale się nie dziwił, że Kunikida tak bardzo się nią zachwycał. Gdy ujrzał długie, czarne, okalające twarz w kształcie serca włosy, prostą, rozwianą grzywkę oraz wielkie roześmiane oczęta o kolorze najczystszego szmaragdu, doskonale rozumiał jego uczucia i emocje, którymi przesiąknięty był jego ton, gdy o niej opowiadał.
Nawet jej uśmiech Osamu narysował tak, że zdawała się cieszyć do wpatrującego się w nią Nakahary – w tym niewielkim uniesieniu kącików ust była zawarta łagodność i pokrzepienie, ale także nieumykająca kobiecie radość pomimo strat, niepowodzeń i przeszkód. Mężczyzna na sam jej widok czuł się dziwnie spokojniejszy, ale zapewne to też było celem rysunku – by Doppo patrząc na nią mógł poczuć choć odrobinę tego, co czuł w chwilach, gdy czytywał z nią książki w jej ogrodzie. Z jakiegoś powodu to wspomnienie Chuuya właśnie zapamiętał. Wydawało mu się wyjątkowe pod wieloma względami, ale...
– Co robisz? – spytał w pewnej chwili, gdy nagle kochanek chwycił za fioletową kredkę i zaczął kreślić kształty nad jej twarzą, jakby próbował sobie coś wyobrazić czy narysować w powietrzu.
– Irysy – powiedział, choć sprawiał wrażenie, jakby bardziej rzucił to w przestrzeń. – Mówił, że to jej ulubione kwiaty. Rysowania wianka się nie podejmę, ale jeden założony za ucho... co o tym myślisz?
– Och, to jest... dobry pomysł. Chcesz wzór?
– Wzór? Masz tutaj bukiet irysów?
Chuuya parsknął pod nosem.
– Nie. Mam internet, dziadku – Dazai zmarszczył brwi, więc chwycił telefon i wszedł w przeglądarkę, by wpisać nazwę kwiatu w zakładce z grafiką. Potem podał mu urządzenie, a Żniwiarz wgapiał się w nie przez moment oniemiały.
– Genialne.
Nakahara zaśmiał się cicho i odszedł z powrotem do biurka, by zasiąść na krześle. Oparł głowę o dłoń i wpatrzył się w plecy Żniwiarza, wzdychając cicho pod nosem. Zauważył, że gdy go nie było lub był zajęty, naprawdę się nudził. Dawne rozrywki już go nie bawiły ani nie satysfakcjonowały tak bardzo jak kiedyś. Pisać nie pisał, bo nie odczuwał takiej potrzeby. Wszystkie gry na telefonie czy czytywanie czegoś w komputerze go nużyło i tak naprawdę ciągle tylko oczekiwał, aż jego ukochany zjawi się w jego progach. Przy nim nawet głupie programy w telewizji były śmieszne czy ciekawe. Nie były jednak na tyle wciągające, by nie można było przerwać ich oglądania, aby powymieniać się czułościami bądź nieco mniej subtelnymi gestami.
Chuuya od zawsze wiedział, że wiedzie niezwykle nudne życie. Nie potrzebował wiele, zresztą, przez większość czasu był zmęczony i nawet nie miał siły na żadne górnolotne czynności. Poza doskwierającą mu samotnością nie miał jednak na co zbytnio narzekać – przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy i był znany z tego, że nie lubił zmian. Gdy jednak ta jedna szczególna nastąpiła i wywróciła jego codzienność do góry nogami, nie mógł powiedzieć, że czuł się rozżalony z jej powodu. Przeciwnie, ukochał ją sobie i gdy nie zaznawał jej źródła, jak raz to notoryczne chore znużenie zaczęło mu przeszkadzać. Nie umiał się już bez niej obejść.
Dlatego też z piersi wyrwało mu się westchnienie ulgi, gdy Dazai wreszcie odłożył przybory. Przywołał go do siebie i pochwalił mu się swoim dziełem, które, mimo że Chuuya widział, jak powstaje, i już sam ten proces go zachwycał, zaparło mu dech w piersiach w postaci końcowego efektu.
– To jest... – przygryzł wargę, szukając odpowiedniego słowa. Widocznie jednak jego poetycka część zrobiła sobie tego dnia wolne, bo nie mógł żadnego znaleźć. – Nie myślałeś czasem o karierze malarza? No wiesz, za twoich czasów.
– Myślałem – przyznał Osamu i uśmiechnął się lekko. Z jakiegoś powodu rudowłosy nie doszukał się w tym uśmiechu dumy ani zadowolenia. – Rysowanie to całkiem satysfakcjonujące zajęcie... gdy ma się kogoś, kto może to docenić i przy okazji za to zapłacić. Jednak przebijanie się przez krytyków, statusy społeczne, załatwianie formalności... to nie dla mnie. Za dużo z tym zachodu. Poza tym nie rysowałem wtedy za wiele, miałem... inne rzeczy do roboty. Podejmowałem się tego raczej w chwilach, gdy już naprawdę nie wiedziałem, co ze sobą zrobić – zmarszczył lekko brwi, co Chuuya odebrał jako wiadomy sygnał. Objął go ramieniem i wpatrzył się znów w błyszczące szmaragdowe oczęta.
– Mogłeś tworzyć dla siebie.
– I tak było. Z czasem jednak się tym znudziłem. Szkice przestały mi wystarczać, przestały być satysfakcjonujące, nie wprawiały już w uczucie spokoju ani spełnienia. Mimo wszystko każdy potrzebuje, by go zauważono... nawet w czymś tak trywialnym.
– Wiedz w takim razie, że to, co ty uważasz za trywialne, ja uważam za imponujące. Koniecznie musisz coś kiedyś dla mnie narysować.
Dazai zamrugał kilkakrotnie i uniósł głowę, by na niego spojrzeć. Potem uśmiechnął się w taki sposób, że gospodarz dałby głowę, że, gdyby tylko mogły, jego policzki oblałyby się rumieńcem. Przeniósł wzrok z powrotem na Nobuko i tym razem popatrzył już na nią jakoś inaczej, przychylniej, jakby pozbył się tego wrażenia, że jest ona jedynie jego pracą. W brązowych tęczówkach wreszcie zatańczyło coś na wzór dumy, a to nieco rozczuliło Nakaharę, który uśmiechnął się lekko i zacisnął delikatnie palce na jego ramieniu.
– Możesz mi teraz dać rękę? – zapytał w końcu, gdy ten odłożył wszystko na swoje miejsce i obiecał, że dostarczy szkic Kunikidzie, gdy tylko wróci do siebie. – Muszę ją opatrzyć... nie mogę na to patrzeć.
– Chuuya... mówiłem, żebyś się tym nie przejmował.
– Nie potrafię, dobra? – fuknął. – Po prostu... daj mi to zrobić, okej?
Osamu westchnął cicho, ale uśmiechnął się delikatnie i posłusznie dał mu się poprowadzić do kuchni. Tam niższy mężczyzna wyjął apteczkę i zajął się niewielką, acz nieznośnie krwawiącą ranką z uwagą. Oczyszczał ją i obwiązywał na nowo z pewną skruchą, choć to było doprawdy tylko niewielkie zadrapanie. Kłuło go jednak w oczy swoją czerwienią, więc starał się ją przykryć i przyspieszyć proces gojenia się, by nie musiał jej już więcej oglądać.
– Zobacz – odezwał się w pewnej chwili Dazai, chwytając jego prawą dłoń w swoją lewą opatrzoną. Obrócił ją tak, że teraz mieli wgląd na jej wewnętrzną część; na nią i na bliznę, która na niej widniała. – Mamy takie same. Jesteśmy jeszcze bardziej dopasowani – zachichotał głupio i splątał ich palce.
Rzeczywiście.
– To raczej nie jest coś, z czego powinniśmy się cieszyć.
– Jak to? Z dopasowania?
– Z blizn.
Brunet przestał się uśmiechać i popatrzył znów na ich dłonie. Nagle jego kąciki ust znów powędrowały w górę, jednak już nie w radosny sposób.
– Ach, no tak.
Nakahara dopiero chwili uzmysłowił sobie, że powiedział coś nietaktownego. A w każdym razie tak mu się wydawało. W końcu, siedział przed nim człowiek pokryty bliznami na całym ciele... nie do końca wiedział, co takiego złego wyszło z jego ust, ale przez ten nieco markotny uśmiech i sam fakt nawiązania do wszystkich szram poczuł, że cokolwiek to było, wcale wyjść nie powinno.
– Wybacz – wymamrotał. Mężczyzna nie spojrzał na niego, tylko dotknął nagle palcami swojej szyi, co nieco poruszyło niższego, tak samo jak to, że jego oczy nagle jakby pociemniały. – Dazai...
– Ktoś mi już kiedyś powiedział coś takiego.
Chuuya zamrugał kilkakrotnie, zmieszany.
– Co?
– Ktoś mi już kiedyś powiedział coś takiego – powtórzył. Wgapiał się zagadkowo w apteczkę. Szafirowe tęczówki aż powiodły za jego spojrzeniem, zastanawiając się, co było w niej takiego wyjątkowego, że Żniwiarz robił w niej nim niemal dziurę.
– Kto?
– Nie mam pojęcia – oplótł szyję chudymi palcami. Ten gest z jakiegoś powodu wydał się gospodarzowi nieco dziwny.
– Dlaczego to robisz?
– Co?
– Dlaczego tak nagle dotykasz szyi, gdy o tym mówisz? – kelner wyciągnął rękę i sam przejechał po jego opatrunkach oraz dłoni, by ostatecznie opleść jego nadgarstek palcami. – Zauważyłem, że robisz tak zawsze, gdy wspominasz swoje życie. Powiesiłeś się, prawda?
Dazai rozszerzył oczy. Momentalnie zabrał rękę i wplątał ją sobie we włosy, tym samym zmuszając go do tego, by ją puścił. W jednej chwili jego ekspresja stała się zbolała, jakby cierpiał jakiś ból albo intensywnie myślał nad czymś nieprzyjemnym. W końcu oparł łokieć o blat, przy którym obaj siedzieli i przymknął powieki.
– Ja... tak – zmarszczył brwi i wydał z siebie zduszony stęk. – Nie rozmawiajmy o tym... to mnie boli.
Nakahara po raz kolejny skulił się w sobie. Co ty wyprawiasz, idioto? Nie dość, że rzucił nietaktowną uwagę o bliznach, to jeszcze tak nagle zapytał o sposób, w jaki jego ukochany odebrał sobie życie i to wykazując się kompletnym brakiem delikatności. Nie była to sprawa przecież prosta czy nieskomplikowana, a jak najbardziej poważna i wymagająca łagodnego podejścia. O nim można było powiedzieć wszystko, ale nie to, że zachował się w tej chwili łagodnie. Poczuł się głupio i winny.
– Ja... przepraszam.
– Nie... naprawdę mnie to boli – Żniwiarz uchylił ciężkie od kurtyny rzęs powieki i rzucił mu krótkie spojrzenie. – Zawsze, gdy przypominam sobie coś, co miało miejsce za życia, wszystko mnie boli. Jakby ciało broniło się przed tym, czego było świadkiem, czego zaznawało, gdy jeszcze działało prawidłowo.
– To dlatego prawie udusiłeś się kawą przy Morim? – bariście ta scena stanęła przed oczami niemal automatycznie po dowiedzeniu się tej osobliwej zależności.
„Musimy być od czegoś uzależnieni. Nawet jeśli nic nam nie zostanie, będziemy się trzymać chociażby swojego nałogu. To jedna z niewielu rzeczy, która trzyma przy życiu. Paradoksalnie." Ougai powiedział to w dzień, w którym go zdemaskowali. Dazai sprawiał wrażenie, jakby usłyszenie tych słów równało się dla niego z ciosem w brzuch. Czy to możliwe, że demon umyślnie nawiązał do jakiegoś wydarzenia z życia swojego dawnego podopiecznego? Jeśli tak, to czy zdawał sobie sprawę z tego, jak to na niego wpłynie, czy powiedział tak tylko dla swojej chorej satysfakcji? A może oba?
– Tak... gdy opowiadałem ci o nim, o mojej historii... to zawsze boli. To denerwujące, ale może i zasadne? W końcu ból zawsze przypominał mi o tym, iż w istocie nadal żyję... więc może jednak to nie jest nic złego? Może to pewnego rodzaju przywilej dla martwych, który ja, niewdzięczny, traktuję jako coś dokuczliwego, uciążliwego? Sam już nie wiem – znów przymknął oczy i westchnął cicho, nagle jakby wykończony.
Chuuyi krajało się serce, gdy patrzył, jak jego ukochany się męczył. Nie znosił, gdy ten był w takim stanie, a jeszcze bardziej nie znosił myśli, że to była jego wina. Gdyby głupio nie gadał i myślał zanim coś powiedział, nic takiego nie miałoby miejsca. Wstał więc ze swojego siedziska i podszedł do niego. Osamu siedział niżej, toteż niziołek bez problemu mógł przytulić go do siebie tak, by ten mógł wygodnie ułożyć sobie głowę na jego ramieniu.
– Nie myśl już o tym – powiedział i zaczął głaskać go po włosach, by odciągnąć go od nieprzyjemnego tematu przyjemnymi gestami. – To nie ma sensu, Dazai. Skup się na tym, co jest teraz, zamiast roztrząsać przeszłość. To jest już za tobą.
– Wiem – powiedział cicho i objął go w pasie wiotkimi rękami. – Wiem, ale czasem doznaję takiego uczucia... jakby impulsu. Coś mi się nagle przypomina, a ja nie mogę przestać o tym myśleć. Poza tym, że mi to dokucza, to po prostu... jestem ciekawy. Jak wiele nie pamiętam? Czy zapomniałem o czymś istotnym? O czymś złym? A może dobrym? Dlaczego muszę zapominać o dobrych rzeczach? Dlaczego w ogóle muszę zapominać? Czy to nie powinno być na odwrót? Może powinienem pamiętać, by moja kara była jeszcze surowsza? Bym miał... do czego tęsknić?
– Nie chcę zabrzmieć jak hipokryta czy jakoś egoistycznie, ale... czy zastanawianie się nad tym naprawdę ma sens? Dlaczego chcesz sobie przypomnieć, skoro sprawia ci to ból? Co możesz zrobić z tą wiedzą, z tymi wspomnieniami? Nic, bo to, co było, było już dawno. Jedyne, co będziesz z tego miał, to cierpienie.
– To, co było, sprawiło, że jestem teraz taki, jaki jestem – sprzeciwił się. – Jeśli zapomnę wszystkiego... to czy wtedy się zmienię? Zacznę być kimś innym?
Nakahara poczuł, jak jego serce zabiło szybciej. Uznał przemyślenia Dazaia za niekomfortowe, ale też i niebezpieczne. Obawiał się, że ten zaraz znów wymyśli coś nowego i będzie się tym zadręczał przez kolejne dni, a od tego musiał go uchronić. Żniwiarz miał tendencję do filozofowania, zwłaszcza na swój temat, co zwykle nie kończyło się dobrze. Choć w tej sytuacji miał słuszność i pytania, które sobie postawił, były logiczne i zasadne, rudowłosy musiał natychmiast ukrócić te rozważania. Nie zamierzał jednak po prostu go zbyć, to by było szalenie niegrzeczne, a tego dnia zachował się już wystarczająco nietaktownie.
– Osamu... posłuchaj mnie – ujął jego twarz w dłonie, chcąc skupić na sobie jego wzrok. Brąz powoli zachodził tak dobrze znaną im mgłą. Chuuya czuł się zobligowany do tego, by ją rozwiać. – Jesteś sobą. Niezależnie od tego, co się działo, co się dzieje i co się jeszcze wydarzy, wciąż jesteś tą samą osobą. Twoja wrażliwość jest taka sama, sposób, w jaki myślisz, postrzegasz różne rzeczy. To jesteś ty. Nie możesz zatracić siebie tylko przez to, że czegoś nie pamiętasz. Choć jesteś martwy to nadal żyjesz, nadal się rozwijasz, jak nie fizycznie, to przecież psychicznie. Mówisz, rozmawiasz, myślisz, tworzysz. Czy to nie jest wystarczający dowód na to, że jesteś kimś? Sobą. Nie możesz być kimś innym, gdy jesteś sobą... rozumiesz, co chcę ci powiedzieć? – zapytał niepewnie, samemu gubiąc się we własnych słowach.
Był jednak niezwykle zdesperowany, by nastawić mężczyznę pozytywnie, by nie myślał w ten sposób, by nie bał się, że wszystko w pewnej chwili się zamaże i będzie jedynie brudną smugą, z której nie może nic wyczytać ani wynieść. I chyba mu się to udało, na co zareagował westchnieniem ulgi. Dazai w pewnej chwili chwycił jego nadgarstki i spuścił wzrok, choć ten wzrok nie ukrywał się już za mgłą, co sprawiło, że serce gospodarza stało się nieco lżejsze.
– Rozumiem – powiedział i pogłaskał go po wystających kostkach, by zaraz znów na niego spojrzeć. – Wybacz... pewnie męczą cię te moje stany.
– Nie męczą – Nakahara pokręcił głową i opadł znów na swoje miejsce, nadal pozwalając brunetowi trzymać się za ręce. – To ja... głupio gadam. Gdybym tego nie zrobił, nie byłoby tego.
– Nawet jeśli, twoim zdaniem, zrobisz coś nie tak, to i tak potrafisz z tego wybrnąć – Osamu uśmiechnął się do niego. – Jeśli coś psujesz, od razu to naprawiasz, a przynajmniej próbujesz. Wiesz, że to cenne? Ludzie zwykle odrzucają coś takiego w kąt, licząc, że problem rozwiąże się sam, albo usilnie odsuwają od siebie swoją winę i liczą na zapomnienie... a ty działasz inaczej. Przyjmujesz wszystko do siebie i starasz się naprawić sytuację. To naprawdę wspaniałe.
Chuuya zarumienił się nieco i odwrócił od niego wzrok.
– Tak mi zostało... po praktykach na mechanika – wymamrotał.
Mimowolnie wrócił myślami do tamtych dni. Odkąd Tachihara się zabił, nie miał kontaktu z jego rodziną. Minęły już ponad dwa miesiące odkąd ostatni raz zawitał do warsztatu.
W pewnej chwili poczuł się nieco źle. Pomyślał, że powinien sprawdzić, jak rodzice jego dawnego znajomego sobie radzą... ale czy na pewno? Ledwo udało mu się odkuć po całej sprawie, wracanie na stare śmieci na pewno by mu nie pomogło. Poza tym, z tego, co pamiętał, powiedział Itsumie, że może do niego dzwonić, gdyby czegoś potrzebował. Skoro tego nie robił, zapewne niczego od niego nie chciał, a Chuuya nie był jednym z tych, którzy to lubili narzucać się ze swoją pomocą. W zasadzie to nie był im nic winien, choć przez długi czas wmawiał sobie, że jest odwrotnie.
Wrócił na ziemię, czując słodkie muśnięcie ust na swoich własnych. Dazai ujął jego policzki i ucałował go czule, sprawiając, że ten przestał przypominać sobie zapachy i dźwięki swojego dawnego miejsca praktyk. Wydostał go z ponownych wspomnień ciemnego zaułka i nasiąkającego krwią futerka jedynie (a może aż?) za sprawą swoich zimnych warg – zimnych, a jednocześnie tak przyjemnie ciepłych. Role się odwróciły i to tym razem Żniwiarz był tym, który doprowadzał ukochanego do porządku.
– Zrobisz kawy? – zapytał, gładząc przez moment jego policzki. Podczas tej krótkiej chwili wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami. Słowa bywały sprawcze, ale czasami nawet nie trzeba było ich wypowiadać. Czasami były zbędne.
Chuuya zamrugał już przytomnie i pokiwał głową. Podczas sprawdzania szafek i wstawiania wody okazało się jednak coś nowego.
– Skończyła mi się.
– Jak to? Tobie?
– No. Ale spoko, zaraz zejdę na dół na zaplecze, wezmę sobie stamtąd.
– Wolno ci?
– Przecież zapłacę – wzruszył ramionami. – Przynajmniej nie muszę lecieć do sklepu, tu mam bliżej.
– Pójdę z tobą.
– Nie musisz, przecież to parę kroków.
– Pójdę – nacisnął Dazai i chwycił go za dłoń.
Ścisnął ją mocno, co kazało Nakaharze zaprzestać odwodzenia go od tego pomysłu. Może nie chciał zostać sam po tych wszystkich myślach, które napłynęły do jego głowy w ciągu ostatnich kilku minut?
– Po prostu chcesz ukraść te czekoladowe ciastka, które dajemy na wystawę w każdy czwartek, mam rację? – zapytał zamiast tego i zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, wsuwając buty na stopy.
– Jak ty mnie znasz... co ja ci poradzę, że są takie dobre?
– Jedno – powiedział stanowczo, dla pokreślenia swoich słów pokazując mu jeden palec, tym samym zatrzymując go tuż przed drzwiami. – Zabierzesz jedno. Za więcej nie zapłacę.
– Ale, Chuuya...
– Po co ci więcej? I tak nie czujesz smaku po dwóch.
– No właśnie, po dwóch!
Kelner przewrócił oczami, ale gdy się odwrócił, pozwolił sobie na uśmiech. Oczywiście, że zapłaci za dwa. Skoro smakowały Żniwiarzowi, nie śmiał mu dawkować czy ograniczać tej krótkotrwałej przyjemności.
Wciąż trzymając się za ręce, zeszli razem po schodach. Dazai nie sprawiał wrażenia, jakby miał go puścić w najbliższym czasie, więc barista przygotował się na to, że ten będzie do niego przyczepiony nawet wtedy, gdy będzie przeszukiwał półki w poszukiwaniu swojej ulubionej kawy.
Przeliczył się. Osamu odskoczył od niego niemal od razu, gdy otworzył drzwi od zaplecza. Natychmiast podleciał do różnych paczuszek ze słodkościami, wiedziony ich miło łaskoczącym nos zapachem, i zaczął je przetrząsać. Na nic się zdawały warknięcia Nakahary, by je zostawił, więc zrezygnowany ruszył w początkowo obranym sobie kierunku. Wyglądało na to, że zapłaci o wiele więcej niż z początku planował.
Zaplecze było niewielkie, acz schludne oraz każdy jego centymetr dobrze zagospodarowany. Gdy się do niego wchodziło, tuż naprzeciw drzwi napotykało się następne, prowadzące bezpośrednio do kawiarni. Obok była doprawdy niewielka przestrzeń z metalowymi półeczkami, na których stały towary zwykle najbardziej potrzebne, by szybko je wziąć i wrócić na salę. Po lewej stronie pomieszczenie robiło się już nieco bardziej rozległe, choć przy ścianach stały dokładnie te same metalowe konstrukcje. Zajmowały je jednak już bardziej rozmaite zapasy – między innymi różne przetwory, polewy, cukry każdego rodzaju, lukry, papier, wspomniane wcześniej paczuszki oraz naturalnie cała masa rozmaitych kaw. Zwykle były na samym końcu, ustawione w piramidkę (sam Chuuya je tak układał), więc właśnie w ich stronę ruszył. Żniwiarz, znudzony przeszukiwaniem czekających na otwarcie babeczek i zniechęcony przez karcące szafirowe spojrzenia, kręcił się gdzieś przy drzwiach, zaglądając wszędzie, gdzie się tylko dało.
Gdy jednak Nakahara doszedł do półki, dopiero wtedy spostrzegł, że ustawienie pakunków i słoiczków z kawą jest zupełnie inne niż gdy był tu ostatnio. Wcale nie stały w idealnie wymierzonej, dokładnie ustawionej piramidce, a zostały porozstawiane na wyższych półkach, tych tuż pod sufitem. Każde piętro odpowiadało gatunkowi kawy. Arabica, robusta, nawet liberika. Był nawet podział na ziarna, mieloną, rozpuszczalną i inne. Oczywiście ta, która interesowała znającego się na swojej pracy kelnera, stała najwyżej.
– Kurwa, jak wysoko. Kto to przestawił? – jęknął rozjuszony i tupnął nogą. Przez to był zmuszony zrobić to, czego tak bardzo nienawidził. – Dazai, chodź mi pomóż, nie dosięgnę. Weźmiemy arabicę, no nie? – szepnął. Nie chciał mówić za głośno, wiedział, że Hirotsu stoi tuż przy ladzie, toteż zaraz za drzwiami; sam miał tego dnia wolne. Niby nie robił nic nielegalnego, a i szanse, by starszy mężczyzna go usłyszał, były doprawdy niewielkie, ale zawsze czuł się trochę głupio, gdy podbierał zapasy, nawet gdy miał za nie później dołożyć własne pieniądze do kasy. – Ziarna weźmiemy, młynek mam na górze, to ci zmielę. Weź sobie te ciastka, są na trzeciej półce od dołu zaraz obok... ej, słuchasz mnie? – rzucił zirytowany, gdy od dłuższego czasu nie słyszał żadnego szurania, toteż znaku, że towarzysz nadal się kręci czy chociaż zwraca na niego uwagę.
Obrócił się w jego stronę z opartymi na biodrach rękami, już szykując sobie pretensjonalne uwagi. Osamu stał w niewielkiej wolnej przestrzeni między drzwiami a pudłami. Był wyprostowany niczym żołnierz, który tylko czekał, aż dowódca koło niego przejdzie, by mógł wreszcie spokojnie odetchnąć, co wprawiło Chuuyę w niezrozumienie, tak samo jak to, że jego twarz była przeraźliwie blada, jakby się czegoś potężnie wystraszył, ale jej wyraz kompletnie nijaki.
– Co jest? – zapytał cicho i podszedł do niego. Już miał zadać kolejne pytanie lub chociaż nim potrząsnąć, gdy nagle do jego uszu dotarły nieco przytłumione głosy.
Mężczyzna zmarszczył brwi, gdy uświadomił sobie, że prawdopodobnie to właśnie im przysłuchuje się jego ukochany. Sam ledwo co mógł wyłapać, ale doszedł do wniosku, że Dazai jako Żniwiarz miał o wiele lepszy słuch niż przeciętny człowiek, toteż po prostu podszedł do drzwi i nadstawił uszu.
To była rozmowa dwójki ludzi, a przynajmniej chciałby, by tak było. Jednym z nich niewątpliwie był Hirotsu, choć jego ton znacznie odbiegał od tego normalnego. Wydawał się... niepewny, niemalże roztrzęsiony, choć ciężko było mu rozeznać się, czy było to wynikiem smutku, czy też może gniewu. To od razu wprowadziło go jednak w stan gotowości – nigdy nie słyszał, by zaprzyjaźniony pracodawca odzywał się w ten sposób. Wydawał mu się być typem człowieka, którego mało co może nie tyle co wyprowadzić z równowagi, co chociażby zachwiać. Co się takiego działo, że Ryuurou był w takim stanie?
Chuuya usilnie próbował rozpoznać ten drugi głos. Był głęboki i niski, z pewnością go znał. W ostatecznym akcie desperacji postanowił odrobinę uchylić drzwi – po minie partnera wywnioskował sobie, że pytanie go o cokolwiek nie miało teraz za bardzo sensu. Gdy tylko do środka zaplecza wleciała cienka jak niewielki patyczek poświata z kawiarni, a odgłosy stały się minimalnie lepiej słyszalne, mężczyznę przeszedł dreszcz.
Mori.
– Doprawdy nie do końca jestem w stanie zrozumieć twoją postawę – demon mówił jak zwykle bezczelnie beztroskim tonem. Co ten parszywiec tutaj robi? Niziołek momentalnie nastroszył się jak kot, zaciskając zęby.
Zerknął przelotnie na Dazaia. Teraz rozumiał, dlaczego ten wyglądał tak, a nie inaczej. Darzył dawnego przełożonego wielką nienawiścią, zresztą podobnie jak Chuuya. Żaden z nich nie był zadowolony z tego, że go słyszy, ale ciekawość, co ten tutaj robi, była silniejsza.
– W to akurat nie wątpię – odpowiedział Hirotsu.
Jego ton naprawdę martwił baristę – staruszek bezsprzecznie usiłował utrzymać rezon, ale ta zmiana w głosie uderzyłaby każdego, nawet kogoś, kto go nie znał. Po prostu nic nie wydawało się być na swoim miejscu.
Mori zachichotał na tę uwagę.
– Zbędna złośliwość. Ja po prostu staram się pojąć, jakim cudem nadal utrzymujesz się przy zdrowych zmysłach. Najpierw Dazai-kun, potem ja. Jestem zdumiony, że nie próbowałeś dociekać, co się wokół ciebie dzieje.
O czym on mówi?
– Może próbowałem, może nie. Nie wydaje mi się, aby to było twoją sprawą, Mori-san.
„Mori-san"?
– Błąd. To sprawa Dazai-kuna, a więc także i moja.
– Nie sądzę, aby on życzył sobie, byś się mieszał. Dałbyś mu spokój, chociaż po śmierci.
Chuuya poczuł się, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Momentalnie odebrało mu dech w piersiach, a serce zabiło tak boleśnie, jak dawno nie miało okazji. Niemożliwe. Hirotsu-san... on... on wie, że...
Spojrzał na bruneta. Wpatrywał się tępo w jakiś punkt przed sobą. Co dziwne, jego tęczówki wcale nie były zaszłe mgłą. Wyglądało na to, że był całkowicie skupiony na rozmowie, ale cała jego postawa nie wróżyła nic dobrego. Nakahara chciał złapać go za rękę, wypytać, ale bał się odezwać czy chociażby poruszyć. Miał wrażenie, że głośniejszy oddech mógłby sprawić, że stanie się coś złego, więc po prostu obaj stali w kompletnym osłupieniu i słuchali dalej, choć z każdym słowem było coraz gorzej.
– Nigdy za mną nie przepadałeś, prawda, Ryuurou-kun? Namawiałeś go, by zerwał ze mną stosunki, ale on cię nie słuchał.
– Nigdy nie słuchał nikogo, ale za to właśnie go podziwiałem. Był moim przyjacielem, to chyba oczywiste, że nie chciałem, by wpadł w szpony demona.
Boże, co? Chuuya miał wrażenie, jakby z każdą kolejną informacją zaplecze coraz bardziej wirowało mu przed oczami. Hirotsu przyjaźnił się z Dazaiem? To oznaczało, że musieli znać się z czasów, w których Osamu żył. A to z kolei oznaczało...
Nie, to nie było możliwe. Czyżby właściciel kamienicy za młodu mógł pochwalić się tą samą profesją, co jego partner? Co więcej... czy to oznaczało, że od samego początku wiedział, kim jest Żniwiarz? Rudowłosy już nic nie rozumiał, a to tylko potęgowało jego odrętwienie, które zaczął odczuwać.
– Wtedy jeszcze nie wiedziałeś, kim jestem.
– A mimo to przeczuwałem, że z waszej znajomości nie wyniknie nic dobrego. I, jak widać, miałem rację. Przez ciebie Dazai-kun jest teraz tym, kim jest. Nie może nawet... – tutaj staruszek urwał, jakby przełykał gorączkowo ślinę. – Nie może odpocząć. Odkąd tylko pamiętam szukał sposobu, by umrzeć. A przez ciebie...
– Mówisz zupełnie jak on – rzucił znużony Mori. Brakowało tylko, by zaczął ziewać, choć jednocześnie sprawiał wrażenie, jakby każde okazanie nudy było wypełnione swoistą złością. – Obaj mnie za to obwiniacie, choć to ja dałem mu gwarancję tego, że nic takiego go nie spotka. Gdyby tylko poczekał, spełniłbym jego marzenie.
– Mogłeś mu powiedzieć – warknął Hirotsu. Chuuya pierwszy raz słyszał, by ten powiedział coś tak gniewnie. – Wiedziałeś... wiesz, jaki on jest, jaki był.
– Jestem w szoku, Ryuurou-kun. Nawet w obecnej sytuacji ty wciąż się o niego martwisz. Powiedz... czułeś to samo, gdy go znalazłeś? – głos demona stał się bardziej poważny. – Gdy jego ciało zwisało z sufitu, sine, bez życia, też prosiłeś niebiosa o to, by odnalazł spokój? Nie. Byłeś wściekły. Wściekły, rozgoryczony i smutny, mam rację?
Żniwiarz nie wytrzymał, zresztą, Nakahara wcale mu się nie dziwił. Choć wszystkie komórki w jego ciele krzyczały, niemal rwąc go do tego, by go zatrzymać, nie pozwolić mu wyjść, jedyne, co mógł zrobić, to tylko usunąć mu się z drogi. Osamu w pewnej chwili po prostu odepchnął się nogą od ściany i pchnął drzwi do sali. Światło pomieszczenia omiotło niższą sylwetkę, gdy nadnaturalny byt wszedł do środka, a on zmrużył oczy, zaatakowany świetlówkami.
Nie mógł się ruszyć. To wszystko tak bardzo go szokowało, mieszało w głowie, że wszystkie siły odeszły mu z kończyn. Chuuya nie był pewien, co właściwie odczuwał; bił się z mieszanką zdziwienia, niezrozumienia, strachu i niepewności, która niemal przyspawała mu stopy do podłoża. Musiał jednak wyjść za nim. Mimo własnych odczuć, doskonale wiedział, co czuje teraz Dazai. Cóż, przynajmniej się domyślał. Zdawał sobie jednak sprawę, że, cokolwiek to było, skutki tego wszystkiego mogły być i prawdopodobnie będą katastrofalne. Dlatego właśnie, z obawy o swojego ukochanego, zmusił się do tego, by wynurzyć się z ciemnego zaplecza zaraz za nim.
Hirotsu stał za ladą w swoim zwyczajowym stroju i fartuchu, i wymieniał spojrzenia ze Żniwiarzem, zszokowany. Mori opierał się o nią z jej drugiej strony. W ogóle nie wydawał się zaskoczony obecnością kochanków; Nakahara odniósł wrażenie, że nawet doskonale zdawał sobie z niej sprawę i specjalnie to wszystko mówił, by wywabić ich z ukrycia. Nie wiedział, ile w tym przekonaniu było prawdy, ale był w stanie w nie uwierzyć.
Dazai zaś stanął jak słup. Zupełnie nie przypominał siebie, ba – nie przypominał człowieka, ni Żniwiarza. W tamtej chwili był po prostu posągiem, który z kamienną twarzą przypatrywał się dwóm rozmawiającym o nim osobnikom. Choć wyglądał na iście cierpliwego, Chuuya dobrze wiedział, że taki nie był. Wyglądał na opanowanego, ale rudowłosy wiedział, że to, co działo się teraz w jego głowie, było niemożliwe do opisania żadnymi słowami. Stał i czekał, aż ktoś się do niego odezwie, jakoś zareaguje, a w środku cierpiał ponad wyobrażenie, przypominając sobie sceny ze swojego życia i zdając sobie sprawę z obecnej sytuacji.
Kelner był pewien, że tak było. Dobrze go znał. Gdyby Osamu pamiętał cokolwiek z tego, co usłyszeli, nie zachowywałby się tak. Powiedziałby o tym swojemu partnerowi. Wbrew wszelkim pozorom był całkiem wylewny, obiecał mu nie mieć przed nim tajemnic. Poza tym, ich wcześniejsza rozmowa...
– Dazai-kun... – wykrztusił wreszcie Hirotsu. Na moment przeniósł wzrok na Chuuyę. Bóg mu świadkiem, że gdyby nie lodowata postać bruneta, niziołek palnąłby coś w stylu „my tylko po kawę...".
– To musiało się kiedyś stać – odezwał się Ougai. Choć gdy ich podsłuchiwali, wydawał się być bezczelnie radosnym sobą, teraz nie okazywał żadnych pozytywnych emocji. Co dziwne, wydawało się, że w wiśniowych tęczówkach nawet zagościł żal. – Twoje działania wpływają nie tylko na ciebie. Wielokrotnie ci to powtarzałem, czyż nie?
Szafirowe oczy popatrzyły na niego w osłupieniu. Miał zamiar teraz prawić mu morały? Teraz, gdy zapewne doskonale wiedział, co jego dawny wychowanek przeżywa?
– Żartujesz sobie? – syknął, podchodząc do niego powoli, niczym drapieżnik do swojej ofiary, na którą się zaczaił. – Ty... ty po prostu...
Nie wiedział, co powiedzieć. Miał ochotę obrzucić go teraz masą przekleństw, szarpnąć nim, zacząć krzyczeć, pobić... ale nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Nie, gdy Dazai stał obok i wyglądał, jakby miał się zaraz rozpaść. Nie, gdy nadal nic nie rozumiał, gdy był w tak beznadziejnym położeniu, że nie mógł nic zdziałać, gdy mógł tylko czekać, aż ktoś łaskawie wyjaśni mu całą tą sytuację.
Dopiero wtedy spostrzegł, że sala jest pusta. Oprócz ich czwórki nie było tu żywego ducha, co jeszcze bardziej w niego uderzyło. Był środek dnia, kawiarnia powinna pękać w szwach od klientów, a tymczasem nie było nikogo. Znów spojrzał na Moriego. Zadbał o brak świadków?
Nawet pomimo tego wszyscy nieustannie milczeli. Nikt się nie odzywał. Nikt nie zaczął tłumaczyć, a to denerwowało Nakaharę, którego ręce trzęsły się tak, jakby co najmniej pracował obecnie młotem pneumatycznym. Miał ochotę zacząć krzyczeć na każdego po kolei. Odezwijcie się, do cholery! Wyjaśnijcie mu, zobaczcie, przecież on nic nie pamięta! Przez to wszystko bardziej zależało mu na tym, aby Dazai zrozumiał niż on sam. Gdy myślał o tym, co ukochany teraz przeżywa, miał ochotę położyć się na podłodze i płakać. Nie rozumiał, co się dzieje, miał wrażenie, że czas się po prostu zatrzymał, a nikt nie reaguje, bo zwyczajnie zostali zamrożeni. Tylko on mógł myśleć, mógł się ruszać, potrząsnąć nimi i wprawić działania w ruch.
Gdy był już dosłownie krok od podjęcia się tego, wtedy nagle coś się stało. Kąciki ust Dazaia uniosły się w górę. Chuuya spojrzał na niego osłupiały. Osamu po prostu się uśmiechnął. Nie był to uśmiech rozżalony, radosny, ciepły czy zbolały. Wyglądał, jakby ktoś po prostu wyrżnął go na tej kamiennej twarzy dłutem. Nie miał nic wspólnego z emocjami, uczuciami czy nawet człowieczeństwem.
I wtedy się ruszył. Cofnął się parę kroków, nieustannie przywdziewając ten przeszywający serca na wskroś grymas. Nieustannie wpatrując się w Hirotsu, przeniósł wzrok na podłogę, a potem na kochanka. To było tylko przelotne spojrzenie, ale ten odczuł je jako obuch gorąca po zbyt długim przebywaniu w zimnie.
A potem wyszedł. Po prostu. Pokręcił głową i wyszedł. Nie podbiegł, nie rzucił się do drzwi – zwyczajnie ruszył w ich kierunku krokiem niemal stoickim. Pozostała trójka obserwowała go w kompletnej ciszy. Odprowadzali wzrokiem jego sylwetkę, która poruszała się za kawiarnianą szybą, aż w końcu zniknął im z pola widzenia, pozostawiając po sobie uczucie tak dołującej pustki, że nie ulegało wątpliwości, iż wpłynęło ono na wszystkich trzech, nadal przebywających w przybytku mężczyzn, i to niezależnie od ich rasy czy wrażliwości.
To napełniło serce Chuuyi wściekłością. Nie na Dazaia, broń Boże. Stwierdził, że nawet rozumie jego reakcję. Był wściekły na samego siebie, że nie był w stanie się ruszyć, by go zatrzymać. W ciągu tych kilku sekund, podczas których jego ukochany ich opuszczał, mężczyzna był rozdarty pomiędzy pozwoleniem mu na samotność po tym okropnym szoku, a pobiegnięciem za nim i właśnie niepozwoleniem mu na bycie samemu, zwłaszcza teraz.
Wiedział jednak, że nie mógł mu pomóc, póki niczego nie rozumiał. By pojąć jego duszę i obecny stan umysłu, musiał się dowiedzieć. Musiał, inaczej nie będzie mógł go ukoić, a zdawał sobie sprawę, że w jego obecnym stanie nie wyciągnie z Osamu żadnych informacji.
Usłyszawszy ciche westchnienie ze strony przeklętego szwagra, przeniósł na niego szafir pełen furii. Nieważne jednak, jak bardzo chciał dokonać czynu iście niewybaczalnego, nie mógł sobie na to pozwolić. Uspokój się, powtarzał sobie. Dla Dazaia.
– Hirotsu-san – zwrócił się do pracodawcy. Nie popatrzył jednak na niego. Wgapił się w wystawę słodkości, w ciastka, które Osamu miał wziąć na górę do kawy. No tak, dzisiaj czwartek. – Niech pan wyjaśni.
– Nie męcz go, Chuuya-kun.
– Zamknij się, skurwysynu – warknął, odrywając wzrok od słodyczy. Tyle było z jego sztucznego opanowania. – Zamknij się. To wszystko twoja wina. Sam tu przylazłeś i zacząłeś temat, mam rację? Po kiego chuja w ogóle to zrobiłeś? Wszystko było dobrze, dopóki...
– Było dobrze? – Mori uniósł brwi ku górze, puszczając obraźliwe słowa mimo uszu. – Jak dla kogo. Posłuchaj mnie, Chuuya-kun. To wszystko...
– Nie – przerwał mu, kręcąc zawzięcie głową. – Nie, po prostu nie. Wypierdalaj stąd. Masz się stąd wynieść, rozumiesz? – wskazał palcem na drzwi. – Od początku wszystko psujesz. Mamisz Kouyou, sprawiasz, że Dazai cierpi... a teraz znowu chcesz zatrząść naszym życiem. Znowu to zrobiłeś. Zostaw go w spokoju, jasne?! – uniósł się. Naprawdę był o krok od uderzenia go.
– Przestań – odezwał się Hirotsu zmęczonym tonem. Kelner aż na niego spojrzał. – Daj mu wyjaśnić.
– To ty miałeś wyjaśniać. Co tu się, kurwa, dzieje? Czy ktoś raczy mnie wreszcie poinformować, czy ja też mam dostać pierdolca, jak wszyscy tutaj po kolei?
Ryuurou westchnął.
– Usiądź.
– Nie będę siadał.
– On o niczym nie wiedział – podjął wreszcie Ougai, samemu przysiadając sobie na barowym krzesełku. Kilka z nich było ustawionymi pod ladą ze strony dla klientów. – Dazai-kun niczego nie pamięta ze swojego życia poza kilkoma szczegółami... i mną – „Nigdy tego nie zapomnę". To tymi słowami Osamu zaczął swoją opowieść o doktorze Morim. Teraz Nakahara doskonale pamiętał. – Nie pamięta twojego Hirotsu, ale nie miał też prawa sobie przypomnieć. Minęło... pięćdziesiąt lat, dobrze pamiętam? – zerknął w stronę staruszka, a on kiwnął głową.
– Pracowałem z nim w mafii – kontynuował jego wywód. A więc jednak. – Mieliśmy wtedy po dwadzieścia-kilka lat. Przyjaźniliśmy się, a w każdym razie tak myślałem. Wszyscy wokół wiedzieli o jego samobójczych skłonnościach... nieraz musiałem go powstrzymywać, ratować. Zdawało się, że mnie za to nienawidził, ale potrafił przyjść następnego dnia i ot tak wyciągnąć mnie na drinka. Dziwny był z niego człowiek – mężczyzna uśmiechnął się pod wąsem nostalgicznie, ale zaraz starł ten uśmiech, ciągnąc opowieść. – Odnajdywałem ukojenie w jego towarzystwie, zaspokajał moją żądzę przygód i tajemniczości... ale to nieważne. Ważne jest to, że w pewnym momencie pojawił się Mori-san – popatrzył na demona nieprzychylnie, ale ten kompletnie się tym nie przejął.
– Jak już zdążyłeś się dowiedzieć, Ryuurou-kun nie bardzo za mną przepadał. Choć nie miał pojęcia, że jestem kimś znacznie odbiegającym od przyziemności, był przeciwny znajomości twojego ukochanego ze mną.
– Wcale mu się nie dziwię – wtrącił Chuuya, zakładając ręce na piersi.
– Oczywiście nie mogłem mu niczego zabronić – staruszek potarł skronie i sam przysiadł na swoim krześle, wydawałoby się, że ze zmęczenia każdego rodzaju. – To nie tak, że jakoś go ostrzegałem. Można powiedzieć, że byłem niemal całkowicie bierny, jednak... im dłużej ze sobą pracowali, tym więcej ran było na ciele Dazai-kuna. Co było dla mnie dziwne, on wcale nie był z tego powodu... jakby to powiedzieć... – Nakahara kiwnął głową na znak, że rozumie. Nie tyle, co faktycznie nie chciał go męczyć, co po prostu kończyła mu się i tak potężnie nadszarpnięta cierpliwość. – Wyglądało na to, że to, czego dopuszczał się dzięki niemu, przez niego... to wszystko w jakiś sposób go spełniało. Ale, jak widać, nie było wystarczające.
– W każdym razie, zabił się, nim zdążyłem go zabrać, a on znalazł jego zwłoki – ukrócił Ougai, niezainteresowany ckliwą opowieścią. – Został Bogiem Śmierci, poznał ciebie i pojawił się w tym miejscu. Możemy sobie tylko wyobrazić, co to za uczucie, spotkać dawnego przyjaciela po pięćdziesięciu latach, gdy ostatnie wspomnienie, jakie się o nim ma, to jego dyndające z sufitu truchło.
Okropne. To jedyne, zupełnie nieobrazujące rzeczywiste odczucie słowo, które przyszło rudowłosemu na myśl. Już rozumiał pewne zdziwienie Moriego. „Jakim cudem nadal utrzymujesz się przy zdrowych zmysłach?"
– Potem przyszedłem ja, z tym, że od razu rozpoznałem dawnego mafioza – lekarz uśmiechnął się brzydko. – Dazai-kun zaś wcale, choć wiem, że coś czuł. To... dało się dostrzec.
– Dobrze, stop – Chuuya uniósł nieznacznie otwarte dłonie. Gdy już wszystko wiedział, wcale nie czuł się z tym lepiej. Przeciwnie, jego serce było coraz cięższe, potrzebował chwili na przetrawienie informacji. Po raz pierwszy od miesięcy poczuł silną potrzebę, aby zapalić papierosa. – Nadal nie rozumiem. Nie uwierzę, że nagle zrobiło ci się kogoś szkoda – warknął do przyszłego szwagra. – Po co to wszystko? Po co tu przyszedłeś, po co...? Ciągle się wpierdalasz w życie Dazaia. Aż tak ci szkoda tego, że ci uciekł? Znajdź sobie kogoś innego, na kim możesz żerować, a nie...
– Nie rozumiesz – Ougai pokręcił głową. – Doskonale wiem, jak on przeżywa każde wspomnienie. Wiem też, co czuje, gdy czegoś nie wie, nie rozumie. Rozwiązanie ma tuż pod ręką, ale nie może po nie sięgnąć. To coś na wzór poczucia, że masz myśl na końcu języka, ale za nic w świecie nie możesz sobie przypomnieć. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo może to być męczące – wzniósł wiśniowe oczy ku sufitowi. – Dazai-kun od dłuższego czasu coś przeczuwa, wiem o tym. Dobrze go znam. Wiem też, co ty przeżywasz – zwrócił się do właściciela. – Choć nie robię tego ze względu na ciebie. Prawdę mówiąc, kompletnie mnie nie obchodzisz. Przyszedłem tu i doprowadziłem do tej sytuacji tylko dla dobra Dazai-kuna.
Nakahara patrzył na niego, marszcząc brwi. Zupełnie nie pojmował jego toku myślenia. W jaki niby sposób to wszystko miało pomóc Osamu?
– Nie rozumiem.
– Wcale mnie to nie dziwi – przedrzeźnił go demon i westchnął pod nosem. – Nie żyjesz tak długo, jak my. Nie wiesz, jaką wagę mają wspomnienia i wiedza. Zresztą, nie jest to ważne. Wiem, że on rozumie – uśmiechnął się pod nosem. – To mi w zupełności wystarcza.
„Czasem doznaję takiego uczucia... jakby impulsu. Coś mi się nagle przypomina, a ja nie mogę przestać o tym myśleć. Poza tym, że mi to dokucza, to po prostu... jestem ciekawy. Jak wiele nie pamiętam? Czy zapomniałem o czymś istotnym? O czymś złym? A może dobrym? Dlaczego muszę zapominać o dobrych rzeczach? Dlaczego w ogóle muszę zapominać?"
„To, co było, sprawiło, że jestem teraz taki, jaki jestem. Jeśli zapomnę wszystkiego... to czy wtedy się zmienię? Zacznę być kimś innym?"
Chuuya rozwodził się nad słowami swojego partnera i zestawił je sobie z obecną sytuacją i motywami Ougaia. Zastanawiał się nad nimi tak intensywnie, że nawet nie zareagował na to, iż lekarz ich opuścił i teraz był w kawiarni sam z jej właścicielem. Przez dłuższy czas wpatrywał się w podłogę bez słowa.
Może i nie pojmował do końca. Miał do tego prawo. Był tylko człowiekiem. To, co kierowało demonami, Żniwiarzami... co myśleli oni, ci Bogowie Śmierci, te wszystkie inne nadnaturalne istoty... to wykraczało poza jego rozumowanie. Nie był w ich skórze, mógł mieć inną hierarchię wartości, wrażliwość.
Wiedział jednak, co było dobre dla jego ukochanego. Wiedział, że on też miał uczucia, wiedział, co czuje, co może czuć. Mimo wszystko Dazai nie mógł po tym wszystkim zaznać niczego pozytywnego. Może i psychika Hirotsu została wystawiona na ciężką próbę, może i również cierpiał, zastanawiał się nad tym, czy nie postradał zmysłów... był jego przyjacielem, ale Dazai? Dazai był jego miłością. Nieważne, jak bardzo Chuuya mógłby czuć się w tej chwili wycieńczony i rozdarty, jak jego bardziej moralna strona nie wiedziałaby, komu udzielić wsparcia, on wiedział.
– Miałeś rację – odezwał się nagle Ryuurou, a Nakahara przeniósł spojrzenie z desek na jego twarz, jakby wyrwany z głębokiego transu. Mężczyzna przez te krótkie, acz intensywne chwile wydawał się postarzeć o dziesięć lat. – Było dobrze. Minęło tyle lat, a ja przez cały ten czas nie mogłem zmusić się do tego, by o nim zapomnieć. Gdy przyszedł tu po raz pierwszy, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Myślałem, że wzrok mi szwankuje, że umysł już nie ten, może się pomyliłem albo go sobie wyobraziłem. Ale wtedy przyszedłeś i zacząłeś z nim rozmawiać... wiedziałem, że jest prawdziwy, w końcu ty też go widziałeś i słyszałeś. A gdy ci się przedstawił, miałem pewność – uśmiechnął się delikatnie, choć ten uśmiech wprawiał jedynie w ból serca. – Nie do końca wiem dlaczego, ale czułem... czułem, że jeśli zwrócę na siebie jego uwagę, coś się stanie. W końcu, nie pamiętał mnie... ale zachowywał się tak, jak ja go pamiętałem... naprawdę nie wiem, skąd u mnie to przekonanie, ale widzę, że było słuszne. Ale, wiesz co, Chuuya-kun? – Hirotsu uniósł wzrok i spojrzał mu w oczy. – Widziałem, że jest szczęśliwy. Choć wiem, że między wami bywało różnie, widziałem jego uśmiech, szczery uśmiech i to chyba naprawdę pierwszy raz w życiu. Po prostu nie miałem serca wysuwać się na pierwszy plan. Tyle razy byłem świadkiem tego, jak był o krok od śmierci... widziałem jego determinację, by zakończyć swe cierpienia, by po prostu... wyrwać się stąd, zaznać spokoju. Mimo że umarł, zaznał go przy tobie. Zaznał spokoju po śmierci, nawet pomimo tego, kim się stał. Dobrze o tym wiem – jego uśmiech zmienił diametralnie swój charakter, ale barista wcale nie poczuł się z tym lepiej. – Dlatego było dobrze.
Nakahara niemal zadławił się powietrzem. Jak można być tak...?
– Hirotsu-san... ja... ja nie wiem, co...
– Nic nie mów – pokręcił głową. – Nie mam nikomu niczego za złe. Naprawdę dobrze się z tym czułem. Ale obaj wiemy, co Dazai-kun teraz przechodzi. Cóż, Mori-san wie. Rozumiesz, prawda? – spytał. Fioletowe tęczówki rozbłysły stanowczością, którą Chuuya momentalnie poczuł we własnym podziurawionym i wymęczonym do cna sercu. – Idź do niego. Poszukaj go, uspokój. Choć z tego, co mi wiadomo, umrzeć już nie może, obaj wiemy, że pewnie chodzi mu po głowie coś głupiego.
Nie może umrzeć. Chyba że ma przy sobie Kosę Śmierci. Ta myśl zatrwożyła niższego. Tylko nie mam pojęcia, dokąd poszedł. Gdyby miał go szukać, zmarnowałby tylko czas. Gdy Osamu chciał się ukryć, nikt nie miał nawet szans, by go odnaleźć.
Kelner zamknął oczy i westchnął ciężko. Dokąd Dazai mógł pójść? Nie znał żadnych miejsc, w których ten często bywał, nie wiedział, gdzie ten chadzał, gdy miał potrzebę pobyć samemu, pomyśleć. Zaczął gorączkowo się zastanawiać, analizować sobie całą osobę swojego ukochanego. Gdzie mogły go ponieść nogi? Teraz, po wszystkim, czego się dowiedział?
I wtedy zrozumiał.
– Nie będę go szukał, po prostu go znajdę. Hirotsu-san... muszę wiedzieć, gdzie Dazai się zabił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top