16 - Chwila szaleństwa

Po spotkaniu z Morim Dazai długo był nie w sosie. Chodził jak struty, niewiele się odzywał, co w jego przypadku znacznie odbiegało od normy. Nie miał nawet ochoty na seks, co zwykle wykazywał nagminnie. Chuuya podwójnie bił się w pierś za to, że Osamu został wystawiony na widocznie tak ogromny cios, a i też dlatego, że z powodu ochładzającego się klimatu miał coraz więcej pracy i ledwo znajdował czas, by w trakcie niej z nim porozmawiać. Od tamtej pory nawet po przepracowanych godzinach widywali się nieco rzadziej – Dazai również tłumaczył to nawałem obowiązków. Odkąd na zewnątrz było coraz zimniej, warunki do życia były coraz gorsze. Bóg wiedział, w tym przypadku sam Dazai, ile biedoty zamarzało w porcie. Nakaharze również było coraz zimniej i nie był to rodzaj chłodu, który lubił.

Gdy któryś raz z kolei wrócił po pracy do domu i nie zastał w nim wylegującego się na materacu Żniwiarza, postanowił wreszcie coś z tym zrobić. Jego sporadyczne nieobecności pozostawiały po sobie wrażenie, jakoby było z nimi związane coś jeszcze i to nie dawało gospodarzowi spokoju.

Wyjął telefon z kieszeni i, nie chcąc narażać nadnaturalnego urzędnika na podejrzenia, napisał do niego SMS-a z zapytaniem, czy zamierza się dziś u niego pojawić. Gdy został zapewniony, że zostanie uraczony jego obecnością wieczorem, przeszedł do działania.

Przez moment przeszło mu przez myśl, by zrobić jakąś „romantyczną" kolację, ale skoro Dazai po chwili jedzenia tracił smak, nie widział w tym za bardzo sensu. Byłby to, rzecz jasna, miły gest, ale wątpił, by Osamu był po tym bardziej wylewny, a właśnie na tym mu zależało. Z pewnością wciąż gapiłby się na niego podejrzliwie, aż w końcu Chuuya rzuciłby w niego za te powątpiewające spojrzenia talerzem. Całe szczęście, że wiedział, co takiego powodowało u obandażowanego rozwiązanie się języka i dzięki tej wiedzy pod wieczór na stoliku w salonie stały przygotowane butelki drogiego jak na jego kieszeń alkoholu oraz dość pojemne szklanki.

Te podchody wydawały mu się śmieszne, ale znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że zwykłe zadanie pytania nie zapewni mu satysfakcjonującej odpowiedzi.

Tak jak zostało mu obiecane, pukanie do drzwi usłyszał, gdy księżyc był już wysoko na niebie. Było grubo po pierwszej, gdy Dazai w końcu pojawił się w jego progu i, ku zadowoleniu Nakahary, wyglądał na porządnie zmęczonego. Dzięki temu będzie mu łatwiej go upić, jak zakładał jego szatański plan.

– Co się stało, że postanowiłeś wejść drzwiami, a nie wtarabanić mi się przez okno? – rzucił na powitanie i poszedł do salonu, nie czekając na niego, niby to niezobowiązująco. Zdążył już wypić szklankę czy dwie, znudzony wgapianiem się w zegarek. Sądził, że mu to pomoże i ukróci czas oczekiwania.

Osamu, pozbywszy się odzienia wierzchniego, podążył za nim.

– Nie chciałem robić rabanu. Byłem pewien, że będziesz spał.

– Bez sensu. I tak musiałbym wstać, żeby ci otworzyć.

– Myślisz, że nie potrafię poradzić sobie z twoim zamkiem?

– Bandyta – Chuuya wystawił mu język. – Czekałem na ciebie. Ale nie martw się, nie byłem samotny. Jack Daniel's dotrzymywał mi towarzystwa.

Brunet zerknął w stronę stolika. Był zdecydowanie mniej uporządkowany niż parę godzin temu. Obserwując prawie do połowy opróżnioną butelkę whisky i jawiące się gdzieniegdzie plamy rozlanego trunku, marszczył nieco brwi. Według Chuuyi wyglądało to zabawnie, więc zarechotał na ten widok. Sam stał za blatem oddzielającym część kuchenną od salonu i opierał się o niego łokciami, przytrzymując twarz już powoli całkowicie wiotczejącymi rękoma.

– Czy to aluzja?

– Nie, żarcik.

– Zamierzasz mnie upić?

– A co, nadal mam siedzieć z Jacusiem sam? – wyrzucił ręce w górę i podszedł do niego. – Pamiętam, jak obiecałeś mi, że przyjdziesz z najdroższą flachą, jaką znajdziesz w okolicy. Krzywoprzysięzca – skrzywił się i dźgnął go palcem wskazującym w klatkę piersiową. – Zrobiłem to za ciebie.

Dazai wydał z siebie długi pomruk zastanowienia.

– Nie jestem pewien, czy użyłeś tego słowa poprawnie.

– Co za różnica? Sztywniak – burknął i przysiadł na oparciu kanapy, a właściwie to się o nią potknął, więc był do tego zmuszony. Chwycił kolejną szklankę i opróżnił ją jednym haustem, krzywiąc się śmiesznie. – Wiem, że jesteś martwy, ale mógłbyś się trochę ożywić.

Urzędnik chwycił naczynie, nim zdążyło roztrzaskać się na podłodze i przytrzymał chwiejącego się Nakaharę za ramiona.

– Hamuj, motocyklisto. Twój bak jest już pełny.

Chuuya wydął usta i sztyletował go spojrzeniem z dołu, niezadowolony. Przyszedł tu, nie uśmiechnął się ani razu, nie rzucił na niego, nie pocałował. Przyszedł i tylko się czepiał.

– Denerwujesz mnie – chwycił go za krawat od koszuli, zmuszając go, by się do niego nachylił. Zaatakował jego usta agresywnie, szybko odbierając im obu dech. W swoim zaaferowaniu przegryzł dazaiową wargę i oderwał się od niego dopiero wtedy, gdy ściekająca krew wróciła na swoje miejsce i prawie leżał na kanapowym materacu, zrzucony. – Dlaczego całą robotę muszę odwalać za ciebie? Uśmiechnij się do mnie i pocałuj jak należy, a nie przylazłeś z łaską i jeszcze się przypierdalasz. Wielki Dazai raczył zjawić się w moich skromnych progach i ciągle coś mu nie pasuje. Gramatyka nie taka, alkoholu za dużo, zachowanie nieodpowiednie. Może jeszcze...

Nie zdążył dokończyć, bo tym razem to zirytowany jego wywodem Osamu zamknął mu usta, również niezbyt delikatnie w odwecie. Chuuya zareagował dość głośnym stękiem zaskoczenia. Brunet chwycił go za talię i rzucił na materac, by było im wygodniej, po czym zawisł nad nim i kosztował jego warg jak pustelnik wody po całych dniach nieznośnego usychania. To zabawne, bo ostatnio widzieli się dwa dni wcześniej, a Żniwiarz chłonął go jakby całowali się pierwszy raz od miesiąca.

Gospodarz, rzecz jasna, nie oponował długo. Zarzucił mu ręce za szyję i przyciągnął do siebie bardziej. Zaczęła go powoli boleć twarz, gdy ich zęby zderzały się ze sobą, a kochanek napierał na niego tylko mocniej, spulchniając wargi i powodując tylko więcej potoków śliny. Jego język odprawiał dzikie tańce w jamie ustnej niższego, sprawiając, że gdy w końcu ją opuścił, ten stwierdził, że ma zdecydowanie za mało miejsca w spodniach. Gdy był pijany, miał tendencję do łatwego podniecania się, co oczywiście nie pozostało bez echa.

– Nie wierzę, że musiał mi stanąć, żebyś wreszcie się zaśmiał – burknął i przesunął się nieco, chcąc podrażnić kolanem krocze partnera. – Co ty wyprawiasz? – zamarudził, gdy został zatrzymany. – Wolisz rozmawiać? Podobno wolisz, gdy jęczę.

Dazai oderwał wzrok od pokaźnego wybrzuszenia w jego spodniach i wrócił do niego spojrzeniem. Po chwili położył się na nim, celowo intensywnie się o niego ocierając. Z ust rudowłosego wyrwało się przeciągłe westchnienie, a twarz już całkowicie stała się podobna kolorem do rozsypanych po poduszce kosmyków. Była zaczerwieniona już wcześniej z powodu dużej ilości alkoholu w organizmie, ale dopiero ten odcień usatysfakcjonował Żniwiarza.

– Pogadamy później – zarządził i znów go pocałował.

Tym razem, ku rozczarowaniu gospodarza, był to krótki pocałunek. Przeciągnął się nieco, gdy Dazai zdejmował mu spodnie i założył ręce za głowę. Był w takim stanie, że nawet go to już nie zawstydzało. Posłusznie uniósł biodra, by ułatwić mu zadanie, po czym z nieco większym trudem sam podniósł się na kanapie, aby Osamu pozbawił go koszulki. Już po chwili leżał przed nim nagusieńki jak go sam Pan Bóg stworzył, podczas gdy jego partner nadal był w ubraniu i tylko pożerał go wzrokiem.

– A ty co, będziesz mnie pieprzył w opakowaniu? – zagadał i uniósł kusząco nogę, by dotknąć stopą jego policzka i sunąć potem palcami po szyi.

Urzędnik zaśmiał się perliście.

– Nie zamierzam cię pieprzyć, modeleczko.

– Chyba nie chcesz mnie tak zostawić? Chyba bym cię już nigdy tu po tym nie wpuścił.

– Powinienem cię teraz nagrać – zachichotał. – Rano spaliłbyś się ze wstydu.

– Jak dobrze, że nie umiesz poprawnie używać telefonu.

– Kiedy ta mała, ruda pruderia stała się tak lubieżną panienką?

– Nie jestem panienką.

– Nie – nagle Dazai bez ostrzeżenia chwycił w dłoń jego penisa. – Nie jesteś.

Nie dał Chuuyi szansy na odszczekanie się, bo zaczął poruszać nią w górę i w dół zamaszyście. Mniejsze ciało spięło się momentalnie pod chłodnym i podniecającym dotykiem chudych palców, a z ponadgryzanych, czerwonych ust zaczęły ulatywać ciche, nieumiejętnie tłumione piski, które tylko bardziej nakręcały pieszczącego go kochanka. Osamu nachylił się znów do niego, nie ucałował go jednak w usta, a porządnie nadgryzł jego szyję. Przejechał po niej językiem, leniwie wędrując w dół jego ciała i nie przerywając masowania jego męskości. Nie oszczędził po drodze sutków, które postanowił dość poważnie naruszyć. Wycałowane i wylizane ze śladami zębów dookoła, wystawione na chłodniejsze powietrze poskutkowały dłuższymi i znacznie głośniejszymi odgłosami, miło pieszcząc uszy Dazaia. To tylko dodawały mu werwy i już po chwili jego język znalazł się zdecydowanie niżej niż kiedykolwiek. Wyglądało na to, że postępowanie powoli tej nocy uważał za przereklamowane.

Nakahara nie był psychicznie przygotowany na to, co miało się wydarzyć. Był zbyt zajęty umieraniem z rokoszy przez ręce i usta kochanka, które, zdawałoby się, tak niewielkimi gestami doprowadzały go do szaleństwa. Zaciskał palce na kanapie, doznając wrażenia, że jeszcze chwila, a jej obicie będzie do wymiany. Gdy poczuł wilgotny język w okolicach swojego krocza, dopiero powoli zaczęło do niego docierać, co brunet miał w zamiarze zrobić, a jednocześnie powoli wyrzucał z głowy swą obawę. Uświadomił sobie to jednak dopiero wtedy, gdy własny penis zniknął mu z pola widzenia i jedynym, na czym jeszcze jakoś udało mu się skupić wzrok, była głowa Żniwiarza między swoimi nogami.

Momentalnie wygiął plecy w łuk, a głośne „ach!" przecięło powietrze. Wprawiony język sunął po całej jego długości z największą dokładnością, drażniąc go nieubłaganie, naznaczając każdy milimetr, każdą pulsującą żyłę. Po dłuższej chwili przyjemnych tortur zatrzymał się na napletku i pieścił go z każdej strony. Dazai całował go i zwilżał coraz bardziej, wpychał się czubkiem, lizał jak najsmaczniejszego lizaka. Przy tym nieustannie maltretował palcami jego jądra, wypełniając pokój całą masą niecenzuralnych słów oraz erotycznych dźwięków, nie tylko tego, który był zaspokajany. Wszystko zdawało się ucichnąć i w ich małym światku swój koncert grała tylko słodka symfonia jęków przyjemności.

Chuuya przestał kontrolować się zupełnie w momencie, w którym Osamu wziął go do ust całego i począł ponętnie poruszać głową. Lawirował swym spragnionym narządem smaku wokół najwrażliwszego miejsca gorącego ciała ani myśląc, by w jakiś sposób je oszczędzić. Jego poczynania były dla gospodarza wręcz zabójcze. Namiętne ruchy odbierały mu rozum, przyjemność z nich płynąca zamazywała mu obraz przed oczami, przestała hamować jakiekolwiek reakcje. Zniewalająca rozkosz przebiła się przez upojenie alkoholowe, sprawiła, że rudowłosy zapomniał o swoich troskach, zapomniał o całym bożym świecie.

Moment szczytowania przyszedł stosunkowo szybko. Chuuya doszedł w ustach Dazaia, dość głośno i obficie obwieszczając wspaniały koniec, którego doświadczył, a który jeszcze długo po swoim wystąpieniu go trzymał, trzęsąc leciutko jego ciałem i objawiając się niewystarczającą ilością powietrza w płucach. Żniwiarz wylizał jego penisa dokładnie, nie pozwalając ani jednej kropelce spermy zabrudzić jego ciała czy Bogu ducha winnego mebla. Uniósł się, wciąż przytrzymując jego pociągająco drżące uda i spojrzał mu prosto w oczy, by, utrzymując z nim kontakt wzrokowy, połknąć wszystko, co rozładowało się w jego jamie ustnej.

Nakahara poczuł kolejny potężny obuch gorąca na swojej twarzy. Całe jego ciało emanowało wysoką temperaturą, co nawet Osamu musiał odczuć. Korzystając z niewielkiej ilości zregenerowanej siły, przyciągnął go do siebie za krawat i wpił się w jego usta, za nic mając możliwe pozostałości nasienia. Wepchnął do środka swój język i całował go łapczywie, jakby nadal jeszcze nie skończył. Naprawdę, nic tego wieczora nie szło po jego myśli.

– Muszę robić to częściej – powiedział Dazai po jakimś czasie. Leżeli na kanapie, a on obejmował nagie ciało kochanka, które zdążył okryć marynarką, by uchronić je przed niechcianym zimnem. – Nawet nie masz pojęcia, jak apetycznie wtedy wyglądasz.

– Co cię tak nagle wzięło? – gospodarz uderzył czołem o jego klatkę piersiową, do której przyciskał twarz.

Wrażenia powoli opadały, a on, mimo że nadal był pod wpływem alkoholu, zaczął powoli odczuwać związane z nimi zawstydzenie. Pożądanie, którym był owładnięty, było niemal zwierzęce, a przyjemność z nim związana doprawdy nie do opisania. Nie dawał rady się powstrzymywać, ale też nie bardzo tego chciał.

– Byłeś tak podniecający, że nie mogłem się powstrzymać.

– A więc podobam ci się bardziej, gdy jestem najebany jak mały Kazio?

Parsknął cicho.

– Nie w tym rzecz. Po prostu naprawdę pragnąłem to zrobić.

Kelner poprawił się na miejscu i zacisnął lekko palce na jego koszuli.

– Jeśli possanie mi poprawiło ci humor, cieszę się, że przynajmniej tyle mogłem zrobić.

Jego wypowiedź spotkała się z ciszą, której właściwie się spodziewał. Co on sobie myślał? Że tylko ze względu na to, że doprowadził go do niesamowitego orgazmu, Chuuya nagle zapomni o wszystkim, co się przed nim działo? Jeśli tak, był bardziej naiwny niż sądził. Choć jego plan kompletnie spalił na panewce, bo w końcu nie udało mu się go upić, a sam był kompletnie naprany, to odnosił wrażenie, że cała ta sytuacja i tak skończy się w planowany z początku sposób.

– Poczekaj – ubiegł go, gdy poczuł, że chce coś powiedzieć. – Możesz mi przynajmniej podać gacie? Nie chcę odbywać z tobą poważnych rozmów z chujem na wierzchu.

– Mi to nie przeszkadza.

– Zauważyłem, ale nie będę cię już dzisiaj kusił.

Gdy wreszcie założył bieliznę, poczuł się trochę pewniej. Po chwili namysłu zrzucił z siebie dazaiową marynarkę. Ujął dłoń towarzysza i poprowadził go do sypialni, zostawiając resztę ubrań porozrzucanych po salonie. Poważne rozmowy w tym miejscu nie nasuwały mu zbyt pozytywnych skojarzeń, poza tym wiedział, jak kochanek uwielbia jego pokój.

Zadrżał, gdy wpadający do pomieszczenia przez otwarte okno chłód zderzył się z jego odkrytą skórą. Będąc w samych bokserkach, od razu podszedł do komody i po krótkim przekopywaniu ubrań odnalazł pewną o wiele za dużą, granatową bluzę – tą samą, którą użyczył Dazaiowi w wieczór, podczas którego wyraźnie zaczął dostrzegać jego odstające od normy, nieludzkie cechy. Bezceremonialnie przełożył ją sobie przez głowę. Sięgała mu ona aż do kolan, toteż zakrywała go niemal calutkiego, a jej rękawy były stanowczo za długie; nawet nie wystawały mu z nich palce. Od razu zrobiło mu się cieplej.

Rzucił się na łóżko i splótł dłonie na brzuchu, przymykając powieki. Czekał, aż zamykający okno, jak zwykle opóźniający wszystko Osamu zechce ułożyć się koło niego i uraczyć go wyjaśnieniami. O dziwo, nie wyczekiwał tego za długo.

– Jestem gotowy – zasygnalizował, gdy jednak Żniwiarz ograniczył się tylko do położenia się.

– Przekomiczny na pewno. Doprawdy, gdy się upijasz, mam kabaret za darmo.

– Dużo rzeczy masz za darmo, ale do tego nie będę wracał. Podsumujmy to po prostu w ten sposób, że jestem wielofunkcyjny i przejdźmy od razu do rzeczy, co? – otworzył oczy i obrócił do niego głowę, gdy nie uzyskał odpowiedzi. – Wiesz, naprawdę nie znoszę tego, jak bardzo się wszystkim przejmujesz. Mam wrażenie, że więcej cierpisz niż czerpiesz przyjemności z naszej...

– Kunikida-kun o nas wie – przerwał mu beznamiętnym tonem i popatrzył wreszcie w oczy. Chuuya rozszerzył je i zamknął usta. – Jestem tego pewien. Nie wiem skąd, nie wiem jak i nie wiem jak dużo, ale dam głowę, że wie – westchnął ciężko i znów odwrócił wzrok, wgapiając się w ścianę gdzieś nad jego głową. – Muszę się go pozbyć.

Nakahara zamrugał kilkakrotnie, nie spodziewając się takiego oświadczenia.

– Zamierzasz go zabić?

– Jeśli będzie trzeba.

Szafir rozbłysł zmartwieniem. Mimo że nie wątpił w intencje Dazaia, coś było nie tak.

– Nie chcesz tego robić – zauważył. Czekolada natychmiast do niego wróciła. – Gdyby było inaczej, już dawno byś go zabił. Jednak on nadal żyje, a ty nadal się przejmujesz... nadal myślisz.

– Właściwie to nie żyje – poprawił go, jednak zrezygnował z elementu komediowego, zgromiony niebieskim spojrzeniem. Po raz kolejny spuścił wzrok i westchnął, co zaniepokoiło gospodarza tylko bardziej. Gdy tak jawnie i często okazywał swoje zmęczenie, potem nie działo się nic dobrego. – Nie wiem, Chuuya... coś mi tu nie pasuje. On dał mi do zrozumienia, że wie. Dlaczego to zrobił? Dlaczego nic się nie dzieje, skoro on, poświęcony swojej pracy i zasadom, on, który mnie wręcz nienawidzi, wie? Będąc z tobą i kochając cię, mówiąc ci o tym, kim jestem, złamałem najsurowsze zasady, jakie tylko panują. Nie mogę uwierzyć w to, że ten chory idealista nic z tym nie zrobi, ale mimo to nadal nic się nie stało – zatrząsł się nagle. – Czuję, że dopóki go nie zabiję, nie odzyskam dawnego spokoju.

– Nie możesz z nim po prostu porozmawiać?

– I popchnąć go do jakiegokolwiek niebezpiecznego dla nas czynu? – spojrzał na niego, autentycznie zatrwożony. – Co jeśli on tylko na to czeka? Nie rozumiem go. Nie rozumiem i doprowadza mnie to do szału. Nienawidzę nie rozumieć, nie wiem, co mam robić.

Nakahara zmienił pozycję i przewrócił się na bok. Położył mu wydostaną z nadmiaru materiału dłoń na policzku w uspokajającym geście, widząc, że nadchodziło najgorsze. Momentalnie poczuł się tak, jakby procenty wyparowały, a wszystkie szare komórki, wszystkie zmysły skupiły się tylko i wyłącznie na tej drżącej jednostce.

– Spokojnie, Dazai. To jeszcze nic nie znaczy. Może chciał cię ostrzec, że na za wiele sobie pozwalasz? Że jeszcze chwila, a zwrócisz uwagę kogoś innego, ważniejszego? Co jeśli tak naprawdę nie jest tak zły, jak ci się wydaje?

– Nie rozumiesz – pokręcił głową i przymknął oczy. – Ludzie... oni tacy nie są. Dlaczego miałby mnie ostrzegać? Dlaczego chciałby mi pomóc? Nic by z tego nie miał, a z mojej porażki mógłby przynajmniej czerpać satysfakcję.

Chuuya ściągnął brwi, zmartwiony. Czasami o tym zapominał. Bezinteresowność i dobroć nie istniały w świecie Dazaia. W jego świecie każdy myślał tylko o własnym interesie, nie patrzył na innych, wykorzystywał i krzywdził, szedł po trupach do celu. Makiawelizm to dominująca cecha każdej osoby, którą tylko napotkał; nic dziwnego, że nie był w stanie uwierzyć w to, że ktoś naprawdę jej nie posiada. Zwłaszcza ktoś, kogo uważał za zagrożenie dla jedynego czystego istnienia, jakie odnalazł.

– Osamu – odezwał się rudowłosy ostrożnie. Brunet otworzył oczy, słysząc swoje imię, tak delikatnie brzmiące w tych nadal lekko zaczerwienionych ustach. – Nie bądź zbyt radykalny – powiedział. Sam nie wierzył, że mówił coś takiego, będąc osobą, która daleka była od jakiejkolwiek racjonalności. Zamiana ról jednak była w tym momencie nieunikniona. Nakahara w pewnym momencie nie mógł uwierzyć to, jak wiele się uczył od tego nadnaturalnego istnienia. – Doskonale rozumiem twoje obawy. Rozumiem twoje intencje i jeśli naprawdę trzeba będzie go zabić, zrób to. Nic innego się nie liczy, tylko my, pamiętasz? Ale jeśli można coś załatwić w pokojowy sposób, podejmij się tego. Nie chcę, żebyś potem się zadręczał.

– Nie będę się zadręczał. Nie zależy mi na nim. Nie zależy mi na nikim, tylko na tobie – zacisnął palce na jego bluzie. Jego oczy rozszerzyły się lekko i Chuuya dopatrzył się w nich błysku szaleństwa. Nie przejął się nim jednak ani nie zraził, przeciwnie, doskonale je rozumiał.

– Wiem. Próbuję ci tylko uświadomić, że nie wszyscy dookoła to niebezpieczne demony, które chcą nas rozdzielić. Jeśli ktoś taki faktycznie istnieje, trzeba go zlikwidować. Sam chętnie bym to zrobił, ale skoro twój język jest w stanie mnie powalić w pięć sekund, raczej niewiele mogę zdziałać – zażartował dla rozluźnienia atmosfery. Dazai się jednak nie uśmiechnął. – Pozwól i mi o nas dbać. Nie bierz wszystkiego na swoje barki.

Doskonale widział, że miał w zamiarze coś powiedzieć. Wiedział także, że to „coś" miało być czymś długim, zapewne albo przesadzenie inteligenckim, albo czymś, co doprowadzi jego samego do furii, dlatego też pogładził jego policzek kciukiem. Wykorzystał ich obecną pozycję – teraz to on był tym silniejszym. Żniwiarz zdawał się stać na skraju, w jego na powrót pociemniałych oczach złość, szaleństwo, ostrożność, strach i chęć mordu przeplatały się ze sobą. W jego umyśle musiały odgrywać się najprawdziwsze dantejskie sceny, co miało przerzucić się na jego rzeczywiste postrzeganie. Może mógłby przygnieść Chuuyę siłą, ale teraz to on był tym silniejszym. Mimo że nadal słaby fizycznie, mimo że zmęczony, był. Dominował racjonalnością w tej małej chwili szaleństwa.

Pogładził jego policzek kciukiem. Zdążył nauczyć się, że na Dazaia czyny i gesty działały o wiele efektywniej niż słowa. Jednak gdy do odpowiedniego gestu dodało się odpowiednie słowa, efekt był podwójny. Dlatego też zetknął ze sobą ich czoła. Sprawił tym, że gorzka czekolada skupiła się tylko i wyłącznie na jego pewnym szafirze i zatopiła się w nim, pozwalając, by wody tego ukochanego oceanu oblewały go z każdej strony, zmywając z niego wszystko to, co złe.

– Cofam to, co powiedziałem. Mogę wiele zdziałać. I chcę – zmarszczył nieco brwi. Jego ton był chłodny i stanowczy. – Nie myśl sobie, że jak nie jestem ucinającym zdechlaków zdechlakiem to nie jestem zdolny do szaleństwa. To z ludzi biorą się tacy, jak wy. Ty też byłeś człowiekiem. Nawet wtedy taki byłeś. Doskonale wiesz, że to, co się wokół nas dzieje... to, do czego jesteśmy zmuszeni, to, co czujemy, o co się boimy – to popycha nas do szalonych czynów. W każdej osobie kryje się jakieś zło, po które sięga w obliczu zagrożenia. On jest dla nas zagrożeniem – wzmocnił uścisk, jakim obdarzał jego policzek. – Nie pozwolę mu nim być, ty też nie. Dlatego... dlatego jeśli okaże się, że nam zagraża, nie zabijaj go sam. Chcę przy tym być. Chcę w tym uczestniczyć. Chcę się do tego przyczynić.

Uśmiech, który zobaczył, uspokoił jego bijące serce. Dazai się uśmiechał. Owszem, był przerażony – drżał o swojego ludzkiego ukochanego, o swoją czystą miłość, o nieskazitelnego anioła, jakiego odnalazł. Widząc błysk szaleństwa w jego dużych, pewnych siebie i swoich słów szafirowych tęczówkach, błysk podobny jego własnemu, widząc tą determinację, tą stanowczość, nie mógł się nie uradować. Chuuya naprawdę był wspaniały. Tak jak on, był gotów poświęcić wszystko dla swojej miłości. Był jej prawdziwie oddany, szczerze oddany. W końcu, nic innego się nie liczyło. Tylko oni. I czy byli szaleni, czy nie, czy jeden był bardziej od drugiego, to było takie nieważne. Potrzebowali siebie nawzajem. Rozumieli siebie nawzajem, na każdej płaszczyźnie. Czy było coś piękniejszego od wzajemnego zrozumienia?

Czy było coś wspanialszego od wspólnego szaleństwa?

Osamu ukazał mu białe zęby i również ujął jego twarz.

– Zabijemy go razem, mój pijany aniele – wyszeptał i ucałował jego wciąż spulchnione usta. Zrobił to bardzo delikatnie, jakby przypieczętował pewien pakt między nimi. – Nie wychwytuj żadnej aluzji. Jesteś pijany uczuciami. Uczuciem. To naprawdę ekscytujące.

Ucałował go znów i przejechał językiem po jego wargach. Nakahara zarumienił się nieco i przylgnął do niego całym ciałem, oddając pocałunek. Półmrok w pokoju, cisza przerywana cichutkimi cmoknięciami, ich zmieszane oddechy i dźwięki przesuwających się na materacu ciał – wszystko to nadawało obecnej sytuacji jeszcze bardziej intymnego klimatu. Jeszcze więcej wyjątkowości.

Chuuya wędrował palcami po twarzy kochanka, delikatnie zataczając koła na jego gładkiej skórze. Cieszył się, że udało mu się go powstrzymać przed większym załamaniem. Cieszył się, że Dazai się nim cieszył. Jednak wszystko poszło po jego myśli.

– Jestem szczęśliwy, że cię odnalazłem – odezwał się cicho Żniwiarz, gdy na moment zaprzestali pieszczot. – Jesteś doskonały.

– Na pewno jestem doskonałym mówcą, gdy się uchleję.

Osamu uśmiechnął się lekko. Gospodarz był rad, że uśmiech wrócił na jego twarz.

– Zgadzam się.

– Myślisz, że którakolwiek z tych wypocin powstała na trzeźwo? – wykonał bliżej nieokreślony gest ręką, mając oczywiście na myśli swoje zajmujące wiecznie nieuprzątnięte biurko wiersze.

– Właśnie. Miałeś coś dla mnie napisać. Już dawno.

Zmienił już temat i zaczął paplać o tym, jak bardzo był obrażony. Ustalili, co robić. Nie było sensu roztrząsać czegoś, co się jeszcze nie zdarzyło. Tkwienie w przeszłości było niezdrowe, rozdrapywanie teraźniejszości przyprawiało o ból głowy, a przejmowanie się przyszłością męczące. Wszystko zasadne, a jednak męczące. Gdy jednak miało się kogoś, kto mógł pomóc, uspokoić, kto dzielił się siłą – wszystko było proste. Fundamentalnie proste.

Rudzielec pokręcił głową i uniósł kąciki ust. Z jakiegoś powodu urzędnik przestał gadać i po prostu wpatrywał się w niego rozanielony.

– A ja ci powiedziałem, że byś tego nie chciał. Miałem w tym swoją rację. Mówiłem ci, prawda? Wiersze to mój sposób na nieszczęście. Odkąd kompletnie go nie odczuwam... nie odczuwam też potrzeby pisania. Gdybym kiedyś coś o tobie napisał, to znak, że mnie unieszczęśliwiasz – zmarszczył brwi. – No dobra, nie. Znak, że... jestem... że ty... a ja... to znaczy, my... a, w dupę – warknął zarumieniony. – Nie chce mi się myśleć. Wiesz, o co mi chodzi – puknął swoim czołem o jego własne, przymykając oczy, lekko zawstydzony. Mimo wszystko, wiersze to nadal była nieco prywatna kwestia, na temat której nie potrafił zbytnio rozprawiać.

Cichy chichot opuścił usta obandażowanego.

– Rozumiem.

– No widzisz, jaki ty jesteś mądry.

– Wiesz, Chuuya, to zabawne. Paręnaście minut temu rozkładałeś przede mną nogi bez krzty skrępowania, a teraz rumienisz się jak dziewczynka, gdy mówisz coś o wierszach. Naprawdę – przytulił go do siebie mocno, za mocno. – Jesteś perfekcyjny!

– Przestań, dusisz mnie!

– Musisz częściej pić, ale jeśli kiedykolwiek otworzysz butelkę beze mnie, obrażę się. Zwłaszcza tą.

– Nic nowego, wszarzu. Poza tym tyle na nią wydałem, że jedyne, na co mnie teraz stać, to rachunki.

– Nie jest przecież aż tak droga.

– Kto powiedział, że kupiłem jedną?

Dazai parsknął cicho i na moment zaległa między nimi cisza, podczas której po prostu przy sobie leżeli – zmęczony Chuuya starał się nie usnąć, a drugi mężczyzna gładził jego plecy, znacznie mu to utrudniając. Dopiąwszy swego, Nakahara mógł śmiało stwierdzić, że był zadowolony z przebiegu tego wieczora. Teraz miał jedynie nadzieję, że jego kochanek przestanie rozmyślać tylko nad sprawą Kunikidy i pozwoli sobie także na inne odczucia. Rudowłosy nie wiedział, czy Żniwiarze po śmierci mieli jakieś swoje magiczne choroby, ale był pewien, że jeśli ten jeden szczególny wciąż tkwiłby w klatce swojego umysłu, drżąc o wszystko dookoła, niewątpliwie by się pochorował i jedyny lekarz, którego mogliby poprosić o pomoc, budził w nich niebezpieczne, mordercze zapędy.

– Hej, Chuuya. Muszę ci się do czegoś przyznać.

Gospodarz jęknął cicho, będąc już jedną nogą w krainie Morfeusza. Rozbudzający go Osamu zaprzestał na moment przyjemnego gładzenia jego pleców i zrobił dramatyczną pauzę, aż w końcu niższy otworzył zaspane oczęta i popatrzył na jego poważną twarz. To zmusiło go do przetarcia gotowych do snu oczu i uniesienia się.

– Jezus, co znowu? Tylko nie mów, że przypomniałeś sobie o jakiejś niecierpiącej zwłoki sprawie.

– Otóż nie tym razem – Dazai również podniósł się do siadu i złapał go dramatycznie za ramiona. – Zrobiłem coś. Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć, skoro... skoro to dotyczy ciebie.

– Aha? Cożeś znowu zmalował?

Z lekką trwogą obserwował ciężko wzdychającego ciemnowłosego, który sięgał do kieszeni spodni. Co on zamierza wyjąć? Znowu jakiś swojskie ustrojstwo? Chuuya nie był pewien, czy miał siłę na jeszcze jakieś rewelacje tego wieczora. Przeszli tak wiele, naprawdę los nie mógł im jak raz czegoś oszczędzić i choć na chwilę zostawić w spokoju?

Poza tym, co takiego Osamu zrobił, że jego aparycja była teraz tak poważna? To obudziło w sercu rudowłosego pewną obawę, że to nie koniec ich problemów.

Jakież było więc jego zdziwienie, gdy Dazai wyjął z kieszeni telefon. Niebieskie oczy z niezrozumieniem obserwowały, jak szuka w nim czegoś zawzięcie, z każdą chwilą rozumiejąc coraz mniej. Co on tam miał? Jakieś zapiski rozmów z Kunikidą? Albo zdjęcia czegoś niepokojącego, na co się natknął? Może w swoim archiwum ze skategoryzowanymi ludźmi do ścięcia?

Nie sądził, by było to coś innego, zresztą, nie wiedział, co innego to może być. Do czego innego akurat on mógłby wykorzystać komórkę? A, jeśli miało to związek z samym Chuuyą, czy to możliwe, by w przypływie jakiegoś irracjonalnego impulsu nierozsądnie wyjawił drugiemu Żniwiarzowi jakieś informacje na jego temat? A może...

W końcu szatyn przestał go torturować i spojrzał na niego, ostatecznie i dramatycznie wciskając pewien przycisk. Okazało się, że było to nagranie, jednak to, co ono zawierało, namalowało na twarzy Nakahary potężne rumieńce i wprawiło w przekonanie, że, poza miłością, zdecydowanie darzy tego mężczyznę szczerą nienawiścią.

– Nie wierzę w ciebie! – warknął i zaczął go bić schwyconą poduszką, co tamten skwitował śmiechem. – Chcesz, żebym dostał zawału?! Ty chory zboczeńcu!

Dazai miał za nic jego zawstydzone okrzyki, nawet nie pokusił się o wyłączenie nagrania, gdy już je ujawnił. Głośne, roznamiętnione jęki gospodarza sprzed parudziesięciu minut, których sam urzędnik był sprawcą, dumnie rozbrzmiewały w pomieszczeniu, ustawione na najwyższą głośność, a ów sprawca tego haniebnego uczynku wydawał się być z niego dumny, jak nigdy dotąd mu się jeszcze nie zdarzyło.

– Dyktafon to fantastyczna rzecz! – zawołał radośnie, co chwilę uderzany przez coraz to agresywniejsze ciosy poduszką. Chuuyi nagle wróciły wszystkie siły. – Jak dobrze, że nauczyłem się go używać przed wizytą. Teraz będę mógł słuchać tego nawet u siebie!

– Jesteś nienormalny! Wszystko sobie zaplanowałeś! Nie życzę sobie, by ktoś to usłyszał!

– Nigdy w życiu – nagle Osamu chwycił poduchę i wyrwał mu ją, zbliżając ich twarze. Wesołość zniknęła z jego twarzy i znów zastąpiła ją powaga. – Te słodkie dźwięki to miód przeznaczony tylko i wyłącznie dla moich uszu. Tak jak i ty.

Nakahara zarumienił się wściekle, ale nie zdążył odpyskować, ponieważ jego usta zostały zajęte. Dazai całował go długo, zwiększając tylko intensywność czerwieni na jego policzkach. Kelnerowi wcale nie podobał się ten pocałunek, gdyż w tle nadal rozbrzmiewały jego sprośne odgłosy.

– Wyłącz to wreszcie, draniu, bo cię ukatrupię.

– Chciałbym to zobaczyć – zachichotał tamten i w końcu przestał go upokarzać.

Zadowolony wyłączył nagranie, ale z jakiegoś powodu wciąż nie chował telefonu. Dosłownie chwilę później ten powód został ujawniony, bowiem naburmuszony i zarumieniony Chuuya dostał fleszem po oczach. Nabrał mnóstwo powietrza do płuc. Wybuch był nieunikniony.

– Czy ty możesz...

– Wybacz. Po prostu, gdy odkryłem, że mogę mieć cię więcej wszędzie, nie mogę się powstrzymać.

Sapnął wściekle i nałożył kaptur na głowę. Oparł brodę o podkurczone kolana, które objął rękami i odwrócił wzrok. Był rozzłoszczony, ale to wyznanie Dazaia nieco go ostudziło. Nie znosił tego, jak Żniwiarz powodował w nim jednocześnie złość i rozczulenie.

Gdy jednak po raz kolejny do jego uszu dotarł dźwięk aparatu, wyrwał mu telefon z rąk.

– Dosyć tego – warknął i schował ją do kieszeni bluzy. – Jeszcze wpadniesz w uzależnienie.

– Ależ ja już jestem uzależniony. I to od...

– Zamknij się wreszcie.

Naprawdę, nic do niego nie docierało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top