14 - Pakt pełen zdrady

– Nie dzisiaj, Dazai.

Chuuya wszedł do mieszkania, prezentując wyraźną aparycję człowieka wielce zmordowanego. Na potwierdzenie swojego samopoczucia oraz przesiąkniętych niechęcią słów rzucił kelnerową nerką pod buty, które zdjął w równie leniwym i powolnym tempie, w jakim poszedł od razu do sypialni, aż nadto wręcz emanując zmęczeniem i wymijając swojego partnera bez nawet skrzyżowania z nim spojrzenia czy chociażby delikatnego uniesienia kącików ust na jego widok.

Nieco obrażony jego niegrzeczną uwagą na powitanie Osamu podążył za nim z dłońmi splecionymi za plecami. Bystre oczy obserwowały rudzielca, który po prostu opadł na materac w pełnej pracowniczej zbroi, twarz topiąc w poduszce i kocu, który Żniwiarz zdążył już wymiętosić swoim ciałem.

– To było niemiłe – oparł się o framugę i założył ręce na piersi. – O co ci chodzi?

– To ty powiedziałeś, że to było niemiłe – odpowiedział z twarzą w tekstyliach, przez co jego głos był nieco tłumiony. – Doskonale wiesz, o co chodzi.

– Nieprawda. Zamiast mnie przytulić, pocałować, wyznać nieprzemijającą miłość, ucałować w stopy czy po prostu się ze mną przywitać, wszedłeś naburmuszony i „nie dzisiaj, Dazai" – zacytował go tonem o wiele niższym i znacznie bardziej gburowatym niż ten, którego ten użył.

– Weź przestań. Chcesz, żebym niedługo nie mógł siedzieć?

– I tak ciągle stoisz w pracy, co za różnica. Dobra – uniósł ręce do góry w obronnym geście, gdy pioruny lecące z niebieskich oczu stały się niemal namacalnie bolesne. – Żartowałem, okej? W ogóle nie o to mi chodziło... – mruknął pod nosem jeszcze bardziej obrażony.

Odkąd przeżyli swój pierwszy raz, ich spotkania wielokrotnie kończyły się na miłosnych uniesieniach. Chuuya, który zwykle od nich stronił i Dazai, który nie miał sposobności ich doświadczyć od bardzo długiego czasu, a który czerpał z nich doprawdy wręcz obezwładniającą przyjemność, chętnie dokonywali tychże aktów w dość dużej i intensywnej częstotliwości. Brunet miał jednak o wiele większą wytrzymałość aniżeli jego kochanek, który poza nim miał jeszcze inne rzeczy do roboty.

Odkąd wszystko się unormowało, Osamu miał trudności ze skupieniem się na swojej pracy. Może nie tyle co skupieniem, co zwyczajnie wydawała mu się ona jeszcze bardziej monotonna. Ostatnio nagłośniona przez niego samego sprawa dotycząca samobójstw podejrzanie ucichła, wszystkie śmierci były nudne i powtarzalne, Kunikida jak zwykle mu truł, nic ciekawego się nie działo. Godziny, które przeznaczał na ścinanie dusz, mijały mu powoli, a on podczas nich myślał tylko o tym, by jak najszybciej udać się do mieszkanka nad kawiarnią i zanurzyć się w tych chudych ramionach, może potarmosić trochę rude kosmyki i zaczerwienić bladziutką twarz, cmokając raz po raz małe usta.

Chuuya jednak miał coraz mniej czasu. Spędzał w kawiarni większość dnia, będąc zmuszonym zostawać dłużej przez nagle wzrastającą ilość ludzi. Robiło się coraz zimniej, toteż więcej narodu wpraszało się do ciepłych pomieszczeń z nadzieją, że będą mogli ogrzać swój organizm czymś przyjemnie słodkim i ciepłym. Również i mała Gin, choć wróciła do pracy, brała znacznie krótsze zmiany niż rudowłosy, podobno przez rehabilitację, którą musiała przejść po dość poważnym złamaniu nogi. Dazai pewnego dnia wyśledził całą jej drogę do domu oraz życie, by mieć pewność, że nie ma ona żadnych zamiarów wobec jego baristy. Nakahara zdawał się ją traktować jak młodszą siostrę, ale nigdy nie było nic wiadomo, a zazdrość była ostatnio mocno uwydatnioną cechą Boga Śmierci, który zbyt łatwo dawał jej sobą zawładnąć.

Nie chciał stracić Chuuyi, ale nie chciał go też sobą wstrzymywać. Choć wiedział, że kelner nie miał za wielu znajomych, martwiło go nieco to, że Dazai był jedyną osobą, z którą ten spędzał czas. Nastała w nim jakaś dziwna obawa, że jeszcze trochę, a mężczyzna zwyczajnie się nim znudzi. W końcu, gdy tylko się spotykali, zawsze robili to samo – albo uprawiali seks, albo oglądali telewizję, albo się obściskiwali, rozmawiając na głupie tematy. Na świecie było tyle rzeczy do zrobienia, zobaczenia, doświadczenia, a oni nie mogli tego zrobić razem tylko i wyłącznie przez to, że Osamu był martwy i gdyby ktoś ich przyłapał, to byłby definitywny koniec.

Zmarkotniał nieco. Ostatnio często nad tym rozmyślał.

– Ej – zachwiał się nieco, dostając poduszką w twarz. – Nie mam ochoty na seks, ale nie zabraniam ci przecież mnie dotykać. Co tak stoisz w progu, obraziłeś się, bo nie chcę dać ci dupy?

Dazai zmarszczył brwi.

– Słucham?

– Żartowałem, okej? – przedrzeźnił go i przewrócił się na plecy, nim zrobiło się nieprzyjemnie. Czasami nie umiał ugryźć się w język. – Chodź tutaj – poklepał materac obok siebie.

Osamu podszedł powoli i usiadł we wskazanym miejscu. Nakahara przewrócił oczami na jego urażoną minę i ułożył sobie głowę na jego kolanach z cierpiętniczym westchnieniem, przymykając oczy. Żniwiarz nie oparł się pokusie wplątania palców w jego włosy.

– Mam dosyć tego zapierdolu od rana do nocy – jęknął cicho. – Zaraz mi łeb pęknie.

– To weź sobie wolne. Przysługuje ci chyba parę dni w roku, czyż nie?

– No niby tak, ale nie chcę zostawiać Hirotsu-sana i Gin-chan samych w tej sytuacji. Staruszek i kontuzjowana dziewczyna? To nie wypali. Obsługa będzie wolniejsza, ludzi coraz mniej, pieniędzy też.

– Ale z ciebie czarnowidz – Dazai zacmokał. – Mówisz, jakby nie mogli sobie bez ciebie poradzić, a wcześniej jakoś to funkcjonowało.

– Bo nie mogą – odpowiedział Chuuya poważnie i uchylił powieki. – Jak mówił Hirotsu-san, przyciągam im klientki.

– Myślę, że odkąd Gin wróciła, w kawiarni jest więcej mężczyzn niż kobiet.

– Czyżby? Nie zauważyłem – przeciągnął się z cichym stęknięciem. – Może sobie poradzą, może nie, nie zostawię ich na razie. Czuję się w pewnym sensie odpowiedzialny.

– Mamusia się znalazła.

Ja też sobie bez ciebie nie poradzę, chciał powiedzieć, ale ostatecznie ugryzł się w język. W końcu nie był zaniedbywany ani nic takiego. Chuuya miał swoje życie, swoją pracę, swoich znajomych. Nie musiał być na każde jego zawołanie ani nie musiał spędzać z nim całego swojego czasu... choć i tak to robił. Dazai w pewnej chwili poczuł się ciężarem, choć wynikało to pewnie z jego nieco ponurego przez ostatnie myśli nastroju. Czuł, że nie powinien go mieć, a jednocześnie odnosił wrażenie, że to nie było nic złego i miał do tego prawo. Czasami sam nie wiedział, co myśleć.

– Daj łapę – odezwał się Nakahara i chwycił jego dłoń, by położyć ją sobie na czole. – Idealnie... dlatego kocham ten twój chłód.

– Jestem zaszczycony, że mogę ci go użyczyć.

Chuuya otworzył oczy i zmierzył spojrzeniem ten jego ostentacyjny zły humor.

– Co jest?

– Nic takiego. Też jestem zmęczony.

– A coś ty robił dzisiaj cały dzień? – zapytał z drwiną, jakby bieganie po mieście i ścinanie dusz zmarłych było mniej wymagającą pracą od biegania po jednym pomieszczeniu i przynoszenia ludziom zamówień. Popatrzył mu w oczy.

– Cóż, jakby to powiedzieć... latałem pół dnia po Yokohamie, wysłuchiwałem marudzenia Kunikidy przez cały ten czas, ściąłem i obejrzałem żywoty dziesięciu ludzi, sześć kobiet, porodówka, starość, chyba wypadek samochodowy? Coś tam jeszcze, nie pamiętam. Ach, trzech mężczyzn na onkologii i zgwałcone oraz pobite na śmierć dziecko. Co by tu jeszcze dodać? – mruknął cicho, nie zwracając uwagi na to, że jego gadanie było nie na miejscu. – No i leżałem na twoim łóżku. Naprawdę bardzo męczące zajęcie, uwierz mi.

– Co cię ugryzło?

– Nic. Po prostu się za tobą stęskniłem.

Rudowłosy patrzył na niego przez chwilę marszcząc brwi, po czym westchnął cicho, co nie za bardzo spodobało się Dazaiowi. Podniósł się i popchnął go na materac, by położyć się obok niego i ucałować go długo. W międzyczasie bawił się jego miękkimi, pofalowanymi kosmykami.

– Ja też się za tobą stęskniłem – objął go jedną ręką w talii. O drugą opierał bolącą głowę. – Potworne rzeczy widujesz na co dzień. Jak ty to wytrzymujesz?

– Po prostu mnie nie obchodzą.

Momentalnie poczuł, że nie powinien był wypowiadać tych słów. Odniósł wrażenie, że to było coś bardzo nie na miejscu. Choć Nakahara znał jego nastawienie, mimo wszystko to zdanie zabrzmiało brzydko w tym pokoju, zwłaszcza gdy rudowłosy w nim był; jakby ta nieludzka postawa brukała w jakiś sposób jego osobę.

– Przepraszam.

– Za co?

Umilkł na moment i pokręcił głową.

– Nie wiem.

Tym razem Chuuya się zmartwił, widział to po jego oczach. Zjechał dłonią z jego talii i powędrował znów do policzka. Pogładził go delikatnie i z troską, po czym nachylił się i ucałował Osamu jeszcze raz w usta, również długo i czule. Wiedział, że to dla niego jedno z najlepszych lekarstw.

– Na pewno nic się nie stało? Dziwnie się zachowujesz.

– Nic, tylko... dziwnie się dzisiaj czuję – zadrżał, na co gospodarz przyciągnął go do siebie i przytulił delikatnie do swojej piersi, obejmując jego głowę i głaszcząc go uspokajająco.

– Już dobrze, Dazai. Jestem przy tobie.

Żniwiarz objął go i przycisnął czoło do jego klatki piersiowej, trzymając się go kurczowo. Łagodny uścisk Chuuyi był jego remedium. W momentach, gdy władała nim niepewność, a paskudne wizje oraz myśli szargały wymęczonym umysłem, jego ręce oraz ciepło były tym, co go ratowało od zatracenia. Naprawdę mógłby spędzić w ten sposób resztę swoich dni, wcale nie wracając do oglądania umierających ludzi, do słuchania tego marudzenia i martwienia się o wszystko inne. Chciał zostać tu z Chuuyą, w jego ramionach, na przesiąkniętym jego zapachem kocu i łóżku, w tym zagraconym pokoju gdzieś na końcu miasta. W powietrzu unosił się wieczny zapach kawy, a słońce otulało ich swoimi ostatnimi promieniami, które niknęły gdzieś za wyższymi budynkami naprzeciwko. Wszystko ucichło i było tylko bicie serca Nakahary oraz jego równomierny oddech - dwa odgłosy, które kochał najbardziej na świecie. Po chwili dołączył do tej pięknej symfonii także i swój cudowny głos, którym zaczął mu opowiadać swój dzień, by odwieść myśli Osamu od nieprzyjemnego tematu, który mu je zajmował.

Dazai wsłuchał się w to małe sprawozdanie i stopniowo się uspokajał. Bolesny niepokój i niepewność ulatywały przez okno i znikały wraz z największą gwiazdą w Układzie Słonecznym, będąc dlań tak nieistotnymi, że to aż śmieszne. Centrum jego świata gładziło mu teraz włosy i narzekało na klientów, a nie świeciło jakiś czas, a potem się chowało. Chuuya świecił nieustannie.

W pewnej chwili brunet powędrował dłońmi do jego twarzy i zrównał ją ze sobą, przez co rudzielec musiał zniżyć się na materacu. Umilkł i po prostu napawał się chłodnym dotykiem, którym ten go obdarzał, a wodził opuszkami palców po jego czole, policzkach, szyi i ustach. Dokładnie obserwował swoje poczynania, jakby spod jego palców wychodziła farba, a gospodarz był płótnem. Czuł jakby malował, ale jednocześnie wiedział, że jego starania na nic się zdadzą. Nakahara już był piękniejszy niż niejeden obraz i nikt, nieważne jak wprawiony i dobry w tym, co robił, nie mógł namalować piękniejszego.

Zdecydowanie na niego nie zasługiwał.

– Przyniosę ci coś przeciwbólowego – powiedział cicho po jakimś czasie, gdy, natrafiając na jego skronie, poczuł pod opuszkami mocno pulsujące, wypukłe żyły.

Niebieskooki kiwnął głową i przymknął oczy, a Dazai wstał i udał się do kuchni. Po prawdzie to nie wiedział, gdzie mógł tutaj znaleźć jakieś tabletki. Pamiętał, że Hirotsu skądś wyciągał apteczkę, postanowił jej więc poszukać. W tym celu zaczął przetrząsać wszystkie kuchenne szuflady, a gdy nic nie znalazł, zajął się szafkami. Bardzo możliwe, że Chuuya miał gdzieś jedną specjalnie poświęconą medykamentom. Sam taką miał zawczasu, poza tym odnosił wrażenie, że w każdym domu takowa istniała. Musiał znaleźć cokolwiek, co mógł mu dać na uśmierzenie bólu. Nie dość, że się nim zajmował i go ukoił, to sam tkwił w upierdliwym, zupełnie niepotrzebnym cierpieniu. Może gdy i ono zniknie, uda im się porozmawiać o czymś przyjemniejszym.

W którejś szafce z kolei Osamu natrafił na znajomą reklamówkę. Zdawało się, że to była ta, w której znajdowało się jedzenie, którym poratował ledwo żyjącego Chuuyę w ten nieco straszny, nieco piękny dzień, kiedy to wszystko się zaczęło. Uśmiechnął się instynktownie. Raczej nie było w niej jedzenia, nie po takim czasie. Nie przyszło mu więc nic innego do głowy jak apteczka lub leki. Bo po co innego Nakahara miałby zatrzymywać zwykłą reklamówkę i co miałby w nią włożyć?

Kucnął z racji, że była to dolna szafka i sięgnął po nią. Od razu, gdy wziął ją do ręki, poczuł, że rzecz w nią zawinięta jest zdecydowanie za ciężka, a jeszcze mniej spodobał mu się jej kształt. Gdy rozwinął siatkę, coś stanęło mu w gardle, a obraz rozmazał mu się przed oczami.

Broń. Co w kuchni Chuuyi robiła broń? Po co mu ona była? Dlaczego ją ukrywał? Z tego, co wiedział, rudowłosy nie zajmował się niczym niebezpiecznym, z niczym też nie miał kontaktu, pomijając Tachiharę, który i tak już zresztą nie żył. Co więc pistolet robił w jego kuchni i to na dodatek schowany przed jego ciekawskimi oczami?

Osamu przyjrzał mu się uważniej i, choć nie miał czym, to poczuł, że zaraz zwymiotuje. Rozpoznawał go. Gdy tylko zawiesił na nim oko na dłużej, od razu przypomniała mu się Ichiyou Higuchi. Rozkwaszona przez auto blondwłosa piękność, która wybrała śmierć pod kołami, a nie strzał w głowę jak planowała z początku. Jej broń odleciała parę metrów i wylądowała tuż pod jego nogami. Dazai zawiesił wtedy na niej oko, ale nie zwrócił na nią większej uwagi, zajęty drżeniem o psychikę ukochanego. Choć nie patrzył na nią za długo, wspomnienie o niej ulokowało się gdzieś z tyłu jego głowy i teraz wypełzło na wierzch, uświadamiając mu, że to jest dokładnie ten sam pistolet.

Zadrżał mocno, niemal spazmatycznie. Co się dzieje?

– Mieszasz składniki chemiczne na te prochy czy co? – usłyszał zirytowany głos z sypialni. – Rusz się, tabletki są zaraz obok kawy, Chryste.

Żniwiarz wstał na chwiejnych nogach z pistoletem w dłoni i ruszył do pokoju. Reklamówka zatańczyła mu pod nogami, ale kopnął ją zdenerwowany. Nie podzielał jej pląsającego nastroju.

– Co to jest? – zapytał prosto z progu głucho.

Kelner leżał na plecach z dłonią położoną na oczach i nawet się nie poruszył.

– O leki się mnie pytasz? Myślałem, że na tym się akurat... – uniósł rękę i gdy zobaczył, co Dazai dzierży, natychmiast zrobił się biały jak ściana. Podobnie jak urzędnik, wyglądał jakby zaraz miał zwrócić zawartość żołądka. Podniósł się do pozycji siedzącej. – Ja wytłumaczę...

– Mam nadzieję. Możesz mi powiedzieć, co w twojej kuchni robi pistolet, który należał do Ichiyou Higuchi?

Nakahara wstał spięty, ale minę miał zmieszaną.

– Do kogo?

– Ichiyou Higuchi. Dziewczyny, która wbiegła pod samochód.

Chuuyi widocznie chwilę zajęło przetrawienie tej informacji, bo przeczesał włosy palcami i szarpnął się za nie, zaciskając zęby. Wyglądał na równie skonfundowanego, co Bóg Śmierci i był on w stanie uwierzyć w to niezrozumienie. Nie miał jednak pojęcia, co się właściwie działo.

– Dobra, po pierwsze, odłóż to. Twoje odciski...

– Jestem martwy, moje odciski nie istnieją - uciął. – Pytam po raz kolejny, skąd to masz?

Niższy uniósł na niego wzrok, nagle zły.

– Nie mów do mnie w ten sposób, dobra? - fuknął. – Ja też nie rozumiem, co się dzieje! Mori mi to przyniósł, było pod pudełkami od Kouyou, nie wiem, po co...

Dazai miał wrażenie, że usłyszał, jak coś się tłucze. Jakieś szklane naczynie upadło i rozwaliło się na tysiące małych kawałeczków, powodując krystaliczny, acz rażący dźwięk, który rozległ się echem w jego głowie i odbijał w niej boleśnie, nie chcąc ustać. Dopiero po chwili zrozumiał, że tak naprawdę nic się nie zniszczyło, a on po prostu został znów postawiony przed tymi przenikliwymi wiśniowymi oczami, które zawsze wprawiały go we wrażenie, jakoby był słabym, kruchym naczynkiem, pełnym rys i pęknięć. Nie, przypominały mu o tym. Zawsze nim był, po prostu czasem mniej, czasem bardziej. Wiedział jednak, że jego stłuczenie się było nieuchronne, a on, zdając sobie z tego sprawę, nic sobie nie robił z naruszania swojej powierzchni, jednocześnie kalając wnętrze.

Mori. Tak dawno nie słyszał tego nazwiska, że udało mu się nawet na jakiś czas o nim zapomnieć. Przeszłość jednak deptała mu po piętach, niezależnie od tego, ile czasu już minęło. Tym razem postanowiła jednak je zarysować i boleśnie dać do zrozumienia, że wciąż stoi za jego plecami i wciąż dyszy, swoim paskudnym oddechem omiatając jego odzwyczajony kark.

– Dazai? – usłyszał podniesiony głos niebieskookiego, który po prostu do niego podszedł i zaczął nim potrząsać. – Widzisz, dlatego nie chciałem ci nic mówić! Wróć do mnie, hej! – ujął jego twarz w dłonie, dziwnie roztrzęsiony. Gdy Osamu spojrzał na niego przytomnie, trochę się uspokoił.

– Kim jest dla ciebie Mori-san? – zapytał cicho.

Niższy odsunął się nieco i spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Naprawdę będziesz mi teraz urządzał sceny zazdrości? Ja nic...

– Chuuya, do cholery jasnej - warknął, na co ten prawie podskoczył. – Odpowiadaj na moje pytania, to jest poważna sprawa. Tu chodzi o twoje życie. Kim jest dla ciebie Mori-san i kim jest w ogóle?

Nakahara, choć zmarszczył znów brwi, zacisnął zęby i palce na swojej ręce, odwracając wzrok. Coś przewróciło się w żołądku bruneta na ten gest.

– Ougai Mori to narzeczony Kouyou – odpowiedział w końcu. – Jest lekarzem, pracuje w tutejszym szpitalu. Planują się tu przeprowadzić. Przyniósł mi jedzenie od niej w ten wieczór, gdy mnie znalazłeś. Znalazłem broń dopiero rano, gdy ode mnie wyszedłeś. Nie wiem, dlaczego mi ją dał – zakończył i wbił palce mocniej. Wyglądał na naprawdę zagubionego.

– Znowu lekarzem, co? – mruknął drwiąco Dazai i odłożył broń na biurko. Trzymanie jej dziwnie go męczyło. Ougai Mori, broń, lekarz. To nie mógł być zbieg okoliczności. Świat nie jest tak leniwy.

– Wyjaśnisz mi wreszcie, o co chodzi? – warknął barista, choć głos nieco mu się załamał. Naprawdę nie lubił nie wiedzieć, a poważne zachowanie ukochanego zawsze wprawiało go w trwogę. – Dlaczego nazywasz go „Mori-san" i o co ci z tym wszystkim chodzi? Znasz go?

Osamu podszedł do niego i namalował na twarzy delikatny, można by rzec, że nostalgiczny uśmiech, który w jego zamiarze miał być też uspokajający. Chwycił jego dłonie, by nie wbijał sobie już paznokci w ramię i ucałował krótko ich wierzch.

– Usiądź – powiedział tym razem łagodnie. Jego nagła zmiana zbiła Chuuyę z tropu. Nie mógł zrobić nic innego, jak tylko przycupnąć na materacu zaraz obok urzędnika. – To dość długa historia.

– Więc lepiej się pospiesz, chyba że chcesz wzywać karetkę, choć osoba, która tu przyjedzie, może ci się nie spodobać.

Spojrzał na niego zirytowany, ale usiadł między jego nogami i położył mu dłoń na sercu. Biło jak szalone. Z jakiegoś powodu Dazai potrzebował go teraz doświadczyć. Mniejsza dłoń nakryła tylko jego własną, a jej właściciel patrzył nań wyczekująco i niecierpliwie.

– Nigdy tego nie zapomnę. Znałem go, gdy jeszcze żyłem – przyznał w końcu. Nie patrzył na niego, tylko na ich splecione na jego sercu palce. Musiał mu się wreszcie zwierzyć z tego, co robił za życia i jak umarł. Nie wiedział, jak to przyjmie, ale nie było już odwrotu. – Pracowałem w mafijnym półświatku, tutaj, w Yokohamie. Można powiedzieć, że byłem dość wysoko w hierarchii, ale nie bardzo mnie to obchodziło. Chciałem tylko doświadczać śmierci, tylko to mnie interesowało. Zabijałem, by się o nią otrzeć. Śmierć była i jest nieodłącznym elementem życia... jego przedłużeniem. Teraz wiem to lepiej niż ktokolwiek inny – uśmiechnął się żałośnie. – Gdy nie udawało mi się zadanie jej sobie, zadawałem ją innym. Praktykowałem to przez lata, i jedno, i drugie. W końcu kiedyś ktoś się mną zainteresował. Mori-san pojawił się znikąd – ot, lekarz, który wyratował mnie z zatrucia się lekami. Jak każdy, próbował ze mną rozmawiać, tylko że on robił to inaczej. Bardzo go interesowały moje motywy, mój kręgosłup moralny, który praktycznie nie istniał. Zadawał mi wiele różnych, coraz to wymyślniejszych pytań, aż w końcu i zadań, które mogły mu się opłacić, a mnie przynieść śmierć. Dość korzystny układ, więc, nie mając nic innego do roboty, oczywiście się zgodziłem. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, dni zamieniały się w miesiące, miesiące w lata. Ktoś kiedyś powiedział, że jesteśmy jak ojciec i syn – skrzywił się. – Wiedziałem jednak, że po prostu mnie wykorzystuje, dokładnie tak jak ja jego.

– Jakim cudem go znałeś, skoro teraz wygląda na, nie wiem, trochę ponad trzydzieści lat? – zapytał Chuuya. Miał oczywiście więcej pytań o różne aspekty tej sprawy, ale na tę chwilę to wydało mu się najważniejsze.

– Och, nadnaturalny aspekt, oczywiście – Dazai zamrugał, jakby dopiero sobie o tym przypomniał. – Mori-san to demon – Nakahara zrobił wielkie oczy. – To naturalni wrogowie Żniwiarzy. My ścinamy dusze, a demony je zjadają. Służą one za ich pożywienie. Poza tym, że mogą nam je zwyczajnie kraść, mogą też zawierać z ludźmi pakty, w których zapłatą za spełnienie życzenia człowieka jest jego dusza. Od początku wiedziałem, że coś z nim nie tak – przyznał. – Nie minęło wiele czasu, nim on sam mi o tym powiedział. Nie wierzyłem mu oczywiście, choć podświadomie doskonale wiedziałem, że mówi prawdę. Udowodnił mi to i wpadłem na genialny i przy okazji ciekawy pomysł na śmierć – zawrzyjmy pakt. Pamiętasz mój bandaż na oku? – Chuuya pokiwał głową. – To tam miałem znak kontraktu. Pentagram na tęczówce, o ile dobrze pamiętam. Im bliżej oka, tym silniejsza moc kontraktu, więc mieliśmy naprawdę mocną więź. Mori-san jednak mnie przechytrzył i ustanowił zasadę, że nie mogę go poprosić o to, by mnie zabił, do dziś właściwie nie wiem dlaczego. Byłem wściekły, że mnie oszukał, bo z początku mówił, że mogę prosić, o co chcę. Wiedziałem jednak, że zależy mu na mojej duszy. Wydawałem mu się niezwykle smakowitym kąskiem. Reszty się pewnie domyślasz – spojrzał wreszcie na ukochanego. – Zabiłem się z zemsty. Nie było go wtedy przy mnie, więc nie zabrał mojej duszy. Zamiast skończyć w jego żołądku, zostałem Bogiem Śmierci – zacisnął zęby. – Spotkałem go potem i widziałem po jego minie, że doskonale wiedział, że tak się to dla mnie skończy. Wiedział, że jeśli się zabiję, czy przed paktem, czy w jego trakcie, skończę w ten sposób. Moja egzystencja będzie trwała, a ja nigdy nie zaznam ukojenia – zamknął oczy. – Triumfował nade mną. Gdybym się nie zabił, a poprosiłbym go o cokolwiek, wymazałby moje istnienie w momencie zapłaty całkowicie. A tak – oto jestem, po tylu latach wciąż „żyję", a jego widmo, jego parszywy uśmiech, gdy się spotkaliśmy po mojej śmierci, chodzi za mną przez cały ten czas. Oto cała historia – otworzył oczy, a gdy to zrobił, wydały się Nakaharze dwoma pustymi oczodołami.

Widział, że Chuuya nie wiedział, co powiedzieć. On sam zresztą miałby problem z wymyśleniem czegokolwiek po takiej historii. Była okrutnie dołująca i odbierała jemu samemu dech w piersiach, gdy ją opowiadał. Zwykłemu człowiekowi, nieżyjącemu w tamtych realiach i w ogóle w jego realiach, musiało być ciężko coś takiego w ogóle przetrawić. Gdy zobaczył, że niebieskie oczy zaszkliły się nieco, uśmiechnął się delikatnie i położył mu dłoń na policzku w pocieszającym geście, choć raczej to nie on potrzebował teraz pocieszenia.

– Przykro mi, Dazai – wyszeptał Nakahara, nakrywając ją swoją własną. – Naprawdę, tak bardzo...

– To nic, Chuuya – powiedział i, co dziwne, naprawdę w to wierzył. W jego obliczu to naprawdę było nic. – To już przeszłość. Tylko przeszłość. Gdy tak teraz na to patrzę z perspektywy czasu... dobrze, że to się wydarzyło. Inaczej nie poznałbym ciebie.

Nie przestał przez to nienawidzić Moriego, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda?

Chuuya ucałował go krótko w dłoń i przymknął oczy.

– Poczekaj – otworzył je po chwili i spojrzał na niego rzeczowo, pozbawiając się na moment ponurej empatii. – Chcesz mi powiedzieć, że mój przyszły szwagier jest wpierdalającym dusze stworem?

– No... w wielkim skrócie.

Odsunął się.

– Kurwa – syknął cicho i przygryzł paznokcie. – Kouyou jest w niebezpieczeństwie.

– Myślisz, że mogli zawrzeć pakt?

– Nie mam pojęcia.

Dazai zastanowił się chwilę.

– Czy twoja siostra ma jakiś cel, który bardzo chciałaby osiągnąć? Nie wiem, marzenie, którego nigdy nie udało jej się spełnić? Albo coś, za co byłaby w stanie oddać życie?

Rudowłosy splątał ze sobą swoje palce nerwowo, siadając po turecku.

– Szlag by to, nie mam pojęcia – przyznał po chwili. – Chyba nie. Cholera, nie znam własnej siostry?

– Spokojnie. Jeśli nie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że nic się nie dzieje. Chyba byś zauważył pentagram gdzieś na jej ciele, czyż nie?

– A co jeśli ma go gdzieś pod ubraniami?

Osamu przygryzł wnętrze policzka. Chuuya miał rację, znak zawsze mógł być ukryty. On jako Bóg Śmierci mógł wyczuć, czy człowiek ma powiązania z demonem, czy nie. Gdy ostatnio przebywał w pobliżu Ozaki nic takiego nie poczuł, ale w czasie, który minął od ich spotkania, mogło wydarzyć się wszystko. Mori mógł przystąpić do działania, chociaż jedna kwestia wciąż nie dawała Dazaiowi spokoju. Narzeczeństwo? Co on kombinował? Znudziło mu się powtarzalne łapanie dusz na ckliwe gadanie o spełnionych marzeniach i postanowił się pobawić w tworzenie relacji?

Zmarszczył brwi i spojrzał na Nakaharę. Wyglądał na naprawdę zmartwionego. Prawdopodobnie też ze względu na siostrę nie podjął żadnych działań. Bał się tego, co mogłoby z tego wyniknąć, gdyby coś zrobił. Zależało mu na jej szczęściu oraz bezpieczeństwie i wolał nie ruszać sprawy, gdy nie miał wystarczającej ilości informacji. Mimo to urzędnik wciąż nie rozumiał jednej rzeczy.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – zapytał cicho, a Chuuya drgnął i popatrzył na niego dosłownie jak zbity pies.

– Nie chciałem cię martwić. Naprawdę – dodał, gdy Żniwiarz przewrócił oczami. – Wiedziałem, jak bardzo się tym zdenerwujesz. Ciągle się wszystkim martwisz, to niezdrowe. Chciałem sobie z tym poradzić sam, ale teraz widzę, że to ponad moje siły.

– Gdybyś mi powiedział wcześniej, zauważyłbyś to już dawno – rzucił oschle. Z jakiegoś powodu poczuł się urażony i smutny tym, że to przed nim zataił. Poczuł się, jakby nie był w stanie mu pomóc albo nie był wystarczająco godny zaufania. – Po prostu... nie rób tak więcej, dobrze? – dodał łagodniej i spuścił wzrok nieznacznie. – To przecież naprawdę poważna sprawa, nawet jeśli wykluczyć nadnaturalny aspekt. Wiem, że mogę nie być najlepszą osobą do takich rzeczy, ale naprawdę chcę ci pomóc, Chuuya. I będę się starał niezależnie od tego, ile może mnie to kosztować.

– Wiem – Nakahara pokręcił głową i przytulił się do niego nagle, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. – Wiem, przepraszam. Ja po prostu chcę, by było dobrze, ale ciągle coś staje nam na drodze.

– Dlatego musimy stawiać temu czoła razem – Dazai wplątał palce w jego włosy i zaczął przeczesywać długie kosmyki. – Ciągle mierzyłeś się ze wszystkim sam... pozwól mi odjąć ci trochę ciężaru.

Gospodarz objął go tylko ciaśniej w odpowiedzi, a on zrozumiał, że to niema zgoda. Oparł policzek o jego głowę i westchnął cicho. Naprawdę, to, że nieustannie coś im przeszkadzało, było niewymownie irytujące, ale nikt nie mówił, że związek między Żniwiarzem a człowiekiem będzie prosty, prawda?

– Dlaczego on mi to podrzucił? – odezwał się cicho barista, ciągle do niego przyklejony.

– Nie mam pojęcia – zacisnął palce na jego włosach. – Ale się dowiem. Mam pewne podejrzenia – mężczyzna uniósł lekko głowę na znak, by kontynuował. – Przez parę ostatnich miesięcy notorycznie mieliśmy dziwne przypadki ucieczek dusz. Dużo ludzi odbierało sobie życie, a my nie mogliśmy „skolekcjonować" ich istnień, by stali się kolejnymi Bogami Śmierci. Często gdzieś w pobliżu był demon, który kradł dusze, w wyniku czego ta przestawała istnieć. Każdy z przypadków wypowiadał dziwaczną maksymę przed śmiercią.

– „Noc służy tym, którzy chcą ukryć się przed światłem dnia" – Dazai zerknął na niego. – Tachihara to powiedział, zanim strzelił sobie w głowę.

– Dokładnie to – zgodził się. – Razem z Kunikidą-kun postanowiliśmy przeprowadzić śledztwo. Doszliśmy do wniosku, że musi to być jakieś zrzeszenie podatnych na wpływy ludzi, których przygruchał sobie leniwy demon. Taka osobista restauracja – uśmiechnął się ironicznie. – Byłeś zaskoczony, gdy rozmawiałem z Higuchi, zanim rzuciła się pod samochód. Miałem zapisane w dzienniku, że popełni ona samobójstwo, więc, wchodząc w rolę jednego z nich, przeprowadziłem z nią wywiad. Nie było łatwo, a ona wkrótce się zabiła. Co dziwne, wybiegła na ulicę, zamiast strzelić sobie w głowę tym pistoletem – zerknął na biurko. Broń błyszczała od ulicznego światła lamp, które wpadało przez wiecznie otwarte okno, szydząc z ich obojga. Unosiła się tym, że znała tajemnicę, na temat której oni nie mieli wiedzy.

– Do czego doszliście?

– Okazało się, że faktycznie istnieje pewna grupa ludzi. Podejrzewam, że są ulokowani gdzieś w porcie. Jest to sekta, którą zarządza ktoś zwany Ojcem, a należą do niej ludzie, którzy nie widzą sensu w życiu i dalszym próbowaniu znalezienia czegokolwiek, co ów sens mu nada. Nie do końca pojmuję specyfikę ich działania, ale podejrzewam, że ten cały „Ojciec" zwyczajnie wpaja im, że samobójstwo to nic złego, a porzucenie poszukiwań to nie jest powód do wstydu. Istotnie, nie jest, ale przy okazji namawia ich do zakończenia swojego życia, wmawiając im, że robią to w imię jakieś większej idei. Demony mają specjalną zdolność wpływania na człowieka, więc dla nich nie powinno być to absolutnie żadnym problemem czy wyzwaniem.

Chuuya zastanowił się chwilę.

– Sugerujesz, że Mori jest Ojcem?

– Tak myślę. To całkiem piękne, nie sądzisz? – ponowił głaskanie, wciąż wpatrując się w pistolet. – Choć motyw jego działań wydaje się być okrutny, w gruncie rzeczy nadaje życiom tych ludzi sens. W swoich ostatnich chwilach wierzą, że rzeczywiście robią coś wielkiego. Trzeba być idiotą, by czemuś takiemu zawierzyć... ewentualnie desperatem, do czego bardziej się przychylam.

– Poczekaj – Nakahara się odsunął, kładąc mu dłonie na ramionach. – Nadal nie rozumiem, dlaczego podrzucił mi broń. Z początku myślałem, że chce mnie wrobić w jakąś zbrodnię i któregoś dnia wpadnie do mnie policja, ale nic takiego się nie stało – zmarszczył brwi. – Czy to możliwe, że jakimś sposobem chciał mnie zwerbować do tej sekty?

– Tak uważam.

Zmarszczka między jego brwiami tylko się pogłębiła.

– Czy on chciał mnie wpierdolić?

– Prędzej ja wpierdoliłbym jemu – mruknął Dazai, ale uśmiechnął się lekko. Nieważne, jak dramatyczna była sytuacja, wszystko to zabrzmiało dość komicznie. Chuuyi jednak nie było do śmiechu, nawet nie skomentował przekleństwa. – Co? Serio mówię.

– Sęk w tym, że... – zaczął niepewnie. Minę miał dziwną, ni to smutną, ni to zadowoloną. Wyglądał, jakby odetchnął z ulgą. – Ja nigdy specjalnie nie myślałem o samobójstwie i w życiu nie dałbym się nabrać na taką pierdołę. A odkąd cię poznałem, śmierć całkiem wyleciała mi z głowy. No cóż, do pewnego czasu – spojrzał na niego wymownie.

– Rozumiem. Cieszę się, że to mówisz – przyciągnął go do siebie i pocałował lekko. – Kocham cię, Chuuya, i ochronię cię bez względu na wszystko, przysięgam. I twoją siostrę też – obiecał. Obawiał się nieco przebiegu swojego naprędce wymyślonego planu, ale zdecydował się go podjąć ze względu na ukochanego. W końcu miał mu odjąć nieco ciężaru. – Mogę wyczuć, czy dana osoba ma bliższe powiązania z demonem, czy nie. Musimy doprowadzić do tego, bym spotkał się z Ozaki. Potrzebuję jednak jakiegoś kontaktu fizycznego z nią, ale tutaj wystarczy, był ucałował jej dłoń jak ostatnio.

Gospodarz zamrugał.

– Przecież powiedziałeś, że nie będziemy wychodzić razem na zewnątrz.

– Jedno spotkanie mnie nie zbawi. Będę ostrożny. Tu chodzi o ciebie i o twoją rodzinę. Podejmę wszelkie ryzyko, by was ochronić. Gdy tylko będę miał z nią fizyczną styczność, będę w stanie określić, czy nosi znak kontraktu, czy nie.

– A co jeśli Mori przyjdzie na to spotkanie? W końcu są narzeczeństwem. Nie mogę jej zabronić, by go ze sobą przywiozła.

Oczy Osamu pociemniały nieco, a on sam popatrzył gdzieś za niego.

– To się zdziwi. Chociaż podejrzewam, że także mnie wyczuł. Nie jest głupi, nie próbowałby cię zwerbować, wiedząc, że jesteś za inteligentny na takie głupoty. Myślę, że ta broń to wiadomość dla mnie. Chce, bym wiedział, że jest w pobliżu. Zawsze lubił tak sobie pogrywać – zerknął znów na Nakaharę. – Nie martw się, postaram się go nie zabić na oczach twojej siostry. On raczej też powstrzyma się od wszelkich działań, jeśli zależy mu na pozorach.

Chuuya patrzył na Dazaia przez dłuższą chwilę bez słowa. Gdy już chciał spytać, czy coś się stało, znów rzucił mu się w ramiona, ściskając go długo i mocno.

– Dziękuję – wyszeptał. – Wiem, że to może być dla ciebie ciężkie.

– Nie tak bardzo jak myślisz – odpowiedział, uśmiechając się lekko. – Nie odpuszczę okazji, w której mogę go zirytować.

– No tak, cały ty – wyczuł w jego tonie uśmiech. – Rany, ale świat jest posrany – westchnął cierpiętniczo. – Niedawno jeszcze nie miałem pojęcia o istnieniu nadnaturalnych istot, a teraz umawiam się z kostuchą, którą ścina dusze, a mój szwagier to mały diabeł, który wpierdala dusze. Czy to w ogóle jest legalne?

– Napisz to sobie na koszulce, raperze.

Chuuya odsunął się od niego i zmierzył spojrzeniem zmrużonych oczu. Dazai również patrzył na niego poważnie, bez cienia uśmiechu. Wszystko wyglądało na to, że któryś z nich zaraz wyprowadzi jakieś niezbyt przyjemne działanie typu krzyk lub cios, ale nie minęło wiele czasu, nim zaczęli po prostu chichotać. Brunet puknął czołem odpowiednik niższego i zacisnął palce na jego plecach.

Niespodziewanie gospodarz odpowiedział mu pocałunkiem. Dosłownie wpakował mu się na kolana i objął nogami w pasie, tym samym go pogłębiając. Nieco zaskoczony jego namiętnością Osamu z początku począł go ochoczo oddawać, myśląc, że to chwilowe, ale z jakiegoś powodu Chuuya sukcesywnie do niego przylegał. Po chwili otarł się swoim kroczem o jego własne i westchnął mu cicho w usta, usiłując popchnąć na materac, ale zanim zdążył zrobić więcej, Dazai go zatrzymał.

– Co robisz?

Zamrugał zdezorientowany.

– Co? Próbuję... Przecież chciałeś.

Żniwiarz uśmiechnął się lekko ze zrozumieniem i pokręcił głową. Po chwili westchnął cicho i zdjął kochanka ze swoich kolan, biorąc jego twarz w dłonie.

– Przestań, bo naprawdę się obrażę – zagroził. – Nie musisz dziękować mi w ten sposób. W ogóle nie musisz mi dziękować. Mówiłem ci to setki razy, zrobię dla ciebie wszystko. Spaliłbym świat, gdyby to miało ci zagwarantować szczęście i bezpieczeństwo – ucałował go długo w czoło, które z każdą chwilą robiło się coraz bardziej gorące, podobnie jak cała jego twarz. Gdy wrócił do niego spojrzeniem, jego policzki płonęły, a wzrok błądził gdzieś po podłodze. – Przyniosę ci w końcu te prochy, bo jeszcze chwila, a zemdlejesz od nadmiaru emocji, dziewuszko.

Wstał z zamiarem opuszczenia pokoju, ale poddał się pokusie obrócenia się. Chuuya siedział na łóżku z kolanami pod brodą, opierając o nie głowę z zażenowanym wyrazem twarzy. Dazai zaśmiał się, widząc jego zmarszczone brwi i wydęte policzki, a wszystko to pięknie łączyło się z uroczym zaczerwienieniem. Podchodząc do biurka, wspaniałomyślnie uniknął poduszkowego ataku.

– A to – chwycił broń. – Konfiskuję.

– Inkwizytor się znalazł, psia mać.

– Jeśli będzie trzeba to nawet i egzekutor.

Nakahara rzucił się na materac i podparł głowę ręką, patrząc na niego kpiąco. Leżał w pozie przywodzącą na myśl modela pozującego przed malarzem i jego płótnem. Tylko złośliwy wyraz twarzy nie pasował do tego wyobrażenia.

– Osamu Dazai, Bóg Śmierci, Żniwiarz, księgowy, raper, inkwizytor i egzekutor. Jak podasz jeszcze kilka przydomków to założę ci osobną stronę na Wikipedii.

– Myślę, że anomalia na pewno – podrapał się pistoletem po podbródku, nie bardzo wiedząc, czym jest Wikipedia. Nagle zdał sobie z czegoś sprawę. – To pierwszy raz.

– Co?

– Pierwszy raz wypowiedziałeś moje imię.

Chuuya otworzył oczy trochę szerzej i przez chwilę biegał nimi po pokoju, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Brunet nigdy tego od niego nie wymagał. Niektórzy mieli taką manierę, że zwyczajnie stronili od zwracania się do innych po imieniu, kwestia upodobania. Choć niewątpliwie chciał, nigdy nie prosił.

– Mogę mówić je częściej – zaoferował nagle rudowłosy i uśmiechnął się w sposób, który namalowałby rumieńce na twarzy wyższego, gdyby tylko było to możliwe. – Osamu.

Dazai tylko rzucił w niego zabraną z podłogi poduszką i uciekł do kuchni, nie pozwalając zobaczyć mu jej wyrazu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top