18 - Ciepło
– Co takiego?
Ponieważ też kiedyś kochałem człowieka. Dazai odszedł parę kroków i przyłożył dłoń do czoła. Jego głowa pulsowała tępym bólem, doświadczając za dużej ilości informacji, przyswajając zbyt wiele kłujących ją wiadomości. Mężczyzna odnajdywał trudność w połapaniu się w tym, co do niego mówiono; zupełnie jakby był na konferencji prasowej i kilka osób naraz zadawało mu pytania, z tym, że mówił do niego tylko Kunikida i to wcale nie w niewyraźny sposób. Osamu jednak był tak wstrząśnięty wszystkim, co usłyszał, że dopóki Chuuya się nie odezwał i nie wyrwał go z zastanawiania się, czy to rzeczywiście dzieje się naprawdę, nie był przekonany co do tego, czy faktycznie jakimś sposobem mu się to nie śni.
– Żartujesz sobie z nas teraz?
– To doprawdy ostatni temat, na który chciałbym żartować, jeśli w ogóle – odparł chłodno Doppo, zakładając ręce na piersi. – Prawdę mówiąc, jestem zły, że do tego doszło, ale czuję, że dopóki się tym z wami nie podzielę, w życiu mnie nie wypuścicie.
– Interesująca teoria – warknął Nakahara. – Zechcesz więc rozwinąć czy może będziemy tak stali i zastanawiali się, po ilu to słowach możesz sobie ewentualnie pójść?
Kunikida zmrużył oczy i przeniósł wzrok na wciąż utrzymującego zaskoczony wyraz twarzy Dazaia.
– Ależ wy do siebie pasujecie – prychnął. Ktoś już kiedyś powiedział im coś podobnego i gdy brunet przypomniał sobie, kto to taki, nie mógł nic poradzić na to, że poczuł gorycz. Wtedy jednak postawa okularnika znacznie zwiotczała, więc zamiast zatapiać się na nowo w wiśniowych oczach, postanowił skupić się na nim. – To było jeszcze zanim do nas dołączyłeś, ale, tak, byłem zakochany w ludzkiej kobiecie. Mieszkała tutaj, w Yokohamie. Miała na imię Nobuko – gdy Doppo mimowolnie uśmiechnął się na jej wspomnienie, w Dazaiu coś się przewróciło. – Minęło tyle lat... już nawet nie pamiętam, jak wyglądała jej twarz. Wiem tylko, że była piękna... wręcz nieskazitelnie piękna, jestem pewien. Czasami wydaje mi się, że mogę sobie przypomnieć, ale gdy tylko próbuję, wymyka mi się. W moich wspomnieniach jej twarz jest czarną dziurą, ale brzmienie jej głosu ze mną zostało. To najczystszy dźwięk, jaki dane było mi słyszeć... śmiało mogę rzec, że był przepełniony przesadną łagodnością.
Osamu poruszył się niespokojnie i kątem oka zauważył, że Chuuya również. Był ciekawy tej historii i niecierpliwił się, ale nie śmiał go pospieszać. Mówienie o ukochanej budziło w blondynie wspomnienia, których nie miał zamiaru w żaden sposób spłycać. Gdy go słuchał, nie mógł zmusić się do tego, by mu nie wierzyć. Kunikida musiał naprawdę kochać Nobuko, skoro samo mówienie o niej powodowało w nim tak silne uczucia, że postanowił je im ukazać nie tylko na twarzy, ale także w swoim tonie.
– Była ucieleśnieniem wszystkiego, co ceniłem w kobiecie – ciągnął Żniwiarz, wpatrując się w jakiś punkt na ziemi. – Bez wysiłku sprostała moim ideałom, wymogom, którymi się kierowałem. Jej nieskalana uroda uderzyła mnie w momencie, w którym ją poznałem, a później zrobił to jej całokształt.
– Ty... brzmisz jakbyście byli ze sobą naprawdę szczęśliwi – odezwał się Chuuya. Pozbył się całkowicie wrogości, a szafirowe tęczówki spoglądały na okularnika z przejęciem, którego nie potrafił ukryć.
– To nie do końca prawda. Tak naprawdę to nigdy z nią nie rozmawiałem – przyznał Doppo i zamrugał kilkakrotnie. W jego szarych oczach dostrzegalna była ta tak dobrze znana kochankom mgiełka zadumy, która przecież tak często występowała w oczach samego Dazaia, gdy ten zamyślał się lub rozpamiętywał przeszłość. – Znałem zasady. Po prostu obserwowałem ją z daleka, nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa. A mimo to ja wiedziałem o niej wszystko. Towarzyszyłem jej, gdy wracała do domu po całym dniu plecenia kwiatów, bukietów, które sprzedawała po taniości, by się utrzymać. Czytałem z nią książki w jej ogrodzie przy domu, słuchałem, jak śpiewa swojemu młodszemu bratu do snu, widziałem, jak zajmuje się schorowaną matką. Byłem z nią nawet wtedy, gdy ją opłakiwała oraz gdy brała ślub. Gdy łkała z bezsilności, chciałem dodawać jej otuchy, ale nie mogłem. Nie miałem takiej odwagi jak ty – spojrzał na partnera. – Teraz myślę... że będę tego żałował... – do końca życia. Osamu chyba nigdy nie czuł się tak źle z powodu, że żaden z nich nie mógł tego wypowiedzieć, a zwłaszcza Kunikida w tym momencie. – Do końca swoich dni – dokończył.
– Naprawdę nigdy nic jej nie powiedziałeś? Nigdy nie dałeś jej żadnego znaku, nic?
– Chuuya – Dazai pokręcił głową.
Nie podobało mu się też, że ten znów stał tak blisko. Mimo wszystko jeszcze miał świadomość tego, że jeden zły ruch i coś może się stać, więc zasłonił go ręką, jakby chciał go odepchnąć. Słuchał okularnika uważnie, ale też bacznie się mu przyglądał. Nie mógł sobie pozwolić na całkowite opuszczenie gardy.
– Ciekawski ten twój człowiek – blondyn poprawił szkła na nosie. Słońce standardowo zasłoniło jego oczy, ale brunet nie rozwodził się nad tym zjawiskiem. Z pewnością jego kolega nie do końca życzył sobie, by widziano je w tej chwili, zwłaszcza że jemu i tak udało się dostrzec ten jeden szczególny blask, którego nigdy w nich nie spostrzegł. – Pamiętam, co wydarzyło się przed jej śmiercią. Gdy patrzyłem, jak się starzeje, z każdym dniem jest coraz bardziej zgarbiona, jej włosy siwieją, a ona coraz częściej przewraca się w swojej udekorowanej kwiatami kuchni, w której zawsze było tyle słońca... wiedziałem, że kończy nam się czas. Nie mogłem jej podnieść, jej mąż też nie, bo zmarł przedwcześnie... ale chciałem, by wiedziała, że nigdy nie była sama. To ja miałem ją ściąć – wyznał. – Zanim jednak umarła, odważyłem się położyć przy niej kwiaty, podobne do tych, które zawsze sprzedawała. Irysy, jej ulubione, często wplątywała je sobie we włosy. Gdy je zauważyła, uśmiechnęła się i powiedziała „dziękuję". A potem... cóż, potem ją ściąłem.
Potem ją ściąłem. Po tym, jak obserwował ją całe jej życie, jak był razem z nią w ciężkich chwilach, przeżywał wszystkie razem z nią, kochał ją bezgranicznie, nawet gdy wzięła ślub i była w małżeństwie, nigdy jednak nie narażając ani siebie, ani jej swoim istnieniem, Nobuko, widząc znikąd pojawiające się kwiaty, powiedziała „dziękuję". Podziękowała dobremu duchowi, w tym przypadku samemu Bogu Śmierci, za to, że z nią był. Że dzięki niemu nie była sama. Jakimś cudem wiedziała, mimo wszystko wiedziała. Może czuła? Może Kunikida nie powiedział im wszystkiego, za co absolutnie go nie winił?
Nieważne, jak intensywnie Dazai się nad tym wszystkim rozwodził, miał wrażenie, że ktoś bije go w tors raz po raz, a ból przeszywający głowę jest coraz większy. Potem ją ściąłem. Po towarzyszeniu jej całe życie, zakończył je na dobre, po czym oglądał je od nowa. Czuł wszystko od nowa. Z pewnością mógł usłyszeć niektóre z jej myśli. Ciekawe czy poznał jej świadomość? Czy może wbrew swoim słowom zrobił coś jeszcze?
– Nie patrz tak na mnie – odezwał się w końcu Żniwiarz, gdy Osamu mógł znów zobaczyć jego oczy. Kunikida albo był lepszym aktorem niż on, albo wspomnienia wywołały w nim tak palący smutek, że nic w nich nie zobaczył. – Chciałeś, to masz. To koniec łzawej historii. Jesteś w stanie mi teraz uwierzyć? – poprawił okulary, wyraźnie zrezygnowany i niezadowolony. – Róbcie sobie co chcecie, zakazane gołąbeczki. Może przynajmniej wam się uda. Tylko przysięgam, że jak znowu zaczniesz coś odwalać, wypruję ci flaki i napcham do środka zaległe raporty – warknął już po swojemu, ale brunet nie był w stanie tak tego odebrać. – Już jestem z pracą do tyłu przez to przedstawienie.
Obandażowany mężczyzna popatrzył na swojego kochanka. Nakahara milczał, nie wiedząc, co może w tej sytuacji powiedzieć. W szafirze odgrywał się teraz istny koncert emocji, którym usilnie nie pozwalał wyjść na wierzch w żadnej postaci, szczególnie tej jednej, wyjątkowo przez niziołka nielubianej i niechcianej.
– Czyli... nie wydasz nas? – spytał brązowooki, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu i to tonem już wcale nie wściekłym albo przepełnionym niedowierzaniem.
Czuł się nieco źle z tym, że nie skomentował jego trudnej do podzielenia się opowieści, ale obawiał się, że gdyby tylko się o to pokusił, nie skończyłby mówić. Poza tym Doppo może i im ją opowiedział, ale sprawiał wrażenie, jakby nie do końca życzył sobie jakichkolwiek refleksji. Z pewnością każdą z nich by ukrócił oraz zbył.
– Jesteś głuchy czy głupi? Nie, nie wydam was. To wszystko było niepotrzebne i tylko zmarnowaliście mój czas.
– Niepotrzebne? – powtórzył z lekka zdenerwowany. Dziwił mu się, że tak szybko odzyskał zimną krew. Dazai po takim wyznaniu chyba by płakał pół dnia, a ten nie tyle, co wrócił do standardowego zachowania, co nie uronił nawet łzy po piękniej Nobuko. Żniwiarz mimowolnie zaczął się zastanawiać, ile czasu minęło, ale doszedł do wniosku, że nie miało to znaczenia. Jeśli się kogoś kochało i pielęgnowało wspomnienia o nim, uczucia, które żywiło się wobec tej osoby, nadal były żywe, niezależnie od tego, czy było się człowiekiem, czy Bogiem Śmierci. – To po co dałeś mi do zrozumienia, że wiesz? Skoro jesteś taki obeznany w temacie, powinieneś wiedzieć, że zrobię wszystko, by go chronić! – wskazał na Chuuyę, który popatrzył na niego nieco niezadowolony. W końcu nie lubił, gdy mówiono o nim i za niego kiedy był obok.
– Nie no, pan mądraliński zrobił sobie dzisiaj wakacje, czy co? – Doppo westchnął cierpiętniczo. – Żebyś się ogarnął. Cóż, może zapomniałem o tym, że jesteś chorym paranoikiem, to prawda. Żeby tak od razu o ścianę? – pokręcił głową i spojrzał po sobie. – Teraz muszę doprowadzić się do porządku i wrócić do pracy. Chyba że masz zamiar przysporzyć mi nadgodziny, w takim razie osobiście...
– Idź już. Naprawdę, idź już. Nie myśl sobie jednak, że ci odpuszczę. Będę miał na ciebie oko.
– Jasne – Kunikida przewrócił oczami i poprawił sobie kołnierz. – Ale się boję. Ciesz się, że ci nie oddałem, chociaż Bóg tylko wie, jak wielką mam na to ochotę. Ale będę miał do tego jeszcze sporo okazji.
– Z pewnością.
– Na przykład właśnie teraz, ale powód jest całkiem inny. On – wskazał na Nakaharę. – widzi nas, mimo że się nie ujawniliśmy – cholera jasna. Zupełnie o tym zapomniał. – Wiesz, chyba nawet nie chcę wiedzieć, jak do tego doszło. Powiem tylko, że nie sądziłem, że możesz być tak skrajnie nieodpowiedzialny. Stoisz tu, mierzysz w moją stronę i chełpisz się tym, że chcesz go chronić, a naraziłeś go na takie niebezpieczeństwo – te ostatnie słowa niemal wypluł. – Twojego podobno ukochanego. Jako że podzieliłem się z tobą moją historią, śmiało mogę powiedzieć, że mam nadzieję, że czujesz się z tym naprawdę paskudnie.
– Kurwa mać – warknął Chuuya, nie dając wzburzonemu Osamu nawet zareagować. Przez to obaj na niego spojrzeli. – Jak ja tego, kurwa, nienawidzę. Stoję tutaj. Przestań mówić o mnie tylko mów do mnie, bo ci pierdolnę tym cackiem – wskazał na Kosę za sobą – i już nie będzie tak miło.
Kunikida zmarszczył brwi i zlustrował go spojrzeniem od stóp do głów.
– Myśl sobie co chcesz – ubiegł go Dazai, który doskonale wiedział, co się święci. – Ale mimo że jest maleńki, ma w sobie imponujące podkłady siły jak na człowieka. Ja ci to mówię.
– Maleńki?!
– Imponujące?
– Nie jestem jebanym eksponatem muzealnym, jasne? – obruszył się ognistowłosy. – Sam się tym zraniłem, zupełnie przypadkiem i to nawet nie w pełnej formie. To nie była wina Dazaia, on nawet o tym nie wiedział... do czasu. Poza tym, aż tak martwisz się tym, co się z nami dzieje lub działo, że opóźniasz powrót do swojej tak wielbionej roboty?
Doppo mierzył go chwilę szarymi oczami. Wyraźnie było po nim widać, że z trudem powstrzymuje się od wdania się w dyskusję, gdy wreszcie potarł sobie nozdrza. I jeden, i drugi był cholerykiem, ale to blondyn wykazywał większe zdolności jeśli chodziło o wstrzymywanie się i trzymanie języka za zębami (co właściwie było dość zaskakujące).
– A, zresztą. Jesteście niereformowalni, obaj. Róbcie sobie, co chcecie. Moja własność – upomniał się, wystawiając rękę w stronę Chuuyi, który w międzyczasie znów zdążył sięgnąć po jego Kosę oraz, zdaje się, nieco ochłonąć, choć oczywiście usta miał zaciśnięte w wąską kreskę.
Nakahara spuścił wzrok na broń w milczeniu zagadkowo i nagle, wystawiając jedynie cierpliwość blondyna na próbę. Co dziwne, gdy na niego spojrzał, jego twarz była kompletnie bez wyrazu, jakby wcale przed chwilą nie wyglądał jakby miał ochotę go opluć.
– Niech będzie. Ale najpierw... Nobuko – przywołał, a Osamu aż zmarszczył czoło. Po co drąży? – Jakie było jej pełne imię?
– Po co ci to wiedzieć, człowieku? – tym razem głos okularnika był zimny jak stal.
– Poza tym, że mam na imię Chuuya, do cholery – rudzielec zmarszczył na powrót brwi. – To co ci szkodzi mi powiedzieć, skoro i tak wszystko nam odpowiedziałeś, Żniwiarzu?
Mężczyzna cmoknął z niezadowoleniem i wyrwał mu Kosę z rąk. Niebieskooki nie cofnął się jednak ani nie zraził, patrzył na niego kompletnie nieugięty, aż w końcu ten musiał mu ulec.
– Nobuko Sasaki – zdradził od niechcenia. – Jeszcze jakieś pytania?
– Właściwie jedno – przyznał brunet, a jego partner obrócił się ku niemu ze srogą miną. On jednak nie mógł się powstrzymać, musiał wiedzieć. – Dotykałeś jej kiedyś?
W swojej opowieści nie napomknął na ten temat ani słowem, ale Dazai był niemal przekonany, że do tego doszło, nawet jeśli nie w ciągu jej życia, to przynajmniej przed śmiercią. Choć brał taką możliwość pod uwagę, raczej nie sądził, by kobieta mimo wszystko aż tak czuła, że ma przy sobie pewnego rodzaju stróża akurat w tamtej chwili, że aż podziękowała. Może Żniwiarz ujawnił się jej w jej ostatnich minutach, chociażby wtedy, gdy dawał jej kwiaty? To był najbezpieczniejszy moment; nikt nie mógł go na tym nakryć ani ukarać, nikomu nic już by się nie stało – Nobuko umierała i to była ostatnia okazja do tego, by się tego podjąć, spróbować.
Był niemal pewien swojej teorii i najwidoczniej była ona zasadna, bo Kunikida popatrzył na niego szczerze zaskoczony, wyzbywając się zupełnie na tamten moment towarzyszących mu przed chwilą emocji oraz narzuconej sobie dyscypliny. Potem jednak poprawił znów okulary i wgapił się w przestrzeń.
– Tak. Była ciepła.
Ciepła.
Po tym odszedł. Oparł Kosę o ramię i zaczął iść w stronę zakrętu, by zaraz za nim zniknąć. Jego kroki jednak długo jeszcze dudniły w uszach obu kochanków, odbijając się echem po ślepym zaułku, całej okolicy i w ich wymęczonych do cna głowach.
Była ciepła.
Nie byli pewni, ile minut minęło, aż w końcu uszło z nich całe nieświadomie wstrzymywane powietrze, ale odnosili wrażenie, że cała wieczność. Obaj czuli się wycieńczeni tym, co zaszło, co usłyszeli. Urzędnik nawet nie wiedział, jak może to skomentować, co powiedzieć, ale na szczęście barista go wyręczył:
– A ty chciałeś go zabić.
– Poważnie? – spojrzał na niego z dezaprobatą. – Sam przed chwilą mu groziłeś. Poza tym, będziesz mi to teraz wyrzucać?
– Nie – Chuuya zaś na niego nie patrzył. Gapił się ciągle w miejsce, gdzie wieki temu ostatni raz widział sylwetkę drugiego Żniwiarza. – Ta odzywka to swojego rodzaju mechanizm obronny. Szczerze to mam ochotę się teraz rozryczeć jak bachor ze smutku i złości, i nie wiem, jakim cudem jeszcze tego nie zrobiłem.
– Ja też. Ale nie możemy. On tego nie zrobił, więc my też nie powinniśmy.
– Masz rację. Ale potrzebuję przytulenia. Koniecznie. Teraz.
– Ja też. Chodź tutaj.
Padli w swoje ramiona, jakby nie dotykali się przynajmniej z miesiąc. Chuuya od razu objął go w pasie i tulił się głową do jego torsu, a Osamu, chowając wcześniej zmieniony scyzoryk do kieszeni, jedną dłonią chwycił go w talii, a drugą wplątał we włosy. Schował w nich także i nos, mimo wszystko nadal będąc nieco roztrzęsionym. Pomijając oburzone oskarżenia, każde słowo Kunikidy sprawiało, że się roztapiał. To było prawie tak, jakby przedstawiał jego własne uczucia względem Nakahary. Te wszystkie słowa, wypowiadane tak łagodnie, z tak wielką dozą najczystszej miłości wręcz cisnęły mu łzy do oczu. Czuł się trochę dziwnie z tym, że padły one akurat z jego ust – tego, którego nigdy nie podejrzewałby o emocje choć zbliżone do tych ludzkich.
Życie było pełne niespodzianek, wyglądało nawet na to, że to pozagrobowe również.
– Wiesz... – zagaił nagle rudzielec. – Gdy on mówił... to prawie jakby opowiadał o... o tym, co ja...
Wyższy uśmiechnął się i pogłaskał go po włosach.
– Wiem. Odniosłem podobne wrażenie.
Kelner ścisnął go nieco mocniej.
– Mówił, że Sasaki była ciepła. Czy wszyscy Żniwiarze, którzy przecież nie czują gorąca ani zimna, czują ciepło osoby, którą kochają?
– Na to wygląda.
– Och, to jest... – umilkł speszony, nie potrafiąc odnaleźć odpowiedniego słowa. Dazai chciał zażartować, czy nie umie znaleźć niczego w swojej, jak to już niegdyś ujął, „poetyckiej głowie", ale powstrzymał się. Jego serce, choć niezmiennie wciąż martwe i zastygłe, zdawało się wręcz boleć, gdy to usłyszał i gdy nawet po fakcie wciąż odbijało się w nim echem. Chuuya dawał mu tylko więcej ciepła, tym ciepłem wspierając go w tej chwili. – A już myślałem, że jestem wyjątkowy.
– Bo jesteś.
– Wiem, żartowałem.
– Wiem. Ale jesteś. Jesteś wyjątkowy, Chuuya.
Mężczyzna oparł podbródek o jego klatkę piersiową i spojrzał na niego z dołu. To był dość rozczulający widok i podwójnie ujmujący, gdy wiedzieć, że nie lubił tego robić.
– To było tylko na rozluźnienie atmosfery. Naprawdę mam ochotę się rozpłakać, a to głupie i nie chcę.
– To nie jest głupie. Świadczy jedynie o tym, jak wrażliwy jesteś.
– Przysięgam, że to ostatnie słowo, jakie można ze mną utożsamić.
– A jednak jesteś dobry. I przejmujesz się, jak wielki, starszy brat świata.
Chuuya zmarszczył lekko brwi.
– Ty też się przejąłeś. A mówiłeś, że ci na nim nie zależy i cię nie obchodzi.
– Bo tak jest... ale jego opowieść była emocjonująca, zwłaszcza gdy dostrzegam w niej pewne podobieństwo. Już rozumiem, dlaczego powiedział, że może się utożsamić z naszą sytuacją. Słuchając go, myślałem o tobie i...
– Pierdolisz, Dazai. Dlaczego tak usilnie odsuwasz od siebie to, że po prostu zrobiło ci się kogoś tak po ludzku szkoda?
Po ludzku szkoda. Współczucie było chyba jednym z tych niewielu uczuć, których nie miał szansy zaznać. Choć rozumiał wiele, rozumiał pewne zachowania, motywy kierujące ludźmi, nigdy im nie współczuł, tak samo jak nie miał wyrzutów sumienia. Odkąd poznał Nakaharę, zaczął raczkować, rozeznawać się, doznawać. Dzięki niemu uczył się uczuć. Ta konkluzja była poruszająca, ale też i w pewnym sensie dołująca. Osamu może nie tyle, co bał się poczuć więcej, czując niewytłumaczalną obawę przed tym, co było nieznane i uciążliwe, to po prostu doznał ukłucia żałości.
– Niech ci będzie – westchnął ciężko. Nagle poczuł się bardzo zmęczony. – A, właśnie. Po co ci było jej pełne imię?
Rudzielec przygryzł delikatnie dolną wargę i odwrócił wzrok, zerkając gdzieś w bok.
– Mówił, że nie pamięta, jak ona wygląda. Dzięki temu, że wiem, jak się nazywa i że mieszkała tu, w Yokohamie, mogę ją znaleźć.
– Niby w jaki sposób?
– Poszukam w internecie, może jest gdzieś skatalogowana. Jeśli nie tam, to z pewnością jej grób tkwi na jednym z tutejszych cmentarzy, zakładając oczywiście, że nie uległ zniszczeniu podczas wojny.
– I co? Przecież nie dajemy zdjęć przy nagrobkach, nie dowiesz się, jak wyglądała. Nie wiesz nawet, kiedy umarła, a ja nie mam pojęcia, kiedy Kunikida-kun zakończył swoje życie.
– Taa, to jest ten problem. Ale pomyślałem, tak pod wpływem chwili... że może mimo wszystko uda mi się czegoś dowiedzieć.
Dazai zamrugał kilkakrotnie, ale zaraz uśmiechnął się szeroko.
– I niby ty nie jesteś dobry ani wrażliwy? Toż to przekochane!
– Och, zamknij się – na twarz Chuuyi momentalnie wpłynęły rumieńce. – Po prostu pomyślałem, że gdy ofiarujesz mu jej zdjęcie czy tam rysunek, dzięki czemu przypomni sobie jak wygląda i będzie mógł mieć ją ze sobą do końca swoich dni, umocnimy swoją pozycję i z samej wdzięczności będzie mniej skłonny do tego, by nas zdradzić i wydać.
– Jasne – ucałował go w coraz gorętsze czoło, na co ten je zmarszczył. – Oczywiście, że ci wierzę. Jakiś ty się zrobił mądry i zapobiegliwy!
– Uczę się od ciebie – fuknął. – I przestań tak gadać. Wiesz, jak głupio się czułem przez cały czas? Stałem sobie jak jednoosobowa widownia, podczas gdy wy sobie rozmawialiście. Ciągle kazałeś mi się odsuwać!
– Pewnie, że tak. To niebezpieczny gad. Mieliśmy szczęście, że dzisiaj wyjątkowo był potulny. Ale zobacz, zrobił się taki dopiero wtedy, gdy ty przyszedłeś. Można powiedzieć, że najprawdopodobniej uratowałeś mi życie!
– A w ryja chcesz?
– A ustami?
– Nie.
– To nie chcę.
Chuuya westchnął ciężko i pokręcił głową.
– Nie mam już na ciebie siły. Może wrócimy już do domu? Zimno tu w pizdu i jestem zmęczony.
Dazai przytaknął mu i złożył na jego głowie jeszcze jeden pocałunek. Po tym wszystkim czuł jeszcze silniejszą potrzebę dotykania go, ale postanowił zostawić to na moment, gdy już będą w jego sypialni. Stanie w nieprzyjemnym dla niziołka mrozie nie odznaczało się zbyt dobrymi warunkami na długie okazywanie sobie czułości.
Gdy wreszcie go puścił, Nakahara odsunął się od niego i pochuchał sobie w dłonie, co dało mu do zrozumienia, iż w istocie musiało być naprawdę zimno. Wtedy o czymś sobie przypomniał.
– Weź – podał mu wygrzebane z kieszeni płaszcza rękawiczki, a ten popatrzył na nie, marszcząc czoło.
– Czy to są...
– Tak. To te, które dałeś mi, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz.
Chuuya uniósł na niego duże oczy.
– Nadal je masz?
– Oczywiście – brunet był zdziwiony jego zdziwieniem. – Nigdy się ich nie pozbyłem ani nie zgubiłem. Dbałem o nie jak o najcenniejszy skarb. Nadal dbam, więc liczę na zwrot.
– Ach, pamiętam. Na początku ciągle je nosiłeś, ale potem już nie.
– Już ich nie potrzebowałem. Zastąpiła mi je twoja dłoń.
Rudzielec oblał się rumieńcem i zabrał mu rękawiczki agresywnym ruchem, odwracając się. Urzędnik zaśmiał się cicho, gdy ten założył je na dłonie i pociągnął go za jego własną na ulicę, wciąż energicznie. To takie rozczulające.
Kiedy dotarli do mieszkania, niebo było niezwykle ponure, zszarzałe. Gdy przebrali się w luźniejsze ubrania, a gospodarz coś zjadł i wreszcie położyli się na łóżku, było już całkiem ciemno. Połowa listopada oznaczała wcześniejsze zachody słońca, toteż to nie było nic dziwnego. Dazai lubił tą ciemność. Wtedy, gdy leżeli w sypialni, za jedyne źródło światła mając tylko lampkę na biurku oraz jeszcze jedną na wiszącej nad łóżkiem szafeczce, w pomieszczeniu panowała atmosfera błogości, spokoju oraz intymności, tak przecież przez nich uwielbianej. Nie omieszkali oczywiście z niej skorzystać, całując się już od dłuższego czasu, nie mając tego wieczora siły ani też specjalnie ochoty na nic większego, ale potrzebując nacieszyć się sobą po tym długim, obfitym w dołujące wydarzenia oraz historie dniu.
– Chuuya... – odezwał się szeptem Dazai w pewnej chwili, między jednym pocałunkiem a drugim.
– Co?
– Nic... chciałem wypowiedzieć twoje imię. Chuuya.
– Przestań, to krępujące.
– Wypowiadanie twojego imienia jest bardziej krępujące niż to, że od dziesięciu minut masujesz mi brzuch ręką? Nie – złapał ją, gdy niebieskooki ją cofnął i wsunął znów pod koszulę. – To bardzo przyjemne, nie przestawaj. Nie sądziłem, że taki gest może być aż tak miły.
– Niech ci będzie... Osamu.
– Och. Teraz to mi dopiero miło – złapał go z uśmiechem i przesunął tak, że Nakahara teraz wisiał twarzą nad jego brzuchem. – Możesz pocałować.
– Nie ma mowy, na to nie zasługujesz. Nazwałeś mnie maleńkim przy tym zdechlaku.
– Oj, no weź...
– W życiu. Poczułem się upokorzony i nie dostałeś pięścią w tą chudą zapadlinę tylko dlatego, że działo się coś ważniejszego.
– Mam nadzieję, że nie zamierzasz teraz tego zrobić. Nie...! – niemal pisnął, gdy zobaczył, że mężczyzna się podnosi i podwija rękawy, ale zaraz potem parsknął krótkim śmiechem. – Nie psuj mi tu atmosfery, było tak... miło.
– Nadużywasz tego słowa.
– Bo to jest miłe. Wszystko jest miłe. Ty, twój dotyk, twój zapach, twoje ciepło. Ty. A jednak... – przesunął palcami po ramieniu Chuuyi, który opierał rękę tuż obok jego własnej. – Mam wrażenie, że ciągle odbiegasz gdzieś myślami. Nie lubię, gdy nie skupiasz się wyłącznie na mnie w takich chwilach.
Gospodarz spuścił nieznacznie głowę i po chwili opadł na poduszkę zaraz obok niego z przeciągłym westchnieniem. Przymknął zmęczony szafir nieco ciężkimi powiekami i zamilkł na moment. Dazai jednak czekał, układając się na boku i wpatrując się w zagadkową ekspresję ukochanego.
– Ciągle o nim myślisz? Powinienem się już czuć zazdrosny?
– Nie tylko o nim... myślę o wszystkim i to w dodatku chronologicznie.
– Chronologicznie?
– Wypadek – uchylił powieki. – Huk był tak potężny, że miałem wrażenie, że w pewnej chwili niebo spadnie mi na głowę. Nie poszedłem tam – uprzedził, kątem oka wyhaczając niespokojny ruch. – Chyba nie mogłem. Mam dość oglądania śmierci – zamknął znów oczy. – Nie żebym się jakoś specjalnie przejął, ale wprawiło mnie to w dyskomfort... potem ta historia... trzyma mnie do teraz – Dazai począł gładzić go palcami po torsie w odpowiedzi, a ten westchnął na to cicho. Po paru chwilach odwrócił do niego głowę i popatrzył na niego poważnie. – Nie sądzę, by puściło, póki nie odnajdę tej Sasaki. To jakbyś chciał zamknąć drzwi, ale za cholerę nie mógł znaleźć klucza, a dopóki tego nie zrobisz, nie poczujesz się bezpiecznie. Jakbyś zakończył sprawę i poszedł tam, gdzie masz pójść. Dalej. Łapiesz?
– Łapię, poeto. A jeśli jej nie znajdziesz?
– Wtedy będzie musiała mi wystarczyć świadomość, że próbowałem.
– Zróbmy to więc. Odszukajmy ją.
Chuuya kiwnął głową i przetarł twarz dłońmi w geście zmęczenia, by wstać po laptopa i wrócić z nim na łóżko. Osamu nie spuszczał z niego wzroku, z którego nie mógł wypędzić pewnego zmartwienia. Ostatnio działo się zbyt wiele, to źle wpływało na Nakaharę. Mimo że zarzekał się, że jest silny i nietypowe niebezpieczeństwa były częścią jego życia, nie mógł przewidzieć tego, że okażą się one aż tak nieszablonowe i uderzające, a przy tym niewymownie męczące. Mężczyźnie należał się po tym wszystkim solidny odpoczynek, ale tylko Bóg raczył wiedzieć, co los miał zamiar im jeszcze zgotować. Brunet miał jedynie nadzieję, że na razie da sobie na wstrzymanie.
– Od czego zaczniemy?
Niebieskooki potarł ślepia, jakby chciał się przez to skupić i zamrugał kilkakrotnie, nagle nimi przewracając, zirytowany.
– Najpierw podaj mi okulary, zapomniałem wziąć.
Dazai przekrzywił głowę jak pies.
– Nosisz okulary?
– Aha. Zniszczyłem sobie wzrok pisaniem po nocach bez dobrego światła. Zakładam je tylko do tego, do komputera lub gdy mam zmęczone oczy. Dzisiaj mamy combo, więc rusz tyłek.
Żniwiarz podniósł się lekko zaskoczony i ruszył do biurka po szkła, dopiero zauważając ten element. Gdy mu je podawał, w świetle ekranu spostrzegł, że ich oprawki są czerwone i uśmiechnął się. Chuuya w swych brylach wyglądał inaczej, choć nadzwyczaj zjawiskowo. Brązowe oczęta nie mogły się od niego oderwać, gdy ten błądził wzrokiem po coraz to wymyślniejszych stronach, które odbijały mu się w szkiełkach. Zwykle bardzo zainteresowany technologią Osamu nie poświęcał jej teraz najmniejszej uwagi – siedział obok kelnera i patrzył na niego jak na obrazek, nieustannie szeroko uśmiechnięty.
– Czy możesz... – Nakahara westchnął. – Rozpraszasz mnie. Skup się.
– Sam się skup.
– Nie mogę, bo się na mnie gapisz.
– Zawsze się gapię.
Chuuya wzniósł oczy ku górze.
– Dazai, proszę cię – wymamrotał. Słowo „proszę" tak rzadko padało z jego ust, że sam ten fakt kazał urzędnikowi wziąć tą wypowiedź na poważnie, choć była ona przesiąknięta zmęczeniem i irytacją. – Jestem o krok od zaśnięcia, a chcę to zrobić dzisiaj. Chociaż spróbować. Możesz mi to łaskawie umożliwić?
– Och, Boże – urzędnik oparł się o ścianę. – Wybacz, że jesteś taki wrażliwy, a ja nie mogę się na ciebie napatrzeć. To już się nie powtórzy, siedzący po nocach, nieodpowiedzialny, niespełniony artystycznie informatyku – zerknął na mniejsze dłonie, które zamykały się i otwierały raz po raz nad klawiaturą, jakby ich właściciel odnajdywał trudności w niepodjęciu się rękoczynów. Dazai na wszelki wypadek wczepił się w jego ramię jak nietoperz w gałąź i popatrzył wreszcie na ekran. – To... co właściwie robisz?
– Bawię się w detektywa. Wpisanie w wyszukiwarkę „Nobuko Sasaki, Yokohama" gówno daje, czyli jeden, najprostszy sposób mogę wyrzucić do śmieci.
– Ile ich masz?
– Kilka. Szczerze uważam, że są równie beznadziejne, bo w końcu... jeśli Kunikida umarł wcześniej niż ty, a ty nie masz pojęcia o niczym, na przykład o tym, czym jest ten nieszczęsny rap... to mi daje jakieś... – zamyślił się i sprawdził informacje na temat tego gatunku muzycznego. – Z pięćdziesiąt samych twoich lat do tyłu... Jezu, czego ja się podjąłem – jęknął i potargał włosy. – Jak nic tego nie znajdę, nie ma chuja.
Dazai zamyślił się na moment.
– Mówił, że mieszkała w Yokohamie.
– No.
– Czy w tym...
– Internecie.
– Mhm, w internecie możesz sprawdzić, kiedy to miasto powstało? Zawęziłbyś sobie czasowy krąg poszukiwań.
Chuuya zerknął na niego ukradkiem, marudząc coś pod nosem. Pewnie zezłościł się, że sam na to nie wpadł, ale nikt go za to nie winił. Zmęczenie było po nim widać aż nadto, a już szczególnie wtedy, gdy po chwili uderzania w literki i zapalonego czytania nagle zdjął zagadkowo bezprzewodowy komputer z kolan i ściągnął okulary, pocierając sobie nozdrza.
– Mam do przestudiowania wszystkich zmarłych ludzi w Yokohamie o nazwisku Sasaki. Wiesz, na przestrzeni ilu lat?
– No ilu?
– Stu sześćdziesięciu. Pierdolę to – jęknął i odłożył szkła na laptopa. Nagle jednak uniósł wzrok i wgapił się w okno, zmieniając zdanie. – Nie, nie pierdolę. Jestem zdeterminowany, ale zmęczony. Chyba muszę się napić.
– To nie jest dobry pomysł, jutro idziesz do pracy z samego rana.
– Ot, nieludzki system – Nakahara pokręcił głową z dezaprobatą, jakby miał ochotę skarcić wszystkie instytucje, jakie tylko istnieją, za to, że jest zmuszony wstać następnego dnia, by zarobić pieniądze. – Jeśli dalej nic tu nie znajdę, będę musiał przejść się po, zdaje się, czterech cmentarzach. Całych. Nie wiem, czy pozwolą mi zajrzeć do swoich rejestrów. Jak nie, to chyba dokonam włamu. Kiedy ja mam to zrobić, gdy pracuję niemal codziennie od rana do nocy?
– Weź sobie wolne?
– To nie jest coś, co można załatwić w jeden dzień. Jestem załamany – jęknął teatralnie, a potem rzucił jeszcze swoje ciało, tak, że jego głowa wylądowała na kolanach Dazaia, który westchnął cicho i z automatu zaczął przeczesywać jego rude kosmyki. Nie potrafił się temu oprzeć.
– Wiesz, że bym ci pomógł, ale nie mogę... gdyby Kunikida-kun dowiedział się, co robimy, na pewno by mnie skopał, a wcześniej jeszcze skrzyczał tak, że uszy by mi pękły. Choć o nas wie, jestem pewien, że będzie mnie pilnował, bym mu nie zwiewał, szczególnie teraz. Z zazdrości pewnie. Nie da rady.
Chuuya rzucił mu zawiedzione spojrzenie spod przymkniętych powiek.
– Taki z ciebie magik, a nie możesz skoczyć sobie z jednego dachu na drugi i pozałatwiać mi te rejestry?
– Jeśli potrzebujesz magika tego typu, dzwoń do szwagra.
Rudzielec zmarszczył brwi i uderzył go pięścią w brzuch. Zrobił to stosunkowo lekko, ale Dazai i tak nie powstrzymał zduszonego jęku.
– No proszę, a myślałem, że zdechlaki mogą wszystko.
– Nawet nie masz pojęcia, jak wiele ograniczeń jest na nas nałożonych – brunet pomasował się po brzuchu i zerknął karcąco na niebieskookiego, który nadal wylegiwał mu się na nogach, kompletnie nieprzejęty swoim uczynkiem.
– Z tego, co wiem, tobie żadne nie przeszkadza.
– To co innego... Przyznaj po prostu, że to był głupi pomysł i daj sobie z tym spokój. Wątpię, aby Kunikida-kun zapałał do nas jakąś większą sympatią przez coś takiego.
– Wątpiłeś też, aby miał dobre intencje. Pomyliłeś się.
– Nieprawda.
– Pomyliłeś się – powtórzył Chuuya i otworzył oczy, patrząc nań z dołu dziwnie zadowolony. – Przyznaj.
Brunet zmarszczył brwi i odwrócił od niego wzrok, wgapiając się znów w laptopa. Istotnie, Doppo miał dobre intencje. I to w tym wszystkim było najbardziej podejrzane. Żniwiarz nie mógł wyrzucić tego z głowy – najpierw pojawiający się w ich okolicy Mori informuje ich, że nie ma zamiaru uprzykrzyć im życia, tylko zwyczajnie „przywitał się" na swój niehumanitarny sposób i zamierza bawić się dalej w ludzkiego narzeczonego, a teraz nagle Kunikida także okazuje się dobrym duszkiem? To wszystko było tak absurdalne i nietypowe, że powodowało duszące uczucie w klatce piersiowej nieżyjącego. Dlaczego nagle wszyscy, których podejrzewał o nieprzychylne im zapędy, okazywali się machnąć na ich występek ręką? Szczęście za bardzo im sprzyjało. Osamu po prostu czuł, że to nie było na miejscu; za dobrze im się powodziło jak na „zakazanych kochanków".
– Na pewno nie możesz już nic wyszukać?
– Pomyliłeś się.
– Chuuya... chciałeś to dzisiaj skończyć.
– No – kelner wyszczerzył zęby. Fakt, że jego nad wyraz błyskotliwy kochanek, który zwykle był nieomylny i nie do przegadania, popełnił błąd w ocenie, widocznie sprawiał mu naprawdę wielką radość.
– Jesteś okropny – prychnął i przydusił mu zabraną poduszkę do twarzy.
Nakahara chwilę z nim walczył i mimo że Żniwiarz wcześniej pochwalił go za dzierżenie imponującej jak na człowieka siły, teraz się nią nie wykazywał. Był padnięty, a i jego przygruchany sobie nadnaturalny byt jak raz skorzystał ze swojej podrasowanej, by ten już przestał wytykać mu potknięcie. Mężczyzna nie przepadał za tym – rzadko się mylił, a takie porażki dość mocno godziły w jego honor.
Zabrał poduszkę, gdy rudzielec przestał się wierzgać i oparł się znów o ścianę z cichym westchnieniem, licząc na to, że barista już się nie odezwie na ten temat ani słowem. Oceniając wyraz jego twarzy i to, jak się w niego wpatrywał, miał co do tego pewne wątpliwości, więc przeniósł wzrok na okno, dając mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowany dalszą rozmową.
Kosa oparta o ścianę zaraz obok zaglądających do środka gwiazd połyskiwała w ich świetle. Wiszący nad budynkami księżyc też dodawał coś od siebie, sprawiając, że to mordercze narzędzie wyglądało nadzwyczaj urzekająco, aż kusząc, by podejść bliżej i go dotknąć. W takim otoczeniu aż chwaliło się swoją nadnaturalnością – każdy, nawet największy laik bez żadnego problemu mógł stwierdzić, iż nie pochodzi ono z tego świata i posiada jakieś wydumane właściwości, niemożliwe do pojęcia przez zwykłego człowieka.
– Ej – odezwał się znów ten niby to zwykły człowiek, który podążył za brązowym spojrzeniem. – Chyba coś wymyśliłem.
– W sprawie?
– Sasaki, no. Weź się obudź.
– To ty tutaj zasypiasz.
– A ty obrażasz się za to, że nie jesteś taki inteligentny, jak ci się wydawało. I to na kogo? Na mnie? Za to, że ty jesteś głupi, obrażasz się na mnie?
Dazai przymknął oczy i policzył do dziesięciu.
– Lepiej przedstaw swój pomysł, dopóki jeszcze możesz mówić.
– Oho, powiało grozą. W każdym razie – Chuuya podniósł się i wstał z łóżka, by podejść do Kosy i wziąć ją w ręce. – To może być użyteczne.
– Odłóż to.
– Wyluzuj, przecież nie chwytam za ostrze – zirytował się i postawił ją na ziemi, wyglądając teraz jak człowiek z flagą swojego państwa na obcej planecie, również i przez to, że dodatkowo wsparł wolną rękę o biodro. – Słuchaj. Pamiętasz, jak mówiłeś mi, że jakbym zranił się tym jakoś bardziej to widziałbym wspomnienia ludzi, których ściąłeś i dostałbym pierdolca i tak dalej?
– Trudno zapomnieć – mruknął Dazai i usiadł nieco bardziej niedbale. Nagle jednak doznał olśnienia i popatrzył na niego wzburzony. – Chyba nie zamierzasz...
– Nie, Chryste. Nie zamierzam popadać w obłęd dla jakiegoś durnego zdechlaka. Ale tak sobie pomyślałem... czy u was to nie działa podobnie? – niebieskooki przeniósł wzrok na narzędzie, wpatrując się w nie jak zaczarowany. – W sensie... gość mówił, że gdy ścinacie ludzi, widzicie ich życie. Wspomnienia. Wszystko. Skoro ja mógłbym to widzieć, to znaczy, że to jest jakoś magicznie po waszemu ulokowane w tym czymś – wskazał na Kosę, zbliżając palec do ostrza znacznie bardziej, niżby Dazai sobie tego życzył. – Czy to nie jest tak, że jakbyś ty zranił się jego cackiem to mógłbyś odszukać Sasaki we wspomnieniach ludzi, których on załatwił na amen? No, skoro ją ściął, powinna tam być, co nie? Mógłbyś wtedy zobaczyć jej twarz, jak wygląda.
Żniwiarz otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Początkowo chciał zrugać ukochanego za nieodpowiedzialne chwytanie rzeczy, które nie należą do niego i za idiotyczny pomysł, ale w trakcie przygotowywania się do monologu uświadomił sobie, że to właściwie nie było takie głupie, a nawet bardzo zasadne. Co prawda, nigdy nie słyszał o tym, by Kosa rzeczywiście miała takie właściwości, jeśli chodziło o Żniwiarzy, ale im dłużej myślał nad jego słowami, tym bardziej to wszystko miało sens.
– To jest... genialne.
– Serio? – Chuuya aż obrósł w piórka, uśmiechając się szeroko, ale potem zrobił usilnie lekceważącą minę i prychnął wyniośle. – To znaczy, oczywiście, że jest. W końcu ja to wymyśliłem. I dlaczego powiedziałeś to w taki sposób, jakbyś nie spodziewał się, że coś tak błyskotliwego może wyjść z moich ust? – jego radość nieco zmalała, gdy obandażowany się zaśmiał, ale za sprawą boskiej interwencji udało mu się powstrzymać przed obfitym w epitety komentarzem. – Pozostaje tylko kwestia przeniesienia jej twarzy na papier. Niestety, pisanie wierszy to moja jedyna artystyczna zdolność.
– Cóż za szczęście, że jestem blisko zaprzyjaźniony z ołówkiem.
– Poważnie? – Nakahara popatrzył na niego zaskoczony i ku uciesze partnera odstawił wreszcie Kosę na swoje miejsce. – No tak, jak mógłbyś czegoś nie umieć... chociaż raz się pomyliłeś.
– Zamknij się już – zgromił go spojrzeniem. Potem oparł policzki o dłonie i wgapił się w jakiś punkt na ścianie. – Z tym, że nie jestem pewien, czy to faktycznie tak działa. Ale mogę spróbować, czemu nie. Jak się uda, oddam urodę Sasaki najwierniej jak tylko potrafię i dam temu parszywcowi. Czy wtedy poczujesz się spełniony?
– Jak najbardziej – gospodarz wrócił na materac, a raczej na kolana urzędnika, na które się wpakował, opierając mu ręce o ramiona. – A... nic ci się nie stanie, jeśli się tym skaleczysz?
– Zostanie rana. Jak już ci mówiłem, Kosa Śmierci to jedyne, co może zranić i zabić Żniwiarza – odrzekł i, widząc pewne nieprzekonanie na twarzy drugiego mężczyzny, ujął jego dłoń, tą, na której miał bliznę po scyzoryku. Pomimo upływu czasu ona nadal zdawała się nie być do końca zabliźniona; choć nie kłuła już w oczy krwistą czerwienią, była zaróżowiona i znacznie odznaczała się na bladej ręce. To znamię zostanie Chuuyi już na zawsze. Nadnaturalne byty zawsze pozostawiały po sobie odczuwalne, nieusuwalne piętno. – Nie bój się. Nic mi się nie stanie, przecież wiesz. To nie jest nic wielkiego, a ja chcę w końcu zamknąć temat Kunikidy-kuna i rzucić go w kąt, byśmy mogli cieszyć się sobą w pełni – ucałował rankę i objął go w talii, uśmiechając się pokrzepiająco.
Chuuya kiwnął głową i oparł swoje czoło o jego. Przymknął oczy i westchnął przeciągle. Radość z powodu swojego „genialnego" pomysłu szybko z niego uleciała, znów polewając go nieznośnymi falami zmęczenia. Jego ciało nieco zwiotczało na kolanach urzędnika, który z troską przeniósł otwartą dłoń na jego plecy i zsunął go ze swoich nóg, układając na pościeli niezwykle delikatnie, jakby ten był łatwo psującą się porcelanową laleczką, a materac puchowymi chmurkami, które mogły rozwiać się pod wpływem gwałtowniejszego ruchu. Rude kosmyki rozsypały się po szarej kołdrze, a kurtyna rzęs rzucała cień na blade policzki, czyniąc gospodarza tylko bardziej zachwycającym.
Szafir zerknął na urzędnika spod przymrużonych powiek, gdy ten usiadł znów obok po odłożeniu komputera i okularów na biurko. Dazai uśmiechnął się do tego pięknego człowieka, który wcale nie był zwykły, a swoją niezwykłością przyciągał takie twory jak on. Pomyślał, że to, iż się spotkali, poznali, było po prostu ich przeznaczeniem. Zwykł nie wierzyć w to ograniczające pojęcie, ale kiedy tylko rozmyślał o nich, o uczuciu, które do siebie żywią, nie mógł odnieść innego wrażenia. Osamu nigdy jeszcze nie czuł niczego tak intensywnie i szczerze, gdzie jako wrak człowieka w wielu tego słowa znaczeniach szczerość oraz intensywność jakichkolwiek odczuć były ostatnim, czym mógł pochwalić się, że zna czy pamięta. Gdy jednak tego doświadczył, nie mógł oprzeć się temu może głupiutkiemu przeświadczeniu, że może jednak ktoś na górze pomyślał o nim i postanowił zesłać na niego trochę światła w tej tonącej w nieustającym mroku, przygnębiającej egzystencji.
Tak. To, że spotkał Chuuyę i go pokochał, że ten pokochał jego, z pewnością było mu przeznaczone. Myśląc o tym, doszedł do wniosku, że jeśli było to prawdą, całe to cierpienie faktycznie mogło mieć sens.
– Ty też kiedyś zapomnisz mojej twarzy? – spytał nagle Nakahara sennym tonem, standardowo wyrywając go z zamyślenia.
Dazai popatrzył na niego znów przytomnym wzrokiem, ten jednak wciąż miał tą zmęczoną ekspresję. Choć jego pytanie było dołujące, brunet nie doszukał się w niej niczego specjalnie negatywnego. Barista po prostu na niego patrzył, walcząc z ciężkimi powiekami.
– Nie. Nigdy jej nie zapomnę.
– Myślę, że Kunikida też tak sobie mówił, gdy Sasaki umarła. Teraz jest tylko czarną dziurą.
– Nie zapomnę jej – powtórzył twardo i położył się przy ukochanym, patrząc mu głęboko w oczy. Po chwili powędrował dłonią do jego policzka, który zaczął gładzić. – Jak mógłbym... jak mógłbym zapomnieć coś tak pięknego? – wyszeptał, wodząc palcami po jego nosie, skroniach, czole, wszędzie. – Ten zgrabny nosek, te oczy, w których nieustannie trwa szafirowy sztorm... te mięciusie policzki, śliczny uśmiech... uchodzące spomiędzy słodko wąskich warg głupie pytania – uśmiechnął się nieznacznie. – To prawda, Żniwiarze mają tendencję do zapominania. Kiedy ciągniesz ten żywot tak długo, niektóre rzeczy po prostu ci umykają. Jeśli jednak pielęgnujesz wspomnienia, nadal będą one w tobie trwały. Myślę, że Kunikida-kun chciał zapomnieć.
– Przecież opowiadał wszystko z takimi szczegółami...
– Właśnie. Mimo wszystko pamiętał jej ulubione kwiaty, to, ile słońca było w jej kuchni, jak wyglądała, czym była udekorowana... a jej twarz usunął z pamięci. To chyba mówi samo za siebie, nie uważasz? – przymknął powieki. – Usilnie odtrącał od siebie obraz ukochanej, ale wspomnienia były dla niego ważne. Nie dziwi mnie to, patrząc na to, jaki jest. Próbował się odciąć od czegoś, co zatruwało mu codzienność, ale nie potrafił się tego do końca pozbyć. Po prostu nie mógł się na to zdobyć.
– Zatruwało codzienność? – powtórzył sceptycznie Chuuya, ale zaraz potem obdarzył go ekspresją pełną zrozumienia. – Może masz rację... musiał być załamany, gdy umarła.
Dazai zacisnął usta w wąską kreskę. Nie znosił takich tematów. Zawsze usilnie odsuwał od siebie myśl, że Nakahara kiedyś umrze. Wiedział, że to było nieuniknione, ale rozważania tego typu powodowały zagadkowy ból w zastygłej klatce piersiowej. Nie wyobrażał sobie go stracić i z jednej strony wcale nie dziwił się Kunikidzie, że ten chciał się odciąć, ale z drugiej...
– Ja nigdy cię nie odtrącę – powiedział, uchylając powieki i błądząc wzrokiem gdzieś po szyi ukochanego. – Nigdy się do tego nie zmuszę. Nie potrafiłbym. Ty... jesteś dla mnie tak... tak cenny... nie wyobrażam sobie o tobie zapomnieć. Będę myślał o tobie do końca moich dni... który, podejrzewam, że nastąpi szybko po tym jak... – zamknął znów usta. Te słowa nie mogły przejść mu przez gardło. Był pewien, że gdyby tylko tak się stało, zaniósłby się histerycznym płaczem.
Niższy chyba zauważył wzbierający się w nim smutek, bo przysunął się do niego i przytulił do siebie, opierając podbródek o jego głowę w geście pełnym kojącej delikatności.
– Wybacz... wiem. Wierzę ci. Po prostu chciałem o to zapytać – Osamu pokiwał głową na znak, że rozumie. – Idziesz sobie dzisiaj ode mnie?
– Nie. Nie mam dzisiaj w nocy żadnych osądów.
– Hm... to dobrze – Chuuya powiedział to ze słyszalnym w głosie zadowoleniem. – W końcu pierwsza noc od dawna, którą całą spędzisz ze mną. Lubię spać, wiedząc, że jesteś obok. Jakoś lepiej jest wtedy.
– Cóż za rozczarowanie. Sądziłem, że skoro będę ci towarzyszył do rana, nie będziesz z tej okazji spał.
– Bez przesady. Jak sam zauważyłeś, wstaję do pracy. Ciebie mam na wieczność, pieniądze kiedyś się skończą.
Dazai parsknął cicho i przycisnął czoło mocniej do jego torsu, obejmując go w talii znacznie szczelniej. Ciebie mam na wieczność. Szkoda tylko, że miała ona swój palący limit. Osamu jednak poprzysiągł sobie, że, nawet jeśli czekała go nieskończona udręka, będzie kochał Nakaharę do samego końca i, jeśli istniało coś po śmierci, Chuuya z pewnością wykaże się tym samym, więc w gruncie rzeczy dosłownie mieli się na całą wieczność.
Ich małą, szczęśliwą wieczność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top